Polskie zamachy na Hitlera

Przedstawiamy Wam historię trzech prób zamachu na wodza III Rzeszy przez polskich konspiratorów. Mimo, że plany były precyzyjnie przygotowywane, Hitlerowi ciągle udawało się wyjść bez szwanku. Jakie były kulisy tych akcji?

Hitler

Zamach w Warszawie: 5 października 1939 r. – o krok od śmierci

Preludium do zamachu

Warszawa poddała się Niemcom 28 września, po prawie miesiącu heroicznego oporu. Oddziały Wehrmachtu zaczęły wkraczać do polskiej stolicy w dniach 30.09 – 1.10.1939. Hitler, aby upokorzyć mieszkańców niepokornego miasta, postanowił osobiście odwiedzić polską stolicę, aby tam odebrać defiladę zwycięstwa. Planowany był również przejazd kolumny dyktatora. Niemcy przedsięwzięli nadzwyczajne środki ostrożności. Oczyścili centrum miasta. Mieszkańców natomiast ewakuowali lub zamknęli w mieszkaniach. Polakom nie wolno nawet było zerknąć na defiladę pod groźbą zastrzelenia. Do trybuny wodza miał być dopuszczony jedynie niemiecki personel wojskowy. Okoliczne dachy zostały obsadzone przez obsługi karabinów maszynowych. Aby oddalić ryzyko zamachu, wzięto jako zakładników 12 członków władz miasta wraz z prezydentem Stefanem Starzyńskim na czele oraz 400 zwykłych cywilów. Choć Niemcy zastosowali wszelkie zasady bezpieczeństwa, przeoczyli jeden ważny szczegół.

Na przewidywanej  trasie przejazdu kolumny Führera przez centrum polskiej stolicy znajdował się potężny ładunek wybuchowy. Jak się tam znalazł? Cofnijmy się do ostatnich dni września.

Zamach na życie Hitlera planowała przeprowadzić Służba Zwycięstwu Polski. Jej szef, generał Michał Tokarzewicz – Kraszewski zlecił to zadanie swojemu zaufanemu współpracownikowi – majorowi Franciszkowi Niepokólczyckiemu, dowódcy 60 Batalionu Saperów Armii „Modlin”. Ten z kolei przekazał to zadanie swoim podwładnym: porucznikowi Franciszkowi Unterbergerowi i kapitanowi Edwardowi Brudnickiemu. Pozostała kwestia zdobycia ładunku. Zadanie to przypadło porucznikowi Dominikowi Żelazko, który podczas bitwy pod Mławą, na skutek splotu różnych okoliczności, wraz z kilkoma żołnierzami, znalazł się poza macierzystym oddziałem. Został oskarżony o dezercję i groziło mu rozstrzelanie.

25 września Niepokólczycki dał mu wybór: rozstrzelanie lub szansę rehabilitacji przydzielając zadanie niemożliwe do wykonania. Żelazko wybrał to drugie. Porucznik miał pobrać 500 kg trotylu z magazynu amunicji przy ulicy Burakowskiej (niedaleko Cmentarza Powązkowskiego) i przewieźć cały ładunek do magazynów przy ulicach Książęca i Rozbrat. Warszawa wciąż była bombardowana i ostrzeliwana. 25 września na polską stolicę spadło 600 ton bomb Luftwaffe. Gdy mijali kościoły porucznik kazał swoim podwładnym odmawiać: „Ojcze Nasz”, „Zdrowaś Mario” oraz „Pod Twą Obronę”. Szczęśliwie oficerowi i jego ludziom udało się dostarczyć ładunek wybuchowy w umówione miejsce.

500 kg trotylu, wraz z kilkoma pociskami artyleryjskimi,  zostało zakopane przez porucznika Unterbergera i kapitana Brudnickiego w rowie przeciwpancernym przy ul. Nowy Świat niedaleko Banku Gospodarstwa Krajowego oraz ruin budynku Biura Zarządu Kolei Państwowych (po wojnie stanął tam gmach KC PZPR, obecnie mieści się giełda). Bombę starannie zamaskowano, przykryto deskami i, dla niepoznaki, przykryto gruzem Kable odpalające ładunki zostały pociągnięte aż do piwnicy Cafe Clubu przy ul. Nowy Świat 15, gdzie znajdował się posterunek. Tam przy detonatorze mieli czuwać saperzy wraz z oficerem. Po otrzymaniu sygnału od jednego z obserwatorów saper miał przekręcić klucz i uaktywnić ładunki wybuchowe. Obserwatorów rozmieszczono w pobliżu przypuszczalnej trasy przejazdu kolumny Hitlera. Wzdłuż trasy przejazdu Hitlera na ul. Nowy Świat konspiratorzy rozstawili sieć zwiadowców. Obserwator, ukryty w ruinach budynku kolejowego, po upewnieniu się, że widzi niemieckiego dyktatora, miał dać pozostałym zamachowcom sygnał do odpalenia ładunku strzelając z pistoletu. Wszystko było gotowe. Pozostało jedynie czekać na pojawienie się niemieckiego dyktatora w polskiej stolicy.

Hitler w Warszawie

Nadszedł 5 października 1939 r. Tego pamiętnego dnia wielki czterosilnikowy samolot Condor „Immelmann III” dotknął kołami płyty warszawskiego lotniska Okęcie. Ledwo potężne silniki maszyny umilkły, otworzyły się drzwi i ukazał się w nich najpotężniejszy człowiek III Rzeszy – Adolf Hitler w towarzystwie swojej świty. Na Führera czekali już niemieccy generałowie z dowódcą 8 Armii Johannesem Blaskowitzem na czele. Po wymianie uścisków dłoni dyktator wsiadł do sześciokołowego terenowego Mercedesa W31 typu G4.

Kolumna samochodów wodza III Rzeszy udała się w kierunku Alei Ujazdowskich. Tam na Hitlera i jego generałów czekała już trybuna honorowa ustawiona na wysokości wylotu ul. Chopina (tuż obok Parku Ujazdowskiego). Hitler i jego goście zajęli miejsca. Co ciekawe, na trybunie honorowej znalazła się również ulubiona reżyserka Führera – Leni Riefenstahl (autorka takich obrazów jak „Triumf Woli” – 1934 czy „Olimpiada” – 1936). Jej operatorzy filmowi, rozstawieni wzdłuż Alei Ujazdowskich, mieli filmować całą defiladę. Przez około dwie godziny przed dyktatorem i jego generałami przedefilowały wszystkie oddziały 8 Armii – od oddziałów konnych po oddziały pancerne. Nad Alejami Ujazdowskimi przeleciało sto samolotów Luftwaffe.

Anschluß sudetendeutscher Gebiete

 

Po odebraniu defilady Hitler udał się do Belwederu, gdzie obejrzał pamiątki po Józefie Piłsudskim. Później udał się na objazd pokonanego miasta. Konwój aut dyktatora przemknął koło Banku Gospodarstwa Krajowego i ruin budynku Dyrekcji Kolei Państwowych, gdzie czekały zamaskowane ładunki wybuchowe. Obserwujący konwój polski oficer, nie będąc pewnym kogo ma przed sobą, nie zdecydował się odpalić bomby. Hitler ocalił życie. Zatrzymał się na Placu Piłsudskiego. Niedługo potem pospiesznie udał się w stronę Okęcia. Odleciał do Berlina, aby w Reichstagu wygłosić ważne przemówienie. Zamach nie doszedł do skutku. Dlaczego? Tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Możliwe, że na to niepowodzenie złożyło się kilka czynników. Po pierwsze – defilada Wehrmachtu i związane z nią środki bezpieczeństwa (ten krok ograniczył dość poważnie liczbę obserwatorów, co komplikowało sytuację zamachowców). Po drugie – zabrakło dowódcy akcji majora Niepokólczyckiego, który między 1 a 13 października przebywał poza Warszawą. Po trzecie – obawa przed odwetem ze strony Niemców, gdyby zamach się udał (względy humanitarne). Najprawdopodobniej Niepokólczycki swoim działaniem ocalił Hitlerowi życie, co wyrzucał sobie do końca życia.

Znawcy pirotechniczni oceniają, że wybuch 500 ton trotylu i wywołany przezeń podmuch i gruz zabiłby wszystkich znajdujących się w pobliżu. Hitler zginąłby na miejscu. Co ciekawe, Niemcy natrafili na polskie ładunki wybuchowe koło Alei Jerozolimskich następnego dnia podczas porządków po defiladzie w dość zaskakujących okolicznościach. Pewna Polka idąc tamtędy potknęła się i utknęła w wykopie po barykadzie. Na pomoc jej rzucili się przebywający w pobliżu Niemcy. Pomagając kobiecie wyjść z pułapki natrafili na 500 ton trotylu. Natychmiast rozpoczęli śledztwo, które trwało do końca wojny. Niemcy szukali potencjalnych zamachowców pomiędzy polskimi oficerami saperów. Na próżno.

Na koniec inna historia związana z polskim zamachem na Hitlera. Żona majora Franciszka Niepokólczyckiego, Anna, opowiadała, że po wojnie jej mąż bał się przejść odcinek ulicy Nowy Świat między placem Trzech Krzyży a Alejami Jerozolimskimi. Niezależnie od tego czy szli piechotą czy jechali dorożką, zawsze kazał skręcać w ul. Bracką. Na pytania żony odpowiadał: „przysiągłem sobie kiedyś, że moja noga nigdy tam nie stanie. Dlaczego, nie pytaj bo nie odpowiem”.

Wykoleić „Amerikę”!

4 czerwca 1942 roku, Adolf Hitler przebywał z oficjalną wizytą w Finlandii w związku z 75 urodzinami Marszałka Finlandii Carla Gustawa Mannerheima. Tego samego dnia, gdy Hitler wracał do Wilczego Szańca samolotem typu Condor, do Führera dotarła wiadomość o śmierci jego przyjaciela Reinharda Heydricha (generał SS, pierwszy szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, zastępca Protektora Czech i Moraw). To było jak grom z jasnego nieba. Poruszony tą wieścią dyktator zamierzał udać się swoim specjalnym pociągiem do Berlina, aby 9 czerwca wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych.

Nie spodziewał się tylko jednego – zamachu. Polska organizacja podziemna „Gryf Pomorski” była jedną z najskuteczniejszych formacji partyzanckich na okupowanym przez Niemców Pomorzu. Od wiosny 1942 roku dowództwo tej organizacji planowało wykoleić pociąg Hitlera i zabić dyktatora. Informacje o trasie przejazdu pociągu wodza III Rzeszy zdobył jeden z konspiratorów – Józef Bukowski ps. „Buk”. Jego uwagę zwróciło postawienie w stan gotowości garnizonu SS w pobliżu miejscowości Czarna Woda, przez którą miał przejeżdżać Hitler. Informacje o trasie pociągu zdobył od zaprzyjaźnionych dróżników i kolejarzy. Operacja zabicia Hitlera otrzymała kryptonim „Wiedeńska krew”. Było to nawiązanie do austriackich korzeni wodza III Rzeszy. Zespół partyzantów w mundurach SS pod dowództwem kapitana Jana Szalewskiego „Sobola” założył ładunki wybuchowe na torach w pobliżu wsi Czarna Woda nocą z 8 na 9 czerwca 1942 roku.

W tym samym czasie Führersonderzug „Amerika” opuścił Wilczy Szaniec i udał się w drogę do Berlina. Przebrani w niemieckie mundury partyzanci przepuścili drezynę z niemiecką strażą ochrony kolei oraz lokomotywę z wagonem wypełnionym piaskiem. Gdy usłyszeli gwizd zbliżającego się pociągu, odpalili ładunki wybuchowe. Po ostrzelaniu z broni maszynowej i obrzuceniu wagonów granatami, opuścili teren. Niemcy ponieśli ciężkie straty. Szybko jednak okazało się, że partyzanci nie wykoleili pociągu Hitlera, tylko pociąg pospieszny relacji Królewiec – Berlin. Hitlerowcy bezskutecznie poszukiwali sprawców. Wyznaczyli nawet sumę 250 000 marek dla każdego, kto wskaże sprawców zamachu na pociąg Hitlera. W akcie bezsilności rozstrzelali wielu niewinnych cywilów. Co do samego zamachu, to krąży na jego temat wiele plotek i domysłów w opracowaniach na jego temat. Jedno jest pewne. W czasie podróży do stolicy Rzeszy, Hitler zatrzymał się na chwilę w Malborku, aby w tamtejszym zamku krzyżackim spotkać się z gauleiterem prowincji Gdańsk – Prusy Zachodnie – Albertem Forsterem. To jaką trasą pojechał potem do Berlina, do dziś pozostaje tajemnicą.

Bunkier Ptasia Wola, Gryf Pomorski
Bunkier Ptasia Wola, Gryf Pomorski

Bydgoszcz 1943 – ostatni polski zamach na Hitlera

Ostatnią próbę zabicia Hitlera podjęła komórka AK o kryptonimie „Zagra – Lin” Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych („Osa”, „Kosa”), którą dowodził porucznik Bernard Drzyzga „Bogusław”. Jego zastępcą był Józef Lewandowski „Jur”. Była to dywersyjna jednostka Komendy Głównej AK. Wsławiła się przede wszystkim zamachami bombowymi na dworcach kolejowych w Berlinie i we Wrocławiu w 1943 roku. Ponadto członkowie tej jednostki wysadzili w powietrze niemiecki pociąg z amunicją pod Rygą, a także spalili wojskowy transport zboża jadący koleją. Innym ich spektakularnym wyczynem był atak na kawiarnię „Nur Für Deutsche” w Rydze, w wyniku którego zginęło wielu niemieckich żandarmów i gestapowców.

Akcją zabicia Hitlera miał dowodzić weteran powyższych akcji Józef Lewandowski „Jur”. Teraz kilka słów na jego temat. Przyszedł na świat w Berlinie, dzięki czemu znał dobrze język niemiecki. Dla potrzeb podziemia udawał obywatela III Rzeszy, właściciela przedsiębiorstwa handlującego z Niemcami. Ponieważ mieszkał w Bydgoszczy (wówczas Bromberg), utrzymywał kontakty towarzyskie z Niemcami, również z tymi na eksponowanych stanowiskach we władzach III Rzeszy.

Na wiosnę 1943 roku „Jur” dowiedział się od oficera SS Rudolfa Teschkego, że za dwa dni planowana jest wizyta lub przejazd Hitlera przez Bydgoszcz. Na podstawie tych informacji natychmiast zapadła decyzja o zamachu. Zgodnie z planem zamachowcy założyli dwa silne ładunki wybuchowe pod torami. Znajdowały się one na głębokości 40 centymetrów, a oddalone były od siebie o 20 centymetrów. Wraz z zapalnikami połączono je przewodem elektrycznym. Na miejsce zasadzki wybrano miejsce znajdujące się 8 kilometrów od Bromberg Hauptbahnhof. Był to odcinek, na którym linia kolejowa zakręcała obok gęstego zagajnika. Jadący tamtędy pociąg musiał zwolnić. W zamach wtajemniczono też kolejarzy, w tym dróżnika, który pełnił służbę na przejeździe kolejowym w odległości kilometra od miejsca zamachu. Na umówiony sygnał zamachowcy mieli odpalić ładunki, gdy pociąg minie przejazd. Około 22.00 zauważyli światła pociągu, ale nie dostali sygnału od dróżnika. Przepuścili pociąg towarowy. W napięciu czekali jeszcze godzinę. Jednak Führersonderzug „Brandenburg” (nazwa pociągu Hitlera od 1941 r.) nie pojawił się. Dowódca odwołał alarm bojowy. Zamachowcy wycofali się. Następnego dnia „Jur” dowiedział się od Niemców, że w ostatniej chwili Hitler zmienił plany. Nie znamy dokładnej daty tej, jak się potem okazało ostatniej próby uśmiercenia Hitlera. Najprawdopodobniej miała ona miejsce na krótko przed rozwiązaniem „Zagra -Linu”, co miało miejsce latem 1943 roku.

Dalsze losy polskich zamachowców

Ze wszystkich polskich zamachowców II wojnę światowa przeżyli: Płk. Franciszek Niepokólczycki (zmarł w 1979 roku), Józef Lewandowski „Jur” i Jan Szalewski „Soból” – dowódca oddziału partyzanckiego „Szyszki” (obaj zmarli w 1976 roku). Końca wojny nie doczekał Stanisław Lesikowski. Został powieszony na szubienicy w Stutthofie w 1944 roku.

* * *

Na Hitlera dokonano w sumie 42 zamachów. Jednak dyktator za każdym razem wychodził z nich obronną ręką. Miało to związek z jego wzmocnioną ochroną. Innym asem w rękawie Führera był jego nieregularny tryb życia. Dyktator potrafił niespodziewanie w ostatniej chwili zmienić swoje plany nie informując nikogo, nawet swoich najbliższych współpracowników. Zdawało się, że dyktatora chroni jakiś niewytłumaczalny zbieg okoliczności. Szczęście opuściło dyktatora dopiero w 1945 roku. Wtedy to, uwięziony w swoim bunkrze pod Nową Kancelarią Rzeszy, dnia 30 kwietnia, zrobił to, co nie udało się z żadnemu z zamachowców – odebrał sobie życie.

Nie tylko Polacy próbowali zabić Adolfa Hitlera. Inne kraje, takie jak Wielka Brytania, ZSRR również próbowały dokonać zamachu na wodza III Rzeszy. Brytyjczycy szybko jednak zrezygnowali, bo bali się stworzyć niebezpieczny proceder. Uważali, że opłaca im się bardziej trzymać oderwanego od rzeczywistości Hitlera przy życiu niż gdyby jego miejsce miał zająć któryś z utalentowanych niemieckich generałów. Stalin również doszedł do podobnego wniosku. Jak powiedział brytyjski historyk Roger Moorhouse (autor książki „Polowanie na Hitlera”): „Tylko Polacy nie mieli skrupułów”. Te słowa doskonale pokazują jak bardzo zdeterminowani byli żołnierze polskiego ruchu oporu, aby uśmiercić znienawidzonego zbrodniarza i tyrana.

Konrad Kaczmarek

absolwent Stosunków Międzynarodowych w trybie dwujęzycznym polsko-angielskim na specjalizacji Dyplomacja i Studia Międzykulturowe w Collegium Civitas. Specjalizuje się w historii techniki wojskowej i bitwach oraz działaniach oddziałów specjalnych w czasie II wojny światowej.

No Comments Yet

Comments are closed