Dlaczego z perspektywy wojskowej nie opłaca się nie przestrzegać międzynarodowego prawa humanitarnego? [ANALIZA]

Częstymi zarzutami z jakimi można się spotkać względem prawa humanitarnego, zwłaszcza przy komentowaniu jego naruszeń na szeroką skalę, są następujące zdania: Konwencje genewskie są odrealnioną fantazją; Humanitaryzm w wojnie to oksymoron; Strona, która przestrzega prawa międzynarodowego jest na straconej pozycji w konflikcie, bo prawo międzynarodowe jest tworzone przez cywilów nie mających bladego pojęcia o wojnie.

Żołnierze armii amerykańskiej (2nd Battalion, 325th Airborne Infantry Regiment, 2nd Brigade Combat Team, 82nd Airborne Division) / źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:US_Army_51386_Live_Fire_Training_2.jpg

Autor: dr Mateusz Piątkowski

Chciałbym się w niniejszym tekście odnieść się do ostatniego zarzutu – mianowicie, że przestrzeganie międzynarodowego prawa humanitarnego jest zupełnie nieopłacalne, bo jest sprzeczne z koniecznością wojskową i realizmem pola walki. Chcę dziś oderwać się od humanitarnych podstaw obowiązywania międzynarodowego prawa humanitarnego (co jest dla mnie osobiście ciężkie) i skupić się wyłącznie na perspektywie racjonalności wojskowej, która również jest jednym z elementów na którym opiera się prawo konfliktów zbrojnych.

Tym samym chcę wykazać, że strona, która:

dokonuje aktów przemocy, rabunku, gwałtów na ludności cywilnej (przykład masakry ludności odkrytej w Buczy w obwodzie kijowskim);

bombarduje bez rozróżnienia ludność cywilną bądź atakuje ją wprost (ataki lotnicze i naziemne Mariupol, Charków) oraz;

niehumanitarnie traktuje jeńców wojennych;

nie tylko narusza międzynarodowe prawo humanitarne, ale podejmuje działania które z punktu widzenia wojskowości czy też szeroko rozumianej geopolityki nie mają sensu, nie przynosząc żadnych wymiernych korzyści stronie, która postępuje sprzecznie z literą prawa. Swoje rozważania będę koncentrował wokół obserwacji poczynionej na gruncie amerykańskiej instruktarza wojny powietrznej i prawa międzynarodowego z 1976 roku:

Prawo konfliktów zbrojnych zostało sformułowane wokół uznania względów konieczności wojskowej. Jednakże taka konieczność nie uprawnia do popełnienia bezwzględnych naruszeń prawa międzynarodowego takich jak zabijanie jeńców wojennych. Dokładność w celowaniu, koncentracja wysiłku, maksymalizacja korzyści wojskowych, zachowywanie zasobów, unikanie strat towarzyszących i zasada konserwacji siły wojskowej nie tylko są zgodne z prawem międzynarodowym, ale wręcz wzmacniają potrzebę jego przestrzegania. Korzystanie z nadmiernej siły nie jest tylko nieefektywne i kosztowne, może być także w pewnych sytuacjach naruszeniem prawa konfliktów zbrojnych i powodować przeciwstawne skutki polityczne. Postępowanie które narusza prawo międzynarodowe bardzo często przynosi znikomą korzyść wojskową. (AFP 110-31, tłumaczenie własne) 

Rabunek, plądrowanie, przemoc wobec ludności cywilnej

Potrzeba bezpieczeństwa przed zagrożeniem zewnętrznym była jedną z pierwszych zorganizowanych form działania społeczności ludzkich. Tworzenie barier odgradzających od zewnętrznej napaści wymuszało zmiany w wojskowości. W historii wojen w okresie starożytności miasto sumeryjskie Uruk było ufortyfikowane przez antycznego bohatera Gilgamesza na wysokość 12 metrów, by następnie zostać zdobyte przez Sargona Wielkiego, którego żołnierze pokonywali mury stosując drabiny i innego rodzaju urządzenia. Sztuka fortyfikacji rozwijała się przez setki następnych lat, aż przełomem było zdobycie Konstantynopola w 1453 roku, gdzie wojska Mehmeda II były w stanie rozbić ogniem dział potężne miejskie fortyfikacje. Metody oblężenia się zmieniły, wpływ artylerii sprawiał, że miasta stawały się śmiertelną pułapką dla tych co je oblegali, wymagając od atakującego znacznego rozlewu krwi. Usankcjonowaną nagrodą za zdobycie miasta szturmem była zasada 3-dniowego plądrowania, którą afirmowali prawnicy tamtego okresu – Grocjusz i Francisco de Vittoria jako zwyczaj. Apogeum przemocy względem niewalczących była jedna z pierwszych wojen totalnych świata – Wojna Trzydziestoletnia. Zdobycie Magdeburga w 1631 roku przez wojska cesarskie zmniejszyło populacje tego miasta o 85%. W terroryzowaniu ludności cywilnej specjalizowały się niektóre formacje tamtego okresu, w tym także niesławną kartę w tej mierze zapisały oddziały polskich Lisowczyków, których działania nawet na tamte standardy budziły odrazę (za ich służbę „podziękował” cesarz). W 1651 roku szkockie miasto Dundee zdobyte przez wojska Olivera Cromwella zostało wydane na łup „przez 24 godziny”.

Wydawać się mogło, że plądrowanie miało istotną wartość wojskową – terror i strach jaki wiązał się z losem miast zdobytych miał skłonić obrońców do szybkiej kapitulacji, która w teorii powinna chronić miasto przed rabunkiem, przemocą i gwałtami (w ten sposób losu Magdeburga miał uniknąć Kamieniec Podolski, kapitulujący w 1672 roku przed wojskami osmańskimi). Jednakże już w następnym stuleciu, zaczęto dostrzegać, że praktyka łupienia miast, niekontrolowanej przemocy względem ludności cywilnej zaczyna być coraz większym problemem z perspektywy jednej z najważniejszej cech skutecznej armii: dyscypliny. Pogrążone w niekontrolowanym pędzie zabijania i rabowania jednostki wojskowe przestawały stawać się skutecznym narzędziem walki. Terror zamiast przerażać, stawał się swoistym „paliwem” oporu, utrudniając coraz bardziej kontrolowanie okupowanego terroru.

Posłużmy się w tym miejscu historycznym przykładem. W okresie rewolucyjnej Francji jednym z największych zrywów antyrewolucyjnych było powstanie w Wandei. Francuskie wojska tłumiły z ogromną brutalnością ruch rojalistów (w skali oraz w sposób który dziś można zakwalifikować prawnie jako ludobójstwo). Jednak ostateczne wygaszenie rebelii nie było wynikiem strasznych represji i terroru, lecz przyjętej przez generała rewolucyjnej Francji Lazare Hoche sztywnej dyscypliny wojsk znajdujących się pod jego komendą. Działania generała stworzyły podwaliny tego co dziś nazywa się fachowo counterinsurgency. Zagrożenia dla dyscypliny wojskowej zaczęły stanowić jednocześnie zagrożenie dla sukcesu polityczno-wojskowego o stopniu na tyle poważnym, że już na początku XIX wieku wiele państw zaczęło coraz ostrzej karać sprawców plądrowania i rabunku (np. art. 13 Regulacji dotyczących dyscypliny sił zbrojnych USA z 1807 roku, który przewidywał za te akty karę śmierci).

Złośliwi mogą stwierdzić, że przecież w XIX i XX wieku mieliśmy wiele przykładów głębokiej brutalności i pacyfikacji zdobytych obszarów oraz nękania ludności. Pytanie tylko – co dały one w płaszczyźnie militarnej i geopolitycznej? Gwałty, obracanie ludzi w niewolników były powszechnością w wojnie o niepodległość Grecji czy wszędzie tam, gdzie działały okrutne jednostki Bashi-Bazouk Imperium Osmańskiego. Co dały tego typu działania? Obróciły całą społeczność międzynarodową przeciwko Turcji, doprowadziły do interwencji mocarstw i bitwy pod Navarino, która dała Grecji niepodległość, rozpoczęły stopniowy rozkład Turcji, a Bashi-Bazouk zostali rozwiązani przez Portę. Do dziś niezwykle kontrowersyjne są efekty Marszu Shermana w 1864 roku.

Z naszej historii warto przytoczyć, że jedna z największych jednostkowych zbrodni na ludności cywilnej w dziejach, jaką była rzeź Woli podczas Powstania Warszawskiego w 1944 roku została przerwana m.in. „troską” von dem Bacha Zalewskiego o fakt, że formacje niemieckie zamiast prowadzić masakrę powinny walczyć z Armią Krajową o szybkie opanowanie miasta i usunięcie zagrożenia militarnego. Przykłady można z pewnością mnożyć (Afganistan, Wietnam). Dlatego też uważam, że z wojskowego i geopolitycznego punktu widzenia wszelkie akty brutalnej przemocy względem ludności zamieszkującej obszary okupowane, zwłaszcza w dalszej perspektywie, nie przynoszą w tym względzie żadnych wymiernych korzyści.

Bombardowanie ludności cywilnej bez rozróżnienia

Gdy pierwsze Zeppeliny niemieckiego lotnictwa pojawiły się nad Wielką Brytanią w okresie I wojny światowej, załogi bombardujących statków powietrznych miały tylko jedno ograniczenie: nie atakować obiektów będących własnością brytyjskiej rodziny królewskiej (spokrewnionej z dynastią Hohenzollernów). Ostatecznym planem na pokonanie Aliantów w 1918 roku była koncepcja Feuerplan ­– czyli dywanowych nalotów na Paryż i Londyn z użyciem broni zapalającej. Terror w okresie międzywojennym stał się w pracach Douheta, i nawet pośrednio (pod nazwą „bombardowania moralnego”) także w pracach Trencharda czy Mitchella, nie tylko samą figurą retoryczną, lecz zaprogramowaną w kontekście przemysłowym i doktrynalnym koncepcją strategiczną, mającą być gwarantem zupełnego sukcesu polityczno-wojskowego. Czy jednak te przesłanki były uzasadnione? W istocie całość rozważań okresu przedwojennego opierała się na analizie pojedynczego (!) ataku bombowców typu Gotha na Londyn z 1917 roku tylko w kontekście materialnym, zupełnie ignorując, czy w istocie bombardowania lotnicze Wielkiej Brytanii wpłynęły na skalę oporu społeczeństwa brytyjskiego. Od 1942 roku, plan Lindemana i program tzw. dehousingu – czyli ataków wymierzonych w fabryki, dzielnice mieszkalne oraz „morale” niemieckiej klasy robotniczej miał być sposobem Wielkiej Brytanii na walkę z Trzecią Rzeszą do czasu otwarcia frontu lądowego. Brytyjczykom sprzyjały dwie równolegle okoliczności – pojawienie się narzędzi do realizacji programu bombardowań strategicznych (bombowca Lancaster) oraz „wykonawcy” – Arthura „Bombowca” Harrisa. Sam Harris przekonanie o skuteczności oddziaływania bombardowań lotniczych na morale ludności cywilnej wywodził ze swojej służby jako młodego oficera w koloniach brytyjskich na Bliskim Wschodzie, gdzie program „air policy” robił duże wrażenie na lokalnej ludności, cywilizacyjnie nieprzyzwyczajonej do samolotu jako takiego.

Program nocnych uderzeń strategicznych na Niemcy należy oceniać z punktu widzenia wojskowego wielce kontrowersyjnie. Ogromnym zniszczeniom oraz stratom nie towarzyszył rozkład niemieckiego społeczeństwa, do końca w przeważającej większości wiernego kierownictwu polityczno-wojskowemu III Rzeszy. Klęska tego państwa była spowodowana pokonaniem jego sił lądowych, powietrznych i morskich. Tak naprawdę ze wszystkich działań podejmowanych w ramach Połączonej Ofensywy Powietrznej najbardziej przyczyniły się do osiągnięcia tego celu działania wymierzone… w cele natury ściśle wojskowej, jakim były ataki na niemiecką infrastrukturę paliwową (rafinerie paliw syntetycznych, chemikalia), które doprowadziły do upadku zaopatrzenia w materiały pędne oraz nastawione na zdobycie przewagi w powietrzu. Podobnie wielce dyskusyjny jest wpływ siły powietrznej (konwencjonalnej co należy podkreślić!) na kapitulację Japonii, gdyż do momentu użycia broni jądrowej społeczeństwo Kraju Kwitnącej Wiśni nie przejawiało żadnych oznak rozkładu społecznego.

W latach 1965-1971 amerykańskie lotnictwo pomimo ogromnej przewagi środków powietrznych prowadziło niezwykle jałową kampanię Rolling Thunder, która z uwagi na realizację celów politycznych nad militarnymi nie przynosiła Stanom Zjednoczonym żadnych rozstrzygnięć, stając się w pewnych przypadkach wręcz zaprzeczeniem prawidłowego użycia sił powietrznych w konflikcie zbrojnym. Bombowce B-52 wykorzystywano do atakowania powierzchniowego dżungli na pograniczu Laosu, Kambodży i Wietnamu Południowego, co oprócz strat wśród ludności cywilnej nie przyniosło żadnego wpływu na przerwanie tzw. szlaku Ho Chi Mihna, którym niepowstrzymanie płynęły tony zaopatrzenia z północy dla Vietcongu. Dopiero pod sam koniec amerykańskiego zaangażowania w wojnę w Wietnamie, w warunkach zagrożenia niepodległości Wietnamu Południowego, siły powietrzne Stanów Zjednoczonych zaczęły prowadzić operacje lotnicze w oparciu o tzw. zasadę konserwacji siły wojskowej. Kilkudniowa kampania powietrzna Linebacker II, skierowana precyzyjnie przeciwko celom natury wojskowej w Wietnamie Północnej, przy minimalizacji strat wśród ludności cywilnej, przyniosła Stanom Zjednoczonym więcej korzyści wojskowej niż kilkuletnia operacja Rolling Thunder. Operacja ta udowodniła, że sukces polityczny, jakim było zmuszenie Wietnamu Północnego do podjęcia rozmów pokojowych, może być osiągnięty poprzez skupienie całości dostępnych środków na niszczeniu legalnych przedmiotów ataku: mostów, fabryk, stanowisk artylerii przeciwlotniczej i rakietowej, lotnisk czy portów, wyłączając poza nawias ludność cywilną. Temu paradygmatowi towarzyszą zresztą wszystkie późniejsze większe operacje sił powietrznych USA od 1972 roku. Potwierdza to jednoznacznie, że nie ma żadnej korzyści wojskowej w atakowaniu ludności cywilnej.

Niehumanitarne traktowanie jeńców wojennych

Prawo międzynarodowe od dawna uznaje za niedopuszczalne formułowanie rozkazu „no-quater” (czyli rozkazu, że jeńców „nie bierzemy”) i szczególnie piętnuje wszelkie naruszenia integralności cielesnej (tortury, gwałty) oraz integralności psychologicznej (hańba, ciekawość publiczna) względem jeńców wojennych. Ponownie, należy zwrócić uwagę, że przestrzeganie przepisów odnoszących się do jeńców wojennych ma głębokie uzasadnienie militarne. Wróg, który ma świadomość, że po dostaniu się do niewoli będzie szykanowany, maltretowany czy w ostateczności zabity, będzie prowadził walkę do samego końca, nawet wbrew logice wojskowej – powodując niepotrzebne cierpienia i straty po obydwu stronach. Doskonałym przykładem w tym względzie są doświadczenia II wojny światowej i postawa żołnierzy niemieckich względem perspektywy niewoli sowieckiej czy japońskich względem niewoli alianckiej (chociaż ta oczywiście była jedynie obrazowana propagandowo). Dobre traktowanie jeńców wojennych ułatwia prowadzenie działań wojennych, przyspiesza poddawanie się przeciwnika, skraca czas walki oraz umożliwia konserwacje zasobów.

Przestrzeganie międzynarodowego prawa humanitarnego jest rozsądne wojskowo oraz politycznie

Międzynarodowe prawo humanitarne nie jest zbiorem nierealnych życzeń cywili. Jest systemem który wykuwał się na polach bitew by zapobiegać ludzkiej tragedii i jednocześnie respektować prawo walczących do prowadzania działań zbrojnych w warunkach ściśle określonych względem legalnych celów wojskowych. Jego przestrzeganie nie jest tylko wymogiem cywilizacyjnym – jest po prostu rozsądne wojskowo i politycznie.

Mateusz Piątkowski – dr nauk prawnych, adwokat (Okręgowa Rada Adwokacka w Łodzi), adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Stypendysta Chicago–Kent College of Law. Specjalista prawa konfliktów zbrojnych

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed