Przyczyn miażdżącego zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych jest wiele: gospodarka, imigranci czy wreszcie słabość jego kontrkandydatki Kamali Harris. Jednak, pod powierzchnią kryje się głębsza cywilizacyjna przemiana.
Autor: Tomasz Grzywaczewski
Po pierwsze, liberalizm niepodzielnie panujący na całym Zachodzie od 1945 roku (w USA może nawet od 1789 roku), a globalnie od upadku Związku Sowieckiego wyczerpuje swój potencjał jako system porządkujący świat i to na wielu płaszczyznach.
Gospodarczo i geopolitycznie liberalizm jest niszczony przez pogłębiającą się przepaść między bogatymi i biednymi, masowe migracje na skalę „wędrówki ludów” oraz wzrastające nowe potęgi na arenie międzynarodowej. Światopoglądowo doprowadził do rozpadu podstawowych wspólnot takich jak rodzina czy religia i zabrnął w ślepą uliczkę ogłupiającej ideologii woke, która odbiera wolność słowa i sprowadza życie do seksualności w wydaniu „198 płci”, które można zmieniać jak rękawiczki.
Zamiast dawać nam nadzieję na lepsze jutro w chwili obecnej liberalizm proponuje – pod płaszczykiem równości – walkę wszystkich ze wszystkimi na linii podziałów rasowych, płciowych czy seksualnych.
Po drugie, zmierzch liberalizmu powoduje tęsknotę za dawnym, bardziej uporządkowanym światem, w którym może i trzeba było walczyć, ale przynajmniej ta walka miała jakiś głębszy sens. Stąd np. zaskakująca popularność w Stanach Zjednoczonych serialu „Yellowstone”. To pewien popkulturowy wczesny przejaw nadciągającej „konserwatywnej kontrrewolucji”.
Przy czym warto w tym miejscu poczynić ważne zastrzeżenie! Konserwatyzm nie oznacza, żeby wszystko „było tak jak było”. Czasu nie da się przecież cofnąć. Ten nowy konserwatyzm będzie czymś innym niż znany z historii. Spróbuje bowiem na nowo zrekonstruować wspólnoty i objaśnić nam świat.
Przede wszystkim, nowy konserwatyzm nie będzie „elitarystyczny”, ale bardziej „ludowy”. Przejmie funkcję jaką pełnił od umownie rewolucji francuskiej liberalizm jako narzędzie upodmiotowienia zwykłych ludzi. To co dzisiaj etykietuje się jako „populizm” jest w istocie wyrazem „kontrrewolucji” mas przeciwko liberalnym elitom, które zbudowały na tym paradygmacie swoją potęgę.
Po trzecie, Donald J. Trump jest rzecznikiem wyżej zarysowanej potrzeby buntu, niszczycielem liberalnego ancien régime i to pomimo, że sam do niego należy. To jednocześnie wcale nie oznacza, że Trump zbuduje nowy porządek. Być może dopiero po nim przyjdą nowi liderzy, którzy na gruzach starego świata będę tworzyć nowy ład, o którym teraz mamy mgliste wyobrażenie.
Co jednak ważne, paradygmat coraz bardziej liberalnego liberalizmu, który poprowadzi nas ku świetlanej przyszłości właśnie przestaje istnieć. Wprost przeciwnie: liberalizm się zwija i to nie przez Trumpa, ale dlatego, że sam liberalizm doszedł do ściany. To jeden z powodów, dla których globalne liberalne elity z taką zaciekłością atakują prezydenta-elekta. Trump uosabia ich najgłębsze lęki, że nadciąga kres ich dobrze umoszczonego, dostatniego, zadowolonego z siebie światka. Co więcej myślę, że podświadomie (albo i świadomie) wiedzą, że to nie Trump jest problemem, ale procesy jakie za nim stoją. To przecież nie Donald Trump kończy liberalizm, ale koniec liberalizm wynosi Trumpa do władzy.
Po czwarte – kwestia polska. Można stwierdzić, że Polska miała pecha, że załapała się dopiero na końcówkę triumfalnego marszu liberalizmu przez historię, w związku z czym teraz chce jak najbardziej jeszcze jego cudowności zaznać. Stąd też próby nadrobienia wszystkich „ideologicznych zapóźnień” (zaimki!) i neoficka zapalczywość w nienawiści do Trumpa. Nasz rodzimy establishment zdaje się być bardziej anty-Trumpowy niż Demokraci w stołecznym Waszyngtonie. A to wszystko w imię wyjścia z polskiego zaścianka. Kłopot w tym, że tym zaściankiem jest dzisiaj kurczowe trzymanie się ideologii liberalnej, która na bardziej rozwiniętym Zachodzie powoli się kończy. Nasi „postępowcy” mogą się zatem finalnie okazać strasznie zaściankowi.
To wszystko oczywiście nie oznacza, że liberalizm jest czymś z gruntu złym. Wprost przeciwnie: wyciągnął ze skrajnej biedy miliony ludzi, a kolejnym zapewnił życie w dobrobycie. Dał milionom szansę życia w wolności jaka się naszym przodkom nie śniła i przyznał prawa grupom wykluczanym przez całe stulecia jak chociażby kobiety albo homoseksualiści. Umożliwił powstanie komputera, rakiety kosmicznej i McBooka, na którym piszę ten tekst. Jednak jego potencjał zaczął się wyczerpywać, bo jak wiele innych porządków w historii świata w pewnym momencie przestał odpowiadać na wyzwania rzeczywistości.
Tomasz Grzywaczewski – polski dziennikarz, pisarz, dokumentalista i podróżnik. Autor książek reportażowych, filmów, programów dokumentalnych, artykułów prasowych oraz publikacji naukowych.