Starotestamentowa historia o tym, jak fizycznie słabszy Dawid pokonuje „niezwyciężonego” Goliata, a następnie zakłada potężną dynastię królewską, stała się klasykiem. Z jednej strony służy jako przykład monomitu, według Josepha Campbella, kiedy bohater, pokonując wszystkie trudności, ostatecznie przechodzi inicjację, a następnie wraca do domu. Z drugiej strony historia ta pokazuje jedną z chrześcijańskich zasad, kiedy to można osiągnąć znaczące rzeczy, w tym obiecane Królestwo Boże, nie dzięki żadnemu specjalnemu pochodzeniu (często boskiemu w mitach), ale dzięki własnym wysiłkom i pracy nad sobą. W końcu cywilizacja zachodnia w formie, jaką znaliśmy do niedawna, opierała się na źródłach chrześcijańskich.

Autor: Pawło Łodyn
I ta chrześcijańska historia zawsze była do pewnego stopnia powielana. Przejdźmy do historii Ameryki. Czy w XVIII wieku potężne Imperium Brytyjskie mogło sobie wyobrazić, że nie będzie w stanie pokonać oporu zamorskich rebeliantów, że nie doprowadzi to do wojny narodowowyzwoleńczej i powstania nowego państwa? Ale w końcu amerykańscy „Dawidianie”, pomimo pozornego braku kart atutowych w rękawie (używając współczesnej retoryki politycznej płynącej z Waszyngtonu), pokonali ówczesnych „Goliatów”. I nie tylko wygrali, ale w mniej niż 200 lat zastąpili Brytyjczyków na pozycji światowego lidera.
Niecałe sto lat później na Kapitolu usłyszymy o potrzebie pogodzenia się ludzi, którzy również walczą o swoją wolność. Będzie się nie tylko mówić, że żądania agresora muszę być wzięte pod uwagę, ale wręcz kwestionować, kto jest agresorem, a kto ofiarą agresji. Strona broniąca się zostanie przedstawiona jako niekonstruktywna, „niewystarczająco” wdzięczna za udzielone wsparcie i „chętna” do kontynuowania wojny. Jest to coś, co trudno sobie wyobrazić z ust przywódcy demokratycznego świata. A status przywódcy jest obecnie coraz bardziej kwestionowany.
W słownej potyczce, która wybuchła w Gabinecie Owalnym podczas wizyty prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i spotkania z Donaldem Trumpem, nie ma prawie żadnych zwycięzców. Jest mało prawdopodobne, by gospodarzowi Białego Domu udało się w ten sposób utrwalić wizerunek silnego gracza, który rzekomo broni amerykańskich interesów. Europejscy przywódcy, w tym Polska, okazali solidarność, wyrażając poparcie dla Ukrainy. Wyjątkiem był jak zwykle premier Węgier Viktor Orbán. Reakcja wśród amerykańskich polityków, w tym byłych sojuszników, jest również orientacyjna. Na przykład były doradca prezydenta USA John Bolton zauważył, że Donald Trump i J.D. Vance nie odzwierciedlają opinii większości Amerykanów, a ich stanowisko popierające Rosję jest jedynie ich osobistą opinią.
Ukraińcy demonstrują dziś zbiorowego Dawida w swojej walce. I dlatego prezydent Zełenski nadal występował w tej roli w negocjacjach, nie pozwalając nam zapomnieć, gdzie w tej walce istnieje wyraźny podział na dobro i zło, cywilizację i barbarzyństwo. „Wolny świat musi wspierać Ukrainę. Ja wspierałem i będę wspierał Zełenskiego” – to prosta formuła wypowiedziana dziś przez byłego szefa europejskiej dyplomacji Josepha Borela.
Szkoda, że obecni polityczni potomkowie Waszyngtonu zapominają o aspektach własnej historii. Zapominają, że to wola walki o wolność, a nie czynnik pomocy zewnętrznej (w przypadku historii USA, francuskiej i w mniejszym stopniu hiszpańskiej), który jest dziś tak bardzo podkreślany, pozwoliła im ostatecznie uzyskać upragnioną niepodległość. Szkoda, że chrześcijańskie maksymy odchodzą w zapomnienie, mimo odwoływania się do uczuć religijnych wyborców. Maksymach, w których zło nazywa się złem, a dobro dobrem. Ostatecznie nie wszystko jest stracone i jest jeszcze czas, aby amerykańska elita polityczna zajęła należne jej miejsce w historii. Która, jak widzimy na przykładzie walki Dawida z Goliatem lub bitwy amerykańskich kolonii o niepodległość, często przebiega według podobnego scenariusza, w którym słabszy wygrywa z potężniejszym wrogiem.
Pawło Łodyn – dyrektor wykonawczy Centrum Narracji Politycznych Demokracji; korespondent portalu „Obserwator Międzynarodowy” w Ukrainie
