Śmierć gen. Sulejmaniego – legalna operacja czy demonstracja siły USA?

„To początek kolejnej wojny” – zapewne taka myśl zaświtała w głowach wielu z nas, kiedy to 3 stycznia świat obiegła szokująca wieść o przeprowadzonym na rozkaz prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa ataku powietrznym z użyciem dronów, w którym zginął irański generał Kasem Sulejmani. Zdarzenie to wpłynęło znacząco na pogorszenie i tak już fatalnych relacji dwóch mocarstw – jedno o znaczeniu globalnym, drugie regionalnym  – jakimi są USA i Iran. W obliczu tak drastycznych incydentów nasuwa się co najmniej kilka pytań, m. in. o to jak dalece mogą posunąć się państwa w realizacji swoich interesów oraz jak bardzo możliwe jest to, że eskalacja konfliktu na linii USA-Iran doprowadzi do kolejnej wojny?

Kasem Sulejmani / fot. Tasnim News Agency, CC BY 4.0, https://commons.wikimedia.org

Autor: Mateusz Osiecki

O tym, że już od kilku lat trwa wyraźne ochłodzenie relacji pomiędzy Waszyngtonem a Teheranem chyba nie trzeba wspominać. Jednym z istotniejszych czynników w tym procesie niewątpliwie była podjęta w maju 2018 r. decyzja Donalda Trumpa o wycofaniu swojego kraju z tzw. porozumienia nuklearnego podpisanego w 2015 roku przez Iran, Unię Europejską oraz stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ (w tym właśnie USA). W efekcie Stany Zjednoczone nałożyły surowe sankcje na kraj Ajatollahów, które negatywnie odbiły się na jego gospodarce. Wzajemną niechęć obu państw można było także zaobserwować podczas działań wojennych na Bliskim Wschodzie. Wprawdzie zarówno armia amerykańska, jak i irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (którego dowódcą był Sulejmani) prowadzą działania wojenne przeciwko Państwu Islamskiemu na terytorium Iraku za zgodą jego rządu, to jednak regularnie dochodzi między obiema formacjami do wymiany ognia. Korpus Strażników jest także oficjalnie uznawany przez rząd USA za organizację terrorystyczną.

Krańcowe napięcia w relacjach Iranu i Stanów Zjednoczonych przypadły jednak na koniec ubiegłego roku. 27 grudnia w ataku rakietowym przeprowadzonym na iracką bazę wojskową przez grupę Kata’ib Hezbollah wspieraną przez Iran zginął jeden z amerykańskich cywilów. W odwecie siły amerykańskie ostrzelały kilka baz tejże grupy na terytorium Iraku i Syrii, zabijając 25 osób. Zrodziło to kolejny atak, tym razem ze strony Kata’ib Hezbollah, która w ostatni dzień roku zaatakowała ambasadę USA w Bagdadzie. Chociaż w wyniku ataku nikt nie ucierpiał, a sama ofensywa dość szybko została rozbita, to jednak Donald Trump niedługo później zapowiedział, że Iran zapłaci „wysoką cenę” za swoje działania. Prezydent słowa dotrzymał i 3 stycznia 2020 r. wydał rozkaz ostrzelania konwoju, który o poranku wyruszył z lotniska w Bagdadzie. Pociski z dronów dosięgnęły celu zabijając 10 osób, w tym generała Sulejmaniego.

Chociaż wiele państw świata rychło zareagowało na ten wstrząsający incydent, poprzez wyrażenie zdecydowanego potępienia lub wezwania do zaprzestania działań odwetowych, bardzo niewiele z nich w ogóle odniosło się do legalności działań podjętych przez Amerykanów. Aby odpowiedzieć na pytanie, czy atak na konwój w wyniku którego zginął gen. Sulejmani był dopuszczalny, należy przeanalizować przepisy prawa międzynarodowego, w szczególności prawa konfliktów zbrojnych. Kluczowym aktem prawa w tym przypadku są Protokoły Dodatkowe do Konwencji Genewskich z 1949 r. Odnoszą się one bowiem do ius in bello, a zatem zasad prowadzenia walk w czasie wojny. Zgodnie z art. 48 I Protokołu dotyczącego ochrony ofiar międzynarodowych konfliktów zbrojnych, kombatanci powinni rozróżniać cele cywilne od wojskowych i w związku z tym kierować operacje jedynie przeciwko tym ostatnim (jest to zasada podstawowa konfliktów zbrojnych zwana „zasadą rozróżniania”). Chociaż sam Protokół w żadnym ze swoich przepisów nie precyzuje, co można w ogóle uznać za cel wojskowy, to jednak dzisiaj teoretycy prawa międzynarodowego nie mają wątpliwości co do tego, jakie obiekty czy podmioty do takiej kategorii zaliczyć. Są to m.in. fortyfikacje, bazy wojskowe, broń, skład amunicji, a także oddziały wojska tudzież indywidualni kombatanci. Według oficjalnych źródeł ostrzał z dronów zabił poza gen. Sulejmanim, także Abu Mahdiego al-Muhandisa – jednego z dowódców pro-irańskich Sił Mobilizacji Ludowej oraz innych wojskowych, którzy zaangażowani byli w walkę z Państwem Islamskim. Niewątpliwie zatem amerykański atak uczynił zadość przepisom Protokołu, gdyż żaden z celów uderzenia nie był podmiotem cywilnym. Pociski wystrzelone z drona nie poczyniły także żadnych szkód w obrębie portu lotniczego w Bagdadzie, które w dużej części jest obiektem cywilnym.

Fakt, że sam atak przeprowadzony przez Amerykanów nie skutkował ofiarami ani zniszczeniami w obiektach cywilnych nie oznacza jednak, że może być w pełni uznany za legalny. Kwestią zasadniczą jest bowiem tutaj zbadanie, czy nie naruszył on zakazu użycia siły stanowionego przez art. 2(4) Karty Narodów Zjednoczonych. Zgodnie zeń, niedopuszczalne jest na gruncie prawa międzynarodowego dokonanie zbrojnego ataku na obce państwo, z kilkoma wszakże wyjątkami, a jednym z nich jest uprzednia zgoda na taki atak wydana przez państwo zaatakowane. O ile bowiem Irak kilka lat temu wydał zgodę Stanom Zjednoczonym i kilku innym państwom zrzeszonym w Globalnej Koalicji do prowadzenia na swoim terytorium działań zbrojnych przeciwko Państwu Islamskiemu, to jednak istnieje prawdopodobieństwo, że dokonując ostrzału konwoju, w którym znajdował się gen. Sulejmani USA naruszyły warunki udzielonej zgody. Takiego zdania jest m.in. premier Iraku Adel Abdul Mahdi, który w wydanym bezpośrednio po ataku oświadczeniu nazwał działanie Amerykanów „agresją” i „uderzeniem w suwerenność Iraku”. Stany Zjednoczone muszą liczyć się z poniesieniem konsekwencji, w tym zakończeniem działań militarnych na terytorium Iraku. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że 5 stycznia parlament iracki przegłosował rezolucję o wycofaniu wojsk Koalicji z terytorium swojego państwa.

Niezależnie jednak od tego, czy atak powietrzny przeprowadzony na rozkaz Donalda Trumpa uznany zostanie za legalny względem prawa międzynarodowego czy nie, należy się spodziewać, że Iran nie pozostanie wobec niego obojętny. Zabicie generała Sulejmaniego, którą wielu uważało za drugą, po Alim Chameneim najważniejszą osobę w Republice Islamskiej z pewnością skłoni Iran do akcji odwetowej, która może uderzyć w kilka potencjalnych celów. Najbardziej naturalnymi wydają się tutaj strategiczne amerykańskie obiekty militarne, ale także ambasady, budynki amerykańskich koncernów, jak również najbliżsi sojusznicy USA, które jednocześnie postrzegane są przez Teheran jako arcywrogowie: Izrael i Arabia Saudyjska. Jednakże obawy przed konfliktem zbrojnym na skalę międzykontynentalną są raczej przedwczesne – wprawdzie napięcia na linii Iran-USA osiągnęły niepokojąco wysoki poziom, to jednak w najbliższej przyszłości możemy spodziewać się raczej kolejnych wzajemnych osłabiających uderzeń i prób eliminowania wpływów przeciwnika na Bliskim Wschodzie. Działania obu mocarstw nie mają bowiem wystarczającego silnego poparcia nawet pośród wielu ich dotychczasowych sojuszników, a otwarty konflikt zbrojny na masową skalę może okazać się zbyt kosztowny i ryzykowany w porównaniu do stopniowego wieloetapowego osłabiania wroga.

Mateusz Osiecki – doktorant w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego, członek redakcji i autor portalu „Obserwator Międzynarodowy”.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.