Parafrazując słowa amerykańskiego prezydenta z apokaliptycznego filmu, można śmiało powiedzieć, że świat nie będzie już taki, jakim go znaliśmy. Tektoniczne zmiany rozpoczęły się w jego fundamentach, a mianowicie w zachodniej cywilizacji, która go stworzyła i przez wieki kształtowała jego charakter. Model liberalny w dużej mierze okazał się nie tylko nie w stanie wyeliminować nierówności społecznych. Ale nie jest również w stanie obronić się przed atakiem ultrakonserwatywnej kontrrewolucji, która do tej pory przejawiała się w postaci rosnących przejawów autorytaryzmu systemu politycznego, choć może skutkować pojawieniem się bardziej ekstremalnych modeli.

Autor: prof. Serhij Feduniak
Można to nazwać wahadłem, ale powstaje pytanie, jak długo pozostanie ono w skrajnej pozycji i czy nie przesunie się w przeciwnym kierunku. Wszystko to prowadzi do zmniejszenia wewnętrznej stabilności zachodniego systemu demokratycznego, co nieuchronnie rozlewa się na świat zewnętrzny i podważa jego status i wpływ na procesy globalne, otwierając drogę dla tak zwanego „autorytaryzmu rynkowego”. Po zakończeniu zimnej wojny, pod wpływem iluzji o zniknięciu egzystencjalnego wroga, Zachód stopniowo tracił wewnętrzną jedność. Przepaść między Ameryką a Europą stawała się coraz większa, aż w końcu doprowadziła nawet do wrogości. Kryzys ostatecznie obudził jednak Stary Świat i zmusił go do poniesienia ciężaru odpowiedzialności za losy świata w momencie, gdy amerykański hegemon do niedawna znajdował się w stanie, jak można sądzić, tymczasowego uwiądu. W sprawę zaangażowała się również Ukraina, która stała się papierkiem lakmusowym gotowości Zachodu do obrony swoich wartości i interesów.
Pragnienie prostych i szybkich rozwiązań
Po trzech dekadach postbipolarnego liberalizmu na świecie zaczęły wiać zupełnie inne wiatry. Demokracja cofa się nie tylko w wielu regionach Globalnego Południa, ale jest także coraz bardziej poddawana egzaminom w swoich tradycyjnych bastionach, a do mody wchodzi „lekki” autorytaryzm. Na naszych oczach znikają wiekowe osiągnięcia rozwoju demokratycznego: globalizacja jest ograniczana, wolność redukowana, a imperialna pycha i agresywność powracają. Niestety, istnieje poczucie, że nie są to tymczasowe kaprysy współczesnego życia politycznego, ale długotrwały i dość stabilny trend. Wahadło gwałtownie odwróciło się w prawo.
Co uniemożliwiło „zakończenie historii” i ustanowienie liberalnej demokracji na skalę globalną? Paradoksalnie, to właśnie jej osiągnięcia: na pewnym etapie sama demokracja zaczęła niszczyć fundamenty własnego istnienia. Wolność i konkurencja stały się potężnymi motywatorami rozwoju gospodarki, co ostatecznie doprowadziło do powstania społeczeństwa masowej konsumpcji. Ludzie uwierzyli w nieograniczone możliwości postępu technologicznego, który coraz bardziej przejmował ludzkie obowiązki, upraszczając i ułatwiając życie. Aktywność społeczna i samodzielność traciły na znaczeniu, zastępowane przez substytuty w postaci silnie uzależnionych od państwa, łatwo manipulowanych i zatomizowanych grup. Potomkowie nieugiętych rewolucjonistów, którzy walczyli przeciwko tyranii, z łatwością ulegali wpływom nowych tyranów, przekazując im odpowiedzialność za własny los w zamian za możliwość unikania odpowiedzialności za siebie. Społeczeństwo traciło nie tylko egzystencjalny sens własnego istnienia, sprowadzony głównie do konsumpcji dóbr materialnych, ale także umiejętność walki o własne interesy i ostatecznie o wolność.
W takim środowisku zwycięstwo prawicowego populizmu stało się możliwe, oferując masom iluzoryczne poczucie własnej ważności bez konieczności angażowania się w aktywność społeczną. Droga do utraty wolności zaczyna się w momencie, gdy ludzie zaczynają wierzyć w obietnice prostych i szybkich rozwiązań. Prawicowi populiści zyskują poparcie, ponieważ często proponują powrót do „lepszej przeszłości” opartej na wielowiekowych tradycjach, maskując swój radykalizm pod płaszczem szlachetnego konserwatyzmu. Na tej podstawie Władimir Putin przedstawia się jako obrońca tradycyjnych wartości chrześcijańskich Europy.
Rozsądnej osobie trudno zaakceptować myśl, że osoba o wątpliwych walorach moralnych i praktycznych umiejętnościach oszusta może być obrońcą amerykańskich wartości duchowych i interesów USA. Jednak około połowa wyborców uwierzyła, że populista i polityczny nowicjusz, Donald Trump, jest w stanie rozwiązać ich codzienne problemy i jednocześnie „uczynić Amerykę znowu wielką”. Pod pretekstem wprowadzenia pilnych zmian rozpoczął się demontaż amerykańskiego modelu liberalnego społeczeństwa i państwa. Obawiam się, że jeśli ten destrukcyjny proces zajdzie zbyt daleko, Stany Zjednoczone mogą stanąć w obliczu podziałów społecznych, a w najgorszym przypadku – wojny domowej.
Europa również nie pozostaje w tyle: w wielu krajach istnieje realna perspektywa dojścia do władzy prawicowych, radykalnych partii populistycznych. Jednak nasz kontynent posiada pewien stopień odporności na niebezpieczny populizm i radykalizm. Doświadczenie w tworzeniu szerokich koalicji rządowych pozwala na marginalizację radykalnych ugrupowań, utrzymując je na peryferiach polityki. Siły o szerokim spektrum ideologicznym łączą się, aby uniemożliwić radykałom dostęp do władzy. Jednocześnie amerykański model opiera się na zasadzie „gry o sumie zerowej”, w której zwycięzca bierze wszystko, co zwiększa ryzyko uzurpacji władzy. W takich okolicznościach system hamulców i równowagi może nie działać skutecznie. Światopogląd i praktyki biznesowe Donalda Trumpa, delikatnie mówiąc, nie wykluczają obchodzenia i ignorowania prawa.
Administracja Trumpa: droga od retoryki do rzeczywistości
Ekstrawaganckie wypowiedzi nowo wybranego prezydenta Donalda Trumpa na temat chęci zakupu Grenlandii i Kanału Panamskiego oraz przyłączenia Kanady poważnie zaniepokoiły opinię publiczną na całym świecie. W oczach międzynarodowych obserwatorów Stany Zjednoczone zaczęły tracić elementy „miękkiej” siły, takie jak stabilność i przewidywalność, które w połączeniu z potężną gospodarką i najpotężniejszymi siłami zbrojnymi stanowiły podstawę ich globalnego przywództwa. Europejczycy odczuli niepewność, ponieważ przejście administracji amerykańskiej od retoryki do praktycznych działań mogło zagrozić bezpieczeństwu dwóch sojuszników NATO – Danii i Kanady – oraz uruchomić proces erozji instytucjonalnych fundamentów cywilizacji zachodniej jako całości.
Nie należy jednak przeceniać znaczenia wypowiedzi nowo wybranego prezydenta USA. Doświadczenie pokazuje, że większość przedwyborczej retoryki pozostaje tylko retoryką i jest zapominana następnego dnia po wyborach. W końcu, po pewnych skokach i zaostrzeniach populizmu na początku, następuje powrót do zrównoważonej polityki opartej na podstawowych interesach oraz dostępnych narzędziach i procedurach. W tym amerykańskiemu prezydentowi pomogą ustawodawcy: Kongres ma sprawdzoną praktykę mechanizmów kontroli i równowagi, ma do tego wszystkie zasoby. Dlatego z dużą pewnością można wykluczyć możliwość ustanowienia dyktatury podczas kadencji Trumpa.
Wracając do polityki zagranicznej nowej administracji, należy zauważyć, że amerykańska globalna strategia pozostaje niezmieniona, chociaż proponuje się nieco inny zakres stosowania narzędzi jej realizacji. W tym można znaleźć pewien pozytyw, a mianowicie – USA odchodzą od ospałej i bezsilnej międzynarodowej polityki demokratów i przywracają do rzeczywistości rozluźnionych Europejczyków, którzy, jak się okazało, już faktycznie nie są w stanie bronić się bez pomocy zza oceanu.
Według nowo wybranej administracji, przywrócenie globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych (czyli „Make America Great Again”) jest możliwe jedynie poprzez posiadanie narzędzi i mechanizmów powstrzymywania Chin, ich satelity Rosji oraz grupy krajów wchodzących w skład tzw. „osi zła”. Chodzi o amerykańską kontrolę nad szlakami transportowymi na Oceanie Światowym, do czego niezbędna jest stała obecność w Arktyce (Kanada i Grenlandia) oraz w rejonie Kanału Panamskiego.
Jednak w tym kryje się również niebezpieczeństwo: trzeba będzie wyjść poza obecne (choć faktycznie nieskuteczne) normy prawa międzynarodowego i naruszyć nie tylko pisane zasady, ale także niepisane praktyki, które powstały po II wojnie światowej. Nie można po prostu według własnego uznania zabierać terytoriów najbliższym sojusznikom, niezależnie od celów i zamierzeń. W historii zdarzały się przypadki zakupu terytoriów (przypomnijmy Alaskę, Luizjanę czy Florydę). Jednak, po pierwsze, były to z reguły wówczas głęboko peryferyjne lokalizacje, które nie miały szczególnego znaczenia strategicznego ani dla sprzedawcy, ani dla kupującego. Po drugie, umowa sprzedaży wyglądała jako dobrowolna i generalnie ekwiwalentna. Należy zauważyć, że tego rodzaju nabycia nie były praktykowane od ponad stu lat i wszystkie problemy związane z koniecznością korzystania z terytoriów innych państw były rozwiązywane poprzez dwustronne umowy lub porozumienia w ramach sojuszniczych instytucji międzynarodowych. Miejmy nadzieję, że Trump postąpi w tym przypadku poprzez budowanie strategicznego konsensusu wśród sojuszników NATO i przekona ich o potrzebie bardziej aktywnego budowania infrastruktury przeciwdziałającej chińsko-rosyjskiej ekspansji.
Prof. Serhij Feduniak – doktor habilitowany nauk politycznych, profesor na Wydziale Stosunków Międzynarodowych Czerniowieckiego Uniwersytetu Narodowego im. Jurija Fedkowycza w Czerniowcach (Ukraina), dyrektor ds. projektów strategicznych Centrum Narracji Politycznych Demokracji w Czerniowcach (Ukraina).