Zmowa Donalda Trumpa z Kremlem. Między prawdą a medialną fikcją

Od przeszło roku znaczna część opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych pozostaje zbulwersowana zarzutami wobec prezydenta Donalda Trumpa, jakoby w trakcie kampanii w 2016 roku członkowie jego sztabu podejmowali współpracę z wpływowymi obcokrajowcami, powiązanymi z Kremlem i rosyjskim wywiadem. 

W swojej korespondencji z Nowego Jorku, Wojciech Zagórski drobiazgowo analizuje sprawę prawdziwych i domniemanych powiązań Donalda Trumpa z Federacją Rosyjską.

Wikimedia Commons

Autor: Wojciech Zagórski z Nowego Jorku

Przez ostatnie kilkanaście miesięcy liczne wątki tej sprawy stanowiły główny przedmiot zainteresowania większości mediów. Złośliwie, choć obiektywnie rzec można, że lewicowy mainstream przestaje atakować prezydenta z powyższego powodu jedynie wówczas, gdy nadarzy się ku temu inna okazja. Przykładowo, kiedy w grudniu 2017 roku przeprowadzono próbę zamachu przy Times Square w Nowym Jorku i większość stacji telewizyjnych transmitowała relację na żywo z helikopterów, CNN umieściła jedynie wzmiankę o zdarzeniu na pasku informacyjnym, ponieważ była pochłonięta dyskusją nad specjalnym raportem „New York Times’a”, dotyczącym, między innymi, ilości dietetycznej Coca-Coli spożywanej w ciągu dnia przez głowę państwa. 

Niewątpliwie, zarzuty brzmią bardzo poważnie, co pozornie uzasadnia nieprzeciętne zaangażowanie mediów, ale czy rzeczywiście mamy do czynienia ze skandalem na miarę zdrady stanu?

Podejrzane kontakty doradcy i maile Hillary Clinton

Historia miała swój początek w marcu 2016 roku, kiedy jeden z doradców Trumpa, George Papadopoulos, spotkał podczas wyjazdu do Włoch Josepha Mifsuda – maltańskiego profesora i dyrektora Akademii Dyplomacji w Londynie, posiadającego znajomości w MSZ Federacji Rosyjskiej. Profesor, początkowo niezainteresowany znajomością, nawiązał kontakt z Papadopoulosem, gdy dowiedział się jaką sprawuje on funkcję. Niedługo potem, panowie spotkali się w Londynie, a następnie Mifsud skontaktował Papadopoulosa z Ivanem Timofeevem – dyrektorem programowym prestiżowego think tanku Valdai Discussion Club, którego gremium dorocznie spotyka się z prezydentem Rosji, Władimirem Putinem. Papadopoulos i Timofeev przez kilka miesięcy korespondowali drogą mailową, rozważając możliwość powiązania rosyjskiego rządu z kampanią Donalda Trumpa oraz ewentualną wizytę kandydata Republikanów lub jego współpracowników w Moskwie. Stosowna propozycja została przedstawiona członkom sztabu podczas zebrania zespołu do spraw polityki zagranicznej pod koniec marca, jednak spotkała się z odmową. Jeff Sessions, ówczesny senator i szef zespołu, a obecnie Prokurator Generalny, przyznał, że nie dopuścił młodego doradcy do prowadzenia „wyjątkowo wrażliwej sprawy” z uwagi na jego niekompetencję, odrzucając tym samym propozycję. Najwyraźniej wbrew wytycznym, Papadopoulos kontynuował rozmowy ze stroną rosyjską, o czym zresztą systematycznie informował przełożonych.

 

Zgodnie z treścią korespondencji stanowiących część akt sądowych, w kwietniu Mifsud zdradził Papadopoulosowi, że Rosjanie weszli w posiadanie tysięcy maili kompromitujących Hillary Clinton, o czym dowiedział się od rosyjskich urzędników wysokiego szczebla w Moskwie. Nie są znane dowody na to, że doradca Trumpa podzielił się tymi rewelacjami ze sztabem, wiadomo jednak, iż wkrótce opowiedział o swoich nowych znajomych australijskiemu dyplomacie, Alexandrowi Downerowi, podczas libacji w ekskluzywnym londyńskim barze. W konsekwencji tego spotkania, choć dopiero dwa miesiące później, kiedy wykradzione maile zaczęły już wyciekać do internetu, australijscy urzędnicy donieśli swoim odpowiednikom w Waszyngtonie o podejrzanych kontaktach doradcy Trumpa. Według jednej z teorii, te dwa zdarzenia – fakt nielegalnego przejęcia maili z serwera sztabu Demokratów oraz wejście przez Papadopoulosa w relacje z Rosjanami, doprowadziły do otwarcia kontrwywiadowczego dochodzenia przez FBI w lipcu 2016 roku.

Służby specjalne ustaliły, że włamania na serwer sztabu Partii Demokratycznej dokonali rosyjscy hakerzy. Najprawdopodobniej, maile zostały wkrótce, przekazane organizacji WikiLeaks i za jej pośrednictwem upublicznione. Julian Assange, lider WikiLeaks, od 2012 roku ukrywający się w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, w wywiadzie udzielonym dziennikarzowi brytyjskiej telewizji ITV, otwarcie zadeklarował swoją wrogość wobec do Hillary Clinton i jej polityki, argumentując, że w wypadku objęcia przez nią urzędu prezydenta bez wątpienia zapoczątkuje ona kolejne konflikty zbrojne, a także będzie stanowiła zagrożenie dla szeroko rozumianej wolności prasy.

 

Trudno wykazać kto był bezpośrednim zleceniodawcą operacji, nie ulega jednak wątpliwości, że miała ona na celu przede wszystkim uderzyć w kampanię Hillary Clinton, której kandydaturze z niepokojem przyglądała się Moskwa. Należy jednocześnie zauważyć, że choć oczywiście przedsięwzięcie nosiło znamiona przestępstwa, to wyrządzona szkoda wyniknęła z kontrowersyjnej, a w dużej mierze – kompromitującej treści opublikowanych korespondencji, które rzuciły światło na sposób uprawniania polityki przez Hillary Clinton, między innymi obnażając jej hipokryzję i potwierdzając ścisłe powiązania z Wall Street.

Część komentatorów uważa, że publikacja maili nie wpłynęła znacząco na poparcie dla Clinton. Nie sposób się z tą opinią nie zgodzić, ponieważ podział społeczeństwa i powszechna nienawiść wobec Donalda Trumpa, konsekwentnie podsycana przez główne ośrodki informacyjne od początku kampanii, były na tyle głębokie, iż z pewnością liczny twardy elektorat Hillary Clinton i tak by się od niej nie odwrócił, a liczba niezdecydowanych wyborców, z uwagi na drastyczne różnice światopoglądowe i programowe dzielące kandydatów, pozostawała na stosunkowo niskim poziomie.

Podczas rozmowy z reporterem „Washington Post”, Ivan Timofeev oznajmił, że ostatecznie porzucono rozważany wcześniej pomysł ewentualnego spotkania z doradcami Donalda Trumpa z uwagi na brak oficjalnego wniosku w tym przedmiocie ze strony jego sztabu. George Papadopoulos został natomiast odsunięty od spraw kampanii z powodu niefortunnej wypowiedzi pod adresem ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii, Davida Camerona, a wkrótce potem przesłuchany przez FBI i zatrzymany pod zarzutem składania fałszywych zeznań.

Pomimo istnienia licznych i obszernych artykułów na temat kontaktów Papadopolosa z Mifsudem, Timofeevem i innymi podejrzanymi osobami, najwyraźniej żaden z dziennikarzy nie poddał pod wątpliwość jednej kwestii: jakie właściwie intencje kryły się za ofertą Rosjan, skoro i tak niebawem samodzielnie opublikowali maile w Internecie oraz, najprawdopodobniej, przekazali materiały WikiLeaks, która podjęła się dalszego ich rozpowszechniania? Pośrednią odpowiedź wydają się stanowić niedawne ustalenia zespołu śledczych, przywołane w podsumowaniu niniejszego opracowania. 

Spotkanie w Trump Tower

Dyskontynuacja stosunków z wymienionymi personami nie oznaczała jednak definitywnego zakończenia rozmów ze stroną rosyjską. 9. czerwca doszło bowiem do najbardziej kontrowersyjnego spotkania ze wszystkich dotychczas opisanych. W nowojorskim wieżowcu Trump Tower, trzech spośród najbliższych współpracowników ówczesnego kandydata na prezydenta – jego syn, Donald Trump, Jr., zięć, Jared Kushner oraz szef kampanii, Paul Manafort, bez udziału adwokatów, zasiadło do rozmów z rosyjską prawniczką, Natalią Weselnicką oraz lobbystą, Amerykaninem rosyjskiego pochodzenia, Rinatem Akhmetshinem. Treść poprzedzającej spotkanie korespondencji mailowej Trumpa, Jr. z Robem Goldstonem, publicystą pośredniczącym w kontaktach z Weselnicką, wskazuje, że przedmiotem dyskusji miały być „oficjalne dokumenty i informacje obciążające Hillary Clinton oraz ujawniające układy z Rosjanami, które byłyby bardzo przydatne jego ojcu”. „(…) jeśli jest tak jak mówisz, to jestem zachwycony” – odpisał Donald Trump, Jr., co natychmiast po publikacji maili w lipcu 2017 roku, przez samego zainteresowanego na Twitterze, a krótko potem przez „NYT”, do kolejnych ataków na prezydenta sprowokowało wrogie mu media. Stało się więc jasne, czego przedstawiciele kandydata Republikanów oczekiwali od rosyjskiej adwokat, choć jednocześnie Trump, Jr. zastrzegł, że spotkanie ostatecznie nie przysporzyło kampanii żadnych korzyści, a Weselnicka w istocie nie miała nic do zaoferowania i poruszała tematy z punktu widzenia sztabu zupełnie nieistotne.

Śledztwa i kompromitacje agentów FBI

Prowadzone od lipca 2016 roku dochodzenie, Federalne Biuro Śledcze oficjalnie utrzymywało w tajemnicy aż do marca następnego roku, kiedy jego ówczesny dyrektor, James Comey, złożył zeznania przed Komisją do spraw wywiadu Izby Reprezentantów. Oświadczył on, że biuro może podjąć decyzję o ujawnieniu śledztwa jedynie gdy wymaga tego ważny interes publiczny, a taka okoliczność, według niego, zaistniała w omawianym przypadku. Jednakże, doniesienia o prowadzonym dochodzeniu pojawiały się już wcześniej w mediach.

 

Powstaje zatem pytanie, kto i z jakich pobudek doprowadził do przecieku tajnych informacji. Kolejne miesiące pokazały, że w FBI nie brakowało agentów nieuczciwych i postępujących nieprofesjonalnie. Dwoje z nich, Petera Strzoka i Lisę Page, łączył romans, a dziesiątki tysięcy wiadomości, jakie między sobą wymienili, niedawno ujrzały światło dzienne. Opinia publiczna dowiedziała się z nich, między innymi, o  skrajnej antypatii i pogardzie pary wobec Donalda Trumpa, którego Strzok określał wulgarnymi epitetami, a tuż po jego zwycięstwie stwierdził zszokowany: „O mój Boże, jestem załamany…”.

Nie byłoby w tym nic szczególnie kontrowersyjnego, gdyby nie fakt, że smsy ujawniły istotną, być może nawet kluczową rolę Strzoka, jaką odegrał w śledztwie dotyczącym korzystania z prywatnego serwera do wymiany tajnej korespondencji państwowej przez Hillary Clinton, w okresie pełnienia przez nią funkcji Sekretarza Stanu w administracji prezydenta Baracka Obamy. Wynikało z nich jednoznacznie, że agent dokładał starań, aby Clinton uniknęła odpowiedzialności karnej i tak się rzeczywiście stało – dyrektor James Comey po kilkugodzinnym przesłuchaniu, mimo iż publicznie potwierdził zasadność zarzutów, a postępowanie Clinton ocenił jako „skrajnie nieostrożne”, zarekomendował prokuraturze, aby zrezygnowała z postawienia jej w stan oskarżenia.

 

Dochodzenie FBI w maju 2017 roku przejął zespół Roberta S. Mullera, specjalnego prokuratora, powołanego do zbadania kwestii ingerencji Rosji w wybory prezydenckie. Peter Strzok wszedł w jego skład jako jeden z najważniejszych agentów. Wcześniej, w smsie do Lisy Page wyraził wątpliwości co do udziału w śledztwie zakładając, że „tam i tak nie ma niczego wielkiego”. Ostatecznie jednak przyjął wezwanie Mullera, ale prokurator zwolnił go po dwóch miesiącach w rezultacie publikacji skandalicznych materiałów dowodzących jego stronniczości.

Kilka tygodni temu, inny agent, Josh Campbell, ostentacyjnie zrezygnował ze służby w FBI, manifestując w ten sposób sprzeciw wobec „niedopuszczalnych nacisków” na biuro ze strony administracji prezydenta Trumpa w kontekście rosyjskiego śledztwa. Ponownie za sprawą mediów głównego nurtu, sprawa urosła do wydarzenia wielkiej wagi i nabrała rozgłosu. Campbell, składając rezygnację w piątek, nie raczył jednak wspomnieć, że od poniedziałku zaczyna pracę w CNN… 

Producent CNN wyznaje prawdę

Pod wpływem doniesień medialnych na temat rzekomej zmowy pomiędzy Donaldem Trumpem i jego sztabem, a obcokrajowcami powiązanymi z Kremlem, w amerykańskim społeczeństwie faktycznie utrwala się przekonanie, że doszło do popełnienia poważnego przestępstwa. Tendencja ta wynika nie tyle z merytorycznej zawartości publikacji, co przede wszystkim z ich olbrzymiej ilości, jaką każdego dnia atakowana jest opinia publiczna. I pewnie nawet wielu zwolenników prezydenta dałoby się zwieść agresywnej propagandzie, gdyby nie spektakularna wpadka jednego z producentów CNN, Johna Bonifielda. W trakcie rozmowy z dziennikarzem „Project Veritas”, rejestrowanej ukrytą kamerą, przyznał on otwarcie, że sprawa powiązań Trumpa z Rosją „na ten moment to w większości bzdura”, nie ma żadnego konkretnego dowodu, który świadczyłby o przekroczeniu granic prawa, a sam prezydent ma rację zarzucając mediom, że zorganizowały „polowanie na czarownice”. Stwierdził także, iż zdesperowani dziennikarze wytrwale, choć bezskutecznie próbują znaleźć dowody i dodał: „gdyby było coś naprawdę dobrego, to by wypłynęło”. Zapytany, co zatem stanowi przyczynę, że CNN tak intensywnie drąży temat, odpowiedział wprost: „oglądalność”, a właściwie płynące z niej wielomilionowe zyski. Bonifield przytoczył w tym kontekście rozmowę z dyrektorem stacji, Jeffem Zuckerem: „CEO CNN powiedział, podczas naszego wewnętrznego spotkania, powiedział: dobra robota z relacjonowaniem porozumienia klimatycznego, ale już z tym skończyliśmy, wróćmy do Rosji”. Warto zaznaczyć, że tematowi paryskiego porozumienia klimatycznego, a ściślej – standardowo krytyce prezydenta za zapowiedzi wycofania z niego Stanów Zjednoczonych, CNN poświęciła „aż” półtora dnia. 

Lament przegranych

Holman W. Jenkis, Jr. w artykule dla „Wall Street Journal” o trafnym tytule: „Rok histerii nad Trumpem i Rosją” dał wyraz zniecierpliwieniu i zmęczeniu dużej części społeczeństwa bezpodstawnym, zmasowanym atakiem mainstreamu na prezydenta. Wskazał na dokonane przez Glenna Greenwalda obszerne zestawienie niezweryfikowanych historii, które publikowano, a następnie prostowano i wycofywano. Przywołał także fragment publikacji w najbardziej krytycznej wobec Donalda Trumpa gazecie „NYT”, gdzie autor przyznał: „byli dyplomaci i specjaliści od Rosji mówią, iż byłoby absurdalne i przeciwne Amerykańskim interesom unikanie spotkań przez sztab Trumpa z Rosjanami, zarówno w trakcie jak i po zakończeniu kampanii”. Jenkis, Jr. zauważył również bezpośredni związek pomiędzy śledztwami FBI, dotyczącymi Clinton i Trumpa, banalnie, ale znów niezwykle trafnie puentując charakter działań biura: „(…) ten sam duch inspirował oba (śledztwa – przyp. red.): było konieczne i nieuniknione, żeby Clinton wygrała, oraz konieczne i nieuniknione, żeby Trump przegrał”. Innym przykładem wprost ilustrującym tego ducha było postępowanie agencji Reuters, która manipulowała sondażami na wszelkie sposoby, żeby tylko Hillary Clinton utrzymywała w nich prowadzenie. Dlatego, za każdym razem, gdy Donald Trump zyskiwał przewagę, agencja natychmiast reagowała zmianą metodologii prowadzenia badań.

*  *  *

Biorąc pod uwagę olbrzymią skalę chaosu informacyjnego, opartego w dużej mierze na fali celowej dezinformacji, określanej przez prezydenta Trumpa słynnym już sloganem „fake news”, wyciągnięcie jednoznacznych wniosków ponad wszelką wątpliwość okazuje się znacznie utrudnione. Wciąż trwa śledztwo specjalnego prokuratora Mullera, którego ustalenia systematycznie ogłaszane są opinii publicznej. Do tej pory pięciu byłych współpracowników Donalda Trumpa przyznało się do popełnienia przestępstw, między innymi, składania fałszywych zeznań oraz prania brudnych pieniędzy. Obecne zarzuty nie pozostają jednak w bezpośrednim związku z wyborami.

Ogólny obraz, jaki wyłania się po analizie pracy śledczych i doniesień medialnych nie pozostawia złudzeń co do faktu, że Rosjanie ingerowali w wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych na wielu poziomach. Według ostatnich oficjalnych ustaleń zespołu Roberta Mullera, działania te sprowadzały się do inwestowania w reklamy na Facebooku, tworzenia fikcyjnych kont w mediach społecznościowych przy użyciu wykradzionych tożsamości, publikowania komentarzy na forach internetowych oraz organizowaniu marszów zarówno poparcia, jak i przeciwko… Donaldowi Trumpowi. Co więcej, zanim przyszli kandydaci uzyskali nominacje, Rosjanie udzielali wsparcia partyjnemu konkurentowi Hillary Clinton – Berniemu Sandersowi. Nietrudno zatem wywnioskować, że głównym ich zamierzeniem, wbrew narracji narzuconej przez mainstream, nie było wcale wspieranie Trumpa, a raczej wywołanie zamieszania, pogłębienie podziałów społecznych i w efekcie – osłabienie państwa, szczególnie że działania te podejmowano od 2014 roku i kontynuowano także po zakończeniu kampanii. Kwestią bardzo wątpliwą i na ten moment niewiarygodną, jest natomiast zmowa otoczenia ówczesnego kandydata Republikanów z rosyjskimi służbami i Kremlem, a tym bardziej jej wpływ na wynik wyborów, ale w tym zakresie amerykańskiemu społeczeństwu pozostaje pokładać nadzieję w uczciwości i rzetelności pracy zespołu Roberta Mullera.

 

Wojciech Zagórski – prawnik, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Mieszka w Nowym Jorku, gdzie m.in. aktywnie analizuje bieżące wydarzenia polityczne w Stanach Zjednoczonych.

 

Źródła:

The New York Times

The Washington Post

The Wall Street Journal

The Washington Examiner

The Washington Times

Canada Free Press

Zero Hedge

CNN

NBC News

Fox News

USA Today

ITV

interia.pl

mediapubliczne.pl

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed