Mateusz Mykytyszyn: trudno sobie wyobrazić Dolny Śląsk bez księżnej Daisy [WYWIAD]

„Nie tylko Górny Śląsk posiada własną tożsamość, także i nasz region ją ma. Tworzymy ją „tu i teraz”. Dlatego , jeśli ktoś nam próbuje wmówić, że jesteśmy „ukrytą opcją niemiecką”, to my się na to nie godzimy. Jesteśmy bowiem bramą do Polski, od południa. Tutaj każdy jest skądś i musieliśmy na nowo „się stworzyć”. To, że dostaliśmy w 1945 roku tak piękny teren, bogaty przyrodniczo, a także pod kątem zabytków, sprawia, że jesteśmy depozytariuszami tej cennej spuścizny. Powiem jeszcze raz: tożsamość dolnośląska istnieje, ogromną rolę w jej tworzeniu odgrywali pisarze, choćby noblistka Olga Tokarczuk, Joanna Bator, której literatura jest emanacją „nowej tożsamości dolnośląskiej”. A dziś rozmawiamy o księżnej Daisy, bez której nie sposób wyobrazić sobie opowieści o Wałbrzychu” – mówi w rozmowie z „Obserwatorem Międzynarodowym” Mateusz Mykytyszyn, prezes Fundacji Księżnej Daisy, specjalista ds. komunikacji i kontaktów międzynarodowych w Zamku Książ w Wałbrzychu. Rozmawia Tomasz Otocki z „Przeglądu Bałtyckiego”.

Mateusz Mykytyszyn / fot. z archiwum prywatnego Mateusza Mykytyszyna

Mateusz Mykytyszyn urodził się w 1979 roku na Dolnym Śląsku. Od ponad 20 lat, najpierw jako dziennikarz regionalnych mediów, a od 2012 roku jako prezes Fundacji Księżnej Daisy von Pless zajmuje się upowszechnianiem i zachowywaniem dla przyszłych pokoleń regionalnej wiedzy historycznej na temat Zamku Książ, jego mieszkańców w tym księżnej Daisy von Pless. W marcu 2022 roku ukazała się bezpłatna seria przewodników jego autorstwa po historycznych dzielnicach Wałbrzycha objętych Gminnym Programem Rewitalizacji. Do jego ostatnich osiągnięć należy także spisanie wspomnień honorowego obywatela Wałbrzycha, księcia Bolko von Pless, które ukazały się tuż przed jego śmiercią w 2022 roku pod tytułem „Wspomnienia Śląskiego Księcia”. Mateusz Mykytyszyn jest reżyserem i scenarzystą projektu filmowego „Tutejsi od Waldenburga do Wałbrzycha”, a także inicjatorem i współinicjatorem ustanowienia roku 2013 i 2023 Rokiem Księżnej Daisy von Pless na Dolnym Śląsku oraz nadania w 2017 roku przez radę miejską Wałbrzycha bezimiennej drodze na terenie książańskiego parku miana Alei Rodziny Hochbergów. Regularnie występuje w krajowych i zagranicznych mediach  w roli eksperta i konsultanta w tematach regionalnej historii.

Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: W tym roku obchodzimy Rok Księżnej Daisy (1873-1943), zarówno rocznicę jej urodzin, jak i śmierci. Jest obchodzony i w Wałbrzychu, i w Pszczynie, czego przejawem jest choćby musical „Daisy” wystawiany w dwóch miastach. Czy rodzina Hochberg von Pless, władająca Książem jest tym „brakującym ogniwem”, które może połączyć obie części Śląska, Górny i Dolny?

Mateusz Mykytyszyn: To zróżnicowane regiony, ale historycznie nierozerwalne. W wyniku kolejnych podziałów, zmian administracyjnych, tworzyły się regiony takie jak Dolny Śląsk, Górny Śląsk, Śląsk Cieszyński czy Opawski. W XX wieku powstał jeszcze Śląsk Opolski. My wierzymy, że rodzina Hochbergów, a przede wszystkich księżna Daisy, może połączyć oba regiony. Od 2014 roku Wałbrzych jest miastem partnerskim Pszczyny, a ma to związek z naszą wspólną historią. Przecież ponad przed sto lat, zarówno dawne Księstwo Pszczyńskie, jak i to, co dziś zawiera się w ramach powiatu wałbrzyskiego, a więc dawne Państwo Stanowe Książ, to były terytoria połączone unią personalną w osobie panującego księcia. Tymi terenami rządzili Jan Henryk X, później Jan Henryk XI i kolejni władcy. Ostatni był Jan Henryk XVII, który wyjechał z Książa w 1939 roku. Odnajdywanie tych korzeni pozwoliło nam na tej bazie budować porozumienie Wałbrzycha i Pszczyny, organizować coś razem.

Na co dzień reprezentuję Przegląd Bałtycki, dziś zaś portal Obserwator Międzynarodowy, zadam więc może banalne pytanie, ale jak rodzina Hochbergów znalazła się na Śląsku?

Rodzina Hochberg von Pless przybyła tutaj już w XIII wieku, pierwsze zapiski o „Dietrichu Hobergu”, bo tak się wtedy pisało to nazwisko, pochodzą z tamtego okresu. Później to nazwisko ewoluowało, zapisywano je jako „Hohberg”, następnie „Hochberg”. Dietrich osiadł na dworze Piasta Bolesława II Rogatki (1220?-1278), zresztą dziadki Bolka I Surowego (1252-?-1301), który wybudował twierdzę książańską, przenosząc swoją stolicę z Lwówka Śląskiego pod koniec XIII wieku. Szacuje się, że budowa Książa zaczęła się w 1283 roku. Gdy mnie ktoś pyta: „kiedy zaczął się remont Książa?”, odpowiadam: „w 1283 roku i ciągle trwa” (śmiech). Jeden remont się kończy, drugi się zaczyna, to jest nieustanny proces. Kolejny podbój, kolejna pożoga, kolejna interwencja zbrojna, powodowały, że Książ (Fürstenstein) jako jedyna twierdza śląska odradzał się jak Feniks z popiołów, inaczej niż na przykład pobliskie zamki Piastów świdnicko-jaworskich takie jak Bolków czy Świny. One są już trwałymi ruinami, a z Książem stało się jednak inaczej.

Hochbergowie na Śląsku byli już w XIII wieku, ale w Książu osiedli w 1509 roku. Wtedy też Konrad I von Hoberg, który był kasztelanem książęcym na zamku w Grodźcu i pracował dla księcia legnicko-brzeskiego Henryka Wilhelma zakupił, a właściwie wydzierżawił zamek Książ i nabył prawa dziedziczne dla swoich potomków. Dopiero w 1605 roku Konrad III von Hoberg wykupił zamek na własność. Rodzina zaczęła zyskiwać na znaczeniu, co odzwierciedlało się w jej zmieniającej tytulaturze. Początkowo byli baronami czeskimi, później hrabiami Hochberg, hrabiami Rzeszy, a od połowy XIX wieku książętami von Pless. Pless oznacza w języku niemieckim Pszczynę na Górnym Śląsku.

Co ciekawe, ta rodzina rezydowała na Książu 430 lat…

Aż do 1943 roku.

Dokładnie, nie ma drugiej takiej rodziny, drugiej takiej rezydencji na Śląsku. Ba, w całej Polsce nie ma drugiej rezydencji, która przez tak długi okres czasu pozostawałby w rękach jednej familii.

Czy po wojnach śląskich w XVIII wieku i przejściu Śląska spod władzy austriackiej do pruskiej zmienia się także los Hochbergów?

Diametralnie. To dla Hobergów, najbogatszej rodziny w okolicy, właścicieli czterech prywatnych miast Boguszowa, Świebodzic, Miroszowa, a także 32 wsi i uzdrowiska Szczawno-Zdrój, oznaczało dużą zmianę. Wcześniej to była sielska, barokowa kraina, z zamkami, pałacami. Mówi się, że Maria Teresa do końca swego życia, gdy wspominała o Śląsku, miała w oczach łzy. Straciła bowiem perłę w koronie. Dzięki temu, że Prusy przejęły Śląsk jako prowincję, zaczęła się tutaj industrializacja. O ile bowiem Wrocław i Wiedeń dzieli duża odległość, to z Berlina do Wrocławia jest całkiem blisko. Rządy pruskie powodowały, że ten region o wiele szybciej się rozwijał. Industrializacja zapewniała Hochbergom fortunę. Jak wiemy, oni zarobili ogromne pieniądze na wydobyciu węgla, zarówno na Górnym, jak i na Dolnym Śląsku. Ale narzędzia do „zbicia tej fortuny” były możliwe dzięki reformom w państwie pruskim. Dla naszej ziemi fakt zmiany rządów z austriackich na pruskie to był korzystny obrót okoliczności.

A jak podział Śląska w 1922 roku wpłynął na funkcjonowanie Hochbergów?

Wszyscy przyjęli wtedy obywatelstwo polskie. Średni syn Aleksander przeszedł nawet na katolicyzm, uroczystość odbyła się w kościele na Szczawienku (dziś dzielnica Wałbrzycha). Zresztą wielu Hochbergów miało inklinacje do katolicyzmu. Studiując archiwa i przekazy rodzinne, coraz częściej odnajduję potwierdzenie przypuszczeń, że Jan Henryk XV konwertował na katolicyzm, zresztą namawiał do tego księżną Daisy. To ciekawe, że ona zawsze bardzo ciepło pisze o religii katolickiej, o Polakach. Ten pruski protestantyzm może nie był dla niej. Zresztą Hochbergom nigdy nie było jakoś blisko do Berlina, oni utrzymywali oczywiście bardzo pozytywne relacje z dworem cesarskim, cesarz bywał na polowaniach w Pszczynie i Książu, jednak sądzę, że w gruncie rzeczy lepiej czuli się w Wiedniu czy na dworze króla Edwarda VII w Londynie.

Wszystko się zmieniło w 1922 roku, bo majątek został podzielony. Pszczyna weszła w skład Polski, Książ pozostał niemiecki. W Książu został Jan Henryk XVII. Rodzina podzieliła się nie tylko terytorialnie, bo „stary książę” i Aleksander przeprowadzili się do Pszczyny w 1936 roku, ale także mentalnie. Już wtedy bracia byli ze sobą bardzo skonfliktowani.

Z  filmu „Magnat” i serialu „Biała wizytówka” wiemy o konflikcie w rodzinie, ale także o konflikcie politycznym z nazistami.

Polecam „Wspomnienia śląskiego księcia” Bolko von Pless, wnuka Jana Henryka XV i księżnej Daisy, on umarł w sierpniu ubiegłego roku w Monachium. On szczegółowo opisuje losy Hochbergów w latach 1919-1945. Ta decyzja o przeprowadzce Jana Henryka XV do Polski, z którą toczył przez lata spór o kopalnie, spowodowało, że te propolskie sympatie „starego księcia” przełożyły się na nazistowskie prześladowania jego obu żon Daisy i Klotyldy, ale także synów. Wiemy, że od 1937 roku przeciwko Aleksandrowi „Lexelowi” toczyło się śledztwo dotyczące jego homoseksualizmu. Z kolei Bolka aresztowało Gestapo, ostatnie miesiące życia spędził w więzieniu.

Co bardzo dobrze jest pokazane w filmie, choć tam prawda miesza się z fikcją.

To wszystko miało wpływ na postawę rodziny, która była zawsze antyhitlerowska. Dlatego łatwiej jest nam tutaj w Wałbrzychu mówić o niej. O ile gałąź z Roztoki miała swe sympatie nazistowskie, to Hochbergowie z Pszczyny byli przeciwnikami narodowego socjalizmu.

Zamek Książ / fot. Jakub Hałun – Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=48535744

Ostatecznie naziści zabierają zamek w 1943 roku.

To bardziej „wymuszona sprzedaż”. Wtedy „stary książę” już nie żył, Bolko już nie żył, Hansel był już wtedy w Anglii, zaś Aleksander walczący w Armii Polskiej na zachodzie, przeszedł wtedy cały szlak bojowy z Władysławem Andersem. Rodzinę Hochbergów reprezentował pełnomocnik prawny, zaakceptował sprzedaż zamku z otoczeniem, w zamian za anulowanie siedmiu i pół miliona marek długów Hochbergów. Chodziło o niezapłacone podatki. To był listopad 1943 roku. Kilka miesięcy później, w lutym 1944 roku, zainstalowała się tutaj organizacja „Todt”, która zaczęła barbarzyńską przebudowę zamku. Warto pamiętać, że Książ w latach 1944-1945 był miejscem kaźni, tutaj po prostu ginęli ludzie.

W 1945 roku Wałbrzych wchodzi w skład Polski, w czasach PRL historia Hochbergów nie była za bardzo popularna, aż do czasu, kiedy na ekrany wszedł film Filipa Bajona.

Na niego trzeba także brać poprawkę. To dobry reżyser, on wie jak ciekawie opowiedzieć historię, ale film nie jest pozbawiony nadbudowy ideologicznej. W tamtych czasach arystokracji nie można było przedstawić pozytywnie. Prezentowano ją jako zdegenerowaną, zepsutą, a już szczególnie arystokrację niemiecką. Taki czarno-biały sposób jest dziś nie do zaakceptowania. Moim zdaniem w filmie „Magnat” i serialu „Biała wizytówka” zabrakło zniuansowania. Pamiętam, że książę się bardzo oburzał, kiedy mówiło się o filmie. To, że rodzina nazywa się tam „von Theuss”, a nie „von Pless”, miało związek z groźbą procesu, którą książę zamierzał wytoczyć. W PRL jednak pisało się trochę o księżnej Daisy. Znalazłem ciekawe opracowania profesora Alfonsa Szyperskiego z lat pięćdziesiątych i siedemdziesiątych. Po to, aby móc napisać o Daisy, o tym co robiła dla Dolnego Śląska, zrobił z niej socjalistkę, zafałszowując rzeczywistość.

Dzięki temu pewne rzeczy można było przemycić.

Rozumiem motywację, która stała za autorami. Ale zawsze w Wałbrzychu byli ludzie, ja ich nazywam „strażnikami pamięci”, którym zależało na opowiedzeniu historii tej ziemi nie tylko przez „pot, ból i łzy” górników, ale także przez etos szlachecki, właścicielski. Fajnie to zostało zobrazowane w bożonarodzeniowej pocztówce z Wałbrzycha, dwa lata temu, „świętuj jak książę, biesiaduj jak górnik”. To mi się podoba, bo łączy dwie narracje. Wałbrzych nie był bowiem tylko miastem proletariackim, ale także pańskim. To się składa na „genius loci” Wałbrzycha.

Jak po 1945 roku podchodzono w Wałbrzychu do niemieckości?

Propaganda i życie to były dwie różne sprawy. Ta pierwsza zrobiła swoje i nie ma sensu tego przypominać. Wystarczy sięgnąć do artykułów prasowych. Kopalnie normalnie działały, gdy skończyła się wojna, wszystko było zarządzane jeszcze przez kadrę niemiecką. Ludzie, którzy tutaj przyjeżdżali, niekoniecznie mieli know how, jak pracować w kopalni, albo innych zakładach, jak pracować z maszynami. Aż do początku lat pięćdziesiątych XX wieku nie wolno było tej kadrze wyjeżdżać. Dopiero w 1956 roku dojdzie do akcji „łączenia rodzin”. Wcześniej często mieliśmy w Wałbrzychu do czynienia z małżeństwami mieszanymi, między Niemkami, które straciły mężów na wojnie, a Polakami z różnych regionów przedwojennego kraju. My jesteśmy ziemią wielokulturową i u nas opowieści, kto jest „prawdziwym Polakiem”, a kto nie, nigdy nie miały racji bytu. Będąc w czwartym pokoleniu, tak bardzo wymieszanym… Proszę zwrócić uwagę, kto tutaj mieszkał po 1945 roku. Niemcy, którzy zostali, Frankofoni, którzy przyjechali do pracy w kopalniach, Żydzi, którzy wrócili ze Związku Radzieckiego, Grecy-uchodźcy z czasów wojny domowej, m.in. słynna piosenkarka Eleni. Przede wszystkim jednak osiedlili się na naszej ziemi Polacy zewsząd, m.in. diaspora lwowska, borysławska.

Istnieje obecnie tożsamość dolnośląska?

Oczywiście, że tak. Przecież my ją tworzymy. Dlatego jak ktoś nam próbuje wmówić, że jesteśmy jakąś „ukrytą opcją niemiecką”, to my się na to nie godzimy. My jesteśmy bramą do Polski, od południa. Bo każdy jest skądś i musieliśmy na nowo stworzyć nasz język. To, że dostaliśmy tak piękny teren, bogaty przyrodniczo, pod kątem zabytków, to sprawia, że my jesteśmy depozytariuszami tego dziedzictwa. Bo zabytki nie mają narodowości, należą do wszystkich. To co nas konstytuuje jako cywilizację zachodnią to fakt, jak dbamy o przyrodę, o pozostałości przeszłości, jakie mamy podejście do świętego prawa własności. Powiem jeszcze raz: tożsamość dolnośląska istnieje, ogromną rolę w jej tworzeniu odgrywali pisarze, choćby noblistka Olga Tokarczuk, Joanna Bator, której literatura jest emanacją „nowej tożsamości dolnośląskiej”.

Inaczej niż na Górnym Śląsku, po 1945 roku istniała tutaj oficjalnie mniejszość niemiecka.

Niemieckie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne w Wałbrzychu, z którym moja Fundacja Księżnej Daisy współpracuje. Prowadzą chór „Freundschaft” śpiewający po niemiecku, po polsku i po łacinie. Mają siedzibę w centrum miasta, można zobaczyć jeszcze starsze panie śpiewające w lokalnych strojach wałbrzyskich, mówiące z akcentem śląskim języka niemieckiego, który panował tutaj co najmniej od czasów św. Jadwigi Śląskiej. W Wałbrzychu jest także msza święta i nabożeństwo ewangelickie w języku niemieckim.

Wspomnieliśmy o PRL, ale w 1989 roku nastąpiła transformacja ustrojowa. Jak te wydarzenia, w tym pojednanie polsko-niemieckie, wpłynęły na postrzeganie niemieckiej przeszłości Wałbrzycha, w tym tradycji Hochbergów?

Na początku lat dziewięćdziesiątych wszystko odbywało się „z taką pewną nieśmiałością”. Było dużo sentymentów proletariackich, takiego myślenia, że „każdy arystokrata to krwiopijca”, „każdy Niemiec to nazista”. Klisze kulturowe są zawsze krzywdzące. Uważam to za wielkie osiągnięcie, że mieliśmy przez ponad dwadzieścia lat taki okres, że naukowcy po obu stronach granicy mogli ze sobą współpracować, szukać w archiwach. Powstawały choćby projekty wspólne takie jak Zamku Książ z Uniwersytetem Technicznym w Dreźnie i Politechniką Wrocławską, który zakłada przygotowanie programu rewaloryzacji całego założenia parkowego. Tych projektów było wiele, ale ja zawsze powtarzam, że propaganda, rządowe deklaracje, cyrki medialne, nijak się mają do zwykłych ludzkich relacji, na poziomie społecznym czy naukowych.

Mieliśmy w zeszłym roku taki „cyrk medialny”, pojawiło się dużo niechęci do Wałbrzycha w niektórych tytułach. Część dziennikarzy była oburzona faktem, że patronką szkoły podstawowej nr 1 przy ulicy Limanowskiego została księżna Daisy, a nie Jan Paweł II. Decyzję podjęli rodzice, ale media związane z PiS sugerowały, że to skandal, że niszczy się pamięć o polskim papieżu.

Mam wrażenie, że to jakaś nieudana prowokacja, po prostu nieporozumienie. Nikt tak jak księżna Daisy nie nadaje się na patrona szkoły w Wałbrzychu. Gdy ponad 80% głosujących, nie tylko dzieci, ale także nauczycieli, rodziców, zdecydowało, że Daisy będzie patronką, w jednej z gazet ukazał się paszkwil na księżną, a nas oskarżono, że „budujemy swoją tożsamość na resentymentach niemieckich”. Trudno o większą bzdurę. Zresztą szkoła im. Jana Pawła II znajduje się dalej, gdyby nazwać jego imieniem szkołę ks. Daisy, to prowadziłoby tylko do niepotrzebnej konfuzji. Śmiać mi się chciało, gdy czytałem wypowiedzi niektórych osób. Jan Paweł II mówił zresztą: „nie budujcie mi pomników”.

Niedawno w Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego powstał musical poświęcony księżnej Daisy, będzie pokazywany także w Pszczynie. Jak Pan go ocenia?

Jestem zachwycony, ale nie dlatego, że byłem konsultantem historycznym, a Zamek Książ współproducentem. Nie jestem oczywiście obiektywny (śmiech). Jest to przepiękny spektakl. Ja zawsze powtarzam, że „każdy ma taką księżną Daisy, na jaką sobie zasłużył”. Każdy może tam odnaleźć siebie, bo to nie jest nie tylko piękne dzieło muzyczne, taneczne, ale także perspektywa na dzieje Europy i wrażliwej jednostki w świecie, który wtedy tak bardzo szybko się zmieniał.

Czego Polak z Warszawy czy z Łodzi, a więc miast dalekich od Śląska, nie tylko geograficznie, powinien w tym roku dowiedzieć się o księżnej?

Księżna Daisy była kobietą, która wyprzedzała swoją epokę, w czasach kiedy nie mówiło się o ekologii, pomocy osobom niepełnosprawnym, prawach kobiet. Ona wszystkie te tematy poruszała publicznie. Była pacyfistką, apelowała do cesarza Niemiec, do króla Anglii o zaprzestanie wyścigu zbrojeń. Oczywiście dziś postrzega się to jako naiwność, ale za to mamy dziś piękną heroinę. Jak ruszałem z Fundacją Księżnej Daisy dziesięć lat temu, pytałem, dlaczego Austria może mieć Sisi, Salzburg Mozarta, Rumunia promuje się poprzez Draculę, ale co będzie miał Wałbrzych? Daisy zawładnęła masową wyobraźnią już 100 lat temu, była jedną z najbardziej popularnych osób, każdy jej ruch był śledzony przez prasę. Kiedy miała wypadek samochodowy, pędząc 30 km na godzinę, pisały o tym gazety w dalekiej Australii. To, że dziś, 80 lat od jej śmierci, ona ciągle się pojawia na okładkach, że dyskutujemy o niej, że Pan nagrywa wywiad, oznacza, że jest dla nas wciąż kimś ważnym. Każdy w życiu potrzebuje odwołania się do piękna, nawet do baśni, do pięknych symboli.

To też ciekawa postać z punktu widzenia śląskiej herstorii.

Kobiety z Wałbrzycha bardzo lubią Daisy. Zresztą polecam wydanie wszystkich trzech tomów jej pamiętników. Wszyscy, którzy przeczytali pamiętniki, mówią po jakimś czasie: „no tak, już teraz rozumiemy, dlaczego należy mówić o księżnej”.

To może być marka marketingowa?

Proszę podejść do sklepu zamkowego, są kubki z Daisy, zeszyty z Daisy. To jest tak samo, jak jedziemy do Wiednia i przywozimy magnesik z księżną Sisy, a jadąc do Książa… mam nadzieję, że pamiętniki ks. Daisy. To już się stało.

Jest także likier księżnej Daisy, którego można się napić na zamku w Książu. W roku księżnej Daisy warto udać się do Pszczyny, do Książa, ale jest więcej miejsc związanych z rodem Hochberg von Pless. Co polecamy oprócz tych dwóch ośrodków?

W Wałbrzychu przy ulicy Moniuszki na ratunek czeka wciąż willa księżnej Daisy. Na pewno polecam piękne uzdrowisko Szczawno-Zdrój, prywatne uzdrowisko Hochbergów, gdzie do dziś mamy cztery wody mineralne z tamtego okresu. Prywatny hotel Hochbergów „Dwór Śląski” („Schlesisches Hof”), dziś Dom Zdrojowy nr 1, wybudowany przez Jana Henryka XV, by zaimponować Europie. Na nim wzorowany był sopocki „Grand Hotel”. Jest Dąbrowa koło Opola, gdzie swój majątek miał Konrad, a także Goraj w Wielkopolsce, także związany z Hochbergami. Na pewno warto zajechać do Promnic, niedaleko Pszczyny. Hochbergowie są rodziną wyjątkową, pod względem tego, ile z ich posiadłości przetrwało po II wojnie światowej. Inne rody śląskie nie miały tyle szczęścia.

W zamku Książ są audioprzewodniki, m.in. w języku czeskim. Dużo turystów z Czech do Was przyjeżdża?

My jesteśmy tylko 20 kilometrów od czeskiej granicy, więc bardzo dużo, przyjeżdżają do nas nawet floryści z Czech. Zresztą do Książa łatwiej dostać się z Pragi niż z Warszawy. Robimy wspólny projekt z Czechami, polegający m.in. na renowacji palmiarni. „Drzwi do baroku” to kolejny projekt polsko-czeski. A więc nie tylko turyści z Czech, ale także współpraca na poziomie transgranicznym.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Otocki.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.