Syria jak Campo di Fiori… [KOMENTARZ]

Damaszek tętni życiem. Jeszcze w marcu, gdy co jakiś czas na miasto spadały bomby wysyłane z odbijanych przez armię rządową przedmieść, spacerując po Bab Touma trudno było natknąć się na człowieka. Halid z Aleppo, który towarzyszył mi w czasie odwiedzin syryjskiej stolicy, żartował z Damasceńczyków, że wystarczą dwie bomby, żeby w mieście zamarł handel. Dla nich, Aleppiańczyków, dwie bomby to jak kropla deszczu wobec burzy, którą przeżyli.

Foto. PM Szewczyk

Autor: ks. dr Przemysław Marek Szewczyk z Damaszku (Syria)

Obecnie Damaszek wygląda tak, jak go zapamiętałem podczas pierwszej wizyty: na ulicach nieustanne korki, na chodnikach tłoczno, w kafejkach pełno ludzi. Tylko obecność w mieście wojskowych z bronią na wierzchu i licznych check-pointów na ulicach przypomina, że to jeszcze nie jest czas pokoju.

Wystarczy jednak wyjechać nowiutką autostradą na północ, żeby już kilka kilometrów za miastem zobaczyć cenę pokoju Damaszku. Oddana niedawno na nowo do użytku droga biegnie obok obrzeży Gouty, między zrujnowanymi miasteczkami i wioskami, wśród których gdzieniegdzie sterczą wypalone gaje oliwne.

Podobnie jest w Homs. Od Damaszku wjeżdża się do dzielnicy tętniącej życiem: handel wylewa się ze sklepików na ulice, po których z trudem przeciskają się samochody, ludzie załatwiają swoje sprawy lub siedzą przy kawie i sziszy w kafejkach. Za wzgórzem cytadeli z kolei otwiera się dzielnica poważnie zniszczona bombardowaniami, która kilkaset metrów daje zamienia się w miasto umarłe, zrujnowane zupełnie i całkowicie wyludnione. Pośród tych ruin, które jeszcze przez kilkadziesiąt lat będą przypominały o wojnie, niektórzy ludzie otwierają sklepy wystawiając stoiska z bakłażanami, pomidorami, cebulą i ziemniakami.

Trudno wyrzucić z pamięci nachalnie powracające strofy Miłosza z „Campo di Fiori” i jego pytanie o morał wyciągany z takiego obrotu spraw. Czy myśleć należy o tym, że lud warszawski, rzymski czy syryjski „handluje, bawi się, kocha / mijając męczeńskie stosy” czy też „o zapomnieniu, co rośnie / Nim jeszcze płomień przygasnął”? Miłosz myślał o samotności ginących: „język ich stał się nam obcy / Jak język dawnej planety”.

Mnie też bardzo wciąga pokój, który jest najsłodszą rzeczą na ziemi… Pokój, który pozwala po prostu radować się życiem i jego prostym dobrem jak spokojna modlitwa w kościele, rozmowa, kawa z przyjaciółmi w uliczce Homs czy wiatr, który wieczorem pozwala ciału odpocząć od skwaru dnia.

A jednak nie chcę zostawiać umierających tuż obok samych. Staram się ich zrozumieć i wysłuchać, czy to stojąc nad grobem ojca Francisa, czy myśląc o Paolo dall’Oglio podczas mijania skrzyżowania, na którym skręca się w prawo, żeby dojechać do Mar Mousa. Pytanie wraca, gdy wzrok znowu pada na zrujnowane wioski Gouty i całych dzielnic Homs czy Aleppo… Co oni chcieli mi powiedzieć? Dlaczego wybrali śmierć?

I ten dziwny „winny-li-niewinny sumienia wyrzut, że się żyje, gdy umarło tylu tylu tylu…”

 

Źródło: strona Domu Wschodniego

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.