Po klęsce rozmów na temat koalicji chadeków z liberałami i Zielonymi SPD wróciła do gry. Ekscentryczny i nieobliczalny Martin Schulz już wkrótce może piastować ważne funkcje w przyszłym niemieckim rządzie. To gwarantuje niepokój i częste spięcia nie tylko z Polską, jednocześnie stanowiąc zapowiedź radykalnych zmian w przyszłej polityce zagranicznej Niemiec. Jedna z nich może odnosić się do kierunku amerykańskiego polityki Berlina.
Autor: dr Krzysztof Tokarz
Obecny szef MSZ Sigmar Gabriel ostrzy sobie apetyt na kolejną kadencję na tym samym stanowisku. Niedawno wygłosił żywo komentowane w Niemczech przemówienie, w którym nie ukrywał swoich prawdziwych intencji. Nawoływał do politycznej „emancypacji Niemiec i Europy” od Stanów Zjednoczonych. Mówiąc wprost, nie chowając się za „poprawnymi” sloganami, ciągle pełniący obowiązki minister spraw zagranicznych Niemiec i być może również przyszły – uderzył w USA.
Sigmar Gabriel uprawiał antyamerykańską retorykę, powielając stereotypy, że Stany Zjednoczone pod rządami prezydenta Donalda Trumpa jakoby nie odzyskały swej zdolności kształtowania polityki na świecie. Nie zatrzymał się w krzewieniu tych „rewelacji” i brnął dalej serwując złote myśli, tu cytat: „wiara z jaką traktujemy rolę USA jako strażnika pokoju zaczyna się chwiać”. Nie można już chyba bardziej wprost okazać nieprzychylnego stanowiska wobec – na co się niechybnie zanosi – „byłego” strategicznego partnera Niemiec, czyli Stanów Zjednoczonych.
Niemiecki polityk perorował, że jeżeli Niemcy i Europa nie wykażą większej aktywności w polityce zagranicznej, to już wkrótce nie będą miały na nią dostatecznego wpływu. Gabriel pomiędzy słowami cedził przekaz o „większej aktywności Europy”. Czytaj: Niemcy rządząc UE z tylnego siedzenia – chętnie przestaną się liczyć ze zdaniem Waszyngtonu. Szef niemieckiego MSZ jawnie zachęcał do tego, aby Niemcy „śmielej występowały w imieniu własnych interesów”. Jak to zrobić, aby w opozycji do USA zwiększyć rolę Berlina na arenie międzynarodowej? Sam Gabriel podawał konkretne wskazówki, twierdząc, że władze niemieckie muszą na chłodno analizować, gdzie z USA jest „im nie po drodze” i ukształtować bardziej samodzielną politykę wobec Stanów”.
To kontrowersyjne, a nawet prowokacyjne stwierdzenia w ustach szefa dyplomacji Niemiec, czyli kraju, dla którego dobre stosunki transatlantyckie od dziesięcioleci były filarem polityki zagranicznej, brzmią nie tylko dziwnie, ale również muszą wzbudzać niepokój. Wygląda na to, że nie tylko same czasy się zmieniają, lecz również główne priorytety niemieckiej polityki zagranicznej. Nie chodzi o tę oficjalnie przez Berlin deklarowaną „wielką miłość” do Waszyngtonu. O wiele bardziej realna w przyszłości wydaje się być polityka zapowiadana dziś przez Gabriela. Jawnie antyamerykańska postawa prezentowana przez ministra odchodzącego rządu nie jest jednak wcale odosobnionym przypadkiem. Wcześniej w podobnym duchu wypowiadała się także kanclerz Angela Merkel, mówiąc, że Europa musi „wziąć sprawy we własne ręce”.
Niemcy wyraźnie odwracają się plecami od Stanów Zjednoczonych. Sam proces ochładzania transatlantyckich relacji jest jednak etapowy – i zanosi się na to, że zajmie jeszcze trochę czasu. Schładzanie przez Berlin stosunków z Amerykanami rozpoczęło się już jakiś czas temu, a wskazane wcześniej zapowiedzi niemieckich decydentów świadczą jednoznacznie, że Gabriel i Merkel chcą dokonać rzeczywistego zwrotu, a nie tylko drobnej korekty kursu. W swoich przemówieniach oboje zawarli konieczność zmiany dogmatów. Ta głęboka rewizja niemieckiej polityki – to tak naprawdę zapowiedź rewolucyjnych przemian w relacjach transatlantyckich dotyczących nie tylko samych Niemiec, lecz także całej Unii Europejskiej pod ich kierownictwem. Co ciekawe, o ile Gabriel i Merkel domagali się zmian w relacjach między Niemcy-USA, UE-USA, o tyle milczą na temat NATO. O sytuacji Paktu Północnoatlantyckiego nie wspominano wcale, jednocześnie zapowiadając zmiany w podejściu Berlina i pośrednio Brukseli w ramach Unii Europejskiej. Słowa Gabriela potwierdzają jednocześnie wcześniejsze spekulacje o tym, że Niemcy chcą rozluźnić wpływ USA i sami zapragnęli przejąć większą kontrolę nad Europą. Bez zmniejszenia amerykańskich wpływów taki manewr jest od samego początku skazany na niepowodzenie. Wystąpienie szefa niemieckiej dyplomacji to wyraźny sygnał świadczący o tym, że Berlin planuje „zamrozić” wpływ USA po to, aby prowadzić bardziej „ambitną” własną politykę zagraniczną.
Zapowiadane nowe podejście Berlina do Waszyngtonu może budzić obawy również w Polsce. Warszawa, która stara się dbać o coraz lepsze i bliższe relacje z USA, może zaoponować przeciwko umniejszaniu roli USA w Europie. Taki ruch może z kolei pogłębić kryzys w Unii Europejskiej – Niemcy już teraz z wyraźną niechęcią przyglądają się zbliżeniu Warszawy i Waszyngtonu. Nie wolno też zapominać o od dawna ukrywanej – pod powierzchnią politycznej poprawności – niechęci Berlina do dominującej roli USA na świecie i Europie. Trump i jego nie zawsze zgodna z niemieckimi interesami polityka tylko odsłoniły czubek góry lodowej. Wprawdzie niemiecki rząd sam nie do końca wie jak postępować z USA, lecz niemieccy oficjele zawsze chętnie skrytykują amerykańskiego prezydenta. To po prostu im się politycznie opłaca. Jednak jak każdy kij tak i ten ma dwa końce. Uderzanie w relacje transatlantyckie zmieni pozycję Berlina na arenie międzynarodowej – zbyt słabe Niemcy, aby samodzielnie pełnić rolę lidera zostaną tym sposobem wepchnięte w ramiona Paryża. Długofalowe skutki takiego manewru są póki co niejasne i nieobliczalne dla całej Unii Europejskiej, jak i dla samych Niemiec.
Dr Krzysztof Tokarz – doktor nauk humanistycznych, ekspert w zakresie stosunków polsko-niemieckich. Napisał ponad 200 artykułów – w tym na temat Festung Breslau, polityki i gospodarki zachodniego sąsiada Polski – opublikowanych zarówno w prasie drukowanej i na portalach internetowych