Opowieść o prostym człowieku uwikłanym w walkę z wielkim imperium [WYWIAD]

Rozmowa z twórcami filmu dokumentalnego „Cienie imperium” – reżyserem Karolem Starnawskim i współscenarzystą Tomaszem Grzywaczewskim – o uwikłaniu prostego człowieka w imperialne zapędy Federacji Rosyjskiej. Rozmawiał Tomasz Lachowski.

Kadr z filmu / fot. dystrybutor

Film „Cienie imperium” otwiera kadr ukazujący postać Józefa Stalina. Czy oznacza to, że pomimo ponad 66 lat od jego śmierci, to właśnie widmo, ale i swoiste „dziedzictwo” Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego stanowi tytułowe cienie imperium?

Tomasz Grzywaczewski: Ta scena jest i dosłowna, i symboliczna. Została w końcu nakręcona w muzeum Stalina w Gori na terytorium Gruzji, gdzie toczy się jeden z wątków filmu. Iosif Wissarionowicz sam był zresztą Gruzinem. Rzeczywiście, polityka Stalina – jego słynna „szachownica” – doprowadziła do wzrostu napięć na tle narodowościowym. To właśnie jej dosłowność. A symbolika dotyczy tego, że pewien imperialny model prowadzenia polityki, sposób myślenia o ościennych, małych narodach i po prostu zwykłym człowieku, jest wciąż żywy, co chcieliśmy przekazać za pomocą naszego filmu.

Czy oznacza to, że gdybyście mieli nakręcić kolejną odsłonę swojego dokumentu to zamiast Stalina mógłby spokojnie pojawić się Władimir Putin, bo jest w jakimś sensie jego kontynuatorem, wcielającym w życie model polityki, o którym wspominacie? 

Karol Starnawski: Rozważaliśmy, czy wizerunek obecnego prezydenta Federacji Rosyjskiej użyć w dokumencie, np. w postaci archiwaliów. Przez chwilę myśleliśmy również o tym, żeby film rozpoczynał Stalin, a wieńczył Putin, który idzie przez salę kolumnową Kremla w celu złożenia przysięgi prezydenckiej. Nie zdecydowaliśmy się jednak na to z kilku powodów. Po pierwsze, dziś większość filmów „z Rosją w tle” zazwyczaj używa wizerunku złowrogiego Putina, który przemawia z pasją na Placu Czerwonym – chcieliśmy uniknąć pewnej dosłowności. Po drugie, wydaje nam się, że myśl Stalina – choć nie w tak drastycznej skali – jest wciąż aktualna i pewna filozofia trzymania ludzi pod butem przebrzmiewa również we współczesnej Rosji.

TG: Myślę, że gdyby pojawił się Putin, ten film zacząłby zbytnio dryfować w kierunku publicystyki i skupienia się wyłącznie na teraźniejszości. Józef Stalin w symboliczny sposób pokazuje pewną ciągłość sprawowania władzy przez Imperium – w długim ujęciu czasu.

Film dotyczy wojen już zapomnianych – jak w Abchazji – ale i wciąż trwających konfliktów zbrojnych, jak ten, który od pięciu lat obserwujemy na Donbasie, opowiada przy tym o wrogości, często ludzkiej nienawiści. Jednocześnie jest jednak bardzo subtelny w warstwie artystycznej. Czy rezygnacja z epatowania wojną czy pokazywania dosłownej przemocy to był Wasz świadomy wybór?

KS: Szukaliśmy odpowiedniej poetyki, żeby pokazać historie naszych bohaterów. Staraliśmy się skupić na ich jednostkowym losie, ponieważ i tak jest on tak bardzo uwikłany w politykę oraz konflikty – a w miejscach, w których żyją widzimy gołym okiem następstwa konfliktu (zbombardowane budynki itd.) – że dodawanie jakichś elementów nadmiernie dramatycznych byłoby czymś zbędnym. To opowieść uniwersalna o człowieku uwikłanym w walkę z wielkim imperium, a taka ludzka historia powinna widza wzruszyć bez dodawania czegokolwiek czy przesadzonego „podkręcania” emocji.

Porozmawiajmy teraz trochę o Waszych bohaterach. Poprzez swój film pokazujecie, że sporo ich łączy, choć na samym początku widz może mieć raczej inne wyobrażenie. Każdy z nich reprezentuje inne pokolenie, żyje – mimo że na obszarze byłego ZSRR – to jednak w innych miejscach. Co zatem jest tym wspólnym mianownikiem dla pokazanych w „Cieniach imperium” trzech odrębnych historii?

KS: Rzeczywiście, bohaterów bardzo wiele dzieli, co stanowiło zresztą duże wyzwanie dla mnie jako reżysera, żeby trzy różne historie scaliły się w jedną uniwersalną opowieść. Fakt, że dobraliśmy przedstawicieli trzech pokoleń nam w tym paradoksalnie pomógł, bo mogliśmy w tej sytuacji pokazać los człowieka uwikłanego w konflikt od wieku młodzieńczego po dojrzały.

Mamy najmłodszego bohatera, Aleksieja, Ormianina rodem z Górskiego Karabachu, zajmującego się rapem, chcącego spełniać swoje artystyczne marzenia, jednocześnie jeszcze bardzo naiwnego, choć już mającego poczucie obowiązku i odpowiedzialności za najbliższych i ziemię, na której wyrósł. Tymur, drugi bohater, jest uchodźcą z Krymu, walczącym na Donbasie za swoją Ukrainę – jest w pełni aktywny, co prawda, dostrzega już jak wojna jest bezlitosna, zabiera jego kolegów, nie widać jej końca, jednak ma przekonanie, że musi w niej uczestniczyć. A co z rodziną? Żoną, córką? To też uchodźcy z Krymu, żyjący dziś we Lwowie, podczas, gdy ich mąż i ojciec jest albo dosłownie, albo choćby myślami ze swoim batalionem na froncie na Donbasie. Jest wreszcie bohater ostatni, Aleksander, Litwin, którego historia rzucała po różnych zakątkach byłego Związku Radzieckiego (dziś mieszka w Gruzji). Doskonale wie, że przez politykę i wojnę stał się więźniem swojego losu, stracił bliskich, zdrowie.

TG: Jest jeszcze jeden ważny element łączący każdy z tych wątków – to postaci drugoplanowe. Mówiąc wprost – silne kobiety. Na pierwszym planie są rzeczywiście nasi trzej męscy bohaterowie, ale za każdym z nich stoi kobieta, która ten nienormalny świat – wojny, okrucieństwa, przemocy – stara się uczynić bezpiecznym i choć przez chwilę normalnym. Widać to choćby na przykładzie Tymura, który jest bezustannie zaangażowany w to, co dzieje się na froncie, a jego żona troszczy się w tym momencie o dach nad głową, o codzienny obiad. To prawdziwy heroizm, co też chcieliśmy w naszym filmie pokazać – choć wyszło to już w trakcie realizacji zdjęć, nie planowaliśmy tego na początku. Można powiedzieć, że choć wielu może to zdziwić, to nasze dzieło stało się w pewnym sensie przykładem kina feministycznego.

Twórcy filmu, Karol Starnawski (z prawej) i Tomasz Grzywaczewski (z lewej) wraz ze swoim bohaterem, Aleksiejem (w środku) / fot. dystrybutor

A jak pracowało się Wam z bohaterami? Oni żyją jednak w ciągłym napięciu – przez konflikt zbrojny czy przez politykę tytułowego imperium, co samo w sobie mogło stanowić pewne utrudnienie.

KS: Zadanie było jednak o tyle ułatwione, że wcześniej podczas pisania swojej książki „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych” Tomek Grzywaczewski poznał swoich bohaterów, stając się nawet ich przyjacielem – część z nich postanowiliśmy sfilmować w „Cieniach imperium”, dopisując niejako dalszy ciąg historii opisanych w „Granicach marzeń”. Oczywiście, na początku wyczuwaliśmy pewne opory ludzi, których chcieliśmy sfilmować, następowało także usztywnienie, kiedy kamera była włączona. Na szczęście jednak wszystkie obawy bardzo szybko znikały. Pomocny dla realizacji filmu był także Dawid Wildstein, współscenarzysta filmu, który poznał ukraińskiego żołnierza Tymura, będąc korespondentem wojennym na Donbasie – można powiedzieć, że ukraiński wątek filmu stanowi „wiano” Dawida.

TG: Dodałbym jeszcze kilka słów o naszym operatorze – Filipie Drożdżu. Bywało tak, że zostawał sam na sam z bohaterami, kiedy kamera tylko ich podglądała. Filip ma w sobie bardzo dużo empatii, potrafiąc swoją osobowością stworzyć naszym postaciom strefę komfortu i bezpieczeństwa, co nam bardzo pomogło podczas pracy.

KS: Zdecydowanie – operator może dla reżysera zarówno film wygrać, jak i sromotnie przegrać. Cierpliwość Filipa, a także jego znajomość języka rosyjskiego czy realiów byłego ZSRR, pozwoliła w pełni oddać moje zamysły jako reżysera czy Tomka i Dawida jako współscenarzystów.

Karol Starnawski wraz z operatorem Filipem Drożdżem podczas pracy nad filmem / fot. dystrybutor

A czy musieliście z jakichś bohaterów, o których pierwotnie myśleliście w kontekście filmu, zrezygnować w trakcie pracy nad jego realizacją?

KS: Mieliśmy pomysł na jeszcze jednego bohatera, ale kiedy okazało się, że z przyczyn niezależnych od nas nie możemy go filmować, to mieliśmy pewne poczucie porażki, wrażenia, iż nasz film może być w jakimś sensie niepełny. Jednak, jest też prawdą, że film jak każde dzieło artystyczne bardzo lubi liczby nieparzyste – dlatego też, nasz tryptyk okazał się bardzo dobrym wyjściem. Takie sytuacje to też specyfika filmu dokumentalnego, w którym występują żywi ludzie, a nie aktorzy – dla takich osób realizacja filmu, kiedy przychodzą obcy ludzie i zaczynają wypytywać o rzeczy niejednokrotnie intymne czy bardzo osobiste, jest bardzo trudna. I musimy być na to przygotowani.

Czy możecie zdradzić co to miał być za wątek? I co było powodem ostatecznej rezygnacji z czwartego bohatera? Czy właśnie wielka polityka i zapadający cień imperium?

TG: Nasz czwarty bohater pochodzi z separatystycznego Naddniestrza, formalnie części Mołdawii, jednak pozostającym pod przemożnym wpływem Federacji Rosyjskiej. Nasz bohater zgodził się na zdjęcia, my zaś chcieliśmy, żeby realizacja zdjęć była w pełni legalna, nawet jeśli miałoby to oznaczać zgodność z prawem para-państwa, którego formalnie nie ma… Wystąpiliśmy do urzędu mediów masowych w Naddniestrzu na filmowanie i co ciekawe zgodę pierwotnie uzyskaliśmy. Ostatecznie, została ona jednak cofnięta w wyniku decyzji wysokiego funkcjonariusza KGB (w Naddniestrzu wciąż funkcjonuje). Ustalono, że realizujemy film niepoprawny: antynaddniestrzański, pokazujący zachodnią – nomen omen – imperialistyczną wersję funkcjonowania Naddniestrza. Teoretycznie, moglibyśmy próbować nakręcić naszego bohatera „z partyzanta”, jednak byłoby to niebezpieczne nawet nie tyle dla nas, co właśnie dla niego.

A czy utrzymujecie kontakt z bohaterami swojego filmu po zakończeniu zdjęć?

KS: Oczywiście, że tak, głównie przez Internet, ale nie tylko. Nawet, kiedy niedawno spędzałem rodzinny urlop w Gruzji, to odwiedziłem naszego bohatera Aleksandra w Zugdidi, mieście położonym tuż przy „granicy” z nieuznawaną, separatystyczną Abchazją. Podarowałem mu płytę z filmem, spędziliśmy chwilę czasu razem – to na pewno ogromna zaleta pracy nad tym filmem. Chcielibyśmy też w przyszłości pokazać „Cienie imperium” w miejscach, w których żyją nasi bohaterowie.

TG: To fenomen dzisiejszych czasów. Media społecznościowe pozwalają z jednej strony utrzymać kontakt z bohaterami, z drugiej śledzić ich losy. Nie zapominajmy, że cała trójka jest rozrzucona na naprawdę wielkim obszarze – Aleksiej pomiędzy Górskim Karabachem a Ługańskiem po stronie prorosyjskich separatystów, Tymur pomiędzy Lwowem a frontem na Donbasie, a Aleksander w Gruzji, ale jego siostra, z którą dzięki naszemu filmowi mógł się po latach spotkać, przebywa na stałe w obwodzie kaliningradzkim.

Chcąc jakoś podsumować naszą rozmowę, zastanawiam się, czy po pracy nad filmem możliwe wrażenie, że Imperium się odbudowuje, że znów zagarnia coraz więcej i więcej, a zwykły człowiek nie ma nic do powiedzenia w starciu z potęgą wciąż nienasyconego państwa, się umocniło? Czy może jednak jednostka ma jakieś szanse w walce z systemem?

KS: Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, ale ja chyba jednak pozostaję pesymistą w tym zakresie. Są oczywiście przypadki, że poszczególnym ludziom udaje się zbudować normalność i szczęście nawet w warunkach stałego zagrożenia wojną, choć to niewątpliwie bardzo trudne zadanie.

TG: Żyjemy w czasach, w których wróciła stara RealPolitik oparta na sile i interesach, a mniej na prawie, wartościach i zasadach. To nie wróży dobrze tym słabym, bo silni oczywiście poradzą sobie w każdych warunkach. Pamiętajmy też, że choć wszystkie te konflikty były inspirowane przez Rosję, to jednak w ich trakcie Gruzin strzelał do Abchaza, Ormianin do Azera (i odwrotnie), a rzadko czynione było to przez samych Rosjan (co oczywiście nie dotyczy sytuacji agresji Rosji na Ukrainę). Rosja jątrzyła, podburzała, stwarzała warunki do nienawiści, ale jednak za spust pociągali ludzie wywodzący się z innych narodów. Ważne jest zatem, żeby na każdym, nawet najniższym poziomie, budować mosty, nici porozumienia i pojednania, bo na nienawiści słabszych zawsze będą korzystać silniejsi.

Dziękuję za rozmowę.

Karol Starnawski – Reżyser filmowy, urodzony w Gdyni. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Autor kilkunastu krótkometrażowych filmów fabularnych i dokumentalnych, m.in.: „Drogi Karolu…”, „Kawaler”, „Szczeniak”, czy „Przedziały”. Laureat nagród i uczestnik festiwali filmowych w Polsce i zagranicą. Asystent reżysera Jana P. Matuszyńskiego przy filmie „Ostatnia rodzina”. Film „Cienie imperium” to jego pełnometrażowy debiut dokumentalny, którego polska i światowa premiera odbyła się w trakcie 59. Krakowskiego Festiwalu Filmowego.

Tomasz Grzywaczewski – reporter, pisarz i prawnik międzynarodowy specjalizujący się w Europie Wschodniej. Autor m.in. książek „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych”, „Życie i śmierć na Drodze Umarłych”, „Przez Dziki Wschód”.   

 

Tomasz Lachowski

Prawnik, dziennikarz, doktor nauk prawnych, redaktor naczelny magazynu i portalu "Obserwator Międzynarodowy"; adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych (Uniwersytet Łódzki).