Premier RP Donald Tusk odbył wizytę w Republice Serbii. Jego przyjazd „skłonił” prezydenta Aleksandara Vučicia do pozostania w Belgradzie, mimo że zaproszono go na szczyt BRICS w Kazaniu.
Autor: Maciej Adam Baczyński
Tusk przebywał w Belgradzie dwa dni. Była to pierwsza wizyta Prezesa Rady Ministrów w Serbii od 11 lat. Co ciekawe, ostatnią złożył… Donald Tusk. Polityk był w Serbii również po utracie władzy w Polsce – jako przewodniczący Rady Europejskiej. Jego zaangażowanie jest doceniane – prezydent Vučić podkreślił, że Tusk, w odróżnieniu od innych polityków unijnych, wsłuchuje się w głos Belgradu.
Jako przewodniczący Rady Europejskiej Tusk wspierał dążenia państw Bałkanów Zachodnich do członkostwa w Unii Europejskiej. Politykę tę zamierza kontynuować podczas półrocznej prezydencji Polski w Radzie UE. To właśnie perspektywa rozszerzenia Unii jest – obok problematyki migracyjnej i wojny w Ukrainie – kluczowym obszarem zainteresowania polskiej prezydencji. Pomimo że rozpocznie się ona dopiero za dwa miesiące, premier przygotowuje grunt pod ofensywę dyplomatyczną.
Szanse na szybkie dołączenie Serbii i innych państw regionu do UE są wprawdzie mgliste, wydaje się jednak, że Tusk dobrze rozgrywa próbę przeciągnięcia Serbów na stronę Zachodu. Belgrad jest bowiem blisko – choć nie bezkrytycznie – związany z Moskwą. Polski premier jest świadomy różnic w podejściu do Rosji, co podkreślił, komplementując serbskie starania o utrzymanie dialogu z Unią.
Oczywistym tematem rozmów Tuska z Vučiciem były konflikty na Bliskim Wschodzie i w Ukrainie. Co zrozumiałe, dominował wątek ukraiński. Prezydent Serbii ponownie zadeklarował zrozumienie dla zachodniej polityki sankcji wobec Rosjan, nie ma jednak mowy o tym, żeby Serbia się do niej przyłączyła. Znamienne, że amerykańskimi sankcjami objęci są m.in. dwaj współpracownicy Vučicia.
Mowa o wicepremierze Aleksandarze Vulinie i ministrze bez teki Nenadzie Popoviciu. Obaj weszli w skład serbskiej delegacji na 16. szczyt grupy BRICS, który w dniach 22-24 października odbył się w rosyjskim Kazaniu. Swoją nieobecność Vučić usprawiedliwił ważnym spotkaniem z europejskimi partnerami. Na konferencji prasowej z Donaldem Tuskiem wprost przyznał, że to przez niego nie poleciał do Kazania.
Pytanie, czy uwaga ta świadomie nawiązała do popularnego w niektórych kręgach wytłumaczenia wszelkiego zła „winą Tuska” zapewne pozostanie bez odpowiedzi. Faktem jest, że polski premier wprawił gospodarza w osłupienie, gdy swoją wypowiedź rozpoczął w języku serbskim. Spotkało się to z gorącą reakcją Vučicia, który stwierdził, że jeszcze żaden gość, a tym bardziej premier nie mówił po serbsku tak dobrze.
Premier jest doświadczonym dyplomatą – wie, że małe narody łatwo połechtać takim drobiazgiem jak próba porozumienia się w ich języku. To nie pierwszy raz, kiedy Tusk zagrał tą kartą. Dla przykładu, w styczniu 2018 roku podczas inauguracji prezydencji Bułgarii w Radzie Unii Europejskiej wygłosił przemówienie po bułgarsku. Z kolei we wrześniu bieżącego roku zaskoczył mołdawskich parlamentarzystów wypowiedzią po rumuńsku.
Komentatorzy skupili się na planach rozszerzenia Unii, zacieśnianiu relacji i stanowisku Belgradu wobec Kijowa. Moim zdaniem warto jednak podkreślić wagę językowej wycieczki Tuska. Należy bowiem wczuć się w jej adresatów i przypomnieć sobie jak na celebryckie „denkuja” reagują Polacy. Tusk zapewnił Serbów, że mają prawo do dumy z własnej tożsamości. Kilka wydukanych przez niego akapitów to symbol otwartości na dialog.
Pomimo deklaracji Vučicia, Polska nie jest dla Serbii istotnym partnerem. Spowodowany zeszłorocznymi wyborami parlamentarnymi awans Warszawy do grona liderów UE sprawia jednak, że Belgrad musi traktować ją poważnie. Zwłaszcza, że Polska przejmie prezydencję po zaprzyjaźnionych z Serbami Węgrach. Polepszenie relacji z Unią wymaga więc przełomu w stosunkach z antyputinowską Polską. Zaproszenie Tuska i odpuszczenie forum BRICS jest mocnym przekazem symbolicznym.
A Serbowie są geniuszami symbolicznego pojmowania rzeczywistości, zwłaszcza politycznej. Próba kontynuowania jugosłowiańskiej polityki balansowania pomiędzy kapitalizmem i komunizmem automatycznie podsuwa myśl, że Vučić to nowy Tito. Przeczy temu fakt, że podjął on z Tuskiem temat „Kosowa i Metochii”. Choć interwencja (dla Serbów – inwazja) NATO miała miejsce tuż po dołączeniu Polski, szybko ogłosiliśmy uznanie niepodległości Republiki Kosowa i raczej go nie cofniemy.
Vučić jest jednak zadowolony. Wyraził wdzięczność za otwartość na serbską perspektywę i wysłuchanie jego opinii w sprawie statusu Kosowa. Również Tusk jest usatysfakcjonowany podejściem Belgradu, który pomimo wyraźnych różnic okazuje zainteresowanie kontynuowaniem dialogu z Brukselą, a także wspiera unijne aspiracje Skopje i Tirany. Zdaniem premiera dowodzi to coraz lepszego rozumienia idei europejskich, dając nadzieję na dalsze zbliżenie z UE.
Wybiórcze podsumowanie dwudniowej wizyty premiera RP w Serbii należy uzupełnić o środowe spotkanie z greckim premierem Kiriakosem Mitsotakisem i Vučiciem. Zaaranżowanie tego małego szczytu można uznać za kolejny przejaw sprytu Serba, który stara się ukazać swoje proeuropejskie oblicze. Czy pobyt Tuska w Belgradzie da konkretne rezultaty? Być może przekonamy się o tym już w nadchodzącym półroczu polskiej prezydencji.
Maciej Adam Baczyński – doktorant III roku w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Łódzkiego, dyscyplina: nauki o polityce i administracji. Prezes Studencko-Doktoranckiego Koła Naukowego Pax Europaea. Interesuje się relacjami polityki z historią i kulturą, zwłaszcza w obszarze pamięci zbiorowej.