Belgrad bywa zaliczany do grona najbrzydszych stolic w Europie. Z pewnością należy do tych najbardziej „zablokowanych”. Wynika to z kiepskiego transportu publicznego, protestów studenckich, a także niechęci do Zachodu.

Autor: Maciej Adam Baczyński (dla OM z Belgradu)
Pomimo upływu prawie pięciu miesięcy Serbia nadal jest wzburzona katastrofą w Nowym Sadzie. Od początku listopada 2024 r. w całym kraju organizowane są manifestacje studentów, ich masowość sprawia jednak, że trudno nazywać je tylko „studenckimi”. Uczestniczą w nich przedstawiciele różnych grup wiekowych i zawodowych. Niektóre środowiska, np. pracownicy instytucji kultury, ogłosili własne strajki i postulaty, których spełnienia się domagają.
Wystąpienia mają zdecentralizowany charakter, objęły zasięgiem prawie każdy zakątek Serbii, co obala zarzut, że organizują je zepsute belgradzkie elity. Z protestującymi solidaryzuje się diaspora, a także zagraniczne środowiska akademickie, w tym polskie. Sami demonstranci również wykonują dyplomatyczne (a może po prostu ludzkie?) gesty wobec innych dotkniętych nieszczęściem społeczności. Tak było np. po pożarze dyskoteki w północnomacedońskim Kočani.
Podobnie jak Nowy Sad w Serbii, tragedia ta obnażyła słabość („kartonowość”) państwa, nierówność obywateli wobec prawa i pożerającą wszelkie standardy korupcję. Władze Serbii wykorzystały pożar do ocieplenia swojego wizerunku. W ramach wsparcia rządu w Skopje nie tylko przyjęły dużą grupę rannych i ogłosiły dzień żałoby narodowej (18 marca), ale i udekorowały główne ulice Belgradu północnomacedońskimi flagami. Nie zatrzymało to protestów.
Belgrad zdaje się funkcjonować normalnie, czuć jednak napięcie, a co chwilę dają się słyszeć gwizdy, krzyki i odgłosy klaksonów. Okna i elewacje budynków zdobią żądania i mobilizujące uczestników hasła. Pionirski park, w którym stacjonowali prorządowi „studenci chcący się uczyć” wciąż blokują tymczasowe barierki. Usunięto wraki zabezpieczających teren traktorów, odłamki szkła z ich szyb leżą na nasiąkniętych olejem płytach chodnikowych.
15 marca centrum Belgradu wypełnił tłum protestujących. W zależności od źródła liczba uczestników waha się pomiędzy 100 i 500 tysięcy. Prezydent Serbii Aleksandar Vučić uznał, że nawet najniższa z nich jest mocno zawyżona. W świat poszła jednak nie tylko informacja o historycznej manifestacji, ale i o tym, że przeciwko demonstrantom użyto broni sonicznej. Potwierdzają to nagrania i relacje manifestantów.
Vučić dementuje pogłoski o zastosowaniu wobec nich takiej technologii. Sam zapowiadał jednak, że 15 marca położy chaosowi kres. Uprzedzał, że organizatorzy planują użycie przemocy. Łatwo to odczytać nie tylko jako zniechęcenie Serbów do udziału w wiecu, ale i przyznanie się do przygotowywania prowokacji i gotowości do spacyfikowania demonstracji. Vučić stwierdził, że jeśli sięgnięto po broń soniczną, nie będzie już prezydentem.
Wiara, że po udowodnieniu kłamstwa zrezygnuje z urzędu byłaby poważnym błędem. Prezydent lubi grać na zwłokę. Pierwsze protesty chciał przeczekać. Nikt nie spodziewał się, że Nowy Sad otworzy Serbom oczy. Vučić mydli je opowieściami o dobrobycie i potędze kraju. Każdy przypadek krytyki uznaje za przejaw zazdrości o serbski sukces gospodarczy. Problem tkwi w tym, że nikt go nie widział.
Vučić powoli, ale zauważalnie traci grunt pod stopami. Sięga więc po środek zaradczy w postaci szantażu finansowego – niewypłacanie pensji niektórym pracownikom budżetówki, przede wszystkim nauczycielom. Wielu Serbów żyje z miesiąca na miesiąc. Wizja braku choć jednej wypłaty może łatwo wybić im z głowy rewolucyjne hasła walki z korupcją. Ot, taka tajemnica Vučiciowego raju, w którym wszystkim żyje się dostanie.
Prezydent zmarnował już jedną okazję rozprawienia się z niezadowolonymi. Po przerwaniu przez opozycję obrad parlamentu – słynnym zadymieniu sali planarnej 4 marca – udało się zatwierdzić dymisję premiera Miloša Vučevicia. Protesty dostały jednak nową energię. 21 marca zmarła kolejna, szesnasta ofiara katastrofy. Już w piątek rytualną piętnastominutową ciszę wydłużono o minutę. Belgrad doświadczył także zgromadzeń w nieco innej tematyce.
Dzisiaj przypada dwudziesta szósta rocznica interwencji NATO w Jugosławii (w Serbii i w mniejszym stopniu w Czarnogórze). Serbscy patrioci wydarzenie to określają jednak mianem agresji, a nawet „inwazji”. W niedzielę przy ruinach budynku Sztabu Generalnego zorganizowano wiec. Był on wyrazem sprzeciwu wobec działań NATO. W Serbii Pakt nie cieszy się sympatią, jest przecież przeciwnikiem sympatyzujących z Serbami Rosjan.
Wydarzenie miało spokojny i kameralny charakter. Demonstrujący zmieścili się na chodniku, nie wpływając na płynność ruchu drogowego. Co ciekawe, inicjatorem protestu była propalestyńska grupa „Podrška narodu Palestine – Srbija”. To o tyle zaskakujące, że naturalnym (i bardzo aktywnym) sojusznikiem Palestyńczyków są Boszniacy (Muzułmanie), wielu Serbów wyrażało zaś poparcie dla Izraela. Poza flagami Palestyny i Serbii, na zgromadzenie przyniesiono flagę… Korei Północnej.
Manifestacja odbyła się przed częściowo zniszczonym gmachem Generalštabu. Był on jednym z celów bombardowań Jugosławii przeprowadzanych w ramach operacji Allied Force od 24 marca 1999 r. Interwencję podjęto w konsekwencji porażki działań dyplomatycznych – kryzys w ogarniętym wojną Kosowie rósł, a Zachód bał się oskarżeń o powtórkę z wieloletniej kompromitacji społeczności międzynarodowej podczas wojny w Bośni i Hercegowinie.
Serbowie byli zaangażowani w oba konflikty. Wobec ówczesnej słabości Rosji zostali jednak osamotnieni, co wykorzystano do budowy mitu o agresji. NATO dokonało jej, by ostatecznie upokorzyć, a nawet zniszczyć Serbów. Niektóre interpretacje wiążą ją dziś z tworzeniem „przestrzeni życiowej” dla sprowadzanych pod płaszczykiem kryzysu migracyjnego muzułmanów. NATO prowadzi więc trwający dekady projekt islamizacji historycznych ziem serbskich.
Takie narracje miały się w Serbii dobrze. Protesty studenckie doprowadziły do delikatnej poprawy percepcji Zachodu, naiwnością byłoby jednak sądzić, że ich celem jest akcesja do NATO i/lub Unii Europejskiej. Uczestnicy demonstracji noszą ikony i nawołują do obrony serbskich wartości. Jakich? Odpowiedzieć może ściana, na której ktoś czerwonym sprayem wyjaśnił, że 9 maja to Dzień Zwycięstwa, nie Europy.
Rocznica bombardowań przypomniała także o kontrowersyjnym projekcie „rewitalizacji” zniszczonych budynków Sztabu i Ministerstwa Obrony. Podpisana niecały rok temu umowa z amerykańskim deweloperem budzi skrajne emocje. Z jednej strony Amerykanie przejęli atrakcyjne nieruchomości w centrum stolicy, z drugiej zaś – jak obiekty wpisane w serbską narrację martyrologiczną i stanowiące dowód bestialstwa NATO można oddać w cudze (amerykańskie!) ręce?
Temat ten był jednym z wątków dzisiejszej – większej – manifestacji studenckiej pod zrujnowanym gmachem. Studenci domagali się objęcia go ochroną i prześwietlenia warunków zawartej z inwestorem umowy. Konserwatorzy i muzealnicy zwrócili dziś uwagę na fakt, że budynek Sztabu to perła belgradzkiego modernizmu, a zabytki nie powinny być nikomu sprzedawane. Choć w ramach odbudowy ma powstać miejsce pamięci, szczegóły nie są znane.
Podczas protestu odniesiono się także do znaczenia ruin Sztabu jako pomnika historii, świadka bezpodstawnego użycia przemocy. Serbska interpretacja interwencji NATO w Jugosławii jako agresji na Serbię jest bowiem głęboko zaszczepiona w społeczeństwie. Umacnia ją fakt, że dokonano jej w imię humanitaryzmu i prawa międzynarodowego, przed jego organami rozpatrywano jednak sprawy Jugosłowian, nie NATO-wców.
Maciej Adam Baczyński – doktorant III roku w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Łódzkiego, dyscyplina: nauki o polityce i administracji. Sekretarz naukowy Centrum Naukowo-Badawczego UŁ „Bałkany na przełomie XX/XXI w.”. Interesuje się relacjami polityki z historią i kulturą, zwłaszcza w obszarze pamięci zbiorowej. Członek redakcji portalu „Obserwator Międzynarodowy”.