„Najnowsze dzieło łódzkiego podróżnika i reportażysty jest refleksją nad przeszłością i teraźniejszością, literacką wyprawą przez meandry wymieszanych tożsamości dawnych i współczesnych mieszkańców – dziś już w większości niewidzialnych – rubieży II RP”. Barbara Jundo-Kaliszewska recenzuje książkę autorstwa Tomasza Grzywaczewskiego pt.: „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej” (Wydawnictwo Czarne).
Autor: dr Barbara Jundo-Kaliszewska
Zamiast wstępu
Urodziłam się i dorastałam na litewsko-białoruskim pograniczu. W miejscu, gdzie województwo nowogródzkie przez stalinowski reżim zostało przycięte na pół. Koniec mojej ulicy, był początkiem drogi najpierw na sowiecką, przez chwilę niezależną i wreszcie – na przeszło dwie dekady lat – łukaszenkowską Białoruś. To tędy, mieszkańcy położonej parę kilometrów dalej białoruskiej wsi wędrowali na mszę, na cmentarz czy na rynek do Ejszyszek. Po rozpadzie imperium radzieckiego pojawiły się granice. Spacer na łąkę po krowę, bez dokumentu tożsamości, można było przypłacić kilkudniowym aresztem. Jeszcze większe zmiany i głębsze wyrwy powstały w sąsiedzkiej mentalności. Odżyły lokalne polsko-litewskie spory narodowościowe, odkopano zapomniane topory wojenne, a wraz z nimi wybuchła nowa wojna o pamięć. Należę bowiem, “do prawie dwustu tysięcy Polaków, którzy od granicy z Łotwą aż po Suwalszczyznę pozostają kurczowo wczepieni w tę kiedyś polską, potem sowiecką i wreszcie litewską ziemię”. To już “Polska litewska” czy “Polska-nie-Polska” – pisze Tomasz Grzywaczewski. I choć wynurzą się one na chwilę spośród fal oceanu opisanych przez autora mikrohistorii, to nie tylko o Ejszyszkach jest książka „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej”.
Historia przebiegłą bestią bywa
Najnowsze dzieło łódzkiego podróżnika i reportażysty jest refleksją nad przeszłością i teraźniejszością, literacką wyprawą przez meandry wymieszanych tożsamości dawnych i współczesnych mieszkańców – dziś już w większości niewidzialnych – rubieży II RP. Dzisiejsze postawy społeczno-polityczne Polaków, będące zbiorem i zarazem efektem szeregu wydarzeń historycznych, to spuścizna odrodzonego z takim trudem na początku XX wieku państwa polskiego. Już wkrótce pakt Ribbentrop-Mołotow, potem powojenny ład, wypracowany na spotkaniach Wielkiej Trójki, ostatecznie zmieniły jego granice. Okrojono tereny na wschodzie, powiększono zasięgi na północy i zachodzie. Zmiany te naznaczyły masowe wywózki, przesiedlenia i realne dramaty ludzi po obu stronach granicy. Mieszały się języki, traumy i pamięć tam, gdzie w jednym domu, w wyniku zawiłych splotów historycznych “mieszkali obok siebie Mazurzy, Kurpowie, Niemcy, Wołyniacy i Wilniuki”.
Karty historii czyta się łatwiej w otoczeniu, gdzie je zapisano. Dlatego autor zabiera nas na Śląsk, Mazury czy Żuławy. Zaglądamy z nim do świata kaszubskiego pogranicza, padamy na bruk przed Matką Boską Ostrobramską w Wilnie czy z wysokości Popa Iwana spoglądamy na krajobrazy dzisiejszej Ukrainy. Dowiadujemy się o dziejach Wolnego Państwa Świętno, poznajemy tajemnice Zaolzia i dramaty Załucza. Wołyń, Brasławszczyzna czy nadwiślańska „Mała Polska” – to tylko niektóre zakątki regionu, do których zabiera nas, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o historię i tożsamość, dociekliwy autor. >>Kto ma teraz prawo do mazurskości? Do mówienia o sobie: „Jestem z Mazur”? Najstarsi Mazurzy autochtoni? Wysiedleni Niemcy? Wszyscy ci, którzy przyjechali po 1945 roku? Na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi<<. W ten sam sposób możemy pytać dziś o wileńskość, kaszubskość czy wołyńskość. I nie będzie dobrej odpowiedzi. Bo, jak mawiał Tadeusz Różewicz, rolą pisarza nie jest oskarżać, ale rozumieć.
Dlatego też podobnie, jak w innych swoich książkach, uważny kronikarz Grzywaczewski kreśli tło, streszcza bogate dzieje i wyjaśnia pogmatwane niuanse historyczne ustami swoich rozmówców. Nie jest to narracja ani prosta, ani oczywista. Tym bardziej cenna i tym bardziej warta uwagi, bo polifoniczna.
Dostajemy do ręki gotowy przewodnik po bezdrożach przetasowanych i często naznaczonych piętnem dramatycznych dziejów tożsamości. Nie jest to podróż łatwa, bo naszpikowana nazwami regionów, miejscowości, nazwisk czy wydarzeń historycznych. Jednocześnie przebywa się ją z pewną lekkością – reminiscencje wciągają czytelnika bez reszty.
“Oni nam nie ufają, my się ich boimy”
Jednocześnie jest to opowieść ze wszech miar współczesna, która ukazuje przekazywane z pokolenia na pokolenie schematy myślowe i odziera z romantycznej otoczki, nie zawsze wdzięczne, dziedzictwo “strażników pamięci”. Pamięci, która w niewłaściwych rękach może stać się bronią masowego rażenia: “Ojczyzna to ojcowizna. Dom, pole, zagroda, stodoła. W ten świat, gdzie patriotyzmem jest posiadanie i obrona własnej zagrody, nagle wdziera się XXI wiek ze swoimi fejsbukami, instagramami i youtubami. Z kulturą jako instrumentem rozszerzania stref wpływów i walki o rząd dusz”.
Z drugiej strony, ta literacka wyprawa miejscami przypomina karkołomny maraton po przeszłości, która dotyka nas stając się realnym brzemieniem teraźniejszości. Ale tak to już jest, że “na pograniczach każdy nosi w sercu jakąś zadrę. Pod każdą strzechą, w każdej rodzinie, w każdym miejscu czai się własny Smętek” i wielu ma swój własny koszmar, o którym nie chce opowiadać. Właśnie tę prawdę próbuje przekazać nam, pieczołowicie dobierający sobie rozmówców, autor. Ogrom wykonanej pracy, odbytych rozmów czy liczba przeszło pięciu tysięcy przemierzonych kilometrów pozostawiają wrażenie rzetelności i budzą uzasadniony podziw.
Granice tożsamości
W świetle sporów o pamięć i potrzeby porządkowania wiedzy – książka jest lekturą obowiązkową przede wszystkim dla nauczycieli historii, których zadaniem jest przygotowanie naszych dzieci do życia w tym pełnym emocji, animozji i zaszłości historycznych świecie. Bowiem, “do budowania prawdziwego pojednania nie wystarczą górnolotne słowa polityków, wizyty oficjeli i międzynarodowe konferencje. Najważniejsze jest doświadczenie osobistego spotkania”.
Jest to też praktyczny “podręcznik doświadczeń” dedykowany mieszkańcom – nie tylko polskiego – pogranicza, gdzie, niczym w zwierciadle, przyglądamy się rozterkom Ślązaków czy Kaszubów i zaskoczeniem odkrywamy dla siebie tak wiele punktów zbieżnych.
Zamykamy książkę z uczuciem niedosytu. Pozostają – nieodparta chęć zgłębienia wiedzy na temat poszczególnych wątków i złożona sobie obietnica przemierzenia opisanych miejsc w tzw. realu. Jak pątnicy wędrujący do stóp Maryi, z historią i wielką polityką w tle, w końcu docierają do celu, tak i nasza podróż śladem przedwojennego polskiego pogranicza finalnie niesie oczyszczenie. Choć ukazywane przez autora granice tożsamości często zdają się być “jak zniszczony łańcuch, którego ogniwa rozerwano, przemieszano i bezładnie rzucono na ziemię”, to kończymy lekturę z przekorną refleksją, że choć mniej kłopotliwa – to czyż jednolita narodowość nie ogranicza?
Niezależnie od czasów czy umiejscowienia rzeczywistych czy zapomnianych rubieży, klątwą ich mieszkańców pozostaje syzyfowe siłowanie się z demonami niepewności, zacietrzewienia, podważania i narzucania sztampowych wzorców narodowości. Do zjawisk powszechnych należy tu też mitologizacja czy mobilizacja pamięci, będące często w kontrze do relacji ostatnich świadków. Jak dowodzi Tomasz Grzywaczewski, te nie zawsze są zgodne z przyjętą powszechnie narracją. Pisze, że polityka pamięci – to często amputacja tego, co bolesne: >>Jesteśmy jak kostka Rubika. Obracamy się na wszystkie strony i próbujemy z tej mozaiki ułożyć nowy wzór. Znaleźć swoją tożsamość. Po siedemdziesięciu pięciu latach od zakończenia wojny chyba najwyższa pora rozejrzeć się dookoła bez żalu za utraconą przeszłością i powiedzieć sobie: „Jesteśmy w domu”<<.
Zapraszamy do obejrzenia rozmowy z Tomaszem Grzywaczewskim w ramach cyklu „Pole Widzenia” Obserwatora Międzynarodowego i Fundacji SCIRE, poświęconej książce pt.: „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej” (Wydawnictwo Czarne).