O polityce krajowej i zagranicznej prezydenta Aleksandara Vučicia, relacjach Serbii z Rosją, Chinami oraz Unią Europejską, stanowisku Belgradu wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę, a także stosunku Serbii i Serbów do swojej niełatwej historii, z Borisem Vargą, serbskim politologiem i dziennikarzem, rozmawiali w Nowym Sadzie Tomasz Lachowski i Marek Fijałkowski.

Tomasz Lachowski i Marek Fijałkowski: Spotykamy się dziś w Nowym Sadzie, dlatego chcielibyśmy rozpocząć naszą rozmowę od wątku dotyczącego sytuacji politycznej obserwowanej w chwili obecnej w Prowincji Autonomicznej Wojwodiny. Region ten był zawsze znany ze swojej wielokulturowości i multietnicznego charakteru, ale – zdaje się – że serbski prezydent Aleksandar Vučić ma nieco inne spojrzenie na Wojwodinę i jej rozwój. Jak możemy scharakteryzować politykę Belgradu wobec Wojwodiny?
Boris Varga: Dezintegracja byłej socjalistycznej Jugosławii rozpoczęła się w 1988 roku właśnie od Wojwodiny. Slobodan Milošević i serbscy nacjonaliści zastąpili ówczesne kierownictwo polityczne Prowincji Autonomicznej Wojwodiny, która była wówczas na podobnym poziomie rozwoju ekonomicznego co Chorwacja czy Słowenia. Niewiele później obserwowaliśmy interwencje zbrojne jugosłowiańskiej armii w Słowenii, Chorwacji, Bośni i Hercegowinie, a także w Kosowie. Proces centralizacji władzy, a jednocześnie upadku demokracji w Serbii trwa już trzecią dekadę i nie widać większej szansy na poprawę sytuacji. Jedyną poważną zmianą względem lat 90. minionego wieku jest fakt, że w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat społeczeństwo Serbii nie doświadczyło żadnego konfliktu zbrojnego.
Serbscy nacjonaliści, którzy odczuwają frustrację z powodu secesji Kosowa, winiąc za to Zachód (Stany Zjednoczone, ale również Unię Europejską), traktują Wojwodinę jako „łup“, swoistą nagrodę za utratę Kosowa. Nazywamy ten proces „transformacją z Wojwodiny do północnej Serbii“. Politycy sprawujący władzę w Belgradzie i Nowym Sadzie już nie ukrywają swoich zamierzeń, co właśnie przejawia się w zastępowaniu historycznej nazwy „Wojwodina” nowym terminem – „północna Serbia”. To stopniowy demontaż wszystkich elementów obywatelskiej i międzykulturowej autonomii Wojwodiny.

Niestety, ale stosunkowo niewiele osób poważnie reaguje na zarysowany powyżej proces centralizacji i autorytaryzacji Serbii. Przeciętny wyborca w Wojwodinie jest zmęczony długoletnią akcesją Serbii do UE, której efektów, a przede wszystkim szczęśliwego końca nie widać. Multikulturalizm Wojwodiny został przekształcony w „mniejszościowy multinacjonalizm”, wzorowany na serbskim nacjonalizmie etnicznym. Wielokulturowość w Wojwodinie jest zjawiskiem elitarnym, dalekim od zwykłych obywateli. Na przykład, rolnicy widzą zagrożenie dla Wojwodiny poprzez centralizację, która zniszczyła rolnictwo i hodowlę zwierząt, a także wspiera importerów. Dlatego też pojawili się swego czasu politycy z jasnym przesłaniem „Wojwodina dla mieszkańców Wojwodiny”, które tym samym propagowało federalizację Serbii na Wojwodinę i Serbię. Niemniej, ten lokalny populizm nie znalazł poparcia w krajowej polityce. Idea autonomii została zaś wyczerpana i zniknęła między dwoma skrajnościami, a to zaś odpowiada władzom.
Pozostając wciąż w kręgu serbskiej polityki krajowej, warto przypomnieć, że w sierpniu tego roku odbyły się wielotysięczne protesty w Serbii – nie tylko w Belgradzie, ale także w Nowym Sadzie – przeciwko zamierzeniom serbskiej władzy otwarcia kopalni litu w zachodniej części kraju. Co ciekawe, przedsięwzięcie litowe „Jadar” można nazwać „projektem europejskim”, szczególnie ważnym dla Brukseli, ale także dla Berlina. Czy może pan skomentować istotę tych protestów? Kim byli ludzie, którzy w nich uczestniczyli? Czy mogą one doprowadzić do jakichkolwiek zmian na serbskiej scenie politycznej i podważyć pozycję prezydenta Vučicia?
Jeśli nacjonalizm etniczny był dominującą ideologią i nie miał alternatywy w Serbii przez ponad trzy dekady, teraz wyłania się tzw. serbski „zielony patriotyzm”. Powiedziałbym nawet „serbski zielony nacjonalizm”. W chwili obecnej w Serbii przeciwstawiane są dwie koncepcje nacjonalizmu, z jednej strony ta reprezentowana przez koalicję polityczną kierowaną przez prezydenta Vučicia, i właśnie „zielony patriotyzm”, reprezentowany przez dość heterogeniczną opozycję.
Aż do pojawienia się projektu kopalni litu, Aleksandar Vučić był w stanie wchłonąć lewicowe, liberalne, prawicowe, proeuropejskie, rusofilskie idee do swojej nacjonalistycznej ideologii. Typowy populistyczny eklektyzm. Umowa Serbii z UE i Niemcami w sprawie eksploatacji złóż litu daje Vučiciowi gwarancję ze strony zachodnich przywódców, że jeśli dołączy do „koalicji baterii”, to będzie w stanie rządzić Serbią w sposób autorytarny. Zachód z pewnością przymknie na to oko, tak jak bywało to wcześniej. I to jest nowe zjawisko neoliberalnego kolonializmu. Jest prawdą, że projekt kopalni litu może stać się polityczną pułapką dla Vučicia i szansą dla opozycji. Jednak ta kwestia również nie jest prosta, przesłanie Vučicia jest jasne – kierunek UE i bardzo dochodowe wydobycie litu, a to opozycja jest heterogeniczna. Faktycznie, opozycja jest bardzo zróżnicowana. Należą do niej zarówno te osoby, które sprzeciwiają się przystąpieniu do UE, uważając Brukselę za główny podmiot odpowiedzialny za narażanie środowiska naturalnego Serbii na niebezpieczeństwo poprzez wydobycie litu, jak i ci, którzy twierdzą, że eksploatacja litu nie jest ani warunkiem, ani przeszkodą dla integracji europejskiej Serbii.
Federacja Rosyjska natychmiast po organizacji protestów zasugerowała, że były one podobne do tzw. kolorowych rewolucji w przestrzeni postsowieckiej, a ich prawdziwym celem było obalenie prezydenta Aleksandara Vučicia i jego rządu…
Nie każdy, kto w sierpniu poparł protestujących, jest automatycznie przeciwny Vučiciowi. Ale i nie każdy, kto wsparł protesty, opowiada się jednoznacznie za opozycją. Pewne postawy społeczne dopiero się dziś kanalizują. Wspomniana przez panów Rosja faktycznie od razu dostrzegła „kolorową rewolucję” w zielonych protestach przeciwko litowi, ale warto dodać, że z kolei amerykański ambasador w Belgradzie zobaczył w nich postawy prorosyjskie.
Czy zatem zgodziłby się pan z tymi analitykami, którzy twierdzą, że Serbia pod rządami Aleksandara Vučicia nieustannie zmierza w kierunku autorytaryzmu? A może, sierpniowe protesty, o których rozmawiamy, w istocie są pewnymi oznakami serbskiej?
Protesty są zawsze miarą potencjału demokratycznego w Serbii, ale nie miarą stopnia autorytaryzmu. Protesty w Serbii pod koniec lat 80. zeszłego stulecia doprowadziły nie tylko do upadku komunizmu, ale także do ustanowienia autorytaryzmu Slobodana Miloševicia. Od 1988 roku protesty w Serbii stały się pozainstytucjonalnym sposobem testowania władzy i opozycji. Tak samo jest dziś z protestami przeciwko wydobyciu litu.
Tak, od czasu dojścia do władzy Aleksandara Vučicia i jego Serbskiej Partii Postępowej Serbia nieustannie podąży w przeciwnym kierunku niż demokracja – w stronę autorytaryzmu. Problemem jest korupcja, wolność mediów, niewłaściwe wykorzystanie zasobów administracyjnych, partiokracja czy fałszowanie wyborów. W rzeczywistości rozproszona opozycja nie ma szans na przejęcie władzy w wyborach, ponieważ pozostaje nieustannie pod presją rządu. Wybory w Serbii nie są uczciwe i demokratyczne.
Podobnie jak autorytarny przywódca Slobodan Milošević, Aleksandar Vučić również może ustąpić pod presją ulicy i protestów – być może aż do oddania władzy. Czy odbędzie się to w ramach „łagodnej” czy może „gwałtownej rewolucji”, zależeć będzie od okoliczności politycznych. „Zielone protesty” mogą stać się nowym kontekstem walki politycznej w Serbii, a kopalnie z litem – wyzwalaczem masowego niezadowolenia dającego podstawę do obalenia rządu w przyszłości. Według różnych sondaży, co najmniej połowa respondentów (a są badania wskazujące nawet na dwie trzecie pytanych) jest przeciwna projektowi „Jadar” i wydobyciu litu w Serbii.
Rosja z pewnością będzie chciała wesprzeć reżim Vučicia i skierować niezadowolenie z eksploatacji litu w Serbii na Zachód (UE i USA).
Przechodząc do zagadnienia wagi politycznej Kremla dla Belgradu, chcielibyśmy zapytać, jaka jest dynamika stosunków międzypaństwowych między Serbią a Federacją Rosyjską, zwłaszcza mając na uwadze silne więzi historyczne istniejące pomiędzy narodami serbskim i rosyjskim? Podczas wciąż trwającej pełnoskalowej rosyjskiej agresji na Ukrainę Serbia przedstawia się jako państwo neutralne, przynajmniej na poziomie deklaracji politycznych.
Jak każdy populista, Vučić dąży do zaspokojenia najprostszych potrzeb politycznych swoich wyborców, dlatego z reguły skrupulatnie słucha tego co mówi Zachód. Propaganda o Rosji w Serbii jest zaś historią polityczną dla wyborców Vučicia, którzy są byłymi serbskimi radykałami i prawicowymi nacjonalistami. A wszyscy serbscy nacjonaliści i radykałowie są niemal automatycznie rusofilami. Putin jest najpopularniejszym zagranicznym politykiem w Serbii, ponieważ tego też potrzebuje sam Vučić.

Niemniej, ten kształtowany obraz Serbii jako „rosyjskiej guberni” zbiegł się wiosną 2022 roku z wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi, które Vučić wygrał przekonująco. Po tym wydarzeniu, Serbia coraz odważniej „schodzi z rosyjskiego krzesła”. Oficjalna polityka Belgradu i wypowiedzi Vučicia są w większości prozachodnie. Co jednak ciekawe, najbardziej wpływowe media kontrolowane przez partię Vučicia wysyłają ludziom zupełnie inny przekaz – rusofilski i antyzachodni. Staje się coraz bardziej prawdopodobne, że ta niekonsekwencja w komunikacji może kosztować Vučicia w aspekcie politycznym.
Nie powiedziałbym jednak, że serbski prezydent, a co za tym idzie Serbia, są całkowicie neutralne. Vučić próbuje stworzyć swoją „autorytarną wyspę” w ramach UE. Zamiast Putina wziął dziś na sztandary Viktora Orbána jako wzór do naśladowania. Jednocześnie Serbia nie może już pozostawać w rozkroku „pomiędzy UE a Rosją”, dlatego też dziś obserwujemy inny szpagat – „pomiędzy UE a Chinami”. Potwierdzeniem tego stała się wizyta Xi Jinpinga w maju w kilku krajach Europy Środkowej, w tym w Serbii.
Jakie jest stanowisko Belgradu wobec możliwych rozmów pokojowych między Ukrainą a Rosją, czyli zagadnienia coraz częściej poruszanego przez wiele państw na arenie międzynarodowej?
Serbia ma ambiwalentny stosunek do wojny w Ukrainie. Z jednej strony Belgrad nie chce rozgniewać Moskwy, głównie z powodu rusofilskich wyborców w Serbii. Rusofilia w Serbii jest tak powszechna, ponieważ duża część tych, którzy widzieli alternatywę UE w Rosji, jest w rzeczywistości niezadowolona z Zachodu. Jest to sposób na wyrażenie antyzachodnich postaw, ponieważ Serbia została zbombardowana przez NATO w 1999 roku. Niemniej, transfer broni, ćwiczenia wojskowe, gaz, ropa, program nuklearny i handel z Federacją Rosyjską zostały przeniesione ad acta i na pewno nie będą podstawą współpracy Belgradu i Moskwy przez jakiś czas.

Z drugiej strony, warto podkreślić, że Serbia nie ma żadnych spornych kwestii z Ukrainą. Jak powtarzają ukraińscy dyplomaci w Belgradzie – Ukraina nie zrobiła nic przeciwko Serbii. Serbia i Ukraina wzajemnie popierają politykę integralności terytorialnej. Serbia głosowała za niemal wszystkimi rezolucjami ONZ popierającymi Ukrainę w tej wojnie (Belgrad wstrzymał się od głosu tylko w sprawie reparacji wojennych, które powinna zapłacić Rosja). Serbia popiera formułę pokoju prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i co ważne uwypuklenia sprzedaje broń Kijowowi (choć przez pośrednika) o wartości ponad 800 milionów euro.
Serbia nie chce jednak nakładać sankcji na Federację Rosyjską (czy przyłączać się do reżimów sankcyjnych wprowadzonych przez Unię Europejską), co jest najbardziej spornym punktem w stosunkach Belgradu z Brukselą i Kijowem.
Jedną z konsekwencji pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę i późniejszej mobilizacji w Federacji Rosyjskiej dla Serbii był napływ Rosjan. Próbowali oni uciec od obowiązku walki z ukraińskimi siłami zbrojnymi bezpośrednio na linii frontu, przenosząc się w tym celu do Belgradu. Czy można zmierzyć wpływ rosyjskiej obecności na ludność serbską? Teoretycznie tych konkretnych Rosjan można byłoby nawet uznać za „antyputinistów”, ponieważ nie chcieli ginąć w wojnie rosyjsko-ukraińskiej „na chwałę” Władimira Putina.
Tak, język rosyjski słychać niemal wszędzie na ulicach Nowego Sadu i Belgradu. Trudno powiedzieć, ilu Rosjan jest dziś w Serbii, ponieważ władze serbskie nie publikują regularnych i dokładnych statystyk. Dwa lata temu podano liczbę 200 tysięcy. Rosjanie, którzy uciekają przed wojną i przyjeżdżają do Serbii, są jednak w totalnym szoku. Uciekają od putinizmu, a w Serbii wita ich twarz rosyjskiego prezydenta na billboardach, w kanałach telewizyjnych i w kioskach.
I nie tylko to. Rosyjskie służby specjalne współpracują z Serbami w monitorowaniu i tłumieniu rosyjskiej opozycji wobec Putina. Rosyjski opozycjonista Władimir Kara-Murza był szpiegowany w Serbii, po czym został aresztowany. Rosjanom protestującym w Serbii przeciwko Putinowi odmawia się zezwoleń na pobyt. To zastrasza zwykłych obywateli, a już zwłaszcza działaczy obywatelskich i dziennikarzy. Białoruski aktywista Andriej Gniot oczekuje obecnie na ekstradycję z Serbii na Białoruś.
Podejrzewam, że serbscy nacjonaliści są rozczarowani Rosjanami zamieszkującymi ich kraj. Dla państwa serbskiego rosyjscy uchodźcy nie są jednak ciężarem, ponieważ nie chodzi o ludzi, którzy przyjechali tu z umowną „jedną walizką”, ale o średnią klasę społeczną, dobrze sytuowaną finansowo. Dla przykładu powiem, że Rosjanie znacznie podnieśli wartość wynajmu i sprzedaży nieruchomości w Serbii.
Na nasze dzisiejszej spotkanie przyjechaliśmy do Nowego Sadu z Belgradu nowoczesnym szybkim pociągiem, efektem chińskiej inwestycji w serbską infrastrukturę kolejową. To prowadzi nas do pytania o chińskie zaangażowanie gospodarcze w Serbii – czy obecność chińskich pieniędzy w Serbii ma wpływ na relacje między Belgradem a Pekinem również w sensie politycznym?
Obecność Pekinu w Europie Środkowej jest najbardziej reprezentowana właśnie w Serbii, jak i na Węgrzech. Było to najbardziej widoczne po ostatniej wizycie chińskiego przywódcy Xi Jinpinga na początku maja tego roku. Prowadzona przez Vučicia polityka równowagi między Zachodem a Wschodem sprowadza się teraz do równowagi między UE a Chinami. Pekin ma największe inwestycje typu greenfield w Serbii i myślę, że Belgrad jest gotowy na jeszcze większą współpracę gospodarczą z Chinami.
Czytamy jednak doniesienia, że Zachód jest zaniepokojony rosnącą obecnością Chin na Bałkanach Zachodnich. Chińskie inwestycje są nieprzejrzyste i oczekuje się, że będą miały konsekwencje polityczne.
Ostatnią ważną kwestią, którą chcielibyśmy poruszyć w dzisiejszej rozmowie, jest kwestia stosunków między Serbią a Republiką Serbską, czyli integralną częścią niepodległego państwa, jakim jest Bośnia i Hercegowina. W następstwie przyjęcia przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w maju 2024 roku rezolucji upamiętniającej ofiary zbrodni ludobójstwa w Srebrenicy, popełnionej przez bośniackich Serbów na około 8 tysięcy Muzułmanów w lipcu 1995 roku, Milorad Dodik, prezydent Republiki Serbskiej, ogłosił, że Republika Serbska podejmie próbę znalezienia „pokojowego rozwiązania” tej sytuacji, co po prostu oznacza secesję tej jednostki od Bośni i Hercegowiny. Jak odbiera pan takie deklaracje?
Największym problemem państw wyrosłych na gruzach byłej Jugosławii, a doświadczonych traumą wojny w latach 90. minionego stulecia, jest to, że ich rządy nie chcą stawić czoła przeszłości. Osoby skazane przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii w Hadze są w poszczególnych krajach czczeni jako „bohaterowie narodowi”. Brak radzenia sobie z przeszłością oznacza brak pojednania w całym regionie, a tym samym również niestabilność polityczną oraz kruchość bezpieczeństwa kruchość, w konsekwencji ciągły kryzys.

Od 2008 roku, czyli czasu, kiedy Rosja jest bardziej obecna na Bałkanach Zachodnich, serbscy nacjonaliści próbują kontynuować politykę przywódców wojennych z lat 90. ubiegłego wieku, choć już bez użycia broni. Wojna w Ukrainie przyspieszyła dynamikę planów nacjonalistycznych i tworzenie tzw. „serbskiego świata”, wzorowanego na „rosyjskim świecie” (ruski mir). „Serbski świat” to jednak polityczny eufemizm dla idei „Wielkiej Serbii”, która została pokonana podczas interwencji NATO w Bośni i Hercegowinie w 1995 roku oraz w Serbii w 1999 roku.
Milorad Dodik ogłosił, że jest gotowy na secesję Republiki Serbskiej, co zakończyło się nałożeniem na niego sankcji przez Unię Europejską.
Czy secesja Republiki Serbskiej jest w istocie możliwa? I jaka byłaby odpowiedź Belgradu, gdyby Dodik naprawdę próbował wcielić swoje słowa w czyn?
Odpowiadając bezpośrednio na pytanie o realność idei secesji Republiki Serbskiej od BiH, warto przypomnieć kilka faktów. Rosjanie nie osiągnęli swoich celów w Ukrainie, za to UE jest stosunkowo zjednoczona pod względem bezpieczeństwa. Osłabiło to tendencje separatystyczne w BiH i Kosowie, chociaż Zachód ostrzega przed możliwymi niepokojami. Jednak Bałkany Zachodnie są otoczone przez państwa członkowskie NATO, a w BiH i Kosowie znajdują się przecież bazy wojskowe sojuszu. Potencjał militarny Serbii został złamany w wojnie z NATO w 1999 roku. To wszystko podpowiada, że do secesji Republiki Serbskiej raczej nie dojdzie, a taki scenariusz nie byłby w interesie Belgradu.

Niezależnie od tematu możliwej secesji Republiki Serbskiej od Bośni i Hercegowiny, ta konkretna sytuacja udowodniła, że kwestia polityki historycznej (pamięci zbiorowej) nie tylko wobec ludobójstwa w Srebrenicy, ale także, na przykład, interwencji NATO w 1999 roku (bombardowania Serbii przez wojska amerykańskie) określanej tutaj jako agresja, może być jedną z najpoważniejszych przeszkód na drodze do potencjalnej integracji Serbii z Unią Europejską. Czy uważasz, że serbscy politycy, ale także serbska ludność jest gotowa do krytycznego spojrzenia na swoją niedawną historii, czy to jeden z tych obszarów całkowicie niepodlegający negocjacjom?
Trzeba skonstatować, że wszystkie rezolucje dotyczące ludobójstwa w Srebrenicy – jak cytowana przez panów rezolucja ZO ONZ – oraz przepisy krajowe odnoszące się do negowania genocydu docierają do regionu Bałkanów Zachodnich zbyt późno. Powinny być częścią procesu integracji z UE na początku XXI wieku. Teraz musimy być cierpliwi, próbując izolować podżegaczy wojennych i ostatecznie uleczyć niezabliźnione rany wojenne.
Serbia i serbskie społeczeństwo nie są jednak gotowe na rozliczenie się z niedawną przeszłością, co stanowi kluczowy problem nie tylko dla pojednania regionu z sąsiadami, ale także przeszkodę na drodze do integracji z UE.
Z jednej strony, mieszkańcy Serbii nie chce jeździć samochodami typu Łada czy Moskwicz, ale samochodami zachodnimi i oglądać hollywoodzkie filmy, a nie postsowieckie klasyki. Urlopy spędzają w krajach UE. Studenci z Serbii nie jeżdżą do Moskwy na studia, ale do Europy i Ameryki. Z drugiej jednak strony, duża część tych samych osób na ścianie nad łóżkiem ma portrety Putina i Stalina. Ta dwoistość w zachowaniu i myśleniu jest bardzo trudna dla serbskiego społeczeństwa i obecnie nie ma ono siły, aby sobie z nią poradzić.

Serbia i Republika Serbska nie mają jednak Willy’ego Brandta, który padłby na kolana w Srebrenicy przed ofiarami ludobójstwa. Absurdem jest, że są za to przywódcy, którzy głoszą zupełnie przeciwne wartości. Myślę, że większość ludzi w Serbii nie zdaje sobie sprawy, że to ich kraj dopuścił się agresji i zbrodni w Chorwacji, BiH i Kosowie w latach 90. ubiegłego stulecia. Wszystko to musi zostać najpierw uznane przez władze w Belgradzie i Banja Luce, a następnie zostanie zaakceptowane przez przyszłe pokolenia młodych ludzi, którzy chcą dobrze żyć ze swoimi sąsiadami i widzieć swoją Serbię jako państwo członkowskie UE.
Dziękujemy za rozmowę.
To ja dziękuję za odwiedziny naszej obywatelskiej Wojwodiny i Nowego Sadu – miasta będącego jednym z symboli Europy Środkowej. Oby się to nigdy nie zmieniło.
Boris Varga – serbski politolog i dziennikarz.
