Werbus głosem tustelaków. Adam Miklasz o Śląsku Cieszyńskim [WYWIAD]

Rozmowa z Adamem Miklaszem, pisarzem i reportażystą, autorem książki „Řezaný świat. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim” (2022) – o Śląsku Cieszyńskim, tożsamości mieszkańców pogranicza polsko-czeskiego oraz o nierzadko trudnej historii i stanowiącej wyzwanie współczesności. Rozmawiał Tomasz Lachowski.

Adam Miklasz / archiwum prywatne

Tomasz Lachowski: Dziś porozmawiamy o Śląsku Cieszyńskim i polsko-czeskim pograniczu, w tym o polskiej mniejszości żyjącej na Zaolziu. Choć na spotkanie autorskie do Łodzi przyjechałeś właśnie z Cieszyna, to jednak nie zawsze tak było. Pochodzisz bowiem z innej części Polski.

Adam Miklasz: To prawda. Sam wywodzę się z Nowej Huty, a bliskie rodzinnie jest dla mnie także Podkarpacie. Często podkreślam, że jesteśmy wędrującą rodziną – część pochodzi bowiem ze Wschodu, a moja śp. babcia była rodem właśnie z Łodzi. Od dziesięciu lat mieszkam natomiast w Cieszynie, który wraz z regionem stał się dla mnie również obszarem fascynacji literackich, czego rezultatem jest książka „Řezaný świat. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim”.

W swojej książce wskazujesz, że pewnym problemem może być nawet poprawne nazywanie regionu, o którym dyskutujemy – Śląsk Cieszyński? Podbeskidzie? Zaolzie? (w ostatnim przypadku zawężone rzecz jasna tylko do części czeskiej). Czy udało się ci już wybrnąć z tej matni nazw i określeń, które jednocześnie symbolizują skomplikowany historycznie, politycznie, ale i tożsamościowo charakter polsko-czeskiego pogranicza?

Przyznam, że przywiązałem się już do nazwy Śląsk Cieszyński, choć nie jest ona z pewnością idealna. Wzbudza jednak relatywnie najmniej kontrowersji, a należy wspomnieć, że mieszkańcy po obu stronach rzeki Olzy są bardzo wrażliwi na tego typu kwestie (śmiech).

Pewnym wyjściem mogłaby być też nazwa historyczna, czyli Księstwo Cieszyńskie. Był to przecież byt funkcjonujący bardzo długo, ponieważ od 1290 roku do właściwie 1920 roku, czyli momentu podziału tego terenu pomiędzy odradzającą się II Rzeczpospolitą a Republikę Czechosłowacką. Praktycznie przez cały ten czas Księstwo Cieszyńskie zachowywało pewną odrębność i swoistą (a nieraz prawną) autonomię. Warto przy tym zauważyć, że Księstwo Cieszyńskie było księstwem piastowskim dłużej niż sama Polska, bo aż do XVII wieku. Od XIII wieku jednak cieszyńscy Piastowie byli podległymi króla czeskiego. Następnie, Księstwo Cieszyńskie stało się lennem austriackim, co należy podkreślić, że wszyscy monarchowie czescy i austriaccy w swojej tytulaturze konsekwentnie używali tytułu „książę Cieszyna”. Dziś ta nazwa mogłaby być na powrót atrakcyjna, zwłaszcza w sensie turystycznym, aczkolwiek wzbudza pewne kontrowersje…

Jakie?

Odpowiem na to pytanie na przykładzie osobistej historii. Wraz z grupą przyjaciół przygotowaliśmy historyczną flagę Księstwa Cieszyńskiego jako element promujący region w duchu wspólnego dziedzictwa polsko-czeskiego. Zauważyliśmy bowiem, że oba państwa promują go (bądź nie…) całkowicie w oderwaniu od siebie. Flaga wywołała jednak burzę. Od środowiska patriotyczno-narodowego w Polsce usłyszeliśmy, że stanowi symbol resentymentów habsburskich. Od autonomistów śląskich zaś, że staliśmy się „autonomistami od autonomistów”. Atakowały nas również kręgi progresywne, twierdząc, że zajmujemy się jakimiś nic nieznaczącymi wykopaliskami archeologicznymi.

A co z innymi nazwami?

Podbeskidzie to z kolei nazwa promowana po II wojnie światowej przez Polskę Ludową, podkreślająca centralny charakter Bielska-Białej dla regionu. Nie muszę chyba mówić, co myślą o niej mieszkańcy Cieszyna (śmiech).

Zaolzie – to natomiast określenie uwypuklające perspektywę Warszawy na obszar znajdujący się w państwie czechosłowackim w międzywojniu, a dziś w Republice Czeskiej, zamieszkały w znacznej mierze przez mniejszość polską.

Warto też odnieść się na chwilę do nazwy samego miasta, a raczej w sensie formalnym dwóch miast znajdujących się po obu stronach rzeki Olzy, czyli Cieszyna i Czeskiego Cieszyna.

Nazwa Czeski Cieszyn jest oczywiście poprawna z perspektywy administracyjnej, ale jednocześnie od zawsze miała mieć charakter propagandowy, podkreślając przynależność tej części miasta do państwa czechosłowackiego, a następnie czeskiego. W języku polskim słowa „Czechy” używamy dla określenia całego państwa naszych południowych sąsiadów, ale w istocie historyczna kraina o nazwie Czechy to wyłącznie centralna i zachodnia część republiki. Nad Olzą rozpościera się Śląsk, a w sensie administracyjnym kraj morawsko-śląski, więc skąd tu „Czechy” w nazwie miasta? Czeskie Budziejowice czy Czeski Krumlov – to tak, ale są to miasta położone właśnie bliżej granicy z Niemcami czy Austrią, a nie nad Olzą.

Pod wpływem niektórych prawicowych znajomych, burzących się na nazwę „Czeski Cieszyn”, w pewnym momencie zacząłem używać określenia Cieszyn Zachodni. To z kolei rozwścieczyło moich lewicowych znajomych, którzy zarzucali mi szerzenie „supremacji polskiej”. No i zostają jeszcze wspomniani wcześniej autonomiści, dla których Cieszyn wciąż stanowi jedno miasto – „pod tymczasową administracją Pragi i Warszawy”. Prawdziwy kociokwik.

A jak ta mozaika tożsamościowo-polityczna jawi się z perspektywy polskiego interioru? Jak sam piszesz w książce, masz częsty kontakt z ludźmi z „Warszaw”. „Krakowów” czy innych „Gdańsków”, którzy trafiają do Cieszyna np. na coroczny Festiwal Kino na Granicy. Czy osoby te mają świadomość do jak bogatego kulturowo regionu przyjeżdżają?

Niestety nie, temat ten jest kompletnie nierozpoznany dla większości mieszkańców Polski. Mam wrażenie, że jest to niezwykle ciekawy region, a wiemy o nim bardzo mało. To zresztą przykład także mojej osoby – teraz widzę jak mało wiedziałem, kiedy osiedlałem się w Cieszynie dekadę temu. Chcąc przypodobać się miejscowym natychmiast wypaliłem: „słuchajcie, wy jesteście z Cieszyna, ja z Krakowa. Pochodzimy z jednego zaboru, jakoś się dogadamy”. Na to usłyszałem – „z jakiego zaboru? Nas nikt nigdy nigdzie nie zabierał!”. To był pierwszy cios (śmiech). Drugim jaskrawym przykładem niedostatku wiedzy był brak świadomości, jak liczną zwartą grupę narodowościową po drugiej stronie rzeki Olzy stanowią Polacy. W te same pułapki wpadają goście z rzeczonych Warszaw czy Krakowów.

Nie obwiniałbym jednak całkowicie tylko tych osób. Zauważmy, że na lekcjach historii w polskiej szkole nazwa Cieszyn pojawia się w zasadzie tylko raz, w kontekście Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego powstałej w październiku 1918 roku. Ale i mieszkańcy regionu jako osoby bardzo wsobne nie są też zbyt skłonne, aby promować swoją własną małą ojczyznę. Oczekują raczej, że to ktoś z zewnątrz ma się dowiedzieć o nich. To zresztą był cel, który przyświecał mi podczas pisania „Řezanego świata” – aby przybliżyć ten region reszcie Polski.

Po dekadzie w Cieszynie wciąż jesteś werbusem czy stałeś się już tustelakiem?

Tustelak to miejscowy. To słowo gwarowe, wskazujące, że człowiek jest „ten stąd”. Werbus to zaś określenie przyjezdnego – funkcjonujące po polskiej stronie. Po czeskiej częściej występuje słowo kuferkorz, podkreślające charakter migracji do tego uprzemysłowionego regionu, zwłaszcza w XIX w. – np. spod Lwowa z jednym kuferkiem, aby pracować w kopalni w Hawierzowie. Swoją drogą, Cieszyniacy żywili do tych ludzi dość dużą pogardę, sami uważając się za lepszych, „cywilizowanych”, a nie przyjeżdżających tu za chlebem z dalekiej, nierzadko rolniczej prowincji.

Odpowiadając na twoje pytanie. Mój znajomy – tustelak – powiedział mi kiedyś, że może moje wnuki będą mogły tak o sobie mówić. Wciąż jestem werbusem.

Adam Miklasz jest również autorem, m.in., książki pt.: „Wszyscy jesteśmy foliarzami”

Innym werbusem piszącym sporo o Zaolziu jest Jarosław jot-Drużycki, autor między innymi książki „Hospicjum Zaolzie”. Usłyszałem kiedyś od niego, że bardzo długo się starał, aby miejscowi w kultowym „Barze u Ryśka” (nieistniejącym już – przyp. red.) przy ulicy Zamkowej w Cieszynie zgodzili się na powieszenie tam portretu Józefa Piłsudskiego. Coś co w innych obszarach Polski wydaje się normalnością – ulic, placów czy pomników Marszałka jest bowiem mnóstwo – na Śląsku Cieszyńskim takie nie jest. To też bardzo świadczy o specyfice regionu i tożsamości miejscowych ukształtowanej w oparciu o wydarzenia historyczne.

W całym Cieszynie nie ma ulicy Józefa Piłsudskiego! Zresztą, „u Ryśka” portret Piłsudskiego też nie wisiał na stałe. Pan Ryszard zgodził się go wywieszać, ale tylko w imieniny Marszałka, kiedy jot-Drużycki robił tam imprezę i obrót wzrastał kilkukrotnie. Czysty pragmatyzm! (śmiech).

Zastanawiając się nad brakiem popularności Piłsudskiego, pamiętajmy, że mówimy przecież o Śląsku, gdzie znacznie większe poparcie miał Wojciech Korfanty, jak również PSL Witosa. Ponadto, na Śląsku Cieszyńskim jest silne poczucie, że Dziadek po prostu sprzedał ten region za umowne „błota Polesia”, ponieważ dla Piłsudskiego miała liczyć się tylko Polska jagiellońska. To chyba jednak błędne podejście, ponieważ geopolityczne położenie Polski w momencie, kiedy wymuszono podział tego regionu, było wprost krytyczne. Plebiscyt planowano na lato 1920 r. – to czas, kiedy armia bolszewicka rozłożyła się pod Warszawą, gotowa do ataku na stolicę. Z tego powodu plebiscyt mógłby być przegrany przez stronę polską. Mało osób chciałoby bowiem głosować za państwem, które najprawdopodobniej już niebawem przestanie istnieć.

Kolejnym czynnikiem była prowadzona z rozmachem i niewątpliwym sukcesem dyplomacja Pragi, co spowodowało, że ostateczną decyzję w sprawie podziału Śląsku Cieszyńskiego podjęło ciało międzynarodowe – Rada Ambasadorów. W jego rezultacie ponad 100 tysięcy Polaków znalazło się w Czechosłowacji. Zdobyczą Pragi było również zagłębie karwińsko-bogumińskie – przemysł, kopalnie, węzeł kolejowy. To właśnie w okolicach Karwiny polski żywioł robotniczy był bardzo silny, jego symbolem stał się Tadeusz Reger, polski działacz socjalistyczno-patriotyczny.

Adam Miklasz ze swoim „rzezakiem” w Tramwaju Cieszyńskim / archiwum prywatne

Wspominamy o dyplomacji czeskiej, ale nie można pominąć w tym miejscu faktu, że w 1919 roku armia czechosłowacka zbrojnie wkroczyła na sporny obszar, zaatakowała polskie oddziały, zatrzymując się dopiero pod Skoczowem i na linii Wisły. Następnie, w wyniku ustaleń Rady Ambasadorów państwo czechosłowackie musiało poradzić sobie z liczną polską mniejszością. Co można powiedzieć o polityce Pragi w tamtym okresie?

Po lekturze doskonałego opracowania „Polityka narodowościowa państwa na czechosłowackim Śląsku Cieszyńskim 1920-1938”  Grzegorza Gąsiora, określiłbym tę politykę „czechizacją w białych rękawiczkach”. Teoretycznie pierwsza republika czechosłowacka pod rządami prezydenta Tomáša Garrigue’a Masaryka, profesora filozofii, jawiła się jako państwo bardzo oświecone i liberalne, jednak nie powstrzymało to procesu pewnego ucisku naszych rodaków. Przejawiało się to np. tym, że w zakładach pracy preferowano raczej osoby, które nie biorą aktywnego udziału w stowarzyszeniach czy organizacjach mniejszościowych. Choć z drugiej strony burmistrzem Karwiny w latach 1929-1936 był miejscowy Polak – Wacław Olszak – lekarz, społecznik, świetny gospodarz swojego miasta, zamordowany później przez Niemców po agresji III Rzeszy. Finansjera polska również dość dobrze funkcjonowała na Zaolziu, powstawały polskie banki spółdzielcze. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że do chwili obecnej miejscowi Polacy są elitą finansową po czeskiej stronie Olzy.   

Kluczem był jednak podział administracyjny tego regionu, wprowadzony w okresie międzywojennym przez władze w Pradze, obowiązujący do dziś. Wyszczególniono wówczas dwie części – karwińską i frydecką – w taki sposób, żeby w każdym z tych obszarów Polacy nie mogli stanowić większości. Konsekwencją tej polityki są liczby – ze 100 tysięcy Polaków w Czechosłowacji w latach 20. XX w. „zrobiło się” około 40 tysięcy w latach 20., ale wieku XXI.

Przejdźmy do 1938 roku, który do dziś wzbudza pewne kontrowersje w relacjach Pragi i Warszawy. To wtedy polskie wojsko wkroczyło na Zaolzie, powodując, że obszar ten „wrócił do macierzy”. Ważne są jednak okoliczności tego wydarzenia, które nastąpiło wszak tuż po oderwaniu od Czechosłowacji kraju sudeckiego w wyniku wejścia w życie Układu Monachijskiego. Do dziś słychać głosy, wskazujące, że Polska ramię w ramię z Hitlerem uczestniczyła w rozbiorze państwa czechosłowackiego. A jak na rok 1938 patrzyło się na Zaolziu wówczas i jak postrzega się go w chwili obecnej?

Uważam, że roku 1938 nie byłoby bez wspomnianego wcześniej roku 1919. Po zakończeniu I wojny światowej Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego po stronie polskiej i Zemský národní výbor pro Slezsko po stronie czeskiej prowadziły ożywione rokowania dotyczące podziału Śląska Cieszyńskiego pomiędzy odradzające się po I wojnie światowej oba państwa. Co warte podkreślenia, w znacznej części osiągnięto porozumienie satysfakcjonujące oba regionalne przedstawicielstwa władzy. Podział zawarty w lokalnej umowie z 5 listopada 1918 roku opierał się głównie o klucz etniczny. Umowa nie spodobała się Pradze, która dążyła do zagarnięcia całości uprzemysłowionego Śląska Cieszyńskiego. Jednocześnie, dekretem Piłsudskiego Warszawa rozpisała wybory do Sejmu Ustawodawczego na koniec stycznia 1919 roku – co prawda okręg wyborczy obejmował tylko tereny mające przynależeć do Polski na mocy umowy z 5 listopada, ale zostało to potraktowane jako casus belli przez władze w Pradze. Armia czechosłowacka zbrojnie wkroczyła na sporny teren, jak wspominałeś wcześniej, zatrzymując się dopiero na linii Wisły i pod Skoczowem. W historiografii czechosłowackiej i czeskiej wydarzenia te nazywane są mianem wojny ośmiodniowej. Z polskiego punktu widzenia działania państwa czechosłowackiego można potraktować jednak jako napaść. Kością w gardle stoi także zbrodnia w Stonawie z 26 stycznia 1919 r., kiedy rozstrzelano kilkudziesięciu polskich żołnierzy wziętych do niewoli przez wojska czechosłowackie. W latach 1919-1920 dochodziło również do wielu aktów przemocy pomiędzy Polakami i Czechami czy np. przypadków sabotażu w kopalniach. Poziom niechęci jednego narodu do drugiego był wówczas bardzo wysoki.

Przechodząc do roku 1938, warto zauważyć, że o ile w Monachium dokonano podziału Czechosłowacji bez oglądania się na władze tego państwa,  o tyle wkroczenie wojsk polskich na Zaolzie było wynikiem uzgodnień pomiędzy Warszawą a Pragą, a negocjacje w tej mierze rozpoczęły się na długo przed Układem Monachijskim. Czechosłowacki prezydent, Edvard Beneš, miał również świadomość, że byt jego państwa jest poważnie zagrożony, wskazuje się, że bardzo nie chciał, aby Zaolzie przypadło III Rzeszy. W moim odczuciu to ważny czynnik mówiący o tym, że działań polskich nie można zestawiać jednym tchem z ekspansywną polityką Hitlera. W Polsce pokutuje jednak przekonanie żywione chyba przez większość, że rok 1938 to dla państwa polskiego przykład hańby. Na pewno swoje zrobiła też propaganda komunistyczna, która po 1945 roku podkreślała, że rok 1938 uwidocznił prawdziwe oblicze imperialnej władzy sanacyjnej. Warto jednocześnie nadmienić, że Czesi nie myślą podobnie o roku 1919 – dla nich to po prostu moment triumfu czeskiego oręża.

I jak w tej rywalizacji narracji odnajdują się mieszkańcy Zaolzia?

To dla wielu wciąż temat drażniący. Trudno o nim swobodnie rozmawiać. Jest bowiem wśród mieszkańców tego obszaru poczucie rozczarowania postawą Warszawy po przyłączeniu tych ziem do Polski. Na Zaolziu istniały wykształcone elity, gotowe do przejęcia władzy na szczeblu lokalnym, jednak władze w Warszawie zdecydowały się na tzw. „spadochronów”. Urzędnik gdzieś spod umownych Kielc wysłany na Zaolzie stanowił poważny afront dla miejscowych.  

Druga kwestia to sytuacja po wrześniu 1939 roku, czyli po wybuchu II wojny światowej. Polska społeczność na Zaolziu traktowana była bardzo źle przez okupantów niemieckich, znacznie gorzej niż Czesi. Ci ostatni „ulżyli” sobie natomiast tuż po wojnie, kiedy wielu Polaków, mówiąc kolokwialnie, solidnie oberwało od czeskich sąsiadów za wydarzenia sprzed siedmiu lat. Rok 1938 nie skończył się zatem zbyt dobrze dla Polaków na Zaolziu.

Jak w takim razie skończył się kolejny problematyczny dla relacji Warszawy i Pragi rok „z ósemką w tle”, czyli rok 1968? Nie pytam jednak o wielką politykę, ale właśnie o konsekwencje zdławienia Praskiej Wiosny przez wojska sowieckie z pomocą m.in. Ludowego Wojska Polskiego dla mieszkańców Zaolzia?

Moi znajomi z Zaolzia pytani o rok Praskiej Wiosny często odpowiadają – „rok 1968? Nie, nas to nie dotyczyło. Polskie wojsko wjeżdżało z kierunku Kłodzka, przez Karwinę zaś przejechały jakieś dwa czołgi”. Pewne szykany spotkały jednak miejscową ludność. W latach 60. i 70. minionego stulecia w Czechosłowacji wszystkie mniejszości miały inny kolor rejestracji samochodowej. Było to wykorzystywane przez niektórych Czechów, aby choćby wybić szybkę w Škodzie Polaka z Zaolzia. Nie można jednak powiedzieć, żeby były to naprawdę masowe i sterowane przez państwo represje.

Dużo poważniejsze konsekwencje dla Polaków z Zaolzia przyniósł jednak rok 1980 i karnawał Solidarności w Polsce. Kraj morawsko-śląski był zawsze miejscem, w którym sporą popularność mieli komuniści (i to w sensie realnym, a nie tylko propagandowym). Polski opór – czy wręcz „wichrzycielstwo”! – mocno drażniły Czechów z Ostrawy czy Hawierzowa. Opowiadano mi jak w jednym z Domów Polskich na Zaolziu wystąpił wówczas Czesław Niemen – podobno podczas koncertu Niemen pokazał goły tyłek czechosłowackim milicjantom, co spowodowało, że już więcej tego typu gwiazd z Polski („rewolucjonistów” czy „antypaństwowców”) nie zapraszano.

Polski Związek Kulturalno-Oświatowy (PZKO) w Republice Czeskiej – a niegdyś w Czechosłowacji – istnieje od 1947 roku, tworząc wraz z Kongresem Polaków w Czechach osnowę reprezentacji mniejszości polskiej w państwie czeskim. Można wyróżnić również polskie szkoły czy polską prasę. Jak na tej podstawie oceniłbyś stopień zorganizowania Polaków na Zaolziu? Na papierze wydaje się, że powinno to pozwalać na kultywowanie polskiej tradycji i skuteczne zachowanie polskości przez mieszkańców Zaolzia.

Domów Polskich na Zaolziu jest kilkadziesiąt, jak wskazałeś, są również polskie szkoły czy media. Odbywa się przy tym masę imprez. Myślę zatem, że jest to społeczność bardzo dobrze zorganizowana, ale jednocześnie bywa – w mojej ocenie – bardzo wsobna. Poziom poczucia lokalności i swojej odrębności jest postawiony wyżej niż poczucie jakiegoś patriotyzmu ogólnonarodowego. Brakuje jednocześnie zainteresowania tym co „za rzeką”. Mówi się często, że Polska się nimi nie interesuje – i jest to prawda, ale mam wrażenie, że Zaolzie również mało interesuje się Polską. Zwłaszcza tą dzisiejszą i bardzo realną, a nie obecną w ludowych pieśniach czy na kartach historii. Ciekawią się nią przy okazji organizowanych przez siebie festiwali, np. słynnego Gorola w Lasku Miejskim w Jabłonkowie (obszar górski) czy festiwalu Dolański Gróm (na tzw. Dołach, czyli w obszarze industrialnym Karwiny bądź Hawierzowa), ale też w dość specyficzny sposób.

Jarosław jot-Drużycki jest autorem książki pt.: „Hospicjum Zaolzie” / archiwum prywatne JjD

Wspomnieliśmy w tej rozmowie o Jarosławie jot-Drużyckim. Jego najważniejsze dzieło to „Hospicjum Zaolzie”, czyli mówiąc brzydko „umieralnia Zaolzie”. Drużycki uważa, że dawne Zaolzie bezpowrotnie odchodzi. To co przedstawiasz ty zdaje się po części potwierdzać tezę „jota”. Z drugiej strony, podczas moich kilku pobytów na Zaolziu dostrzegłem pewną ciekawą energię płynącą od młodych, którzy czując się pełnoprawnymi obywatelami Republiki Czeskiej i Unii Europejskiej nie zapominają przy tym o swojej polskości, podkreślając ten fakt dumnie, ale nie w sposób konfrontacyjny. Może więc słowa o zaolziańskim hospicjum są jednak nieco przesadzone i przedwczesne?

„Hospicjum Zaolzie” stanowiło dla mnie kapitalne wprowadzenie w meandry świata zaolziańskiego. Jednak w mojej ocenie obraz przedstawiony przez Drużyckiego był zbyt pesymistyczny. „Jot” miał doświadczenie pracy z Polakami na Wschodzie i wydawało mu się, że tak samo powinno być wszędzie, gdzie żyją Polacy. Na Zaolziu spotkał się jednak z sytuacją odwrotną. Czystą polszczyzną mało kto tu mówi, większość posługuje się gwarą. Jak wspomnieliśmy, duża część społeczności żyje ponadto zgodnie z czeskim kodem kulturowym. Mając na względzie przeprowadzone spisy powszechne okazywało się natomiast, że wpisywanie narodowości polskiej jest tendencją spadkową, co w oczach „jota” świadczyło o tym, że polskość na Zaolziu wymiera.

Mój obraz jest jednak nieco inny. Odwołując się również do spisów powszechnych, warto wskazać, że od kiedy wprowadzono możliwość wpisywania podwójnej tożsamości narodowej – czeskiej i polskiej – spadek był już tylko znikomy. Drużycki, ale i inni badacze, nie docenili chyba faktu, że po stu latach przebywania ze sobą wytworzył się specyficzny etnos polsko-czeski z własną tożsamością. Coraz więcej jest małżeństw mieszanych, to proces całkowicie naturalny.

Rozumiem zatem, że tych możliwych napięć na tle narodowościowym jest dziś na Zaolziu jak na lekarstwo i opisywana przez ciebie w „Řezaným świecie” ważna instytucja społeczna jaką jest niewątpliwie gospoda raczej łagodzi obyczaje?

Mam poczucie, że mieszkam w miejscu głębokiego kompromisu i porozumienia. Ewentualna niechęć ma często doraźny i trywialny powód, jak np. to, że w danym momencie Czesi masowo wykupują pewne towary z dyskontów po polskiej stronie, co irytuje mieszkańców Cieszyna. Ale to raczej opowieść anegdotyczna niż realny problem. Gospoda zatem zdecydowanie łączy niż „nakazuje” biesiadnikom wziąć się za podchmielone łby. Coraz częściej do polskich szkół na Zaolziu wysyłają swoje dzieci nie tylko Polacy z Polski, ale również Czesi, dostrzegając przewagę dwujęzyczności i prawdziwy potencjał pogranicza.

Z drugiej strony, należy wskazać, że brakuje większych wspólnych projektów transgranicznych. I nie mówię tu o inwestycjach infrastrukturalnych, jak np. wspólna droga rowerowa, których faktycznie jest dość dużo. Myślę raczej o przedsięwzięciach kulturalnych. Przywoływany przez większość przykład Festiwalu Kino na Granicy to jednak przede wszystkim inicjatywa polska. Uczestnicy Festiwalu to też głównie publiczność z Polski, fanów kina z Czech jest może dziesięć procent. W tym sensie jest jeszcze sporo do zrobienia.

Na koniec naszej rozmowy spójrzmy raz jeszcze na Polaków na Zaolziu przez pryzmat tym razem tej dużej polityki ogólnoczeskiej. Niedawno w Republice Czeskiej odbyły się wybory prezydenckie, w których wygrał generał Petr Pavel. Kandydata etnicznego Polaka ubiegającego się o praski hrad jednak nie było. W przeciwieństwie do Litwy Polacy na Zaolziu nie stworzyli również „polskiej partii”. Czy oznacza to, że miejscowi Polacy nie mają ambicji politycznych sięgających nieco dalej niż tylko szczebel lokalnej władzy – aż do samej Pragi?

Jak wskazałem wcześniej Polacy na Zaolziu od dawna stanowili elitę tego regionu. Patrząc jednak na aktywność czysto polityczną, nie ma mowy o tym, aby na Zaolziu powstała „partia etniczna” na wzór Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin. Poszczególni Polacy funkcjonują jednak z powodzeniem zarówno na szczeblu lokalnym, regionalnym czy nawet ogólnokrajowym. Od 1990 roku można wskazać na kilku senatorów, którzy utożsamiali się z polską społecznością. Problemem jest jednak wspomniany wcześniej podział administracyjny, który utrudnia wygraną miejscowym Polakom, zwłaszcza w wyborach bezpośrednich. Co ciekawe, ogólnoczeskie partie w kraju morawsko-śląskim bardzo chętnie biorą osoby z polskobrzmiącymi nazwiskami na swoje listy wyborcze. Zresztą, Polacy są członkami lub sympatykami bardzo różnych partii, nie wyłączając z tego grona w zasadzie żadnej z nich – począwszy od liberałów, poprzez antysystemowych Piratów, partię ANO czy nawet Komunistyczną Partię Czech i Moraw. To też świadczy o specyfice tego regionu oraz o tożsamości żyjących na Zaolziu Polaków. 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Lachowski.

Wywiad stanowi skrócony zapis spotkania autorskiego z Adamem Miklaszem, które odbyło się 11 lutego 2023 r. w klubokawiarni Fratelli Tutti w Łodzi. Spotkanie poprowadził Tomasz Lachowski / fot. Jacek Tokarczyk

Adam Miklasz – pisarz, dziennikarz. Mieszka w Cieszynie. Interesuje się historią, kulturą i piłką nożną w środkowej Europie i na Bałkanach. Jego najnowsza książka to Řezaný świat. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim

Tomasz Lachowski

Prawnik, dziennikarz, doktor nauk prawnych, redaktor naczelny magazynu i portalu "Obserwator Międzynarodowy"; adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych (Uniwersytet Łódzki).

No Comments Yet

Comments are closed