Relacje polsko-niemieckie ulegają różnego rodzaju zmianom, zawirowaniom i perturbacjom. Jednak stan obecnych stosunków można ocenić jako umiarkowanie pozytywny. Wzajemne kontakty pomiędzy Polską a RFN, wprawdzie nie są tak dobre jak mogłyby być, lecz też nie tak złe jak wieszczą niektórzy, zwłaszcza ci lewicowo-mainstreamowi dziennikarze i publicyści. W dniu wizyty kanclerz Angeli Merkel w Polsce o wymiarze stosunków polsko-niemieckich pisze dr Krzysztof Tokarz.

Autor: dr Krzysztof Tokarz
Stosunki polsko-niemieckie na poziomie społeczeństw są niemalże bez zmian i pozostały nieczułe na politykę. A ta bywa różna i zależy też od konstelacji rządów w Warszawie i Berlinie. Kontakty międzyludzkie, a nawet współpraca polityczna na poziomie władz lokalnych nie różni się zbytnio od tego, co pamiętamy z czasów rządów w Warszawie koalicji PO-PSL. Wbrew temu co sądzą niektórzy publicyści i dziennikarze – zwłaszcza ci z prawej strony sceny politycznej – poprzednia ekipa rządząca krajem nad Wisłą, nie popełniała tylko samych błędów. To właśnie na konto poprzedników obecnej władzy można przypisać sporo sukcesów na linii Warszawa-Berlin. Śmiało można zaryzykować tezę, że był to „złoty okres”, zwłaszcza dla niemieckiej polityki wobec Polski, ale i całego regionu Europy Środkowowschodniej. Wygodny i posłuszny partner w Warszawie, który bez szemrania wykonywał wszelkie zalecenia niewątpliwie bardziej Berlinowi odpowiadał, niż obecny rząd. Postawa Tuska jako premiera RP, a później jego protegowanej Ewy Kopacz, jasno to odzwierciedlała.
Trzeba jednak przyznać, że dzięki temu Polska czerpała sporo korzyści z dobrych relacji z Niemcami. Całkiem nieźle rozwijała się wymiana handlowa, Niemcy są ważnymi partnerami w biznesie. Wymiana z Rzeczpospolitą zajęła w budżecie RFN dość wysoką pozycję, zwłaszcza po ogłoszeniu sankcji wobec putinowskiej Rosji. To oczywiste, że Niemcy jako bogatszy, silniejszy i bardziej wpływowy partner w UE czerpał z tej współpracy o wiele większe korzyści niż my. Nie ma co ukrywać, że to była jest i jeszcze jakiś czas będzie, asymetryczna wymiana. Tyle, że Polska też czerpała z tego profity i należy to szczerze i uczciwie przyznać. Ścisła współpraca Warszawy z Berlinem widoczna przez cały okres rządów poprzedniej konstelacji politycznej, również przynosiła efekty w postaci mocniejszej pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej.
Pamiętamy jak ówczesny polski minister spraw zagranicznych, pan Radosław Sikorski, składał „lenno” i wręcz błagał kanclerz Angelę Merkel o przyjęcie przywództwa nad całą Europą. Niestety nie szło za tym w parze – w najlepszym okresie relacji polsko-niemieckich jakie kiedykolwiek były – doprowadzenie do zrównania statusu polskiej niemieckiej mniejszości w Niemczech z tym co ma mniejszość niemiecka u nas. Za zachodnią granicą RP dalej jest tylko „Polonia”. Składanie „hołdu cesarzowej Europy” też nie pomogło w zadbaniu o polskie interesy energetyczne. A to wtedy przypadł najlepszy czas, aby skutecznie przeciwstawić się rosyjsko-niemieckiej – niezwykle groźnej dla naszego kraju – inwestycji jaką jest Gazociąg Północny. Ten cios jaki zadał Berlin Polakom jest barierą rozwoju bezpieczeństwa energetycznego dla całej Europy Środkowowschodniej. Tyle, że obecna ekipa będąca u władzy przecież już ponad rok, na tym polu też ma nie ma jakiś spektakularnych sukcesów. Udało się natomiast – pytanie czy na długo – opóźnić budowę drugiej nitki kontrowersyjnego gazociągu. Sprawa oparła się nawet o Trybunał europejski. Trudno jest jednak ocenić, czy niemiecko-rosyjską sieć gazową oplatającą coraz ciaśniej Europę można tak naprawdę zatrzymać.
Kolejną sporną kwestią jest bezpieczeństwo strategiczne. Zwłaszcza, mając na względzie obecność wojsk amerykańskich w Polsce. Ostatnio premier Brandenburgii ostro skrytykował fakt, że Amerykanie będą u nas stacjonować. Niemcy posuwali się nawet do gróźb blokowania transportów wojsk USA przemieszczających się z portów w RFN do baz na terytorium Rzeczypospolitej. Kwestie polskiego bezpieczeństwa strategicznego i stacjonowanie wojsk USA należą do szczególnie drażliwych i zarazem wrażliwych w obustronnych relacjach. Wynika to z kompletnie rozbieżnych wizji Warszawy i Berlina poprawy bezpieczeństwa w dobie agresywnej polityki prowadzonej przez Putina. Niemcy chociaż same goszczą armię USA na własnym terytorium, ostro sprzeciwiają się obecności tych samych wojsk u nas. Tradycyjne ciche i jawne porozumienie Niemców z Rosjanami obowiązuje w tym temacie od wielu dekad. Najwyraźniej Berlin obawia się reakcji Moskwy i woli, aby zostało jak było… Tyle, że to akurat nie leży w interesie strategicznym Rzeczpospolitej, a nawet krajów nadbałtyckich. Na pełne porozumienie nie ma co liczyć. Ważne będzie za to, jak obie strony będą ze sobą o tym rozmawiać. Czy wykażą delikatność i wyczucie, czy też będą – mówiąc kolokwialnie -„strzelać fochy” i wzajemnie się oskarżać oraz torpedować działania sąsiada? Nieprzychylne wjazdowi armii USA pomruki zza Odry były oczywiste i nie są żadnym zaskoczeniem.
Po dość fatalnym początku resetu relacji polsko-niemieckich, tuż po objęciu władzy przez PiS, teraz sytuacja wyraźnie się poprawiła. Pogorszenie relacji na linii Warszawa-Berlin odbyło się jednak na własne życzenie. Wpłynęły na to między innymi takie czynniki jak: niezbyt fortunne pociągnięcia nowego rządu, a z drugiej strony chętnie wciąganie niemieckiej polityki i dziennikarzy do wojny polsko-polskiej. Krótkofalowo atakowanie obecnego rządu „przy pomocy niemieckich mediów” dawało przysłowiowy wiatr w żagle części opozycji. Ta miała, jak się okazało, całkiem niezłe układy za zachodnią stroną Odry i z nich nader skwapliwie skorzystała. Wręcz zdarzały się sytuacje, że to polscy dziennikarze najostrzej krytykowali polski rząd pisząc w niemieckich gazetach. W psuciu relacji nie było niewiniątek po żadnej ze stron konfliktu, ani po rządowej, ani opozycyjnej, ani po niemieckiej. Nowy rząd w Warszawie chciał grać na antyniemieckich sentymentach. Szybko się przekonał, że to już nie te czasy, kiedy można nabić sobie kilka punktów poparcia na straszeniu Niemcami. Z tego początkowego okresu błędów i wypaczeń na szczęście w porę się wycofano. Również niemieccy politycy, którzy wcześniej bardzo ochoczo mieszali się w polsko-polsko wojenkę, wyraźnie zmienili taktykę. Można śmiało zaryzykować tezę. że ciężar krytyki scedowali na barki niemieckich i nie tylko niemieckich, polityków w Brukseli. Ten manewr dał pewien oddech i dystans korzystny dla obu stron.

W ostatnim okresie można było nawet zaobserwować ożywioną dyplomację i spotkania na najwyższych szczeblach państwowych, czego potwierdzeniem jest aktualna wizyta Merkel w Warszawie. Dość częste spotkania premier Beaty Szydło z kanclerz Angelą Merkel. Prezydent RP Andrzej Duda wiele razy wybierał się z wizytą do Niemiec, a prezydent RFN bywał w Polsce. Częste kontakty pomiędzy polskimi i niemieckimi politykami niewątpliwie służą umocnieniu dobrych stosunków polsko-niemieckich. 11 grudnia 2016 roku w Ratuszu Miasta Berlin, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda z Małżonką Agatą Kornhauser-Dudą wspólnie z Prezydentem Republiki Federalnej Niemiec Joachimem Gauckiem i Danielą Schadt, mieli okazję wysłuchać koncertu zamykającego obchody jubileuszu 25-lecia podpisania polsko- niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy.
Nie wszystko też idzie tak gładko jakby się wydawało. Nie dość zręczne próby polskiego ambasadora w RFN wypromowania filmu „Smoleńsk” w stolicy Niemiec dały największą pożywkę oponentom w Polsce.
Powoli zmienia się też otoczenia dla innej linii spornej – czyli o różnicę w podejściu do polityki wobec imigrantów z krajów islamskich. Przede wszystkim dlatego, że sami Niemcy wycofują się z wcześniej stosowanej, fatalnej w skutkach taktyki i już teraz odsyłają wielu migrantów do swoich państw. Niedawno nawet jeden z niemieckich ministrów straszył sankcjami kraje macierzyste imigrantów. Groził, że jeśli te nie przyjmą swoich obywateli z powrotem, to spotkają ich sankcje. Nie oznacza, to że ta sprawa została zamknięta. Niemcy – częściowo na własne życzenie – przyjęły najwięcej imigrantów z krajów arabskich czy z Afryki. Nie wszystkich zapewne zdołają odesłać do swoich ojczyzn. Nie ma co się łudzić, że zrezygnują z siłowego – wykorzystując swoje wpływy w Unii Europejskiej – pomysłu przymusowego „rozdziału migrantów” pomiędzy kraje członkowskie. Oznacza to, że spór pomiędzy Warszawą a Belinem będzie trwał nadal. Jedynie może się zmienić jego zakres i temperatura wokół niego.
Ostatnie potyczki w wojnie polsko-polskiej (zwłaszcza grudniowy kryzys parlamentarny) i próby wykorzystania mniejszości niemieckiej do wewnętrznej walki politycznej – też nie są pozytywnym sygnałem. Sprawa rozszerzania miasta Opole przybrała wymiar ponadlokalny. Niestety dla samej mniejszości – została upartyjniona. Tradycyjnie obie strony konfliktu chciały ugrać coś dla siebie na tym sporze o rozwój miasta. Pewnie nawet ugrały. Jedni wzmocnili swoją pozycję „obrońców polskości”, a drudzy nabili sobie punkty: jako „prawdziwi Europejczycy” co bronią Niemców przed „germanożercami i polskimi nacjonalistami”. Tylko czy tak naprawdę o to chodzi?
Relacje pomiędzy Polską a Niemcami to nie tylko „polityka”, ani nawet nie tylko sama „gospodarka”. Ważni są przede wszystkim obywatele dwóch sąsiadujących państw. Często pomijani w relacjach na temat stanu stosunków polsko-niemieckich. Jak pokazują badania socjologiczne – kontakty między zwykłymi Polakami i Niemcami na szczęście pozostały odporne na zawirowania w polityce i w mediach. Ludzie nie dali się przekabacić, ani tym, którzy grają na antyniemieckich resentymentach, ani tym którzy robią „swoją politykę” wcielając się nader chętnie w rolę „zawodowych obrońców Niemców”, nawet jak ci żadnej obrony tak naprawdę nie potrzebują. Ta „odporność” wynika z ponad 25 lat ciężkiej pracy różnych ludzi, którzy po 1989 roku, starali się aby relacje polsko-niemieckie pielęgnować i utrzymywać na dobrym poziomie. Bardzo często nie byli to ani działacze partyjni, ani dziennikarze, ani nawet profesorowie, lecz osoby aktywnie działające na rzecz lepszego porozumienia. I co ciekawe utarło się przekonanie, że to jedynie Polacy interesują się Niemcami, a ci drudzy nie przejawiają takiego samego zainteresowania. Z badań wynika, iż Polacy znacznie więcej wiedzą o Niemcach, niż to mam miejsce w drugą stronę. Już jednak nie tylko dawni wysiedleńcy interesują się Polską, lecz coraz częściej młodzi ludzie, którzy ze względów zawodowych i rodzinnych mają kontakty z Polakami.
To akurat dobry prognostyk na przyszłość dla relacji polsko-niemieckich. Nie tylko tzw. mainstream, dziennikarze i naukowcy „opanowali ten rynek”, lecz coraz mocniejszy ton nadają zwykli obywatele spoza tego „zamkniętego kręgu”.
Dr Krzysztof Tokarz – doktor nauk humanistycznych, ekspert w zakresie stosunków polsko-niemieckich. Napisał ponad 200 artykułów – w tym na temat Festung Breslau, polityki i gospodarki zachodniego sąsiada Polski – opublikowanych zarówno w prasie drukowanej i na portalach internetowych