Historie z Wołynia [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Staruszka patrzy na mnie, potem obraca się, unosi dłoń i wskazuje pustą przestrzeń nad polami kukurydzy pomiędzy dwoma budynkami. – Tam mieszkała. Tego domu już dawno nie ma. Został zburzony do gołej ziemi. Nikomu do głowy nie przyszło, że ona jeszcze żyje. – Sofia opiera się o jabłonkę. – Tylko dlaczego ciągle powtarzasz, że Olga to Aleksandra i że jest Polką. Przecież my mamy takie samo nazwisko Hordyczuk. Tutaj połowa wioski je nosi i to jest nazwisko typowo ukraińskie, a nie polskie. Zresztą Polaków tutaj już nie ma… – wstrzymuje oddech i urywa zdanie w połowie.

Sofia Hordyczuk / fot. Tomasz Grzywaczewski

Autor: Tomasz Grzywaczewski

Czuję to – ona już wie, że powiedziała za dużo. Że to grząski temat, w którym można utonąć. Można się nim obkleić jak smołą albo gnojem. A ten nie będzie chciał zejść. Jego smród przerwie tę przyjemną pogawędkę. Bo koło otwartego cuchnącego trupem grobu nie da się normalnie rozmawiać.

To za chwilę nastąpi, bo Sofia już nabiera powietrza, żeby dokończyć swoje zdanie. I nagle eksploduje. – Wymordowali ich. Banderowcy, diabły jedne, wszystkich ich wymordowali…

Staruszka zatacza ramieniem krąg nad Tesiwem. Jest niska, ale wypręża się jak struna. Próbuje wznieść się nad eternitowe dachy. Uchwycić całą wioskę. – Rodziców mojego męża zabili. W nocy do nich przyszli. Ojcu kazali się ubierać, matka na piecu leżała i prosiła, żeby go nie krzywdzili. On przecież stary, nikomu nie wadzi, prosiła, żeby zostawić ich w spokoju. To ją też zabrali. Powiązali im ręce drutem kolczastym, udusili, a ciała wrzucili do przydrożnego rowu. Osierocili dwójkę dzieci. Mojego przyszłego męża i jego brata. Tylko ja się teraz ich grobami na naszym cmentarzu opiekuję. Swoi swoich wyrzynali. Sąsiad sąsiada. A teraz nikt się nie przyzna. Ja się nie boję i ci powiem. W tamtym domu, co ma taką piękną bramę, płot murowany, lekarz jeden mieszka. A jego dziadek razem z wujkami chodzili po domach, ludzi na zewnątrz wyganiali i mordowali. W domu obok sklepu i w tym za polem również takie historie siedzą. Ale one są głęboko pochowane, zakopane w piwnicach, przysypane grubą warstwą ziemi. Pan doktor nic ci nie powie, nie chce teraz pamiętać, co wyczyniali jego przodkowie.

Sofia mówi bardzo szybko. Nie namyśla się, nie kalkuluje, co powiedzieć, a co ominąć. Chce mnie tymi słowami zasypać, jakby bała się, że za chwilę będzie za późno. Że nie zdąży przekazać wszystkiego, co trzyma gdzieś tam w zakamarkach pamięci. Telefon ze zdjęciem Aleksandry-Olgi leży na schodach. Nie wygasił się, więc dziewczyna patrzy na Sofię, która sama już chyba w ogóle niczego nie widzi.

Tylko mówi. – Do nas też banderowcy zawitali jednego wieczoru i mówią do brata: „Chodź, pójdziesz z nami na wycieczkę”. On na nich popatrzył i odrzekł, żeby dali mu spokój, bo on nikogo mordować nie będzie. Zmierzyli się wzrokiem, chwila grozy okropna. Ale odpuścili, zostawili nas i sami w noc poszli. Mieszkało w naszej wsi kilka polskich rodzin. To byli dobrzy ludzie, pomagaliśmy sobie wzajemnie. U Kwaśniewskich na polu się pracowało, a oni uczciwie zboża dawali. Krasiński miał felczerski fach w ręku. Dzieciom ręce i nogi opatrywał, zwierzęta leczył. Co ci Polacy im zawinili? Tylko tyle, że mieli polską krew i lepiej im się powodziło, więc można ich było ograbić.

Sofia nagle się kurczy. Z tymi słowami uszła z niej cała siła, powiedziała, co miało zostać powiedziane. Okrywa krótkie siwe włosy chustą i ponownie siada na ławeczce. Wystawia twarz do słońca. Na moim telefonie pojawia się krótka wiadomość: „Panie Tomku, czy ta pani ją rozpoznała? Czy to moja mama?”. Wpatruję się przez chwilę w stojącą przede mną staruszkę powtarzającą pod nosem: „Olga, Olga, nasza Olga” – i odpisuję tylko: „Tak”.

Po moim powrocie do Wschowy Magdalena Jędrzejczak pokazuje nazistowską Arbeitsbuch i uważnie odcyfrowuje ręcznie wypisane litery układające się w imię „Olga”. – Do głowy mi nie przyszło, że moja mama może się inaczej nazywać. Nikt nigdy do niej Olga nie mówił, choć tutaj faktycznie tak jest napisane. Myślałam, że to błąd. Całe życie byłam przekonana, że ona była Polką, a jej rodzinę na tym Wołyniu coś strasznie złego spotkało z rąk Ukraińców. Tyle się przecież mówi o rzezi, niewyobrażalnym okrucieństwie, ludobójstwie. To szczególnie we Wschowie temat ważny, którym cały czas jako społeczność żyjemy.

Za oknem po parapecie drepczą dwa popielate gołębie, czegoś szukając. Magdalena sypie im garść ziarna. – Kiedyś sobie w karmniku gniazdo uwiły. Chciałam posprzątać, patrzę, a tam leżą jajeczka. Mieliśmy tutaj też kiedyś wrony, a to takie ptaszyska, których z kolei raczej się nie lubi. Mają złą opinię u ludzi. Pewnego dnia młode wypadło z gniazda i zatrzymało się na jednej z dolnych gałęzi. Matka natychmiast po nie zleciała, skrzeczało na całą ulicę, nie wie‑ działa, jak je uratować. Zaczęła zachęcać, żeby chociaż trochę w górę podleciało. Trzy dni to trwało, ale zaprowadziła je do gniazda. Każda żywa istota ciągnie do domu. Do siebie, do rodziny. Bez względu na kolor piór. I gołąb, i wrona. Był czas, kiedy próbowałam dowiedzieć się od mamy czegoś więcej o rodzinie, ale ona wtedy tylko płakała, a ja nie śmiałam już o nic więcej pytać. Ale jednocześnie mama kochała ludzi, podróże, teatr, konie. Lubiła ładnie się ubrać i urządzić nasze mieszkanie. Dbała o to, żeby w naszym domu panowała zawsze ciepła, rodzinna atmosfera. Olusia, bo tak się do niej zwracaliśmy, miała mnóstwo przyjaciół i była po prostu kochającą matką i żoną.

Magdalena uśmiecha się ponownie do rozłożonych na stole trzech fotografii Olgi-Aleksandry. Nieszczęśliwej kobiety gdzieś bardzo głęboko skrywającej przekonanie, że jest samotną sierotą, którą wymieniono za młodszego brata i wywieziono w nieznane. Szczęśliwej kobiety mającej kochającego męża i córkę, a także przyjaciół. – Sądziłam, że mama jest jedną z ocalałych z Wołynia, a okazuje się, że była Ukrainką i we mnie płynie ukraińska krew. Niech będę w takim razie pół-Ukrainką. To bez znaczenia. – Po chwili milczenia Magdalena odzywa się po raz ostatni.

Fragment książki Tomasza Grzywaczewskiego pt.: „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej” (Wydawnictwo Czarne, 2020). Publikujemy za zgodą Autora.

Tomasz Grzywaczewski – reportażysta, dziennikarz, reżyser i scenarzysta filmowy, korespondent wojenny, aktualnie relacjonuje przebieg agresji Rosji przeciwko Ukrainie. Reżyser filmu dokumentalnego „Wymazać naród”, traktujący o próbie wyniszczenia przez Rosjan ukraińskiej kultury i tożsamości po 24 lutego 2022 r. Autor książek m.in. „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej” (Wydawnictwo Czarne, 2020), „Granic marzeń. O państwach nieuznawanych” (Wydawnictwo Czarne, 2018), a także „Życie i śmierć na Drodze Umarłych” (Wydawnictwo Literackie, 2015) oraz „Przez dziki Wschód. 8000 km śladami słynnej ucieczki z gułagu” (Wydawnictwo Literackie, 2012).

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.