Widzę je codziennie, gdy zapada zmrok. Dziś jest wtorek, pół godziny po północy wracamy z miasta, kierujemy się w stronę przedmieść Vicenzy. Trasa z centrum do miasteczka, w którym mieszkam, to około 6 kilometrów. O handlu ludźmi we Włoszech, procederze, którego ofiarą padają dziś najczęściej dziewczyny-imigrantki, dla Obserwatora Międzynarodowego pisze Ola Karmowska.
Autor: Ola Karmowska z Vicenzy (Włochy)
Na tej, tak krótkiej przecież, trasie stoi dziś wieczór 31 prostytutek. Większość z nich, wnosząc po urodzie, to emigrantki: dziewczyny czarnoskóre lub o wyglądzie słowiańskim. Niektóre siedzą na chodniku, inne zalotnie patrzą w stronę nadjeżdżających samochodów, a jeszcze inne tańczą i wiwatują, jakby były pod wpływem alkoholu lub innych środków. Reszta – w kusych spódniczkach – czatuje na messengerze lub whatsappie, tępo wpatrzone w swoje telefony.
Policja prawdopodobnie była tu przed nami. Niemal co wieczór patrolują strefę, rozmawiają z dziewczynami przy drodze i legitymują je. Jednak to taka trochę zabawa w kotka i myszkę: kilkanaście minut po patrolu dziewczyny wyrastają przy drodze ponownie jak grzyby po deszczu. Część z nich zwyczajnie czeka w samochodach lub przydrożnych barach, aż światło błękitnych syren się oddali.
Nie mogę nawet opisać, tego co dziś widzę: co 20-30 metrów stoi kolejna dziewczyna. Dzieje się to przy drodze wylotowej z miasta, niedaleko autostrady. Powiedziano mi, że prostytutki w tym rejonie wyszły spoza „czerwonej strefy” i faktycznie obecnie można znaleźć je w strefie industrialnej, poza miastem, w opuszczonych niemalże miejscach.
Jasne jest dla wszystkich, że napływ imigrantów powinien wiązać się z podejmowaniem przez nich legalnej, normalnej pracy. Nikt nie chce, by dziewczyny tam stały: ani większość mieszkańców (oprócz ich „klientów”, rzecz jasna) ani, uwierzcie mi, poza kilkoma wyjątkami, one same. Dlaczego więc taki rozmiar prostytucji?
Problem jest ogromny. Organizacje parające się handlem ludźmi zarabiają na dziewczynach-imigrantkach miliony euro. Każda z dziewczyn z Afryki, sprowadzona tutaj pod fałszywymi obietnicami, musi oddać osobie, która jej pomogła dostać się Europy, ok. 25-30 tysięcy euro. Miesięcznie oznacza to dla nich konieczność zapłacenia około 1.500 euro, co jest sumą nieosiągalną, nawet gdyby miały dość dobrą pracę od dnia dotarcia do Włoch. Ostatecznie nie mają wyboru – organizacje kryminalne zmuszają kobiety do prostytucji, a one stają się od nich totalnie zależne.
Większość z nich to dziewczyny poniżej 25. roku życia, rośnie grupa niepełnoletnich. Znaczna większość to Nigeryjki. ISTAT pisze, że 36% cudzoziemskich prostytutek we Włoszech (a ta grupa stanowi ponad połowę wszystkich) pochodzi właśnie stamtąd. Często mają fałszywe dokumenty, a niektóre z nich w ogóle nie mają papierów. Zostały tutaj sprowadzone pod fałszywymi pozorami.
We Włoszech oczywiście funkcjonują organizacje, które wspierają dziewczyny. Realizowany jest chociażby projekt N.A.Ve (Progetto Antitratta di Veneto – Projekt przeciwko handlowi ludźmi w regionie Veneto), który został dofinansowany z budżetu Równych Możliwości z puli ministerialnej. Projekt proponuje spotkania z dziewczynami, pomoc psychologiczną oraz prawną. Projektem objętych jest obecnie 3.5000 tysiąca osób, głównie aplikantów o azyl, z którymi pracownicy są w ciągłym kontakcie, a które to osoby są zakwalifikowane jako ofiary handlu ludźmi i są związane z siatką kryminalistów. Dziewczynom pomaga również Caritas, oczywiście tym, które chcą rozmawiać. Współpraca z nimi jest wyjątkowo trudna, częstokroć są tak zastraszone, że nie decydują się na przyjęcie pomocy, gdyż boją się reakcji swoich oprawców. Nie mogą również liczyć na przyjaciół ani rodzinę, którą zostawiły za sobą.
Jakiś czas temu udało mi się jedną stojącą przy drodze dziewczynę w ciąży namówić do rozmowy w pobliskim barze, aby zamienić kilka słów. Była jednak bardzo ostrożna i dość szybko chciała wracać na miejsce. Kilka razy przejeżdżając obok nich samochodem zostawiałam dziewczynom kartki z numerem błękitnej linii, na którą, jeśli chcą, zawsze mogą zadzwonić. Podawałam im również namiary na organizację pomagającą kobietom, z którą współpracuję. Jednak większość z nich się boi, są kontrolowane na każdym kroku, nawet jeśli tego nie widać. Co gorsza, co tydzień widzę przy tej samej drodze zupełnie nowe twarze.
Organizacje działające na tym terenie mówią, że w niewielkim obszarze miasta z pewnością co najmniej 50 osób zostało sprowadzonych tutaj przez organizacje kryminalne. Siedemnaście dziewczyn zgodziło się, nie bez strachu i wątpliwości, na ochronę socjalną i pomoc. Oczywiście w jak najgłębszej tajemnicy przed swoimi oprawcami (stan na październik tylko w regionie Vicenza).
System musi się zmienić. Dziś wszyscy są we Włoszech świadomi tego, co dzieje się w Libii, zanim migranci przekroczą morze (wyzysk, tortury, więzienie). Ostatnio głośno było o przerażającej śmierci 26 kobiet z Nigerii, których ciała zostały wyłowione z morza i przetransportowane do Salerno… Kto wie, co stałoby się z nimi w przyszłości, gdyby całe i zdrowe dopłynęły do brzegów Italii? Mówi się, że 80% kobiet, które tu docierają z krajów afrykańskich, stają się zależne od siatki kryminalistów.
Spora liczba osób z Afryki przedostaje się do Europy innymi drogami niż szlak przez Libię i Morze Śródziemne. Jednak każda z tych dróg jest powiązana z wykorzystaniem ludzi do najgorszych celów. Często rodziny migrantów nie są tego świadome i nigdy się tego nie dowiedzą, co dzieje się z ich siostrami, braćmi, dziećmi… Dziewczyny, które przybywają tutaj, nie tylko są zagubione, ale na samym początku pozostawione samym sobie. Agencje kryminalne zabierają im wszystkie dokumenty i uzależniają od siebie. Wiele tak potraktowanych osób decyduje się nigdy nie powiedzieć prawdy własnej rodzinie. Nie chcą przecież wyjść na osoby, które opuściły rodzinne strony i udały się w podróż do lepszego świata, by zapewnić lepszy byt sobie i rodzicom, a tylko na tym straciły i przeżywają tak haniebne upokorzenie. Część z dziewczyn z powodu braku perspektyw zostaje niestety w „biznesie”. Ja osobiście poznałam także dziewczyny niezwykle dzielne, które się z niego uwolniły i obecnie zajmują się różnymi rzeczami, są normalnie zatrudnione. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że mechanizmy migracyjne są kontrolowane przez nieludzkich kryminalistów. Trzeba ten system zmienić.
Przekraczam granicę strefy industrialnej i skręcam w lewo, w strefę mieszkalną. Za sobą zostawiam dziewczyny stojące tak niedaleko mojego domu, może zaledwie kilometr od niego. Z bólem serca zastanawiam się, ilu z ojców rodziny przejeżdżając pomiędzy strefami korzysta z ich „usług”. Kołacze mi się wciąż w głowie to jedno zdanie, które kiedyś usłyszałam od jednej z nich: „Słuchaj, nie miałam życia tam, nie mam i tutaj”.
Tekst ukazał się również na stronie stowarzyszenia „Dom Wschodni-Domus Orientalis”: http://domwschodni.pl/stories/article/niesyszalny-krzyk-w-moim-ssiedztwie