Kult zwycięstwa wymaga ofiar: słów kilka o przeniesieniu defilady 9 maja w Moskwie [KOMENTARZ]

Obchody Dnia Zwycięstwa w II wojnie światowej – w Federacji Rosyjskiej nazywanej Wielką Wojną Ojczyźnianą – to czerwona kartka w kalendarzu Rosjan, co oznacza, że to święto państwowe ma być zawsze huczne i zapamiętane naprawdę na długo. Związane jest to z odziedziczoną po ZSRR narracją budowania jednolitego narodu rosyjskiego na podstawie tej daty (czego odzwierciedleniem jest koncepcja russkogo mira). Sama nazwa, wprowadzona przez Józefa Stalina, odwołuje się do Wojny Ojczyźnianej Imperium Rosyjskiego przeciwko Napoleonowi, stanowiąc wyraźny symbol kontynuacji w historiografii rosyjskiego dążenia imperialnego. Jednocześnie, na arenie międzynarodowej, 9 maja to dla władz rosyjskich swoisty „przegląd” przywódców innych państw, dzielący ich na „swoich” i „obcych”, w zależności od gotowości przybycia na uroczystości do Moskwy.

Dzień Zwycięstwa na placu Czerwonym w Moskwie w 2015 r. / fot. Kremlin.ru, CC BY 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=40086389

Autor: Witalij Mazurenko

Z tego punktu widzenia Rosję można rozpatrywać jako kraj wciąż żywiący się cieniem dawnej wielkości ZSRR. W sytuacji, w której reżim radziecki nie został potępiony na równi z nazizmem, a wręcz odbiera pochwały, sposób, w jaki Kreml czci zwycięstwo ZSRR nad III Rzeszą, wypacza pamięć o ofiarach wojny, zakorzeniając proces traktowania jednostki ludzkiej jako nieznacznego składnika większej (zbiorowej) całości. Pomimo czterdziestu siedmiu milionów ofiar reżimu sowieckiego, manipulacja kultem dnia zwycięstwa wciąż skutecznie przykrywa ten fakt w oczach wielu obywateli kraju.

W 2020 roku przypada 75. rocznica zakończenia II wojny światowej. Z tą datą prezydent Władimir Putin wiązał wielkie nadzieje. Przede wszystkim liczył na zredukowanie procesu izolowania Rosji na arenie międzynarodowej, jak i jego samego wśród liderów światowych, a także – poprzez odpowiednią „interwencję informacyjną” w przestrzeni medialnej krajów UE oraz USA – wzbudzenie resentymentu historycznego względem Rosji. Pewną próbą prowadzenia działań w tym zakresie był udział Putina w Światowym Forum Holokaustu 23 stycznia tego roku w Jad Waszem w Jerozolimie i poprzedzająca go kampania informacyjna uderzająca w Polskę i państwa bałtyckie, która miała na celu przesunięcie odpowiedzialności za wybuch II wojny światowej i Zagładę dokonaną na mieszkańcach tych państw (oddalając tym samym odpowiedzialność od Sowietów/Rosjan). W lutym przedstawiciele MSZ Federacji Rosyjskiej ogłosili listę zaproszonych liderów światowych na defiladę 9 Maja w Moskwie, a także przywódców krajów byłego ZSRR, za wyjątkiem prezydentów Ukrainy i Gruzji. Pomijając wypowiedź Putina sprzed kilku lat, wskazującą na to, że w istocie Rosja (jako główny motor napędowy Związku Sowieckiego) mogłaby odnieść zwycięstwo nad Niemcami i bez pomocy innych krajów składających się na ZSRR, fakt obecności głów państw z koalicji antyhitlerowskiej na defiladzie w Moskwie miał stać się świadectwem ich „wtórnej funkcji” wobec wysiłku zbrojnego głównego i jedynego zwycięzcy, tj. ZSRR (czytaj: Rosji).

Plany prezydenta Putina legły w gruzach w marcu, kiedy w Rosji zaczęto odnotowywać pierwsze przypadki zakażenia koronawirusem. Reakcja władz była jednak fatalna dla obywateli. Początkowo, przez długi okres w praktyce żadnych działań nie podjęto, a dopiero 28 marca został ogłoszony tzw. „długi weekend” (przymusowy odpoczynek od pracy). Warto również wspomnieć, że uprawnienia i odpowiedzialność za walkę z pandemią została przesunięta na władze regionalne, żeby nie podważać autorytetu władzy prezydenckiej. Ostateczne zderzenie się z rzeczywistością rosyjskiej władzy datować można na 16 kwietnia. W tym dniu ogłoszono przeniesienie uroczystości z 9 maja na inny termin. Niemniej jednak, nie oznacza to wycofania się Kremla ze swoich planów.

Fakt rezygnacji Putina z defilady w dniu 9 maja wskazuje na to, że sytuacja z wzrostem ilości zakażeń koronawirusem na terenie Rosji jest naprawdę poważna. Jest ich bowiem znacznie więcej aniżeli podają to oficjalne statystyki. Co więcej, przekazanie uprawień na poziom władz regionalnych po prostu nie sprawdziło się. Po dwudziestu latach urzędowania Putina elity lokalne zostały wychowane w duchu bezmyślnej pokorności wobec wszystkich decyzji władzy federalnej. Dlatego też, wraz z próbą ratowania swojego wizerunku jako silnego lidera, Putin naraził się na ryzyko utraty kontroli nad sytuacją w regionach ze względu na brak gotowości lokalnych elit do samodzielnego działania, ograniczających się tylko do papierowego raportowania, że „sytuacja jest stabilna”.

Z drugiej strony, przez trwającą narodową kwarantannę, prezydent Putin nie miał wystarczającej pewności co do pozytywnego skutku defilady, której celem było wzmocnienie jego poparcia wśród rosyjskiego społeczeństwa – przypomnijmy, poparcia ciągle zmniejszającego się w rezultacie powolnego, lecz  trwałego efektu sankcji ekonomicznych nałożonych na Federację Rosyjską za aneksję Krymu i agresję na wschodzie Ukrainy. W konsekwencji, przeciętny obywatel Rosji coraz wyraźniej zauważa zmniejszającą się ilość pieniędzy w swoim portfelu. Fakt ten jest jeszcze bardziej dotkliwy, pamiętając o planach Kremla zorganizowania referendum w przedmiocie zmian do konstytucji Federacji Rosyjskiej, mających na celu umożliwienie Putinowi dożywotnej prezydentury. W tym świetle brawurowa defilada mogłaby jeszcze bardziej zdenerwować głodnego obywatela, a efektu tego nie dałoby się złagodzić nawet odpowiednią osłoną medialną wszechwładnej telewizji rosyjskiej.

Patrząc zaś na pomysł defilady od strony organizacyjnej, to warto zauważyć, że masowe zgromadzenie żołnierzy w czasie pandemii naraziłoby na zakażenie koronawirusem znaczną część rosyjskich jednostek wojskowych. A na to Rosja, czyli kraj ciągle prowadzący lokalne konflikty zbrojne poza swymi granicami, nie mogła sobie pozwolić. Dość powiedzieć, że przed odwołaniem defilady w pierwotnym termin, w trakcie jej przygotowania zakażeniu koronawirusem uległo 31 ze 155 kadetów z Akademii Marynarki Wojennej im. Pawła Nachimowa.

Oliwy do ognia dolał jeszcze kryzys na rynku ropy naftowej. Od początku roku budżet Federacji Rosyjskiej nie domyka się poprzez brak znacznej części swojego tradycyjnego dochodu. I mimo „prywatnych oszczędności” Władimira Putina i jego najbliższego otoczenia zdobytych na sprzedaży rosyjskich surowców za granicę, walka z pandemią COVID-19 istotnie uderzyła w finansową zdolność zorganizowania uroczystości właśnie 9 maja. Tym bardziej, że nie przyniosła(by) ona oczekiwanego efektu, ponieważ jedynym z zaproszonych gości, który wyraził chęć udziału w wydarzeniu, był prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka. Nie zapominajmy przy tym, że ideologiczne uzasadnienie takich symboli jak Dzień Zwycięstwa wymaga zaangażowania niemałych środków finansowych przeznaczonych na propagandę telewizyjną, która zabezpiecza wytwarzanie wirtualnego obrazu świata, w jakim żyje obywatel Rosji. Dlatego też, wycofanie się z pomysłu przeprowadzenia defilady w Moskwie przyniosła już widoczną stratę dla Kremla w postaci wyrzuconych pieniędzy przeznaczonych na poprzedzające samą defiladę napędzanie machiny propagandowej. A to środki, których został pozbawiony rosyjski system ochrony zdrowia w momencie początku pandemii w kraju.

Należy jednocześnie dodać, że koronawirus uderza również w samych propagandzistów z rosyjskich mediów. Kreml wydaje bowiem dziesiątki milionów dolarów na promocję kultu Dnia Zwycięstwa poza granicami kraju. Widoczne jest to szczególnie w przestrzeni informacyjnej państw powstałych po upadku ZSRR, w celu mentalnego łączenia ich mieszkańców z „rosyjskim domem” (koncepcja russkogo mira). Tym samem, na terytorium dawnym republik radzieckich tworzą się swego rodzaju „sekty polityczne” wyznające kult zwycięstwa Kremla nad nazizmem. Przeniesienie obchodów rocznicy zwycięstwa w II wojnie światowej rodzi kolejny dylemat przed prezydentem Putinem, dotyczący, z jednej strony, zwiększania wydatków na propagandę, a z drugiej, oczekiwanej przez własne społeczeństwo walki z pandemią COVID-19. Dalszy upadek systemu ochrony zdrowia może istotnie zwiększyć społeczne niezadowolenie z działań władzy.

Można jednak przypuszczać, że wskazany powyżej dylemat został już rozstrzygnięty w głowach oficjeli na Kremlu. Władze rosyjskie postanowiły bowiem za wszelką cenę wspierać maszynę propagandową żywiącą kult Dnia Zwycięstwa. Defilada została zaś przeniesiona na 3 września. Nie ulega wątpliwości, że fakt ten będzie wymagał zabezpieczenia dalszej przykrywki informacyjnej skupionej wokół promocji nowej daty i jednocześnie medialnej promocji „sukcesów” władzy w walce z koronawirusem.

Wydaje się, że na Kremlu nieprzypadkowo wybrano datę właśnie 3 września. Co prawda, ostateczne zakończenie II wojny światowej datuje się na 2 września, kiedy nastąpiło podpisanie kapitulacji przez Japonię, jednak po dotkliwym policzku wymierzonym Putinowi przez przywódców państw sojuszniczych z czasów II wojny światowej, tj. Wielkiej Brytanii, Francji i, co najistotniejsze, USA – poprzez odmowę uczestnictwa w defiladzie – lider Rosji został zmuszony poszukać nowego rozwiązania. W rezultacie, Putin znalazł nowego-starego sojusznika, czyli Chiny, które 3 września obchodzą jako narodowe święto, tj. Dzień Zwycięstwa nad Japonią. Jak mawiał satyryk Michaił Żwaniecki: „Nie ma nic trwalszego niż wieczne pogorszenie stosunków rosyjsko-amerykańskich. A także wiecznego ocieplenia w stosunkach rosyjsko-chińskich”.

Należy jednak podkreślić, że wybór tej daty nie jest do końca najszczęśliwszy. 3 września jest bowiem w Rosji dniem pamięci o tragedii w Biesłanie. W 2004 roku w tym dniu została przeprowadzona operacja w celu uwolnienia zakładników przetrzymywanych w szkole przez czeczeńskich terrorystów w mieście Biesłan, w Osetii Południowej. W skutek nieudolnych działań sił specjalnych policji zginęły 334 osoby, w większości dzieci. Zorganizowanie wielkiej defilady sławiącej radzieckie zwycięstwo w II wojnie światowej w tak szczególny dzień pozwala na prognozowanie kolejnego zwiększenia niezadowolenia społecznego w związku z ignorowaniem pamięci o ofiarach z Biesłanu ze strony władzy.

Podsumowując, daje się zauważyć, że prezydent Putin i wspierające go elity rosyjskie wciąż nie uświadamiają sobie faktu, jak niekorzystne w chwili obecnej staje się dla nich wykorzystywanie radzieckiego mitu zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Przede wszystkim, środki finansowe masowo wydawane na propagandę w rezultacie tylko oddalą Rosję od państw zachodnich, broniących swoich przestrzeni medialnych. Natomiast, choć Chiny zwykle lubią przyjazne gesty, to niespecjalnie ochoczo chcą brać na siebie jakiekolwiek zobowiązania. A sam kult zwycięstwa nie uchroni Putina od rosnącego oburzenia społecznego w przypadku dalszego pogarszania się sytuacji ekonomicznej w kraju i niwelacji pamięci o naprawdę tragicznych wydarzeniach jak tragedia w Biesłanie sprzed niemal szesnastu lat.

Witalij Mazurenko – zastępca redaktora naczelnego portalu „Obserwator Międzynarodowy”, prawnik, dziennikarz, doktorant na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.