Była trzecia nad ranem we wschodniej Polsce — to pora, gdy nawet psy rezygnują ze swojej warty. A potem nadszedł dźwięk, którego nikt nie chciał usłyszeć: wściekły pomruk dronów. Przez siedem godzin krążyły po niebie — dziewiętnaście naruszeń przestrzeni powietrznej, trzy drony zestrzelone, może czwarty. Lotniska zamknięte, myśliwce poderwane, wojska obrony terytorialnej przeczesywały pola z latarkami. Warszawa nazwała to wydarzenie bezprecedensowym. NATO zwołało pilne konsultacje. Bruksela wydała oświadczenia, które brzmiały jak urzędowe listy motywacyjne — szczere, ale pozbawione emocji.

Autor: Jim Curtin
Polska zrobiła to, czego wszyscy się spodziewali. Obroniła się. Mimo chaotycznej polityki wewnętrznej, mimo nieustannych krajowych potyczek — wydaje na obronność więcej niż ktokolwiek inny w NATO. Jej przywódcy — Donald Tusk i Karol Nawrocki, którzy z trudem potrafią wytrzymać razem w jednym pomieszczeniu — stanęli ramię w ramię. „W czasach takich jak te musimy zdać egzamin z jedności” — powiedział Tusk w parlamencie. I zdali. Przez jedną noc Polska wyglądała na kraj opanowany, poważny, przygotowany.
Prawdziwy dramat rozgrywał się jednak nie w Warszawie, ani nawet nad niebem Podlasia. Prawdziwy dramat był w Waszyngtonie. Bo Moskwa nie testowała polskiej determinacji. Przypominała Europie coś znacznie bardziej niepokojącego: że pod rządami Donalda Trumpa Ameryka nie jest już w pełni wiarygodnym sojusznikiem.
Przez dekady obietnica NATO opierała się na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa. Czasem aroganckich, czasem warunkowych — ale ostatecznie solidnych. Europa wiedziała, że gdy przyjdzie co do czego, Ameryka się zjawi. To był układ z czasów zimnej wojny, potem z okresu po zimnej wojnie — zapisany w każdym komunikacie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ale za Trumpa ta gwarancja nie jest obietnicą. To rzut monetą. Abonament — odnawialny tylko wtedy, gdy zapłacisz i pogłaszczesz jego ego.
Moskwa rozumie to doskonale. Putin nie wysyła dronów, by przestraszyć polskich rolników. Wysyła je, by zachwiać europejską wiarą. Same drony niewiele znaczą — znaczenie ma mgła, którą tworzą. Czy to było z Białorusi? Czy z Rosji? Czy celowo, czy przypadkowo? Dwuznaczność jest bronią. Odstraszanie zależy od pewności, a rosyjskim geniuszem jest uczynić pewność niemożliwą. Ale znacznie ważniejsza gra toczy się nie na polskim niebie, lecz w europejskich głowach. Kreml wie, że za każdym razem, gdy Trump szydzi z NATO, gdy mówi o sojusznikach jak o darmozjadach, gdy chwali Putina jako „silnego przywódcę”, umacnia podejrzenie, które już zaczyna przenikać Europę: że na Amerykanów nie można już liczyć jak dawniej.
To nie jest tylko test refleksu Trumpa. To publiczne upokorzenie amerykańskiej wiarygodności. Przypomnienie, wbijane do głów każdym bzyczącym dronem, że jeśli fundamentem NATO jest Ameryka, to cały gmach się chwieje. A to chwianie się narasta z każdym wzruszeniem ramion, z każdą niejasną wypowiedzią, z każdą ciszą płynącą z Waszyngtonu.
Trump sprowadza lojalność do transakcji — sojusznicy to dłużnicy, autokraci to idole. Przewidywalny we własnym interesie, nieprzewidywalny we wszystkim innym. I to jest niebezpieczne.
Dlatego Rosja nie potrzebuje, by Trump formalnie wystąpił z NATO. Wystarczy, że utrzyma Amerykę w stanie rozproszenia, podziału i pochłonięcia własnym politycznym cyrkiem. Jeśli sojusznicy zobaczą chaos tam, gdzie oczekiwali stabilności, jeśli usłyszą pouczania i żądania tam, gdzie powinna być otucha — zaczną planować bez Ameryki. A to dla Moskwy tanie, lecz druzgocące zwycięstwo.
Europa już zaczyna się zabezpieczać. Marzenie Macrona o „autonomii strategicznej”, dawniej francuski projekt intelektualny, dziś brzmi jak praktyczna polisa ubezpieczeniowa. Bałtowie, niegdyś najgorętsi obrońcy Artykułu 5, dziś po cichu rozmawiają o planach awaryjnych. Niemcy miotają się między zależnością a niezależnością. Polska — ironicznie — jest jastrzębiem, który najbardziej stara się utrzymać NATO w całości, nawet gdy po cichu buduje armię wystarczająco silną, by działać samodzielnie. Wszyscy znają prawdę, choć rzadko mówią o niej głośno: sojusz działa tylko wtedy, gdy Ameryka się pojawia. A za Trumpa to „jeśli” jest większe niż kiedykolwiek wcześniej.
I tu właśnie znaczenie ma kwestia wiarygodności. NATO nigdy nie było idealne, ale było jak rodzina. Rodzina się kłóci, obraża, bywa dysfunkcyjna — ale wciąż jest rodziną. Za Trumpa NATO wygląda mniej jak rodzina, a bardziej jak podupadające partnerstwo biznesowe. I właśnie to wykorzystuje Putin. Nie musi rozbić NATO na kawałki. Wystarczy, że przekona Europę, iż Amerykanie nie są już wiernymi partnerami. Wiarygodny sojusznik nie każe ci błagać o ochronę. Wiarygodny sojusznik nie mierzy solidarności w zaległych płatnościach. Wiarygodny sojusznik nie flirtuje z twoim wrogiem publicznie.
A jednak tu jesteśmy. Polska się broni. NATO podrywa myśliwce. Bruksela wydaje oświadczenia. Tymczasem sojusz patrzy przez ocean na prezydenta USA, który już raz nazwał go przestarzałym, może zrobi to znowu — który postrzega lojalność jako słabość. Odstraszanie nie polega na czołgach czy samolotach. Polega na zaufaniu. I właśnie to zaufanie Moskwa chce podważyć.
Czas jest nieprzypadkowy. We wrześniu w Polsce odbywały się targi MSPO w Kielcach — największe doroczne targi obronne. Następnie Londyn zorganizował przypadając co dwa lata targi DSEI — targi, gdzie Europa i jej sojusznicy prezentują sprzęt wojskowy i demonstrują wolę polityczną. Na tym tle rosyjskie drony naruszające polską przestrzeń powietrzną wyglądają mniej jak przypadkowa prowokacja, a bardziej jak zaplanowane przypomnienie. W chwili, gdy Europa pokazuje swoją jedność w broni, Moskwa sprawdza, czy ta jedność ma sens bez Waszyngtonu.
Pamiętam, gdy zaczęła się wojna na Ukrainie — byłem w Abu Zabi na targach UMEX, wystawie poświęconej obronie przed dronami. Rankiem, gdy rozpoczęła się inwazja, rosyjski oficer stał przed stoiskiem polskiej firmy, robiąc zdjęcia ich dronów, jakby nic na świecie się nie zmieniło. Ta szokująca mieszanka wojny i spektaklu — rosyjski mundur spokojnie studiujący polską technologię, podczas gdy na Kijów spadały pociski — to ta sama gorzka ironia, która unosi się dziś nad tymi targami. Europa pokazuje swoją siłę, a Moskwa podważa ją kilkoma tanimi dronami.
Odstraszanie jest jak szkło. W chwili, gdy wygląda na kruche, pęka. Trump nie musi zrywać traktatu NATO, by go zniszczyć. Wystarczy, że utrzyma Amerykę w stanie sprzeczności, hałasu, rozproszenia. Sojusznicy zaczynają wątpić. Przeciwnicy zaczynają liczyć na wahanie. Sama ta wątpliwość jest zwycięstwem Rosji. I jest to zwycięstwo za grosze: kilka dronów, trochę paliwa, wzruszenie ramion. W zamian Europa znów spogląda na Atlantyk, zastanawiając się, czy partner, któremu ufała, wciąż jest w grze.
W rzeczywistości Europejczycy już w to wątpią. Z sondażu Pew Research Center z ubiegłego roku wynika, że mniej niż połowa Europejczyków wierzy, iż Stany Zjednoczone dotrzymają zobowiązań z Artykułu 5, gdyby Rosja zaatakowała sojusznika z NATO. To osłabienie wiary nie jest abstrakcyjne. Jest mierzalne, widoczne, realne.
I to jest prawdziwa historia tych dronów. Nie tylko bzyczały nad polskim niebem. Bzyczały nad europejskimi nerwami. Przypomniały Europie — w sposób bardziej namacalny niż jakikolwiek komunikat czy przemówienie — że amerykańska gwarancja wygasa za Trumpa. A gdy wiarygodność jest wątpliwa, gdy zaufanie zostało złamane, sojusz już nigdy nie będzie taki sam.
Tak, noc dronów była testem. Ale nie chodziło naprawdę o Polskę. Nie chodziło też o refleks Trumpa. Chodziło o to, czy Europa wciąż wierzy, że Stany Zjednoczone są godnym zaufania partnerem. Coraz częściej odpowiedź brzmi: nie.
I to właśnie — bardziej niż jakikolwiek dron czy pocisk — sprawia, że NATO drży. Bo najgroźniejszą bronią, jaką Moskwa odkryła, nie jest dron ani rakieta. To cisza płynąca z Waszyngtonu. A cisza — jeśli chodzi o wiarygodność — mówi głośniej niż jakikolwiek wybuch.
Jim Curtin to doświadczony lider w branży obronnej z niemal 30-letnim stażem w amerykańskim sektorze obronnym obejmującym rozwój produktów, programy międzynarodowe i planowanie strategiczne. Po dekadach spędzonych na wysokich stanowiskach technicznych i kierowniczych, obecnie koncentruje się na pracy doradczej i pisaniu, dostarczając sprawdzone w praktyce spostrzeżenia na temat innowacji obronnych, polityki oraz strategii długoterminowej.


