„Zgliszcza” Zaremby: wybory tragiczne czasów ostatecznych [WYWIAD]

Z Piotrem Zarembą, dziennikarzem i publicystą, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „wSieci”, o jego najnowszej książce pt.: „Zgliszcza. Opowieści pojałtańskie”, rozmawia dr Mikołaj Mirowski.

Piotr Zaremba podczas spotkania w "Domu Literatury" w Łodzi / fot. Marcin Bałczewski
Piotr Zaremba podczas spotkania w „Domu Literatury” w Łodzi / fot. Marcin Bałczewski

Pana książka „Zgliszcza. Opowieści pojałtańskie” to powieść, choć fikcji w niej zdecydowanie mało. To intrygujący zapis lat 1945-1956, czasów wykluwania się nowego porządku w powojennej Polsce. Chciałbym jednak zapytać dlaczego to właśnie PSL – jako swoisty bohater zbiorowy – uosabiany przede wszystkim przez postać Stanisława Mikołajczyka, stał się dla pana lustrem, w którym przegląda się zniszczona wojenną pożogą Polska?

Próbując odpowiedzieć na to pytanie, zacznę od wspomnienia osobistego. W latach 80., jako licealista, chodziłem do biblioteki przy ulicy Koszykowej w Warszawie, gdzie moją ulubioną lekturą były stenogramy Krajowej Rady Narodowej i Sejmu Ustawodawczego. Było to zaskakujące, ponieważ w tamtym czasie (okres pierwszej Solidarności) dokumentów, opracowań czy książek dotyczących lat 1945-56 były niezwykle mało, a tu nagle w wolnym dostępie znaleźć można było owe stenogramy. O tych czasach, budowania komunistycznego państwa, opowiadają posłowie opozycji, posłowie PSL-u – właściwie o wszystkim co wiązało się z tworzeniem nowego porządku, o represjach, o działalności bezpieki itd. I choć PSL wchodził w różnorakie kompromisy z władzą, to skojarzył mi się od razu z Solidarnością. Kiedy wprowadzono w PRL stan wojenny ten obraz stał się dla mnie jeszcze bardziej czytelny – jakaś forma parlamentaryzmu zostaje zdławiona przez bezlitosny system. Obiecałem sobie wtedy, że kiedyś opiszę historie osób, które poszli na wspomniane wcześniej kompromisy, nieraz bardzo dwuznaczne, ale jednak podjęli grę z władzą, byli po prostu odważnymi ludźmi.

Dziś trwa spór o Polskę tamtych czasów – jakie postawy należy wychwalać, jakie potępić, jak oceniać wybory zwykłych ludzi, ale i tych, którzy do końca z bronią w ręku sprzeciwiali się nowej Polsce. To również temat II wojny światowej, która odcisnęła swoje piętno na wielu ludzkich życiorysach – w mojej powieści pojawia się ona wyłącznie w retrospekcjach. Mogę w tym miejscu wspomnieć choćby historię grupy adwokatów, którzy zostali wywiezieni do Oświęcimia, ponieważ wstawili się za swoimi żydowskimi kolegami po fachu. Jeden z bohaterów tej wywózki, prawnik Jarosz, pojawia się w „Zgliszczach”, jest jedną z ważniejszych postaci. No cóż, moja książka to próba bilansu tamtej doby.

Po lekturze „Zgliszcz” mam nieodparte wrażenie, że pańską książkę można ulokować obok takich pozycji jak „Wielka trwoga. Polska 1944 – 1947. Ludowa reakcja na kryzys” Marcina Zaremby czy „My, reakcja. Historia emocji antykomunistów w latach 1944-1956” Piotra Semki. Czy te książki były dla pana pewną formą inspiracji?

Bez wątpienia każda z tych książek jest ważna, choć nieco inna. Marcin Zaremba napisał opracowanie naukowe, Piotr Semka zaś, coś w rodzaju eseju historycznego, próbując nakreślić stan świadomości ówczesnego społeczeństwa. Moja książka jest jednak powieścią, elementy fikcyjne w niej występują, z drugiej strony pojawiają nie tylko prawdziwe postaci, ale i treść autentycznych dokumentów np. bezpieki. Mogę wskazać, że choć z Marcinem Zarembą różnią nas poglądy polityczne (co też z pewnością znalazło odzwierciedlenie na kartach naszych książek), to jednak w „Zgliszczach” pojawia się scena wprost inspirowana dziełem tego autora – kobieta reagująca płaczem na radiowe przemówienie Gomułki. Na pewno tym co nas łączy, to próba pokazania społeczeństwa polskiego w skrajnie trudnej, wręcz miażdżącej sytuacji.

Niedawno, podczas jednego z wywiadów telewizyjnych, prowadzący program zauważył, że w „Zgliszczach” wszystkim bohaterom wciąż jest zimno, chodzą w płaszczach, siedzą w niedogrzanych pomieszczeniach –  dotyczy to nawet ludzi elity komunistycznej. Taka sytuacja budzi lęk, opisany również przez drugiego Zarembę. Do tego dochodzą inne „niewygody” – prawie każdy ma kogoś zamordowanego czy zaginionego w czasie wojny. To historia wielkiego strachu – ale i historia silnego uzależnienia od nowej władzy. Ta książka to wreszcie próba pokazania konfrontacji starej, przedwojennej Polski z tą nową, pojałtańską. Starałem się jednak zauważyć, że nie wszyscy sprzeciwiający się władzy komunistów byli jednocześnie entuzjastami II Rzeczypospolitej – obraz był dużo bardziej skomplikowany. To nie jest modne dziś ujęcie tematu.

Mikołaj Mirowski i Piotr Zaremba podczas spotkania w "Domu Literatury" w ŁOdzi / fot. Marcin Bałczewski
Mikołaj Mirowski i Piotr Zaremba podczas spotkania w „Domu Literatury” w Łodzi / fot. Marcin Bałczewski

Jednym z głównych bohaterów „Zgliszcz” jest Stanisław Mikołajczyk. To ogromna wartość, że w książce popularnej, a nie akademickiej, pierwszoplanową postacią jest właśnie szef PSL. Dlaczego tak długo musieliśmy czekać, żeby nie tylko historyków-naukowców, ale też dziennikarzy, publicystów czy pisarzy zainteresował Mikołajczyk? To o tyle dziwne, że choć od kilku lat w debacie publicznej pojawili się bardzo mocno Żołnierze Wyklęci, to PSL praktycznie w niej nie istnieje. Może po prostu działalność przedstawicieli ruchu chłopskiego blaknie przy aktywności tych, którzy z bronią w ręku starali się zachować świat, który odchodził już do lamusa historii?

Trochę tej dyskusji było w przywoływanych przeze mnie latach 80. Mówiło się wtedy o powojennym PSL, właśnie przez analogię do Solidarności, choć oczywiście tych dwóch ruchów nie można traktować w sposób tożsamy. Rzeczywiście, Mikołajczyk nie stał się bohaterem masowej wyobraźni. Tyczy się to jednak większości osób, działających w okresie powojennym. Dlaczego? Być może dlatego, że wybory Mikołajczyka nie były do końca klarowne, on sam był uwikłany w rozmaite sprzeczności, choć jego idea polegająca na uratowaniu Polski przed komunizmem była bez wątpienia godna uznania.

Przypomnę, że dzisiejszy PSL (który, nawiasem mówiąc, z tamtym ma niewiele wspólnego) domaga się przyznania Mikołajczykowi Orderu Orła Białego. Pojawia się jednak wątpliwość, czy tak zaszczytny Order można przyznać osobie, która w 1946 r. domagała się pozbawienia Władysława Andersa obywatelstwa polskiego? Z drugiej strony był to polityk twardy i dzielny w walce z komuną, ale znów, możemy powiedzieć, że jego koniec w polskiej polityce był mało bohaterski. Może gdyby został rzeczywiście aresztowany, zakatowany przez komunistów to tak by się stało, on jednak wybrał ucieczkę i emigrację do Stanów Zjednoczonych. I trzecia przyczyna – jesteśmy wciąż zdominowani przez narrację szlachecko-inteligencką, nieco lekceważącą wszystko co chłopskie. Przecież, z wielkich polskich miast tylko w Poznaniu stoi pomnik Stanisława Mikołajczyka.

Ja z kolei spotkałem się z opinią, że Stanisław Mikołajczyk był znając historyczne proporcje podobny do Lecha Wałęsy. A jaka jest pańska opinia o tym przywódcy ruchu chłopskiego?

Jeśli zestawilibyśmy go z Wałęsą, to na pewno był człowiekiem, ale i politykiem, dużo dojrzalszym i mądrzejszym. Co prawda, Mikołajczyk mówił dość drewnianym językiem, czytał z kartki przemówienia, niemniej był to polityk cechujący się przedwojennym sznytem.

Na kartach powieści znajduje się scena, w której Mikołajczyk tłumaczy swoim ludziom pod koniec roku 1945, że pewna nadzieja istnieje, ponieważ Stalin powinien liczyć się z Zachodem, to właśnie Zachód oferuje mu ogromne pieniądze. Kilka miesięcy później powtarza tę argumentację, ale wtedy jego młody współpracownik odpowiada mu celnie, że gdyby rzeczywiście celem Stalina byłby dobrobyt, to taką właśnie politykę prowadziłby w ZSRR. Strategia Mikołajczyka to przykład sytuacji, w której wiemy, że nasze działania idą ku katastrofie, ale właściwie nie mamy już wyjścia, nie ma jak zawrócić z obranej wcześniej drogi – co Mikołajczyk dostrzega przede wszystkim po sfałszowanym referendum z 1946 r. Wielu ze środowiska ludowego wierzyło swoją drogą, że Zachód zareaguje na wyniki i okoliczności referendum, co jednak było fantastyką, biorąc pod uwagę choćby brak jakiejkolwiek reakcji zachodnich aliantów na przeprowadzony w czerwcu 1945 r. tzw. proces szesnastu.

Nasuwa mi się w tym miejscu pytanie, czy w takiej sytuacji polityk nie powinien po prostu skazać się na męczeństwo? Odpowiedzieć na nie też nie jest łatwa, bo choć dawni towarzysze Mikołajczyka z PSL-u mieli do niego duże pretensje o swój wybór z października 1947 r., to ich stanowisko zaczynało się potem stopniowo zmieniać, łagodnieć wraz z upływającym czasem – wiem to choćby z relacji Wandy Nadobnik córki posła PSL z Poznania.

Zarzutów wobec Mikołajczyka jest faktycznie sporo, na czele z tym, że swoją obecnością legitymizował władzę. Ale czy nie lepiej odwrócić sytuację? Przecież to właśnie Stanisław Mikołajczyk był w praktyce jedynym politykiem opozycyjnym względem komunistów, który zdecydował się powrócić do Polski i powiedzieć realnie „sprawdzam”. Wracając jednak do samej powieści warto wspomnieć, że bohaterów historycznych jest tu niezwykle dużo. Cyrankiewicz, Gomułka, Julia Brystigerowa. Jak budował pan te i inne postaci na potrzeby swojej książki?

Ciekawą postacią jest bez wątpienia Gomułka, związany pochodzeniem z wsią, a jednocześnie chcący zmarginalizować wpływ klasy chłopskiej na Polskę, bo jego zdaniem hamowała rozwój tak jak on to sobie wyobrażał. Gdzieś pod koniec książki powinien może nawet dobitniej zabrzmieć głos jakiegoś komunisty, który podsumowuje: pokonaliśmy was. Wielkie budowy socjalizmu zabierają wam ludzi, przekształcają kraj w kierunku, którego nie chcieliście. Nie mógłby to być Gomułka, bo skądinąd sam został uwięziony. Towarzysz „Wiesław” obsesyjnie nienawidził Mikołajczyka. Dość powiedzieć, że tuż przed swoją śmiercią na początku września 1982 r., zdążył porównać pokojowe manifestacje „Solidarności”, organizowane w rocznicę porozumień sierpniowych, do podnoszącej głowę hydry, starającej się znów wywrócić Polskę niczym powojenny PSL. Wiele cech Gomułki zaczerpnąłem z jego pamiętników, które są dość mało znane.

Józef Cyrankiewicz z kolei, nie lubił Mikołajczyka z innych powodów – chciał się bawić, odreagować obóz koncentracyjny, dlatego opór lidera PSL-u zaczynała go po prostu mierzić. Co do Brystygierowej, to starałem się ją pokazać jako fanatyczną teoretyczkę totalitaryzmu – mamy poświadczone relacje, że snuła wizje systemu, w którym każdy będzie kontrolowany niemal godzinę po godzinie. Bez wątpienia, stronę komunistyczną czy szerzej reżimową było trudniej opisać niż opozycję, przede wszystkim ze względu na brak dostatecznych materiałów źródłowych. To był jednak świat dość hermetyczny.

Ciekawym zabiegiem powieści jest wprowadzenie do niej postaci Stanisława Jarosza, sędziego, przedwojennego adwokata, polityka PSL-u, choć nie pierwszej linii, który kroczy obok głównych bohaterów powieści. Czy Jarosz miał stać się takim „everymanem” spajającym poszczególne wątki rozbudowanej przecież książki?

Jarosz nie jest dosłownie „everymanem”, ponieważ jest człowiekiem wykształconym, doktorem prawa, po wojnie prezesem sądu, a przecież przedwojenna elita została w czasie wojny wyniszczona. Ale do pewnego stopnia ma pan rację biorąc pod uwagę stopień jego powojennego zagubienia spowodowanego wojną można twierdzić, że jest typowy. To postać fikcyjna, choć oparta o życiorys rzeczywistej osoby. Większość część swojego wojennego życia spędza w obozach koncentracyjnych, jest przesiąknięty rzeczywistością obozową, co ma swoje konsekwencje. Jarosz to postać niejednoznaczna, ma pewne pokusy, ale nie podejmuje ostatecznej współpracy z komunistami. Postać wycieniowana, w jakimś sensie symbol tragicznych wyborów powojnia.

Podobną postacią jest już w pełni realna Zofia Nałkowska, nad którą też się specjalnie „nie znęcam”, widzę okoliczności łagodzące, choć jej dzienniki powojenne to przeważnie piramidalne bzdury, peany na cześć nowej władzy, przewaga zawodowego egoizmu nad poczuciem wstydu. Nałkowska miała jednak przebłyski świadomości. Do nich z pewnością należy scena przyjmowania stalinowskiej konstytucji z 1952 r. (pisarka był posłanką na Sejm w latach 1947-52), kiedy Nałkowska rozgląda się po sali plenarnej, gdzie z początkowo wybranych 444 posłów ostatecznie nad nową ustawą zasadniczą głosuje już tylko 368. Ta różnica brała się z różnych powodów – niektórzy pouciekali, niektórzy wtrąceni do więzień, niektórzy być może nie przyszli. Ta scena została zresztą zarejestrowana przez kronikę filmową i odniosłem wrażenie, że do Nałkowskiej przechodzi wówczas refleksja: „gdzie się podziali ci ludzie”?

Mikołaj Mirowski i Piotr Zaremba podczas spotkania w "Domu Literatury" w ŁOdzi / fot. Marcin Bałczewski
Mikołaj Mirowski i Piotr Zaremba podczas spotkania w „Domu Literatury” w Łodzi / fot. Marcin Bałczewski

Warto poruszyć jeszcze jeden wątek, pojawiający się w „Zgliszczach”, czyli stosunki polsko-żydowskie lat powojennych. „Pachnący czosnkiem”, „żydowska władza”, „paskudne parchy” – słowa te wypowiadają i żołnierze podziemia, jak i politycy PSL-u. Mówiła tak ulica, ale i elita. Jak zatem opisać reakcję społeczeństwa na takie postaci jak Julia Brystygierowa czy Jakub Berman?

Myślę, że po napisaniu swojej książki mogę spotkać się zarówno z krytyką podnoszącą argument antysemityzmu, jak i filosemityzmu. Przecież niektórych ludzi narodowości żydowskiej niewątpliwie wpychano w objęcia nowej władzy – historia powrotu kilku ocalonych do Ryk i ich ponownego wygnania jest prawdziwa.  W „Zgliszczach” wspominam postać żydowskiego lekarza z Ryk – ulubionego medyka przed wojną w miasteczku – którego spotkał taki właśnie los. Nawiasem mówiąc, wygnany doktor zostaje następnie lekarzem łódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa, ale tu z kolei pomaga więźniom. Pokazuję także Żydów, którzy związali się ze środowiskiem ludowców – to przykład sekretarki Mikołajczyka Marii Hulewicz. A zarazem nie mogę abstrahować od wrażenia znacznej części Polaków, że ta „władza jest żydowska”.

Wracając na koniec do głównego bohatera odnoszę wrażenie że działania Mikołajczyka, i PSL-u, naznaczone są fatalizmem. Czy, choć ich działanie było z góry skazane na porażkę, to jednak realnie wpłynęło na sytuację Polski po 1945 r.?

Bez wątpienia tak. Warto podkreślić, że los Polaków mógłby być jeszcze bardziej tragiczny bez oporu zarówno legalnej opozycji, jak i podziemia niepodległościowego. Ten opór procentował,  powodował, że komunizm miał luki, miał swoje szpary, choć oczywiście nie da się tego dowieść matematycznymi wzorami. Podsumowując politykę Stanisława Mikołajczyka, i w czasie wojny, i tuż po niej, widać, że ważył on cały czas dwie wartości – realizm polityczny i imponderabilia. Ja znajduję usprawiedliwienie dla tych którzy wybierali jedno lub drugie, ale jestem świadomy, że z obu pozycji można dowodzić słabości Mikołajczyka. To są różne okoliczności, które składają się na życiorys polityka, uwikłanego w różne kompromisy – ale tego co powinien zrobić też nie da się dowieść matematycznym wzorem.

Rozmawiał Mikołaj Mirowski. Wywiad jest skróconym zapisem spotkania zorganizowanego w Domu Literatury w Łodzi 9 maja 2017 roku.

Piotr Zaremba – dziennikarz i publicysta, z wykształcenia historyk. Zastępca redaktora naczelnego tygodnika „wSieci”, członek zespołu portalu wPolityce.pl.

Mikołaj Mirowski – doktor nauk historycznych, publicysta. Związany z Domem Literatury w Łodzi, współpracownik Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.