„Tym ludziom należą się podziękowania i szacunek”. O Ukraińcach ratujących Polaków w trakcie ludobójstwa na Wołyniu z Witoldem Szabłowskim, reporterem i autorem książki „Sprawiedliwi zdrajcy”, rozmawia Mateusz Zardzewiały.
Wyruszył pan na Kresy II RP – na tę ich cześć, która współcześnie należy do Ukrainy – by zbadać historię Ukraińców, którzy ratowali Polaków przed barbarzyństwem Ukraińskiej Powstańczej Armii. Skąd pomysł na taki reportaż, dlaczego zdecydował się pan przyjrzeć temu epizodowi historii? Wołyń to temat mało znany świadomości społecznej.
Przede wszystkim ze wstydu, kiedy dowiedziałem się, że Polacy na Wołyniu byli nie tylko mordowani, lecz także ratowani przez Ukraińców. Ze wstydu, ponieważ mówimy o tysiącach ocalonych żyć i jednocześnie o tysiącach ludzi zabitych przez UPA za pomaganie Polakom – za to, że próbowali ich ratować, ostrzegali przed nadciągającymi bojówkami, chowali w swoich domach, w chlewach, w stodołach. I kiedy sobie pomyślę, z jaką determinacją Żydzi szukali ludzi, którzy ocalili ich od zagłady, ile czasu i energii kosztuje, żeby dotrzeć do każdej małej wioski i znaleźć tę jedną babcię, tego jednego dziadka, który się zachował jak człowiek… Już nawet nie mówię o tym, żeby z polskiej strony była jednakowa determinacja. Ale myśmy tych sprawiedliwych nawet w symboliczny sposób nigdy nie nagrodzili. Dlatego moim głównym motorem napędowym był wstyd. Często byłem pierwszym Polakiem, który docierał do tych ludzi.
Wspomina pan o tym, z jaką determinacją Żydzi poszukiwali ludzi, którzy pomogli im przetrwać holocaust, ale być może całkowita bierność Polaków w przypominaniu ukraińskich „sprawiedliwych” wynika z faktu, że Ukraińcy do dziś nie odcięli się od tej swojej przeszłości. W książce przywołuje pan postać mieszkającej w Lublinie Ukrainki, która mówi, że rozumie Polaków i podaje przykład Jedwabnego – jednej stodoły, za którą przepraszał prezydent RP, biskupi, na której temat powstało wiele opracowań naukowych, film. Natomiast współcześnie na Ukrainie Bandera, OUN i UPA są często gloryfikowane. Może po części to jest przyczyna?
Oczywiście sprawa Wołynia nie jest ani rozwiązana, ani nawet przegadana z Ukraińcami. Nie padły słowa przepraszam – to prawda. Natomiast czy to umniejsza bohaterstwu tych ludzi? Czy to sprawia, że nie warto byłoby im podziękować za ich czyny? Nie sądzę. Szukajmy dróg, żeby rozmawiać z Ukrainą o Wołyniu, żeby w jakiś sposób przekonać Ukraińców, że to jest temat najważniejszy dla pojednania pomiędzy naszymi narodami. Docelowo warto byłoby doprowadzić do sytuacji, w której nasi sąsiedzi uznają rzeź wołyńską za ludobójstwo, ale do tego jeszcze długa droga. Wydaje mi się, że właśnie wątek tych sprawiedliwych Ukraińców jest dobrym punktem wyjścia do rozpoczęcia tego dialogu. O tych ludziach można przecież rozmawiać na dwóch poziomach.
Jakich konkretnie?
Po pierwsze zwyczajnie na poziomie ludzkim. Tym ludziom należą się podziękowania i szacunek. Kropka. Po drugie na poziomie politycznym. I to też jest bardzo dobry sposób rozmowy, ponieważ nie prowadzi do natychmiastowej konfrontacji. Można uczciwie opowiadać o okrucieństwie tamtych czasów, jednocześnie wychodząc od jasnych stron naszych relacji. Dialog zamiast krzyku i bezpośredniego starcia. Dlatego jeśli chodzi o to uzasadnienie, o jakim pan mówił, to ja go nie widzę. W ogóle nie widzę żadnego uzasadnienia, żeby zapomnieć o ludziach, którzy oddali życie za naszych rodaków. Petro Parfeniuk, o którym można przeczytać w mojej książce, to człowiek, którego matka, ojciec i brat, bratowa i mała córeczka, cała rodzina została zabita za ratowanie Polaków. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mamy czekać w Polsce z uznaniem takich ludzi jak Petro Parfeniuk za bohaterów.
Kiedy pojechał pan na Ukrainę, czy nasi sąsiedzi chętnie pomagali panu w pańskich poszukiwaniach? Jak reagowali na człowieka z Polski, który przyjeżdża do ich małej wioski i pyta o wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat, o ludzi, którzy często już od dawna nie żyją?
Reagowali bardzo dobrze, ponieważ ja szukałem dobrych ludzi. Czasami też reagowali zdziwieniem. Jest taka historia z Trościańca, gdzie szukałem dwóch mężczyzn, którzy pomogli uratować Przebraże – twierdzę polskiej samoobrony, w której uratowało się kilkanaście tysięcy ludzi. Dwóch Ukraińców – pan Klimczuk i pan Olchowicz – przyszło i zdradziło plany UPA, zdradziło, że planowany jest atak na Przebraże, opowiedziało, gdzie są koszary UPA w Trościańcu; dzięki nim Polacy przeprowadzili bardzo skuteczny atak na Trościaniec. Znałem tylko ich nazwiska, wiedziałem, że były takie dwie osoby, pojechałem do tej wioski. I wtedy rzeczywiście okazało się, że pytam o ludzi, którzy zginęli w 1945 roku. Na początku budziło to lekkie zdziwienie. Losy tych dwóch panów odtwarzałem za pomocą takiej niemalże archeologii pamięci – chodziłem po tym Trościańcu i szukałem kogoś, kto jest w stanie powiedzieć na ich temat chociaż jedno zdanie, kogoś, kto pamięta chociaż kolor włosów, kolor oczu, usposobienie, gdzie który z tych panów gospodarzył, czy miał konia, czy miał dużo czy mało ziemi, czy był komunistą czy nie. Trzeba było porozmawiać z dwudziestoma osobami i od każdej zebrać po zdaniu, żeby coś z tego wyszło. Bywało, że budziłem zdziwienie. Większość ludzi była mi życzliwa, a jeżeli ktoś nie był życzliwy – dokładnie trzy razy zdarzyło się, że ktoś potraktował mnie z wielką agresją albo po prostu nie chciał ze mną porozmawiać – to zazwyczaj okazywało się, że są to ludzie, którzy w tamtych czasach trzymali karabin w rękach.
Poruszył pan temat pana Klimczuka i pana Olchowicza. W pańskiej książce można przeczytać, że pomogli oni Polakom, ponieważ niepodległa Ukraina powinna każdemu móc spokojnie spojrzeć w oczy. Patrząc z perspektywy reportera – uważa pan, że dzisiejsza Ukraina może spokojnie spojrzeć innym w oczy?
To nie jest kwestia perspektywy reportera. Każdy indywidualnie musi ocenić, czy czuje się dobrze ze swoją historią, ze swoją przeszłością. Nie jestem od tego, żeby za kogoś mówić, czy on może spoglądać w oczy czy nie. Nie mam problemu z tym, żeby patrzeć w oczy Ukrainie, z całą jej złożonością i ze wszystkimi jej problemami. A myślę, że Ukraina znajduje się w tej chwili w trudnym momencie historycznym, ale jest „na kursie”. I myślę, że pewne rzeczy na Ukrainie po prostu wymagają czasu. To jest młody kraj. Natomiast przez lata powtarzano, że Ukraińcy potrzebują czasu, więc rozumiem zniecierpliwienie z tym związane.
Obiecał pan pewnej kobiecie, Polce uratowanej i przygarniętej przez ukraińską rodzinę, która do dziś mieszka znaszą wschodnią granicą, że odnajdzie jej żyjących w Polsce krewnych. Udało się?
W chwili naszej rozmowy jestem właśnie w drodze do pani Hani. Będziemy tam robić reportaż, który ukaże się w „Dzień Dobry TVN”. Mam nadzieję, że historię pani Hani zobaczy ktoś mający jakiekolwiek informacje o jej rodzinie. Niestety, z kresowej wioski, z której ją uratowano – z Gaju – ocalało bardzo mało ludzi, a wszyscy, którzy przeżyli tamten koszmar, są naznaczeni traumą. Dlatego tak niezwykle trudno dotrzeć do świadków, którzy nie tylko pamiętają tamte wydarzenia, lecz także chcą o nich rozmawiać. Jednak wierzę, że uda się odnaleźć rodzinę pani Hani.
Rozmawiał Mateusz Zardzewiały.
Tekst publikujemy dzięki uprzejmości redakcji gazety Koncept – Magazyn Akademicki; http://gazetakoncept.pl/. Oryginalna wersja artykułu znajduje się pod adresem: http://gazetakoncept.pl/artykuly/wywiad/mateusz-zardzewialy/ludzie_wsrod_barbarzyncow-388