USA: wybory utraconych nadziei

Rozczarowanie – to chyba najlepsze słowo jakie można znaleźć na krótkie podsumowanie niemal zakończonej kampanii wyborczej w USA. Po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych rzesza wyborców będzie głosować na jednego kandydata z czystej antypatii względem drugiego. Można mieć wrażenie, że najlepszym rozwiązaniem dla rozsądnego obserwatora byłoby po prostu zagłosowanie na trzecią opcją bądź… niepójście na wybory!

clinton_trump_split

Autor: Mateusz Piątkowski z Chicago

Paliwo się skończyło

Wybierając w 2008 roku na prezydenta USA Baracka Obamę, Amerykanie mieli wiele powodów by dać czerwoną kartkę rządom Republikanów. Nowy kandydat obiecywał przemianę i słynnym hasłem yes, we can podbił serca osób wyczerpanych polityką Georga W. Busha. W zamian obywatele USA otrzymali spełnienie wyborczych wypowiedzi w postaci wyjścia wojsk amerykańskich ze znienawidzonej wojny w Iraku (w 2011 roku), zabicie Osamy Bin-Ladena oraz powolne dźwigniecie kraju z okowów kryzysu ekonomicznego. Te działania, oraz słabsza kontrkandydatura partii republikańskiej z 2012 roku w osobie Matta Roomneya, dały wystarczający do zwycięstwa elektorat by prezydent Obama mógł świętować powtórną reelekcję. Niemniej jednak, następne cztery lata rządów nie obfitowały już w spektakularne sukcesy pierwszego Afroamerykanina w Białym Domu. Gospodarka USA pomimo powstania z kolan stanęła w miejscu, a politykę zagraniczną i bezpieczeństwa naznaczyło szereg spektakularnych porażek związanych z powstaniem ISIS, sytuacją w Syrii oraz na Ukrainie, a także wzrostem chińskiej potęgi na Pacyfiku.

 

Młodzi i wściekli

Młody elektorat liberalny można uznać za jedną najbardziej z rozczarowanych grup amerykańskiego społeczeństwa. Pomimo naturalnego wyboru wartości reprezentowanych przez Demokratów (zwłaszcza w obszarze wielkich miast USA), znaczna część tych wyborców popierała kandydaturę kontrowersyjnego, ale niezwykle popularnego wśród młodszego pokolenia Berniego Sandersa, którego można uznać za demokratycznego Trumpa. To zdecydowany przeciwnik tzw. establishmentu – czyli uważanej za prawdziwego suwerenna w USA niewielkiej grupy przedstawicieli lobby ekonomicznego skupionego wokół wielkich instytucji finansowych USA z Wall Street w Nowym Jorku. Sanders w ostrych słowach zarzucał bankierom makiaweliczne metody oraz wykorzystywanie mas klasy średniej do osiągnięcia gigantycznych fortun, skutecznie wpływających na funkcjonowanie Białego Domu oraz Kongresu.

Bernie Sanders
Bernie Sanders

Pomimo, że w końcowym rozrachunku Sanders poparł w całości Hilary Clinton na ostatniej prostej w walce o urząd, to  właśnie wśród młodszej części liberalnego elektoratu kandydatka Demokratów w wyborach 2016 roku jest uważana za przedstawicielkę establishmentu. Głównie z racji zarzucanej jej niepublicznych związków finansowych z lobby przemysłowo-ekonomicznym wynikającym z sieci powiązań w Fundacji Clintonów. Zarówno Sanders, jak i Trump, zarzucają Clinton podążanie za głosem grup interesów finansujących jej kampanię oraz fundację jej męża, także przez obce państwa (takie jak Rosja czy Arabia Saudyjska), które następnie będą stwarzały odpowiednie pole nacisku na przyszłego Prezydenta USA. Pomijając powyższe kwestie wyborcy mogą być rozdarci: w przypadku Clinton razi na każdym kroku jej wysublimowana poprawność polityczna, u Trumpa z kolei brak elementarnej ogłady i szacunku.

 

Szczerość milionera

Największą bolączką Trumpa jest własna osobowość oraz – mówiąc dosadnie – niewyparzony język. Co ciekawe sam kandydat uważa to za swoją największa zaletę, gdyż dzięki tym cechom jest bardziej naturalny i prawdziwy – nie da się przy tym ukryć trafności pewnych spostrzeżeń dotyczących aktualnej sytuacji Stanów Zjednoczonych zwłaszcza w przedmiocie ekonomii. Nie wszystkich przekonuje jednak plan gospodarczy kandydata Republikanów. Trump, multimilioner, posiadający własny wieżowiec (Trump Tower przy 5. Alei w Nowym Jorku), chce rządzić USA jak swoim imperium majątkowym, obiecując Amerykanom bajkowe interesy i powrót ich miejsc pracy, wyprowadzonych za czasów rządów Busha i Obamy do innych państw. Swój program opiera na własnym autorytecie jako spełnionego biznesmena, którego sukces osobisty będzie mógł przekuć na korzyści dla USA tym razem w osobie gospodarza Białego Domu. Mimo braku jasnego odniesienia co tak naprawdę zamierza gospodarczo zmienić, osiągnięcia Trumpa są przekonywujące dla sporej rzeszy wyborców, spragnionych wizji Ameryki sukcesu i postępu.

Trump nie jest jednak w stanie poszerzyć swojej bazy wyborczej. Po pierwsze, nie przekonał do siebie całości tradycyjnego elektoratu Republikanów (ma głosować na niego około 80% tej grupy), ma śladowe poparcie wśród mniejszości etnicznych oraz niewielkie zaplecze wśród populacji wielkich miast. Szansą na jego elekcję jest jak się wydaje totalna mobilizacja jego „żelaznych” wyborców oraz próba przekonania chociaż części wyborców niezdecydowanych w tzw. swing states. Ciosem dla jego największych zwolenników było przedłożenie przez demokratyczne media taśm i zeznań kobiet będących przedmiotem osobistego zainteresowania milionera. Ujawniły one, stwierdzając dyplomatyczne, dość instrumentalne podejście Trumpa względem płci przeciwnej. Pomimo stanowczego odrzucenia oskarżeń przez kandydata oraz zasadniczych wątpliwości co do prawdziwości zeznań niektórych osób, tego typu zarzuty nie przechodzą w konserwatywnej Ameryce bez echa. Oburzenie wśród politologów wywołała także wypowiedź podczas trzeciej debaty telewizyjnej, kiedy milioner stwierdził, że zobaczy czy uzna wynik wyborów, co zostało uznane za próbę podważenia zasadniczej wartości amerykańskiej demokracji jaką jest pokojowe przejęcie władzy przez nową ekipę wybraną w demokratycznych wyborach.

 

Krótka pamięć Hilary Clinton

Zdecydowanie najsłabszym punktem Clinton w debacie wyborczej były kwestie polityki zagranicznej, które skutecznie wykorzystywał jej kontrkandydat. Były to głównie największe zastrzeżenia względem obecnego prezydenta, którego Sekretarzem Stanu w latach 2008-2012 była właśnie kandydatka demokratów. Trump zręcznie posługiwał się tematem ISIS jako ugrupowania „stworzonego” przez krótkowzroczność Obamy i Clinton, jak również korespondencyjną porażkę w pojedynku amerykańsko-rosyjskim w przedmiocie Syrii. Podobna konfrontacja dotyczyła zagrożenia bezpieczeństwa wewnętrznego i w tym miejscu Trump także lepiej trafia w nastroje Amerykanów, dotyczące dostępu do broni oraz imigracji z Bliskiego Wschodu – co zresztą spowodowało zmianę kursu samej Clinton, opowiadającej się za modelem niemieckim w przedmiocie polityki względem uchodźców, teraz stanowczo sprzeciwiającej się możliwości dostępu do USA potencjalnych osób mogących mieć powiązania z organizacjami terrorystycznymi.

cartoon

Jokerem Trumpa względem Clinton są e-maile, wydobyte z jej skasowanych kont mailowych przez portal WikiLeaks, ujawniające – zdaniem Republikanów – oportunizm i hipokryzję kandydatki Demokratów. Milioner niemal przy każdej okazji zadaje pytania względem Clinton o treść maili, sugerując wprost, że dzięki jej kontaktom ze światem biznesu i polityki, zapobiegła prowadzeniu rzetelnego śledztwa przez FBI i Prokuraturę Generalną USA względem jej osoby. Clinton tymczasem zręcznie unika dyskusji na powyższy temat, stara się za to pokazać, że Trump uzyskał dostęp do jej korespondencji elektronicznej za pośrednictwem rosyjskiego wywiadu. Codziennie ujawniane są nowe dane dotyczące maili wyciekłych z popularnych serwerów poczty elektronicznej, które były wykorzystywane przez kandydatkę Demokratów do komunikacji w zakresie bezpieczeństwa narodowego. Treść tych wiadomości (o ile mają one znamiona prawdziwości, czego nie można oficjalnie stwierdzić z powodu umorzenia śledztwa w tej sprawie) stawiają poważne znaki zapytania w przedmiocie kondycji amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości oraz korupcji na najwyższych szczeblach władzy. Pomimo tego, kandydatka demokratów znacznie lepiej wypada względem swojego przeciwnika pod względem PR-owym, prezentując się bardziej prezydencko i formułując wyraźne oraz akceptowalne wypowiedzi. Bardzo sprytnie unika większych dyskusji na temat maili oraz Fundacji Clintonów, przedstawiając ją jako organizację o międzynarodowym zasięgu charytatywnym, pomagając w sczepianiach dzieci i młodzieży w krajach Trzeciego Świata. Wreszcie, posiada także wyraźną przewagę wśród przedstawicielek płci pięknej (55% do 40%), miażdżąca przewagę w bastionach Demokratów ( Nowy Jork, Kalifornia), a także poparcie mniejszości etnicznych.

 

Quo vadis Ameryko?

Od wielu lat w USA ocenę rozwoju ekonomiczno-społecznego danego regionu ocenia się poprzez pryzmat rynku nieruchomości i jego kondycji. Wskaźnik ten jest stosunkowo prosty do oceny z uwagi na powszechne stosowanie modelu podatku katastralnego. W ten sposób można zwrócić uwagę na wzrosty i spadki cen domów mieszkalnych w różnych obszarach Ameryki. Od kilku lat stałe wzrosty towarzyszą w okolicach Zachodniego Wybrzeża USA (stany Waszyngton, Nevada oraz Kalifornia), natomiast w pozostałej części zdecydowanie gorsza sytuacja panuje w okolicach tzw. Mid-Westu czyli grupy stanów środkowo-zachodnich. W dużych ośrodkach miejskich takich jak Chicago koniunktura utrzymuje się na stałym poziomie, niektóre wielkie korporacje takiej jak Google czy McDonald’s zdecydowały się na powrót swych biur do miasta, praca jest względnie dostępna, władze miejskie inwestują w infrastrukturę – nie da się jednak nie zauważyć znacznego wzrostu cen usług. Ponadto, w Wietrznym Mieście widać także już namacalnie, że na naszych oczach powoli dokonuje się zmiana na pozycji światowego supermocarstwa, bowiem w stosunku do innych grup narodowościowych coraz większa grupa turystów, biznesmenów oraz studentów pochodzi z Państwa Środka. Jednak dysproporcje  pomiędzy miastem a stanem, w którym się w chwili obecnej znajduję są uderzające – stan Illnois jest bowiem pierwszym, o którym mówi się w kontekście bankructwa.

Beloit, Wisconsin
Beloit, Wisconsin

Pamiętajmy jednak, że Ameryka to nie tylko wielkie miasta oraz wieżowce, to także miejscowości takie jak miasteczko Beloit w stanie Wisconsin, spustoszone kryzysem, upadkiem przemysłu i outsourcingiem usług oraz produkcji za granicę. Tutaj widać drgania poprawy, m.in. właśnie poprzez obserwowaną budowę nowych domów, czy nowy park samochodowy, niemniej niewiele ma to wspólnego z okresem poprzedniej prosperity. Warto w tym miejscu przytoczyć, że ponad pół tysiąca dzieci uczących się w zespole szkól publicznych w Beloit jest uznawanych za żyjących w warunkach bezdomności (ogólna populacja miasta to ok. 35 000 mieszkańców). Takich miast w lepszej bądź gorszej sytuacji ekonomicznej są tysiące, zwłaszcza na obszarze Mid-Westu, stąd też wywodzi się główny elektorat Donalda Trumpa. Postępuje rozwarstwienie pomiędzy klasami bogatszymi oraz biedniejszymi. W miastach tych pojawia się konflikt na tle społecznym, a mieszkańców niepokoi wzrost przestępczości asocjowany z napływem emigrantów z krajów latynoskich. Napięcia społeczne występują także wśród społeczności afroamerykańskiej związanej z przypadkami użycia broni palnej przez policję w południowych stanach. W tym miejscu nie da się ukryć, że nadzieje związane z prezydentem wywodzącym się z tej społeczności w znacznej mierze rozminęły się z rzeczywistością i sytuacja Afroamerykanów przez 8 lat prezydentury Baracka Obamy nie uległa zbytniej zmianie. Stąd też argument Trumpa, w którym podnosi on, że zrobi więcej dla tej grupy etnicznej niż rządy Clinton-Obama przez 8 lat nie zupełnie pozbawiony jest użyteczności wyborczej.

   

Nasza część świata

Sporą część debaty wyborczej zajmowały kwestie szeroko pojętej polityki zagranicznej. Jednakże programy obydwu kandydatów nie napawają optymizmem, jeśli chodzi o ich stosunek do naszego obszaru geograficznego. Program Trumpa jest radykalny i nieprzewidywalny. Milioner nie wyrażał się zbyt pozytywnie o państwach NATO, a także innych sojusznikach USA, wskazując, że powinny one płacić swoistą daninę za ochronę suwerenności. Wypowiadał się także pochlebnie co do kierunków polityki dalekowschodniej Rosji, uniknął wyraźnej drogi rozwiązania kryzysu ukraińskiego, twierdząc że jest to raczej problem Europy niż USA. Pewną nadzieją pozostaję okoliczność, że Trump być może wypowiadał się w ten sposób jedynie na potrzeby kampanii wyborczej. Kandydatka Demokratów ma bardziej dyplomatycznie wypowiedzi w tej mierze i należy spodziewać się z dużym prawdopodobieństwem, że jej wybór na gospodarza Białego Domu będzie kontynuacją dotychczasowej polityki zagranicznej USA z jej wszystkimi wadami i zaletami.

dr 

Prawo międzynarodowe?

Zupełnie pominiętym aspektem przez kandydatów, jak również prowadzących debaty jest kwestia stosowania przez Stany Zjednoczone prawa międzynarodowego, zwłaszcza w kontekście operacji wojennych prowadzonych na całym świecie. Trump w żaden sposób nie odniósł się do kwestii szeroko rozpowszechnionego przez administrację prezydenta Obamę programu dronowego i zjawiska selektywnej eliminacji. Nie padły także żadne sformułowania w przedmiocie przystąpienia USA do Międzynarodowego Trybunału Karnego, eksterytorialnego stosowania praw człowieka, czy także będącej jedną z największych niezrealizowanych obietnic obecnego prezydenta USA, kwestii funkcjonowania amerykańskiej bazy w Guantanamo. Można mieć więc wrażenie, że w tej sprawie występuje pomiędzy kandydatami pewien konsensus.

 

CNN – Czyli Nie bardzo (obiektywna) Narracja

Definitywnie należy przyznać kandydatowi Republikanów w jednym rację. Kampania ujawniała nie tyle brak obiektywizmu (co w przypadku demokratycznej CNN nie jest jakimś wielkim zaskoczeniem) co raczej rażącą jednostronność przekazu medialnego w USA, zarówno na poziomie prasowym, jak i telewizyjnym. Zasadniczo ogromna część sprawozdań (a relacja z kampanii w głównych serwisach jest realizowana przez 24 godziny na dobę co najmniej od początku roku)  sprowadza się do negatywnej oceny wypowiedzi kandydata Republikanów. Media sprowadzają ekspertów, którzy wskazując właściwie na wyłącznie błędy Trumpa, przy okazji bezustannie wyśmiewając jego program wyborczy przy minimalnej obecność chociażby merytorycznych aspektów jego kandydatury. Z kolei w kontekście Hilary Clinton, jedyną stacją telewizyjną zadającą niewygodne pytania jest FOX News, co należy widzieć jako potężny problem w kontekście wiarygodności przekazu ogółu amerykańskich mass mediów. Wydaję się być to tym bardziej uderzające w świetle faktu, że bez względu na ostateczny wynik wyborów na Trumpa odda swój głos co najmniej ok. 40 % uprawnionych wyborców.

           

Kto wygra?

Ostatnie sondaże, zwłaszcza te wykonane po ujawnieniu zeznań dotyczących stosunku Trumpa do płci przeciwnej wskazywały na zdecydowaną przewagę kandydatki Demokratów (nawet dwucyfrową). Jednak co interesujące, sondaże sporządzane po trzeciej debacie nie są już tak jednoznaczne. Brytyjskie firmy bukmacherskie, które przewidziały wynik Brexitu, teraz uznają, że większe szanse na elekcje ma milioner z Piątej Alei. Z drugiej jednak strony aktualne wyniki toczących się „przedwyborów” wskazują na możliwość uzyskania przez Demokratów znaczącego poparcia w dotychczasowo tradycyjnych bastionach Republikanów (np. Teksasu). Zgodnie ze statystyką, nikt od 1960 roku nie wygrał wyborów prezydenckich nie uzyskując poparcia elektoratu w dwóch z trzech stanów: Florydy, Ohio i Pensylwanii. Bitwa o głosy będzie więc toczyć się głównie w tych rejonach, a jej efekt jest wciąż niewiadomą. Zwłaszcza Słoneczny Stan będzie po raz kolejny decydującym miejscem starcia kandydatów, gdyż jedyną szansę na elekcję dla milionera będzie wygranie głosów elektorskich właśnie na Florydzie.

Zdjęcia: http://www.thefiscaltimes.com/ / http://www.slate.com/ / https://wikileaks.org/ http://www.washingtontimes.com/ /

Mateusz Piątkowski – doktorant w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Stypendysta ChicagoKent College of Law

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed