Dr Barbara Jundo-Kaliszewska: Polacy na Litwie kierują się swoją „racją stanu” [WYWIAD]

Rozmowa z dr Barbarą Jundo-Kaliszewską, autorką książki „Zakładnicy historii. Mniejszość polska w postradzieckiej Litwie” (Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2019). Rozmawiał Tomasz Lachowski

Dr Barbara Jundo-Kaliszewska / fot. Konrad Jęcek

Tomasz Lachowski: Napisałaś niedawno książkę, która stanowić będzie główny temat naszej rozmowy, a traktuje ona o mniejszości polskiej na Litwie. Co istotne, sama pochodzisz z Ejszyszek, jesteś zatem częścią społeczności, którą opisałaś. Czy jest to czynnik, który ułatwił Ci pracę nad monografią, czy wręcz przeciwnie, uczynił ją trudniejszą, bo perspektywa osobista czy rodzinna może być jednak pewnym balastem?

Dr Barbara Jundo-Kaliszewska: Sądzę, że mam takie samo prawo badać historię społeczności, z której się wywodzę, jak każdy historyk polski czy litewski zgłębiający historię swojej ojczyzny. Z drugiej strony, dwie dekady życia w Polsce, pozwoliły na osiągnięcie pewnego dystansu do omawianych wydarzeń. Zdaje się, że w pełni legitymizuje to podjęcie przeze mnie próby rzetelnych badań w tym zakresie. Jednocześnie fakt, że wywodzę się z mniejszości polskiej na Litwie odzwierciedla poniekąd perspektywę tej grupy na wydarzenia Jesieni Narodów w naszym regionie.

Książka „Zakładnicy historii. Mniejszość polska w postradzieckiej Litwie” dotyczy rzeczywiście przede wszystkim okresu przełomu końca lat 80. i 90. XX wieku, burzliwego czasu, w którym załamywał się stary porządek. Chciałbym jednak zapytać Cię najpierw o okres wcześniejszy. Jak to się stało, że Polacy i Litwini, pamiętając o dziedzictwie I Rzeczypospolitej, w pewnym momencie bardzo potężnego wspólnego państwa, w okresie międzywojnia doprowadzili stosunki do stanu niechęci, przeplatanej nierzadko stanami silnego politycznego wrzenia?

Musimy sięgnąć do roku 1918, kiedy po latach zaborów na mapie Europy pojawiły się nowe twory państwowe – w tym Republika Litewska i II Rzeczpospolita Polska. Oba utworzone zostały w oparciu o czynnik narodowościowy. Problem polegał jednak na tym, że nie były one jednolite etnicznie. Na obszarach, zamieszkiwanych przez przedstawicieli różnych narodów, zaczęła się zatem naturalna walka o wpływy. Teatrem tego typu działań stały się tereny m.in. współczesnej Wileńszczyzny. Zdecydowaną większość mieszkańców województw wileńskiego i nowogródzkiego stanowiły w tamtym okresie osoby deklarujące narodowość polską. W wyniku wydarzeń, które do historii przeszły pod nazwą „buntu Żeligowskiego”, tereny te już w 1922 r. zostały włączone do Polski. Spotkało się to rzecz jasna z niechęcią Litwinów, dla których Wilno stanowiło symbol mityzowanej od końca XIX w. stolicy. Finalnie, stosunki między oboma państwami zostały zamrożone aż do 1938 r. Wtedy to rozpoczęto proces normalizacji relacji Kowna i Warszawy, ale wybuch II wojny światowej zabiegi te zniweczył.

Po agresji III Rzeszy i ZSRR Polska ponownie zniknęła z mapy świata. Co ciekawe, obaj agresorzy uznawali prawo Litwinów do Wileńszczyzny i już w październiku 1939 r. Stalin przekazał sporny obszar w gestię władz kowieńskiej Litwy. Zarówno dla Hitlera, jak i dla Stalina był to ruch pożądany, bowiem w sposób znaczący osłabiało  państwo polskie nie tylko w czasie działań wojennych, ale również w dalszej perspektywie.

„Zakładnicy historii. Mniejszość polska w postradzieckiej Litwie” (Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2019) / Fot. Roman Niedźwiecki/zw.lt

Jak na ten fakt zareagowała społeczność polska na Wileńszczyźnie?

Lokalni Polacy do dziś zarzucają Litwie, że wzięła ona udział w tzw. IV rozbiorze Polski. Strona litewska z kolei podkreśla, że zachowała neutralność i nie wykorzystała skądinąd dziejowej okazji, by wystąpić zbrojnie przeciwko osłabionej wówczas Polsce. Warto pamiętać, że w przededniu wybuchu II wojny światowej uruchomiono, jedyny w historii, konsulat Republiki Litewskiej w Wilnie. W pierwszych dniach wojny przyczynił się on do ewakuacji obywateli Polski (w tym żony i córki Józefa Piłsudskiego czy rodziny słynnego łódzkiego fabrykanta Izraela Poznańskiego) na Zachód.

Trzeba też zaznaczyć, że w cieniu II wojny światowej trwała walka zbrojna pomiędzy polską a litewską partyzantką o wpływy na terenach wokół Wilna. Oba te ruchy współcześnie są mitologizowane w pamięci zbiorowej społeczeństw zarówno w Polsce, jak i na Litwie. Skupiając się na podkreślaniu ich zasług w walce z Sowietami, często zapomina się o nieco mniej chwalebnych czynach. Tak czy inaczej, po II wojnie światowej Polaków i Litwinów „pogodził” Stalin włączając Wileńszczyznę w skład radzieckiej (od 1940 r.) Litwy. Hasła „internacjonalizmu” i „przyjaźni narodów” zamroziły wzajemne animozje Polaków i Litwinów, które po niemal pół wieku dały o sobie znać w końcu lat 80. ubiegłego wieku wypływając na fali ruchów tektonicznych upadającego imperium.

Jak znaczące miejsce w historiografii litewskiej zajmuje teza mówiąca o polskiej okupacji Wileńszczyzny w okresie międzywojennym? Czy można powiedzieć, że ta narracja dominuje wśród współczesnych historyków, ale i być może polityków litewskich?

Temat ten rzeczywiście konsekwentnie powraca na agendę publiczną Litwy. Trzeba podkreślić, że współcześnie elity litewskie starają się łagodzić wskazany przekaz. W książce skupiam się przede wszystkim na okresie od 1988 do 1994 r., który oficjalnie zakończył układanie stosunków bilateralnych Polski i Litwy. 26 kwietnia obchodziliśmy okrągłą rocznicę 25-lecia zawarcia Traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Litewską o przyjaznych stosunkach i współpracy dobrosąsiedzkiej. W trakcie negocjacji – najpierw wokół deklaracji polsko-litewskiej, a następnie – Traktatu, interpretacja wydarzeń z 1920 r. i kwestia przeprosin Polski za akcję Żeligowskiego stały się główną osią niezgody, skutecznie blokującą porozumienie obu stron. O tym, jak poważne okazały się spory na płaszczyźnie historycznej świadczy fakt, że Litwa była ostatnim spośród sąsiadów Polski, z którym Warszawa podpisała dwustronne porozumienie (wcześniej udało się sygnować taki dokument nawet z Rosją). W tamtym czasie litewskie władze podnosiły kwestię przeprosin ze strony Warszawy za „okupację” Wileńszczyzny w dwudziestoleciu międzywojennym. W dokumentach litewskich, które badałam, spotykałam zwrot o polskiej okupacji, wymienianej jednym tchem obok okupacji niemieckiej czy sowieckiej.

Dr Barbara Jundo-Kaliszewska i Tomasz Lachowski / fot. Konrad Jęcek

Czy współcześnie czynione są jakieś starania, żeby ustalić i, co więcej, zgodzić się co do pewnych faktów naszej trudnej historii wspólnie przez Warszawę i Wilno?

Od wielu lat prowadzone są wspólne prace polskich i litewskich historyków. Można powiedzieć, że na płaszczyźnie intelektualistów ten temat jest dość dobrze rozpoznany i doszło do pewnego konsensusu. Jednakże na poziomie tzw. przeciętnych obywateli, których emocje od czasu do czasu są umiejętnie podsycane przez polityków, wciąż można zaobserwować posługiwanie się utartymi kliszami we wzajemnym postrzeganiu się obu narodów. Podczas, gdy – jako społeczeństwa nowoczesne – powinniśmy dziś unikać rytualizacji mitów i stereotypów.

A jak wyglądało życie społeczności polskiej w radzieckiej Litwie? Czy w warunkach totalitarnego państwa dało się kultywować tradycję polską?

W realiach radzieckich Polacy funkcjonowali co do zasady tak, na ile pozwalały im na to władze centralne. Co jest jednak niezwykle ważne, Wileńszczyzna w ZSRR była swoistym ewenementem, ponieważ zachowano tu polskie szkolnictwo, ukazywał się dziennik w języku polskim, działały zespoły ludowe, w niektórych kościołach odbywały się msze po polsku. Powodowało to, że Litwini upatrywali w tych swoistych „przywilejach” radziecką intrygę.

Należy jednak pamiętać, że po II wojnie światowej społeczność polska na tych terenach była mocno przetrzebiona. Część inteligencji zginęła w podwileńskich Ponarach, część osób wywieziono na Sybir, innych wymordowano w radzieckich więzieniach. Część Polaków wyjechało zaś do powojennej Polski, co spowodowało, że pozostali na Wileńszczyźnie należeli raczej do biedniejszej i mniej wykształconej grupy społecznej. Jednak – na przekór planom towarzyszy radzieckich, chcących i z naszych rodaków uczynić homo sovieticus – tożsamość polska (czy też silna wileńska tożsamość regionalna) okazała się być o wiele silniejsza, niż to zakładali moskiewscy decydenci.

Przejdźmy teraz do zasadniczego wątku Twojej książki, czyli czasu jesieni narodów. Na fali polityki przebudowy Michaiła Gorbaczowa pojawił się na Litwie ruch niepodległościowy Sąjūdis, dążący do stworzenia w pełni suwerennego państwa litewskiego. Jak wówczas – na drodze do niepodległości Litwy – postrzegani byli Polacy Wileńszczyzny przez Litwinów?

W 1985 r. władzę w ZSRR przejął Michaił Gorbaczow, który rzeczywiście uchodził za reformatora i wizjonera. Polityka przebudowy, w tym przede wszystkim hasło jawności pozwoliła na zainicjowanie publicznej debaty historycznej. W Litewskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej najpierw podjęto temat dysydentów, byłych zesłańców i tzw. leśnych braci. Prędzej czy później, dyskusje wokół litewskiego ruchu oporu musiały dotknąć formacji żołnierzy Armii Krajowej. Na tym tle rozgorzał lokalny polsko-litewski spór historyczny. Żyli jeszcze kombatanci obu formacji, a przemilczane dotąd krzywdy wylały się we wzajemne oskarżenia nakręcając spiralę, uśpionej dotąd, niechęci.

Kolejna kwestia, to przywrócenie praw językom narodowym – czyli tzw. nacjonalizacja języka, która pojawiła się w dyskursie radzieckim już na początku 1988 r. Wkrótce rozpoczęła się konsolidacja ruchów narodowych na terytorium całego imperium. I to był ten zapalnik. Co ciekawe, ruchy narodowe powstawały za pozwoleniem Moskwy i w założeniu miały służyć wspieraniu szerokiego spektrum reform Gorbaczowa. W maju 1988 r. powstało Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Polaków na Litwie (następnie przekształcone w Związek Polaków na Litwie). Miesiąc później założono legendarny Litewski Ruch na Rzecz Przebudowy Sąjūdis. Organizacja z biegiem czasu transformowała się w ruch niepodległościowy, który w historii zapisał się jako Lietuvos atgimimo Sąjūdis –  odrodzenia Litwy. Hasła Sąjūdisu początkowo ogniskowały się wokół kwestii ekologii, tzw. хозрасчётa (pewnego usamodzielnienia gospodarczego republiki) czy przywrócenia symboliki narodowej. Z biegiem czasu – w miarę postępujących przemian wewnątrz ZSRR, jak i na arenie międzynarodowej – hasła ruchu ewaluowały od suwerenności republiki do całkowitego uniezależnienia się i opuszczenia Związku Radzieckiego.

Polacy, zwarcie zamieszkujący tereny wokół Wilna, również zaczęli się jednoczyć i wysuwać postulaty dotyczące używania języka polskiego w przestrzeni publicznej w miejscowościach, w których stanowili większość. Wybijający się na niepodległość Litwini dość negatywnie reagowali na pojawiającą się coraz częściej na terenach wokół Wilna biało-czerwoną symbolikę. Miało to związek m.in. ze wspominaną wcześniej narracją dotyczącą „okupacji” tych przez międzywojenne państwo polskie i obawami przed ich ponowną polonizacją. W tak newralgicznym momencie litewscy liderzy bardzo źle znosili przejawy niezależności czy krytycyzmu lokalnych Polaków. Podejmując na własną rękę działania na rzecz utworzenia polskojęzycznej jednostki terytorialnej w granicach Litwy, Polacy musieli być pewni upomnienia czy sankcji.

Opisujesz także dylematy polskich działaczy na Wileńszczyźnie, dostrzegające fakt przeobrażeń w Związku Radzieckim, a jednocześnie zagrożenie stania się swoistym „skansenem sowieckości”. Jakie były zatem stanowiska co do przyszłości Polaków wśród samej społeczności polskiej?

Nie możemy mówić, że Polacy na Litwie mówili jednym głosem. Była to raczej swoista polifonia, którą próbuję pokazać w swojej książce. Polaryzacja poglądów i sytuacji życiowej była bardzo duża. Nie zabrakło postaw skrajnych: zdarzały się osoby nie tylko aktywnie funkcjonujące w partii, ale też poddane jej wpływom i mówiące głosem Moskwy. Byli też tacy, którzy przyjęli optykę, jakbyśmy dziś powiedzieli, bardziej proeuropejską. Wsłuchiwano się w to, co proponuje Warszawa, zwłaszcza już po 1989 r. i początkach transformacji ustrojowej nad Wisłą.

Nie ulega jednak wątpliwości, że pomimo wielu różnic, wszystkie środowiska Polaków na Litwie zgadzały się co do konieczności utworzenia pewnej formy autonomii – narodowej jednostki terytorialnej, w obrębie której Polacy mogliby posługiwać się językiem ojczystym obok języka państwowego, a co za tym idzie – rozwijać i pielęgnować własną tożsamość. Zresztą, zarówno konstytucja ZSRR, jak i konstytucje międzywojennej Litwy, przewidywały możliwość tworzenia autonomii.

Należy zdawać sobie sprawę z tego, jak trudny to był do zinterpretowania w kontekście prawnym okres. Co prawda w marcu 1990 r. ogłoszono niepodległość, jednak państwo to do sierpnia 1991 r. nie było uznawane na arenie międzynarodowej. Co więcej, pod presją państw zachodnich i blokady gospodarczej ze strony Moskwy, Wilno „zawiesiło” w pewnym momencie swoją niepodległość. Zatem w kluczowym dla moich badań momencie – w okresie 1990-1991 r. państwo de facto funkcjonowało w warunkach dwuwładzy, zaś kwestia niepodległości Litwy w optyce państw zachodnich pozostawała wewnętrzną sprawą Związku Radzieckiego.

Dr Barbara Jundo-Kaliszewska i Tomasz Lachowski / fot. Konrad Jęcek

Na czym zatem miała polegać autonomia Polaków na Wileńszczyźnie?

Było kilka projektów. Z początku promowano wersję wyłącznie autonomii kulturalnej, z zasadniczym postulatem dotyczącym języka polskiego. Sytuacja jednak przyspieszyła po ogłoszeniu niepodległości przez Litwę, co spowodowało, że Polacy też chcieli podjąć próbę polityki „faktów dokonanych”. Kilkakrotnie do Rady Najwyższej republiki składano wnioski o ogłoszeniu autonomii rejonów narodowych czy Wileńszczyzny, choć bez Wilna (a mieszkało w stolicy ok. 20% całej ówczesnej populacji Polaków na Litwie). Według jednego z projektów, stolicą autonomii miała być Nowa Wilejka. Warto podkreślić, że – z uwagi na zrzeczenie się przez władze na Wisłą praw do tych terenów – w dokumentach lokalnych Polaków autonomia miała pozostać w składzie Litwy.

A w czym przejawiało się zainteresowanie Kremla sytuacją Polaków na Litwie? Przypomnijmy, że to był czas, kiedy ZSRR zaczął się rozrywać po tych szwach narodowościowych, na początku lat 90. obserwowaliśmy wojny na Kaukazie czy choćby w Mołdawii. Czy istniało wówczas realne zagrożenie, że pewna forma autonomii Polaków na Litwie ze wsparciem Kremla może stać się „kolejnym” Naddniestrzem, Abchazją czy Górskim Karabachem?

Warto jest przybliżyć pokrótce tło historyczne tamtej doby. Litwini zdecydowanie kroczyli w kierunku niepodległości. Trwała tzw. śpiewająca rewolucja, podczas której śpiewano zabronione do niedawna litewskie pieśni patriotyczne, wykorzystując przy tym – jeszcze zabronione – symbole narodowe. Polacy w rejonie solecznickim czy wileńskim również spotykali się na swoich wiecach. Na nich powiewał biało-czerwony sztandar, wybrzmiewała m.in. „Rota”, która stała się wkrótce nieoficjalnym hymnem Polaków na Litwie. Raczej się nie spodziewano, że ZSRR runie pod własnym ciężarem.

Oczywiście, Kaukaz już płonął, ale pamiętajmy, że w 1990 r. Michaił Gorbaczow otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Był uznawany za człowieka, który obalił mur berliński. Moskwa przemawiała do Polaków przeważnie za pomocą telewizji i mass-mediów, w których promowana główna teza stanowiła o tym, że Gorbaczow jest obrońcą praw człowieka oraz mniejszości narodowych. Telewizja zaczynała mówić także o kolaboracji litewskiej z władzami III Rzeszy, poruszano temat Holocaustu, pojawiały się hasła o litewskich faszystach – wszystko to ożywiało pamięć II wojny światowej i trafiało na podatny grunt. W tych warunkach dawne spory o historię wybuchły na nowo.

W pewnym momencie wojskowi radzieccy chcieli dozbroić oddziały polskiej samoobrony, jednak lokalna społeczność się na to ostatecznie nie zgodziła. Co by się jednak mogło stać, gdyby Sowietom udałoby się uzbroić Polaków na Wileńszczyźnie?

Wydaje się, że to by oznaczało scenariusz – wtedy – Naddniestrza, a dziś separatystycznych republik na Donbasie. Wszystko wskazuje na to, że tzw. польсский вопрос zaczął być rozgrywany na Kremlu na poważnie po 11 marca 1990 r., czyli od momentu ogłoszenia niepodległości przez Litwę. W dokumentach służb specjalnych znajdujemy analizę różnych scenariuszy. Dotyczyło to też wyborów personalnych – którego lidera z Polaków należałoby poprzeć, żeby poprowadził społeczność polską w kierunku optymalnym dla Moskwy, którego zaś zdyskredytować. Na obradach zjazdu Polaków w Ejszyszkach jesienią 1990 r. pojawili się oficerowie armii radzieckiej, proponując utworzenie oddziałów „samoobrony”: dozbrojenie, a także przeszkolenie lokalnej społeczności. W dokumentach co prawda nie pada to wprost, ale można wysnuć taki wniosek, że zakładanym celem przez radzieckich prominentów miało być odbicie Wileńszczyzny. Pomysł ten jednak został absolutnie odrzucony. Dzięki temu nie doszło do rozlewu krwi, a Wileńszczyzna nie stoi dziś w jednym szeregu separatystycznych państw nieuznawanych, jak Naddniestrze czy Górski Karabach. Polacy na Litwie nie zostali wykluczeni z wspólnoty międzynarodowej i są dziś pełnoprawnymi obywatelami Unii Europejskiej.

Co jednak ciekawe, z tego co piszesz wyłania się obraz, że gdyby jednak doszło do sformułowania autonomii polskiej w wizji Kremla, to takie państewko nie byłoby wcale propolskie – mając na względzie tworzącą się już po transformacji III RP – ale raczej miało orientację prorosyjską.

Zależy co rozumieć przez słowo „propolskość”. Jeśli mówimy jednocześnie o antyrosyjskości, to tak, odpowiedź jest jednoznaczna, twór ten nie byłby antyrosyjski. Ja jednak próbuję poprzez swoje badania stawiać i promować tezę, mówiącą o tym, że Polak na Litwie kieruje się swoją „racją stanu”, diametralnie różniącą się od Polaka znad Wisły, ale i od Litwina czy Rosjanina. To są ludzie, którzy od prawie stu lat nie mieszkali w granicach Polski, nie byli jej obywatelami, ale jednak czują się Polakami, żywo kultywując tradycję polską.

Jakie stanowisko względem polskiej mniejszości na Litwie zajmowała Warszawa na początku lat 90. ubiegłego stulecia? 

W myśl doktryny Giedroycia (ULB) Warszawa spróbowała zacząć budować relacje z Wilnem od przysłowiowego „zera” – zrezygnować z aspiracji do wschodnich terenów IRP,  nie wracać i nie podejmować tematu historii. Aktywność społeczności polskiej i żywa debata historyczna w mediach zarówno litewskich, ale też lokalnych polskich czy radzieckich, znacząco tę politykę utrudniała. Próbowano wówczas nawet wpływać na poszczególnych polskich działaczy politycznych na Wileńszczyźnie. Później przyszedł czas rozczarowania polityką Belwederu wyczuwalną wśród Polaków na Litwie i istotny moment wyemancypowania się społeczności polskiej. To właśnie od tego czasu Polacy na Litwie poszli poniekąd swoją drogą, co jest dostrzegalne w praktyce do chwili obecnej.      

Opisujesz także procesy karne wszczęte przez państwo litewskie przeciwko działaczom, którzy dążyli do autonomii, jednak stało się to dopiero kilka lat po tych wydarzeniach. Dlaczego pod koniec lat 90. powrócono do tematyki autonomii i czy stały za tymi procesami również jakieś polityczne cele Wilna?

Co ciekawe, owe procesy dotyczyły wcale nie ideologów autonomii, ale tylko wybranych osób z rejonu solecznickiego. Pierwsze zarzuty postawiono już w 1991 r. – jak w każdym społeczeństwie w okresie przejściowym, litewska opinia publiczna żądała kary i rozliczenia lokalnych Polaków. Wówczas co prawda zaniechano karnych postępowań, ale rozwiązano samorządy w polskich rejonach, a Polaków odsunięto od administracji w kluczowym momencie procesu reprywatyzacji. Tu bierze swój początek szeroko medialnie nagłaśniany problem zwrotu ziemi na Litwie. Wszystko to stanowiło jasną sankcję za działania zmierzające do powołania autonomii. Do tematu tego bowiem powracano niemalże przy każdych kolejnych wyborach, kiedy argumenty o rozrachunkach z miejscowymi Polakami podnosiła litewska prawica, w tym odsunięte od władzy środowiska Sąjūdisu, które tym samym chciały przywrócić swoje wpływy na arenie politycznej. Procesy zakończono tak naprawdę dopiero w 1999 r., co powodowało, że przez prawie dekadę osoby te żyły w niepewności i strachu. Dość powiedzieć, że część z dawnych działaczy opuściła Litwę.

A czy można powiedzieć, że przez te lata choć część postulatów autonomistów została zrealizowana przez państwo litewskie? Do polskiej opinii publicznej przedostają się wciąż kwestie dotyczące napięć wokół języka polskiego.

Warto w tym miejscu postawić pytanie, dlaczego ten język jest tak ważny? Postulaty językowe pojawiły się w momencie, gdy w końcu lat 80. ubiegłego wieku upaństwowiono język litewski. Stało się jasne, że wszystkie dokumenty zapisane wcześniej cyrylicą, często z błędami czy w wypaczonej rosyjskiej transkrypcji, zostaną zmienione na dokumenty litewskie. Lokalna społeczność polska miała nadzieję, że odzyska przede wszystkim nazwiska „odebrane” jej rodzicom wraz z polskim obywatelstwem w 1939 r. przez sowietów. Tak się jednak nie stało. Gramatyka języka litewskiego rządzi się swoimi prawami, w związku z czym nazwiska przepisywane z często niepoprawnie zapisanych dokumentów rosyjskich tym razem były adoptowane do litewskiego alfabetu i litewskiej transkrypcji. Dochodziło do sytuacji wręcz kuriozalnych, co musiało budzić emocje. Znaczna część polskiej wspólnoty czuje się do dziś odarta z prawa do własnego imienia i nazwiska – tak jak ono powinno brzmieć w języku polskim – co jest ważną składową tożsamości każdego człowieka. Warto dodać, że dla sporej części Polaków, którzy nie posługiwali się językiem litewskim i byli nieraz słabo wykształconym, „walka” z litewskimi urzędnikami była z góry skazana na niepowodzenie. Иван z czasów radzieckich stawał się Jonasem lub Ivanem zapisanym w języku litewskim, a nie Janem, co na pewno uwłaczało przedstawicielom społeczności polskiej.

Dziś problem zapisu nazwisk dotyka także Litwinki, które wychodzą za mąż za obcokrajowców. Pojawiają się różne projekty legislacyjne legalizujące „zakazane” litery, takie jak “w” czy “x” czy proponujące zapis imienia i nazwiska w oryginale na innych stronach dokumentu tożsamości. Być może już wkrótce problem pisowni nazwisk zostanie rozwiązany…

A jakie inne postulaty – ważne dla społeczności polskiej – wciąż nie doczekały się realizacji?

Innym, niezrealizowanym postulatem jeszcze z końca lat 80. był postulat utworzenia uniwersytetu polskiego na Litwie. Co prawda, taki uniwersytet rzeczywiście powstał, założony przez miejscowych polskich intelektualistów. Nigdy nie został on zalegalizowany przez władze litewskie i potocznie był nazywany „nielegalnym”. Po latach bezowocnej walki, problem „rozwiązano” przekazując pomieszczenia Uniwersytetowi w Białymstoku, który teraz prowadzi tam swoją filię. 

Istnieje też problem dwujęzycznych toponimów, czyli nazw w języku polskim w miejscowościach zamieszkałych głównie przez społeczność polską. Kwestię tę regulowała ustawa o mniejszościach narodowych z 1989 r. (nowelizowana w 1991 r.) – stąd właśnie trzyjęzyczna tabliczka z nazwą ulicy Wileńskiej w Ejszyszkach na okładce mojej książki – jednak w 2010 r. ustawy nie przedłużono. Zaczęto wtedy nakładać grzywny na administracje rejonów, które jednak wbrew faktowi wygaśnięcia ustawy, wciąż korzystali z tabliczek w języku polskim. Zdarzało się, że tabliczki usuwano na siłę, co ponownie rozpaliło polsko-litewskie antagonizmy. Obecnie funkcjonuje pewien kompromis, polegający na tym, że oficjalne tabliczki z nazwami ulic czy placów zapisane są w języku litewskim stanęły na słupkach bezpośrednio na skrzyżowaniach, dawne zaś – dwujęzyczne czy trzyjęzyczne znajdujące się bezpośrednio na domostwach – traktowane są jako własność prywatna właściciela posesji.      

Partią polityczną tradycyjnie broniącą interesów polskiej mniejszości na Litwie jest Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin. Niektóre gesty liderów tej partii mogą jednak budzić pewne zdumienie w Polsce, jak choćby pokazywanie się ze wstążką Św. Jerzego czy publiczne jednoznaczne krytykowanie ukraińskiej Rewolucji Godności (korzystając z narracji bliskiej Kremlowi). Czy oznacza to, że działaczom Polaków na Litwie w sensie politycznym bliżej jest do Moskwy niż do Warszawy?

Mówiąc o relacjach mniejszości polskiej z Rosją, należy pamiętać, że Polacy na Litwie w kontekście reprezentacji politycznej są mocno związani z mniejszością rosyjską na Litwie. Obie te wspólnoty łączą podobne postulaty i problemy (przede wszystkim szkolnictwo w języku mniejszości). Ponadto, mając na względzie 6 procentowy próg wyborczy dla mniejszości narodowych, łączenie sił jest po prostu politycznie opłacalne.

Stosunek Waldemara Tomaszewskiego do Rewolucji Godności z pewnością wynika z faktu chęci ukrainizacji przestrzeni publicznej (realizowanej sukcesywnie od czasu Euromajdanu), co mocno przypomina sytuację z początku lat 90. na Litwie. Lider AWPL-ZChR kieruje się po prostu swoim doświadczeniem na polu polityki językowej. Trzeba pamiętać, że dopiero po trzydziestu latach udało się uruchomić na Litwie kilka kanałów telewizji polskiej. Przez te trzy dekady mniejszość polska pozostawała w bańce informacyjnej Rosji, co skutkowało bezpośrednim oddziaływaniem rosyjskiej propagandy na społeczność polską. Te czynniki są niezwykle istotne i musimy o nich pamiętać, mówiąc o specyfice społeczno-politycznej mniejszości polskiej na Litwie.

Nie chciałabym jednak zostawiać czytelników w poczuciu, że Polacy na Litwie są jakąś rosyjską piątą kolumną, działającą tylko na niekorzyść państwa litewskiego. Także w szeregach AWPL-ZchR są osoby aktywnie działające na rzecz porozumienia polsko-litewskiego. Przykładem na inne oblicze funkcjonowania społeczności polskiej niech będzie też, działający od pewnego czasu w Wilnie, Polski Klub Dyskusyjny, organizujący debaty i inicjatywy na rzecz poprawy sytuacji na Wileńszczyźnie i relacji polsko-litewskich. To też ważny składnik współczesnej tożsamości Polaków na Litwie.

Dziękuję za rozmowę.

Dr Barbara Jundo-Kaliszewska i Tomasz Lachowski, cykl „Świat z innej beczki” / fot. Konrad Jęcek

Zdjęcia: Konrad Jęcek (Gun for Hire). Zdjęcia pochodzą ze spotkania autorskiego dr Barbary Jundo-Kaliszewskiej w Łodzi, w ramach cyklu „Świat z innej beczki”.

 

Biogram:

Dr Barbara Jundo-Kaliszewska – doktor nauk humanistycznych z zakresu historii. Badaczka, tłumaczka, niezależna publicystka i popularyzatorka nauki. Urodziła się w polskiej rodzinie na terytorium LSRR. Dorastając obserwowała przemiany ustrojowe i budowę podwalin państwowości niepodległej Litwy. Od 1999 r. na stałe mieszka w Polsce. Zawodowo związana z Uniwersytetem Łódzkim. Zainteresowania naukowe: konflikty etniczne, nacjonalizmy, separatyzmy, stosunki polsko-litewskie, mniejszość polska na Litwie, Polacy na Wschodzie, polska polityka wschodnia, historia ZSRR i bezpieczeństwo międzynarodowe. Współpracuje z „Przeglądem Bałtyckim”, „Obserwatorem Międzynarodowym”, portalem „ZW.LT”. Autorka książki “Zakładnicy historii. Mniejszość polska w postradzieckiej Litwie” (Łódź 2019).

 

 

Tomasz Lachowski

Prawnik, dziennikarz, doktor nauk prawnych, redaktor naczelny magazynu i portalu "Obserwator Międzynarodowy"; adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych (Uniwersytet Łódzki).

No Comments Yet

Comments are closed