Co oznacza dla światowego porządku wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA? Czego możemy spodziewać się po polityce zagranicznej i bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych? Jak zmiany te mogą wpłynąć na bezpieczeństwo Polski?
Autor: dr Michał Woźniak
Powtórny wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych wzbudził wielkie emocje oraz obawy co do kierunku, w którym zmierza Ameryka. Trump jest bardzo zręczny w wykorzystaniu mediów do swoich celów. Doskonale wiedział jak przykuć uwagę mas i zdominować nagłówki wiadomości. Jednak byłoby błędem tłumaczenie jego zwycięstwa tylko poprzez sprawny PR. W ogniu kampanii wyborczej obiecał deportować kilka milionów imigrantów, nazwał polityków opozycji wrogami wewnętrznymi i groził im zemstą, a także mówił o zbombardowaniu karteli narkotykowych w Meksyku. Tą retoryką wygrał nie tylko głosy elektorskie, ale także tzw. popular vote, czyli głosy większości wyborców. Pierwszą wygraną Trumpa można było próbować uznać ze przypadek. Tym razem nie ma mowy o przypadku, gdyż zdecydowanie zdobył większość głosów. Czy nam się to podoba czy nie, ale to Trump reprezentuje Amerykę po raz drugi w XXI wieku.
Wzrost popularności nacjonalistów i populistów w demokratycznych państwach jest w ostatnich latach jednym z wiodących trendów w polityce tak amerykańskiej, jak i europejskiej. Ludzie nie nadążają za tempem zmian społecznych, ekonomicznych i technologicznych. Dlatego głosują na tych, którzy obiecują, że „przywrócą normalność” albo „zatrzymają zmiany”. Ten strach i niepewność wśród wielu ludzi są prawdziwe i bardzo często całkowicie ignorowane przez liberalne elity. Dlatego odpowiednio zaadresowane z powodzeniem napędzają one poparcie partiom populistycznym i nacjonalistycznym.
Komentatorzy i publicyści próbują doszukiwać się w tych trendach analogii z latami poprzedzającymi wybuch II wojny światowej. Widoczny wzrost nacjonalizmu i ksenofobii w polityce wewnętrznej państw oraz wzrost protekcjonizmu, w miejsce współpracy gospodarczej to najbardziej zauważalne podobieństwa, które obserwujemy. Faktem jest, że liberalny porządek międzynarodowy oparty na zasadach ustalonych jeszcze po drugiej wojnie światowej się zmienia, ale nie jest to winą Donalda Trumpa. Jego fenomen jest tylko skutkiem ubocznym tych zmian. Nie jest też pewne czy jego recepty na zachodzące zmiany będą skuteczne z punktu widzenia interesów amerykańskich i jakie konsekwencje przyniosą dla świata.
Świat według Trumpa
Światopogląd Trumpa na politykę zagraniczną nie jest łatwy do zdefiniowania. Wszedł on do polityki na fali nastrojów populistycznych i konserwatywnych. Jednak daleko mu do patrzenia na sprawy międzynarodowe w typowy dla partii republikańskiej sposób. Wierzy on, że stworzony przez USA liberalny porządek międzynarodowy przestał służyć Stanom Zjednoczonym. Aby zmienić tę nierównowagę, Trump chce ograniczyć przepływy gospodarcze do wewnątrz kraju, renegocjować niekorzystną wymianę handlową z partnerami, zwiększyć koszt importowanych produktów poprzez podniesienie taryf celnych i dzięki temu odbudować moce produkcyjne i miejsca pracy. Jednak nie ma nic przeciwko zagranicznym inwestycjom bezpośrednim i wymianie handlowej jako takiej.
Kolejnym ważnym zagadnieniem na agendzie Trumpa jest kwestia nielegalnej imigracji i uszczelnienia granic USA. Niekontrolowany przepływ ludzi według niego, nie tylko przyczynia się do psucia rynku pracy, ale jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa. Dla wielu Amerykanów był to główny powód udzielenia mu poparcia. W polityce zagranicznej twardo artykułuje konieczność, aby wreszcie sojusznicy wzięli na siebie ciężar własnej obrony. Jest przekonany, że może zawierać umowy z autokratami, takimi jak Władimir Putin czy Kim Dzong Un, które skuteczniej zmniejszą napięcia w globalnych punktach zapalnych niż formaty multilateralne. Wszystkie te posunięcia razem wzięte mają pozwolić Stanom Zjednoczonym skupić się na problemach wewnętrznych i poprawić sytuację materialną przeciętnego Amerykanina.
Diagnoza problemu, czyli ograniczenie nadmiernego zaangażowania w sprawy światowe i redukcja kosztów interwencjonizmu w różnych częściach świata nie jest niczym zaskakującym. Podobnie zaczynała się prezydentura Baracka Obamy, który na początku pierwszej kadencji próbował wprowadzać w życie strategię retrenchmentu [i] – czyli redukować zaangażowanie globalne i skupić się na problemach wewnętrznych. Jednak bardzo szybko okazało się, że był zmuszony do większego wykorzystania amerykańskiej potęgi poza granicami USA niż to sobie pierwotnie założył. Okazało się, że ciężko jest zrzec się roli światowego lidera.
W trakcie swojej pierwszej kadencji prezydent Trump również chciał ograniczyć zobowiązania zagraniczne, ale zmienił podejście na bardziej konfrontacyjne wobec Chin zarówno w sprawach gospodarczych, jak i wojskowych. Zapoczątkował de facto wojnę handlową z Chinami. Ostrymi słowami próbował wpływać na członków NATO by zaczęli więcej wydawać na cele wojskowe, ale ostatecznie to Ameryka poniosła największe koszty wspierania Ukrainy. Trump powstrzymał się także od zbyt pochopnego wyjścia z Afganistanu i dopiero prezydent Biden musiał to zrobić. Jeżeli pierwsza kadencja Trumpa ma być dla nas jakąś przesłanką co do przyszłych posunięć to taką, że jego retoryka wyborcza bardzo różniła się od realnie uprawianej polityki, zwłaszcza w sprawach międzynarodowych.
W nadchodzącej drugiej kadencji Trumpa najbardziej angażujące dla USA problemy to Ukraina, Strefa Gazy oraz Tajwan. Trudno sobie wyobrazić, aby Trump miał zwyczajnie porzucić tych sojuszników. Podczas kampanii w 2024 roku Trump skrytykował Bidena za chaotyczne wycofanie się USA z Afganistanu twierdząc, że „upokorzenie w Afganistanie zapoczątkowało upadek amerykańskiej wiarygodności i szacunku na całym świecie”. Podobny wynik na Ukrainie, w Izraelu czy na Tajwanie stworzyłby o wiele większe problemy polityczne dla Trumpa. Rzeczywistość jest taka, że Trumpowi będzie trudniej wycofać Stany Zjednoczone z tych konfliktów, niż twierdził w trakcie kampanii.
Koniec wyjątkowości USA?
Donald Trump wydaje się być zdeterminowanym do tego, aby ostatecznie zerwać z doktryną liberalnego interwencjonizmu i uczynić ze Stanów Zjednoczonych państwo jak każde inne, czyli takie które dba w pierwszej kolejności o własne interesy, a na końcu zajmuje się altruistycznym czynieniem świata lepszym.
Podejście transakcyjne, które tak lubi Trump może się nie podobać, ale czym tak naprawdę kieruje się Trump jeśli nie interesem amerykańskim? Jesteśmy przyzwyczajeni do pewnych rzeczy, gdyż od lat były obecne w polityce międzynarodowej. Tylko, że świat się zmienia. To co kiedyś braliśmy za pewnik, dziś jest regularnie kwestionowane. Mowa tu o prymacie USA w globalnej polityce. Swobodny przepływ towarów i ludzi, handel międzynarodowy, niskie cła, promowanie współpracy i wspólnoty państw demokratycznych były na agendzie amerykańskiej tak długo, że nie potrafimy sobie wyobrazić bez tego świata. Jednak ostatnie dwadzieścia lat przyniosło fundamentalne zmiany w równowadze sił na świecie. Unilateralny moment USA jest już tylko wspomnieniem i chyba nie tylko Trump zdaje się to rozumieć. Richard Haass, wpływowy ekspert do spraw międzynarodowych kiedyś pisał o Ameryce jako o „światowym szeryfie” [ii], obecnie częściej pisze on o tym, że „najpierw trzeba uporządkować własny dom” bo się sypie, a bez tego nie da się być światowym mocarstwem [iii].
Jak dowodzi Colin Dueck w swojej znakomitej pracy [iv], to amerykański konserwatywny nacjonalizm był najważniejszym kierunkiem w amerykańskiej polityce zagranicznej i strategii przez znaczną część historii USA, a nie liberalny interwencjonizm. Początki liberalnego interwencjonizmu, tego do którego przywykliśmy, czyli promującego amerykańskie wartości demokratyczne i wspierającego globalizację, pojawiły się w XX wieku pod koniec I wojny światowej. Zaczęto myśleć o tym jak na trwałe zaprowadzić ład i porządek w relacjach pomiędzy państwami oraz jak skutecznie powstrzymać wybuch kolejnej wojny. Główną postacią optującą za nowym ułożeniem stosunków międzynarodowych był Thomas Woodrow Wilson, prezydent Stanów Zjednoczonych pełniący urząd w latach 1913-1921.
Świat, który Wilson chciał stworzyć na gruzach Wielkiej Wojny, miał być oparty na zasadach prawa, a nie na sile i to zarówno w odniesieniu do zwycięzców, jak i zwyciężonych. Było to czymś zupełnie nowym dla polityki i dyplomacji europejskiej przyzwyczajonej do koncertu mocarstw i dzielenia stref wpływów. Wilson proponował Europejczykom świat, w którym sprzeciw wobec agresji będzie podyktowany moralnym nakazem i koniecznością przestrzegania prawa międzynarodowego, a nie jak dotychczas z powodów geopolityki czy zabezpieczania imperialnych wpływów.
Tradycyjna dyplomacja europejska po raz pierwszy spotkała się z nowym amerykańskim spojrzeniem na stosunki między państwami, a Liga Narodów była owocem tego spotkania. W całej swej niedoskonałości oraz w niekonsekwencji działań swoich założycieli i członków Liga Narodów przetarła szlaki i postawiła pierwsze kroki na drodze wiodącej do powstania swojej o wiele bardziej skutecznej następczyni, czyli Organizacji Narodów Zjednoczonych. Polityka USA po II wojnie światowej na stałe zakotwiczyła zaangażowanie USA w sprawy światowe.
Amerykańska wielka strategia oparta na zaangażowaniu w sprawy światowe po zakończeniu II wojny światowej okazała się skuteczna i przez ostatnie 80 lat budowała zintegrowany świat imponującego wzrostu i dobrobytu nie tylko dla Ameryki. Podniosła z gruzów zachodnią Europę po wojnie, a później osłoniła ją przed groźbą przymusowej sowietyzacji. Doprowadziła do wyczerpania model komunizmu sowieckiego i tym samym wyzwoliła z rosyjskiej dominacji Europę Środkową i Wschodnią. Japonię i Niemcy zaprowadziła na drogę pacyfizmu i rozwoju.
Stworzenie otwartego globalnego systemu, gwarantującego jego członkom bezpieczeństwo i dobrobyt to amerykański liberalny porządek międzynarodowy, w którym jeszcze funkcjonujemy. Wiele narodów na całym świecie skorzystało na tym porządku pod przywództwem USA. Także Chiny, które doświadczyły imponującego wzrostu po dołączeniu do Światowej Organizacji Handlu. Wzrost Chin przez ostatnie dekady jest jednym z największych zwrotów geopolitycznych w historii. Jednak był możliwy dzięki kooptacji do amerykańskiego porządku. Obecnie to właśnie ten chiński wzrost jest głównym powodem nierównowagi i zagrożenia dla systemu. Jednak Chiny przyjęły kapitalizm, ale odrzuciły demokrację. Próbują wykorzystać, zburzyć lub zdominować istniejący system międzynarodowy. W tym celu wspierają autorytarne państwa i rzucają wyzwanie USA. Wpływa to także na budowniczego systemu. Dlatego Donald Trump został prezydentem. Uważa on, że system światowy nie jest do utrzymania w obecnej formie i jest zdeterminowany by go zmienić, aby móc utrzymać prymat USA.
NATO i Ukraina
Nieprzewidywalność. To słowo często jest używane w odniesieniu do polityki zagranicznej Trumpa. Jednak, czy faktycznie tak jest? Głębsza analiza wskazuje na coś przeciwnego. Upraszczając, podejście Trumpa do sojuszników oraz rywali można sprowadzić do kilku prostych zasad, które w gruncie rzeczy są przewidywalne. Dążenie Trumpa do upraszczania zawiłych spraw jest wręcz atutem jego polityki. Prosto z mostu mówi on sojusznikom, że najwyższy czas zacząć wydawać na swoje bezpieczeństwo odpowiednie pieniądze. I nie jest to niczym nowym. Tę sprawę poruszała już administracja Baracka Obamy, jednak nic z tego nie wynikało i obecnie Europa dalej musi polegać na potędze militarnej USA. Być może transakcyjne podejście Trumpa pozwoli w końcu Europie otrząsnąć się z letargu. To u jej granic, a nie USA od dziesięciu lat trwa krwawa wojna.
Jeżeli spojrzymy na sojusz NATO jak na formę umowy pomiędzy państwami, to wszystko staje się prostsze. Strony umawiają się na pewne zasady działania sojuszu i odpowiedni rozkład ponoszonych kosztów. Jeżeli jedna ze stron spełnia warunki umowy, a inne stale ich nie dotrzymują, to czy USA nie ma prawa czuć się oszukiwane? W określeniu bogatych państw europejskiej części NATO mianem pasażerów na gapę jest sporo racji, gdyż od dekad nie wywiązują się z uzgodnień sojuszniczych w sprawie wydatków na zbrojenia. I nie chodzi tylko o magiczne 2% PKB, tylko o brak konkretnych zdolności militarnych.
Niech wybrzmią słynne słowa generała Mattisa do europejskich sojuszników: „Amerykański podatnik nie może nadal ponosić nieproporcjonalnej części kosztów obrony zachodnich wartości. Amerykanie nie mogą bardziej dbać o bezpieczeństwo waszych dzieci niż wy sami. Lekceważenie gotowości militarnej świadczy o braku szacunku do siebie, do sojuszu i do odziedziczonych przez nas wolności, które są teraz wyraźnie zagrożone” [v].
Jeśli chodzi o Ukrainę, to prezydentura Trumpa może mieć różne skutki. Trump w kwestii Ukrainy zapowiadał szybkie zakończenie konfliktu. I w pewnym sensie wszystko jest możliwe. Może się okazać, że doprowadzi on do szybszego zakończenia konfliktu na warunkach korzystnych dla Rosji. Jednak jest to niezwykle trudne do przewidzenia, gdyż samo wstrzymanie pomocy dla Ukrainy nie sprawi, że nagle Ukraińcy się poddadzą. Rosja również może wysuwać zbyt daleko idące żądania w zamian za zakończenie wojny. Zbytnie pójście na ustępstwa wobec Rosji mogłoby zaszkodzić wizerunkowi Trumpa jako silnego polityka. W sytuacji braku szybkiego rezultatu polityka Trumpa wobec Rosji może się zaostrzyć, aby zmusić Putina do rokowań siłą. Nie jest wykluczone, że pomoc wojskowa Trumpa dla Ukrainy będzie nawet większa niż obecnie. Myślenie, że Trump jest naiwny i jest jakimś szczególnym darem losu dla przeciwników USA jest błędne. Zarówno Moskwa jak i Pekin liczą na to, że Trump przyspieszy zdetronizowanie USA jako światowego lidera. Jednak mogą się rozczarować.
Prezydentura Donalda Trumpa nie musi oznaczać popadnięcia USA w nową wersję izolacjonizmu. Rozwiązanie NATO, którym lubią straszyć niektórzy komentatorzy niekoniecznie musi się ziścić. Hasła America First i Make America Great Again nie oznaczają zerwania ze wszystkim co Ameryka do tej pory stworzyła tylko odmienne podejście. Trump zdaje sobie sprawę, że skuteczna polityka zagraniczna wymaga połączenia sił z przyjaznymi rządami. Zmiana zapewne będzie polegać na tym, że to nie wartości, ale konkretne interesy będą na pierwszym planie. Takie biznesowe podejście w duchu realizmu może mieć swoje plusy. Trzeba się spodziewać, że Trump zrobi ewaluację i spojrzy na nowo na to, które kraje są najbardziej istotne dla amerykańskich interesów. Za pierwszej kadencji Trumpa współpraca z NATO, Japonią, Izraelem czy państwami Zatoki Perskiej została wzmocniona, a nie osłabiona. Wzmocnienie to polegało jednak przede wszystkim na tym, że sojusznicy zaczęli wreszcie więcej się zbroić. Zatem – polityka Trumpa przyniosła pożądany skutek.
Wspomniany już Richard Haass napisał niedawno na łamach wpływowego dwumiesięcznika Foreign Affairs, że: „Waszyngton powinien porzucić myśl, że aby wygrać, Kijów musi wyzwolić wszystkie swoje ziemie. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy kontynuując zbrojenie Ukrainy, muszą podjąć niewygodny krok, jakim jest nakłonienie Kijowa do negocjacji z Kremlem” [vi]. Dodajmy tylko, że Haass nie jest jednym z doradców Trumpa. Pisząc takie słowa krytykę kierował do administracji Bidena zwracając uwagę, że nie jest możliwe w nieskończoność wspierać Ukrainy bez konkretnego planu zakończenia konfliktu. Konieczność zakończenia wojny leży w interesie Ukrainy i reszty Europy. To, że Trump będzie chciał doprowadzić do zakończenia konfliktu, nie musi oznaczać, że zrobi to za wszelką cenę albo na warunkach korzystnych jednostronnie dla Rosji.
Trump a sprawa polska
Zacząć należałoby od tego, że bardzo dużo zależy od jakości i pragmatyzmu naszej polskiej dyplomacji. To w jakim stanie znajdą się relacje z Ameryką Donalda Trumpa zależy od tego jak skutecznie będziemy potrafili przekonywać USA do swoich racji. Pamiętajmy, że Donald Trump jako prezydent będzie miał długą listę spraw do załatwienia i Polska niekoniecznie znajdzie się u jej szczytu. Tutaj niestety ciężko być optymistą, gdyż nasza klasa polityczna niestety po raz kolejny nie stanęła na wysokości zadania.
Przede wszystkim z powodu konfliktu na linii rząd-prezydent Polska nie ma od jakiegoś czasu ambasadora w Waszyngtonie. Ambasador Marek Magierowski, skądinąd bardzo profesjonalny w tej roli, został odwołany z funkcji przez rząd Donalda Tuska. Prezydent Andrzej Duda nie zatwierdził jednak tej decyzji i nikt nie pełni obecnie funkcji ambasadora. Tak nasza lokalna wojenka PO-PiS przekłada się na to, że de facto nie mamy najwyższego przedstawiciela w USA.
Obecnie mamy również festiwal wyparcia w wykonaniu polityków rządzącej partii. Było to bardzo krótkowzroczne ze strony naszych polityków, aby otwarcie pisać krytykę Trumpa w mediach społecznościowych i w publicznych wypowiedziach nie mając pewności czy jednak nie zostanie on ponownie wybrany prezydentem. Bieżąca walka polityczna w kraju i nasze lokalne przepychanki nie powinny wpływać na stosunki z kluczowym sojusznikiem, zwłaszcza dla tak doraźnych celów jak zdobycie kilku dodatkowych głosów w wyborach. Polska powinna utrzymywać jak najlepsze relacje z USA niezależnie od tego kto aktualnie zasiada w Białym Domu. Sympatie i antypatie, a szczególnie ideologiczna nadgorliwość, nie mogą być kierunkowskazami mężów stanu zajmującymi się polityką zagraniczną. Nieco lepiej na tym tle wypada prezydent Andrzej Duda, który podtrzymywał dobre kontakty z Trumpem i jednocześnie potrafił współpracować z administracją Bidena. W polityce zagranicznej politycy powinni umieć grać na kilku fortepianach równocześnie i nie palić za sobą mostów jeśli nie jest to konieczne bo szkodzi to interesom własnego państwa.
Polska w polityce zagranicznej Trumpa odgrywała i zapewne będzie odgrywać istotną rolę. Wynika to z kilku czynników. Po pierwsze, bycie największym państwem na wschodniej granicy NATO czyni z Polski zwornik całej polityki bezpieczeństwa sojuszu oraz niezastępowalny element koalicji państw wspierających Ukrainę. Po drugie, Polska może być spokojna, gdyż wydaje na zbrojenia odpowiednio duży procent budżetu w stosunku do swojego PKB i co nie bez znaczenia, wydaje je w większości na sprzęt amerykańskich firm zbrojeniowych. W związku z tym bilans handlowy Polska-USA również nie powinien budzić zastrzeżeń ekipy Trumpa. Po trzecie, Trump wydaje się Polskę zwyczajnie lubić i jego kordialne relacje z prezydentem Dudą na pewno zadziałają pozytywnie na bilateralne stosunki. Poza tym, niezbyt przychylne stanowiska niektórych zachodnich polityków wobec Trumpa, skłaniają go do szukania alternatyw. Za swojej pierwszej kadencji chętniej odwiedzał Warszawę, niż Berlin. Jednak nie ulegajmy złudzeniu, że waga Polski jest większa niż Niemiec czy Francji. Istnieje ryzyko, że polityka USA wobec Polski może stać się tylko funkcją amerykańskiej polityki wobec Niemiec czy Rosji. Zwłaszcza jeżeli na szali będzie leżał odpowiadający Trumpowi i reszcie zachodniej Europy deal z Rosją wobec toczącej się wojny w Ukrainie. Taki scenariusz nie jest zupełnie wykluczony.
Druga kadencja Trumpa będzie musiała być o wiele bardziej dynamiczna, gdyż wiele się zmieniło na niekorzyść USA w globalnym układzie sił. Rywale USA atakujący obecny system międzynarodowy stali się bardziej aktywni i skonsolidowani. Wyraźnie można dostrzec tworzenie się sojuszu państw sankcjonowanych przez USA. Chiny, Korea Północna i Iran energicznie wspierają Rosję w burzeniu systemu bezpieczeństwa w Europie i zdominowaniu globalnego porządku. To już nie tylko amunicja i materiały wojenne, ale również pierwszy kontyngent wojsk północnokoreańskich, który ostatnio trafił na Ukrainę.
Od dłuższego czasu widać, że Stany Zjednoczone mają coraz większe problemy w zarządzaniu wszystkimi swoimi zobowiązaniami wojskowymi. Najprostszy sposób, aby zwiększyć swoje możliwości wojskowe to przekonanie wszystkich sojuszników do większego zaangażowania w obronę obecnego ładu. Siły zbrojne USA już dłużej nie mogą samodzielnie odstraszać przeciwników na trzech teatrach potencjalnych działań wojennych czyli w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Azji. Jeżeli Trumpowi uda się zmobilizować sojuszników na całym świecie do ponoszenia kosztów to jest większa szansa, że obecny porządek światowy uda się obronić.
Dr Michał Woźniak – uzyskał tytuł doktora w obszarze nauk społecznych, na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego w 2017 roku. Tematem rozprawy doktorskiej była „Polityka bezpieczeństwa USA w latach 2008-2016 i jej wpływ na bezpieczeństwo Polski”.
[i] M. Woźniak, The Obama Doctrine – U.S. Strategic Retrenchment and its Consequences, Securitologia: (2015)
[ii] R. N. Haass, Rozważny szeryf. Stany Zjednoczone po zimnej wojnie (2004).
[iii] R.N. Haass, Foreign Policy Begins At Home. The Case for Putting America’s House in Order (2014)
[iv] C. Dueck, Age of iron. On Conservative Nationalism (Oxford University Press, 2020).
[v] https://www.defense.gov/News/News-Stories/Article/Article/1084785/mattis-highlights-us-commitment-to-nato-warns-of-arc-of-insecurity/
[vi] R.N. Haass, The Perfect Has Become the Enemy of the Good in Ukraine, Foreign Affairs, November/December 2024