Chile: koniec neoliberalnej utopii?

Jeszcze na początku października prezydent Chile przechwalał się, nazywając swój kraj „oazą” na niespokojnym kontynencie. Jednak już tydzień później rozpoczęły się gwałtowne protesty niezadowolonej klasy średniej. Chilijczycy chcą zmiany neoliberalnego systemu gospodarczego i zniwelowania olbrzymich nierówności społecznych.

Plakat w centrum Santiago z portretami osób które zginęły w trakcie protestów / Fot. Franciszek Sidor

Autor: Franciszek Sidor z Santiago (Chile)

Chile przez lata była postrzegana jako „zielona wyspa” na mapie Ameryki Południowej. Kraj o stabilnej gospodarce i przewidywalnych, umiarkowanych rządach wybieranych w demokratycznych wyborach. Do 2013 roku Chile było najbogatszym krajem Ameryki Południowej pod względem PKB na mieszkańca, z danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego na rok 2018 Chile nadal (nieznacznie) wyprzedza Polskę w tej statystyce (15902 USD Chile przy 15426 USD Polska). Według rządowych źródeł skrajna bieda tak charakterystyczna dla państw regionu, spadła z ponad 45% w 1987 roku do 11,7% w 2015. W dzisiejszym Chile próżno już szukać „campamentos”, czyli  lokalnych odmian „faveli”, dzielnic prowizorycznie skleconych domków z dykty i blachy.

Chile, czyli prymus Ameryki Południowej

Chile tradycyjnie jest przykładem, jeśli chodzi o wolność gospodarczą, w światowych rankingach zawsze zdobywa czołowe miejsca. W rankingu Wall Street Journal i Heritage Fundation z 2015 roku kraj zajął 7 miejsce na 178 krajów. Chile jest postrzegane przez zwolenników liberalnej gospodarki i minimalnego państwa jako przykład na funkcjonowanie tego modelu. Kraj rozpoczął budować swój neoliberalny model ekonomii za czasów dyktatury Augusta Pinocheta, który oddał zarządzanie chilijską gospodarką w ręce tzw. „Chicago boys”, czyli chilijskich ekonomistów wykształconych na uniwersytecie chicagowskim. Mieli oni wdrażać w życie neoliberalną koncepcję Miltona Friedmana. Przede wszystkim zreprywatyzowano chilijskie przedsiębiorstwa znacjonalizowane za czasów prezydentury komunistycznego prezydenta Salvadora Allende i otwarto kraj na kapitał zagraniczny.

Mimo kryzysu w latach 1982-1985 model się sprawdzał i po ustąpieniu Pinocheta w 1989 roku gospodarka chilijska wystrzeliła w górę. W latach 90. minionego stulecia PKB nominalny wzrósł o ponad 129%, kontynuując tę tendencję na początku XXI wieku pomimo azjatyckiego kryzysu ekonomicznego na przełomie wieków. Chile było krajem postrzeganym jako stabilny przez zagranicznych inwestorów i politycznie przewidywalny. Gwałtowne społeczne protesty z października tego roku zszokowały świat i postawiły pod znakiem zapytania o przyszłość „chilijskiego cudu”.

To nie 30 pesos, to 30 lat

Bezpośrednią przyczyną protestów stała się podwyżka na przejazdy metrem w wysokości 30 pesos (około 14 groszy) w połowie października. Dodatkowo sytuację zaogniły aroganckie i nietrafione wypowiedzi ministrów, którzy radzili wcześniej wychodzić z domu, by zdążyć na tańszą taryfę metra. W Chile tydzień pracy jest długi, liczy sobie zgodnie z kodeksem pracy 45 godzin, a wiele osób na dojazd przeznacza półtorej godziny lub więcej. Wielu Chilijczyków odebrało taką wypowiedź ministra jako zniewagę. Na początku protesty miały charakter pokojowy, były organizowane przez studentów i polegały na przeskakiwaniu bramek w metrze i unikaniu płacenia za przejazd. 18 października protesty stały się bardziej gwałtowne, 25 stacji metra zostało spalonych przez demonstrantów, a w sumie ponad 70 zostało zniszczonych i wyłączonych z użycia. Wobec eskalacji protestów, brutalnych starć z policją, niszczenia i  szabrowania supermarketów, centro-prawicowy prezydent Sebastian Piñera 19 października ogłosił wprowadzenie stanu wyjątkowego oraz godziny policyjnej od godziny 22 do 7 rano.

Po raz pierwszy od końca rządów Pinocheta i jego wojskowej junty, czyli 1989 roku, podjęto tak drastyczne środki w następstwie niepokojów społecznych. Ostatnim razem miało to miejsce w 2010 roku po bardzo dużym trzęsieniu ziemi. Tym razem na ulice zostało wysłanych ponad 9000 żołnierzy, a dzielnice Santiago zapełniły się patrolującymi je wojskowymi pojazdami. Reakcja rządu okazała się jednak nietrafiona, obecność wojskowych jeszcze bardziej sprowokowała Chilijczyków pamiętających wciąż nadużycia armii podczas rządów Pinocheta. Wiele budynków użyteczności publiczności zostało obrzuconych kamieniami, zdemolowanych i podpalonych. Protesty szybko objęły też inne duże ośrodki miejskie w Chile, jak miasta na wybrzeżu Valparaiso i Viña del Mar, Concepción na południu, a także Coquimbo oraz La Serena na północy. Sieć supermarketów Lider amerykańskiego giganta Walmart poniosła wielkie szkody, 60 supermarketów zostało rozszabrowanych przez tłumy protestujących. Co więcej, 150 sklepów innej chilijskiej sieci SMU także poniosło duże straty. Przez pierwszy tydzień protestów zamknięte zostały uniwersytety, wiele szkół i centra handlowe. Wiele firm skróciło godziny pracy, by pracownicy mogli wrócić do swoich domów, gdyż dobrze rozwinięta sieć metro w Santiago zamykała wcześniej stacje, część z nich została zresztą zamknięta całkowicie. W celu ochrony przed szabrem, właściciele sklepów i okoliczni mieszkańcy zorganizowali się w nieformalne grupy nazywane „żółtymi kamizelkami” od odblaskowych nakryć, które nosili. Mimo że szybko zaczęli się kojarzyć z ruchem protestujących we Francji, przywódczyni francuskich „żółtych kamizelek” w wywiadzie dla chilijskiego dziennika odcięła się od ich, określających ich jako zaprzeczenie idei i „zdrajców”.

Od rozpoczęcia protestów do 15 listopada zginęły w różnych okolicznościach 24 osoby, połowa z nich w pożarach wywołanych przez szabrujących w supermarketach i hurtowniach. Jedynie w przypadku 5 śmiertelnych ofiar jako przyczynę można wskazać działanie bezpośrednie wojska lub chilijskiej policji, czyli „carabineros”. W trakcie protestów zginął też Polak, Mateusz Maj, który został przypadkowy postrzelony przez swojego teścia, gdy ten próbował bronić sklepu przed szabrującymi. W sumie w trakcie protestów zostało zatrzymanych ponad 7000 osób, w większości później szybko zwolnionych. Chilijczycy, wrażliwi na punkcie naruszania praw człowieka przez lata wojskowej dyktatury, szybko zaczęli alarmować o przypadkach nadmiernej brutalności policji, torturach i nadużyciach seksualnych. Serwisy społecznościowe zapełniły się materiałami o pobiciach przez policję oraz informacjami o gwałtach. Wiele z nich nie zostało dostatecznie potwierdzonych, a niektóre okazały się zwykłymi fake newsami, jak np. plotka o tym, że na jednej z najważniejszych stacji metra w Santiago (do dziś zamkniętej) policja zorganizowała centrum tortur. Rząd przyznał jednak, iż na skutek użycia przez policję gumowego śrutu, w demonstracjach zostało oślepionych ponad 200 protestujących. Sprawę tę nagłośniły światowe media, między innymi New York Times. Międzynarodowe organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka, jak Amnesty International oraz Human Rights Watch, w swoim raporcie oskarżyły rząd Chile o łamanie praw człowieka, co zostało później odrzucone przez stronę rządową.

Obok chaotycznych protestów, ulicznych zamieszek, a często wręcz aktów zwykłego wandalizmu i szabru, krystalizował się ruch społeczny o wyraźniejszych postulatach. Podwyżka cen biletów metro, która szybko została cofnięta przez prezydenta, była tylko pretekstem, przysłowiową kroplą, która przelała czarę. Protestujący na swoje sztandary wynieśli podnoszone od lat postulaty: zmniejszenie nierówności społecznych, wyższą pensję minimalną, zniesienie  prywatnego systemu emerytalnego, zmniejszenie pensji parlamentarzystów, poprawę publicznej opieki zdrowotnej i zmniejszenie cen leków, zamrożenie podwyżek cen energii.

Luksus tylko dla bogatych

Chile jest uważane za kraj o wielkim rozwarstwieniu społecznym. Według wskaźnika Giniego, który w statystyce służy do przedstawiania nierówności społecznych, współczynnik ten wynosi 0,454 (dane CEPAL, Komisja Gospodarczej ONZ ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów, dane z 2017 roku), a np. w Polsce 0,298 (dane z 2016 r.), gdzie im mniejsza wartość współczynnika tym nierówności w dochodach są mniejsze. Plasuje to Chile daleko w drugiej setce państw, mimo że za Chile jest jeszcze wiele krajów regionu, na czele z Brazylią (bardzo wysoko współczynnik 0,539). Pomimo tego, że na tle regionu Chile nie jest najbardziej rozwarstwionym społecznie krajem, Chilijczycy mają głęboko zakorzenione poczucie niesprawiedliwości społecznej. System chilijski jest stworzony dla ludzi zamożnych, świetne prywatne szkoły i kliniki oraz luksusowe kondominia w pięknych, zadbanych dzielnicach Santiago leżą absolutnie poza zasięgiem przeciętnego reprezentanta chilijskiej klasy średniej. Przy przeciętnym wynagrodzeniu 500 000 pesos (ok. 2500 złotych netto) i wysokich cenach (porównywalnych z Europą Zachodnią) nawet podstawowych towarów jak żywność, wiele osób ratuje swoje budżety domowe zadłużaniem się i płaceniem kartami kredytowymi oferowanymi przez duże sieci retailowe. Według Chilijskiego Banku Centralnego w 2018 roku zadłużenie Chilijczyków wynosi już ponad 70% procent dochodów, a ponad 30% dorosłych mieszkańców Chile ma opóźnienia w spłacie swoich długów. Mimo rozwoju gospodarczego i redukcji ubóstwa, większość Chilijczyków nie uważa się za beneficjentów prosperity, czując się odrzucona na margines i pozbawiona realnych szans na awans społecznego. Sytuację pogarsza jeszcze bardzo niski poziom publicznej edukacji podstawowej i średniej, który przekłada się na znacznie mniejsze szansę na dostanie się na studia wyższe ich absolwentów. Jedynie uczniowie szkół prywatnych z rodzin o wyższych dochodach mają realne szanse studiować na tradycyjnych uniwersytetach. Dla osób, które nie dostały się na te uczelnie pozostają wyższe szkoły prywatne o niskim poziomie wykształcenia i co za tym idzie słabych perspektywach zawodowych. Ten błędny krąg  lepszego wykształcenia oraz lepszych perspektyw zawodowych się zamyka i niezwykle trudna staje się jakakolwiek zmiana w skostniałej strukturze społecznej.

Kolejnym wielkim problemem jest system emerytalny, który ponad 40 lat temu został przekazany całkowicie funduszom prywatnym. Na chilijskich rozwiązaniach wzorował się podobno rząd Jerzego Buzka przy powoływania do życia III filaru i OFE. Mimo że eksperci chwalą chilijski system, który powinien działać bardzo dobrze, jeśli osoba pracuje bez przerw w zatrudnianiu przez całe swoje życie zawodowe, sami Chilijczycy podchodzą do niego bardzo sceptycznie. Przeciętna emerytura w Chile jest bardzo niska, wynosi ok. 150.000 pesos, czyli mniej więcej 750 złotych, a składki emerytalne stanowią aż 10% zarobków. Chilijczycy twierdzą, że fundusze emerytalne czerpią zyski z obracania ich oszczędnościami, a sami nie maja dostępu do tych środków i postulują powrót do systemu publicznego zarządzanego przez państwo. Także publiczna opieka zdrowotna w Chile nie ma wśród jej użytkowników dobrej opinii, pomimo wzrostu nakładów i budowy nowych szpitali oraz przychodni czas oczekiwania na przyjęcie do specjalistów, brak lekarzy, a także bardzo wysokie ceny leków sprawiają wrażenie, iż rząd nie robi w tej sprawie dostatecznie dużo. Dodatkowo, wizerunek publicznej służby zdrowia pogarsza zderzenie z ultranowoczesnymi klinikami będącymi jednymi z najlepszych na kontynencie, jednak bardzo drogimi i dostępnymi tylko dla bardziej zamożnych posiadaczy prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego, które pokrywa duży procent kosztów leczenia.

Następną komplikacją w chilijskiej układane jest kwestia rdzennej ludności, szczególnie najbardziej rozpowszechnionego na terytorium Chile plemienia Mapuczów. Przeprowadzają oni regularnie zamachy określane jako terrorystyczne przez rząd, podpalając maszyny do wyrębu lasu na terenach, których własność sobie roszczą. Sytuacja z rdzennymi ludami była napięta już od XIX wieku, kiedy to rząd młodej wtedy republiki wydał wojnę plemionom indiańskim w celu objęcia suwerennej władzy nad terytorium tworzącego się dopiero państwa. Do dziś Mapucze czują się marginalizowani, a ich prawa niedostatecznie szanowane.

Wieczna walka mas z klasą przodującą

Analizując przyczyny obecnego społecznego wybuchu, nie sposób zapomnieć także o jego politycznym tle. Historia Chile to historia walki mas z klasą posiadającą. Tradycyjny w kraju wyraźny podział klasowy od zawsze powodował wiele napięć. Aspiracje mas odniosły sukces,  kiedy to w 1970 socjalista Salvador Allende wygrał wybory prezydenckie i szybko wdrożył reformy nacjonalizujące przemysł oraz rolnictwo na wzór sowiecki. Spowodowany tym kryzys i strajki wielu sektorów zaowocowały przewrotem wojskowym wspieranym zresztą przez dużą część społeczeństwa. Późniejsze represje komunistycznych aktywistów, tortury oraz zabójstwa bez procesu jeszcze bardziej spolaryzowały społeczeństwo i stworzyły po lewej stronie poczucie głębokiej nieufności i niechęci do państwa. Powrót do demokracji i rządu kilku lewicowych prezydentów nie zmieniło tej sytuacji.

Według powszechnej opinii wszyscy prezydenci po 1989 roku zajmowali się przede wszystkim zabezpieczaniem swoich interesów i lukratywną prywatyzacją strategicznych dla państwa sektorów. Gwałtownie zakończona prezydentura Allende wytworzyła w jego zwolennikach wrażenie, że jedyna szansa na zmianę systemu i zniwelowanie nierówności społecznych została zaprzepaszczona. Sektory lewicowe stworzyły mit idealistycznego prezydenta, który chciał zmienić system, lecz został brutalnie zdławiony przez klasę posiadającą reprezentowaną przez wojsko. Jako że lewica stała się ofiarą przemocy (wojskowego przewrotu) poczuła, iż to ona miała dziejową rację zgodnie z logiką, iż przegrani są moralnymi zwycięzcami. To przekonanie pokutuje w Chile do dziś. Społeczeństwo jest w przeważającej większości lewicowe i domaga się większej roli państwa, a także darmowych usług publicznych, takich jak edukacja i opieka zdrowotna, darząc głęboką nieufnością sektor prywatny. To właśnie lewica przyczyniła się do wybuchu niepokojów społecznych, które potem objęła inne sektory, mniej aktywnie politycznie. Pojawiły się także pogłoski wygłaszane przez niektórych polityków prawicy, że to czynniki zagraniczne miały wpływ na wybuch protestów, wskazując przede wszystkim na ingerencję Wenezueli. Trzeba przy tym pamiętać, że Chile uznało Juana Guaido jako tymczasowego prezydenta, co pogorszyło znacznie stosunki między Chile i Wenezuelą rządzoną wciąż przez socjalistycznego Nicolasa Maduro. Te wszystkie wymienione wyżej czynniki i narastająca przez lata frustracja i społeczne niezadowolenia dało swój upust w protestach z października tego roku, a najważniejszym jego wyrazem była wielka pokojowa demonstracja 25 października, która zgromadziła według organizatorów 1.200.000 uczestników. Była jednocześnie największą w historii tego 18 milionowego kraju. Przewodnim hasłem protestów stało się „to nie 30 pesos, to 30 lat” odnosząc się do podwyżki cen biletów metro i 30 lat od czasu zakończenia dyktatury wojskowej, w trakcie których nie dokonały się pożądane zmiany.

Wielka demonstracja 25 października / fot. Wikimedia Common

Inwazja kosmitów

W reakcji rządu na postulaty wysuwane przez prostujących, prezydent Piñera przedstawił pakiet proponowanych zmian, obiecując m.in. podwyżkę najniższej emerytury o 20% (do tej pory było to 110.000 pesos, czyli ok. 520 złotych), podwyżkę pensji minimalnej do 300.000 pesos netto (1430 złotych) dopłaty do lekarstw, ustalenie cen energii, nową 40 procentową stawkę podatku dla najbogatszych i obniżenie pensji parlamentarzystów. Prezydent dokonał także zmian w rządzie, zwalniając przede wszystkim krytykowanego ministra spraw wewnętrznych Andresa Chadwicka. Protestujący uznali zapowiedziane reformy za niedostateczne i protesty kontynuowali. Z oburzeniem przyjęto również nagranie głosowe pierwszej damy Chile, Cecilia Morel, która w wiadomości do koleżanki porównywała sytuację do „inwazji kosmitów” i martwiła się tym, że będą musieli „dzielić się przywilejami” z ludźmi. Pani Morel później przeprosiła za swoje słowa, ale protestujący z charakterystycznym dla Chilijczyków poczuciem humoru zaczęli tworzyć internetowe memy z pierwszą damą i kosmitami, a na protestach zobaczyć można demonstrujących przebranych za przybyszów z innych planet.

Pierwsze deklaracje prezydenta były konfrontacyjne, kiedy to oświadczył „iż jesteśmy w stanie wojny z nieustępliwym wrogiem”, na co zresztą generał Iturraga odpowiedzialny za utrzymanie porządku podczas stanu nadzwyczajnego odpowiedział mu, „że nie ma żadnej wojny”. Piñera później zmienił strategię i po gigantycznej demonstracji 25 października na Twitterze poparł protestujących pisząc, iż „w jedności i z pomocą Boga przemierzymy wspólnie tę drogę do lepszego dla wszystkich Chile”, co spotkało się z kpinami, jako że jednym z postulatów protestujących była… dymisja prezydenta. Chilijski Internet odpowiedział znowu zalewem memów, wklejając Piñere w miejsce demonstrantów. 27 października zniesiono stan nadzwyczajny i godzinę policyjną, jednak protesty nie ustawały. Pierwszy tydzień listopada przyniósł nowe protesty i gwałtowne rozruchy oraz walki uliczne w Santiago, jak również innych miastach. Podpalone zostały kolejne budynki i szabrowano sklepy. 3 listopada Ministerstwo Gospodarki podało, że straty materialne spowodowane protestami wynoszą ponad 3 miliardy dolarów, między 100 a 300 tysięcy miejsc pracy zostało utraconych. Peso chilijskie zanotowało gwałtowny spadek (dolar po raz pierwszy w historii przekroczył granicę 800 pesos), a wzrost gospodarczy w październiku był ujemny. Dlatego też, ekonomiści uważają, że zahamowanie gospodarki w październiku oznaczać będzie spadek o punkt procentowy wzrostu gospodarczego Chile w latach 2019-2020. Rząd odwołał także szczyt APEC (Organizacja Współpracy Gospodarczej Azji i Pacyfiku) i COP 25, które miały odbyć się w Santiago odpowiednio w listopadzie i grudniu tego roku.

„Acuerdo por la paz” czyli porumienienie parlamentarzystów w sprawie nowej konstytucji / Źródło: zbiory własne F. Sidora

Chcemy nowej konstytucji!

W miarę jak protesty kontynuowały, demonstranci coraz częściej zaczynali domagać się zmiany konstytucji. Obecnie obowiązującą jest ta powstała w 1980 roku za czasów dyktatury Augusto Pinocheta. Mimo że została zmieniona wielokrotnie w latach 90., między innymi za rządów socjalistycznego Ricardo Lagosa, pod koniec XX wieku, kiedy to zostało wprowadzonych do niej 200 poprawek. Społeczeństwo chilijskie widzi jednak w konstytucji jeden z ostatnich reliktów rządów junty i od wielu lat wysuwane są postulaty o jej zmianie, które teraz znacznie nabrały na sile. Mimo że poprzednia, socjalistyczna prezydent Michelle Bachelet, rozpoczęła konsultacje społeczne w sprawie nowej ustawy zasadniczej, proces nie posunął się do przodu za kadencji obecnego prezydenta. Konstytucji zarzucane jest, że najważniejsze dla społeczeństwa kwestie są regulowane w taki sposób, iż bardzo trudno dokonać jest jakiejkolwiek zmiany bez zmiany konstytucji. Na przykład artykuł, który reguluje prawo do ubezpieczenia społecznego i emerytury stanowi, iż ustawa w tym zakresie może być zmieniona jedynie głosami absolutnej większości parlamentu i senatu. Konstytucja nie odbiega znacznie od innych ustaw w państwach demokratycznych, jednak zgodnie z duchem neoliberalnym, w których została uchwalona, kładzie nacisk na wolności, nie zaś prawa, których spełnienia można wymagać od państwa. I tak na przykład konstytucja ustanawia wolność do wyboru systemu ochrony zdrowia prywatnego lub publicznego, wolność do nauki w szkolnictwie prywatnym lub publicznym i do tworzenia szkół z bardzo niewielkimi ograniczeniami, wolność do pracy etc. Krytycy konstytucji zarzucają jej także nadmierną ochronę prawa własności, zbyt silną pozycję prezydenta jako władzy wykonawczej i braku choćby wzmianki o rdzennej ludności zamieszkującej kraj. Dyskusja o konstytucji nabierała na sile w miarę jak kontynuowano protesty, a konstytucja stała się nawet drugą najlepiej sprzedawaną książką w Chile. W końcu, po intensywnych obradach reprezentantów większości partii zasiadających w kongresie (poza komunistami), nad ranem 15 listopada parlamentarzyści doszli do porozumienia, iż w kwietniu 2020 zorganizowane zostanie referendum, w którym zostanie padnie pytanie, czy Chilijczycy chcą nowej konstytucji. Porozumienie zostało okrzyknięte jako historyczne i dało wiarę na szybkie zakończenie protestów. Tak się jednak nie stało i choć w demonstracjach bierze udział mniej osób, akty wandalizmu, podpalenia i blokady dróg ciągle mają miejsce i wręcz przybrały na sile na chilijskiej prowincji.

Co dalej?

Trudno w tym momencie odważyć się na jakąś jasną prognozę dla Chile. Prezydent ma rekordowo niskie poparcie (około 14%), a Chilijczycy odczuwają, iż mimo ponad miesięcznych protestów nie udało im się osiągnąć realnych i natychmiastowych efektów. Niemniej jednak, większość społeczeństwa jest już zmęczona przedłużającym się stanem niepokoju społecznego i chcą powrotu do normalności. Akty zwykłego wandalizmu i powtarzające się wciąż przypadki szabru powodują, iż protesty tracą swoje poparcie.

W najbliższej przyszłości nie należy się raczej spodziewać się zmian systemowych. Uchwalenie nowej konstytucji będzie miało pewien   ideologiczny efekt łagodzący, szczególnie dla lewej strony sceny politycznej, jednak jest mało prawdopodobne, iż przełoży się to konkretne i szybkie zmiany w chilijskim prawie. Należy spodziewać się raczej, iż dopiero wybory prezydenckie w 2022 roku, w których, biorąc pod uwagę obecne nastroje w kraju, wygra kandydat lewicy, mogą przynieść bardziej konkretne zmiany. Można przypuszczać, iż elektorat lewicowy będzie domagał się bardziej radykalnych reform niż te za rządów poprzedniej prezydent Michelle Bachelet. Wielu jednak niepokoi taki scenariusz, znając przykład katastrofy gospodarczej i humanitarnej Wenezueli rządzonej przez radykalną lewicę, najpierw przez Chaveza, a potem Maduro. Efekty przedłużających się protestów, jakie już odczuwa Chile, są raczej negatywne: wspomniane już obniżenie tempa wzrostu gospodarczego, spadek zaufania zagranicznych inwestorów oraz nadszarpniecie opinii stabilnego i demokratycznego państwa na arenie międzynarodowej oraz duży spadek liczy turystów odwiedzających kraj. Straty materialne można odrobić, ale utraconą, przez lata wypracowaną, opinię prymusa Ameryki Południowej, trudno będzie nadrobić. Komentatorzy w Chile są zgodni: model neoliberalnego, minimalnego państwa już przestał działać, ale co pojawi się na jego miejscu tego nikt jeszcze nie wie.  

Franciszek Sidor – adwokat, mieszkający i pracujący w Chile od 7 lat, członek zarządu Zjednoczenia Polskiego im. Ignacego Domeyki w Chile, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed