Narażając się na ryzyko wykorzystania filozoficznych pojęć w publicystyce łatwo zwątpić w obiektywność dziennikarską i pozbyć się pewności własnej racji. Rzym w polskim myśleniu stereotypowym zwykle kojarzy się ze wszystkim „jasnym, dobrym, wiecznym” (jak mawiano w ZSRR). Natomiast w potocznym języku argument o braku rzymskości czy wręcz barbarzyństwie, tak miły dla konserwatywnego ucha, może być zmanipulowany na korzyść argumentacji przeciwko czemukolwiek sprzecznemu z opinią mówcy. Wraz z taką banalizacją gubi się sedno filozofii stoickiej, platońskiej, arystotelesowskiej czy rzymskiej myśli prawniczej – a na końcu waga Słowa jako pojęcia zobowiązującego. Jednocześnie żyjemy w okresie dokonanego przejcia od słowa do obrazu jako głównego argumentu dla skonstruowania myśli.
Autor: Witalij Mazurenko
Dominowanie obrazu wywołuje pytanie Hamleta: „Być czy nie być?”, w trakcie społecznej niestabilności nabiera podwójnej mocy i aktualności, ewoluując do pytania Ericha Fromma: „Być czy wydawać się?”. I z podwójną mocą brzmi to pytanie w okresie pandemii COVID-19 oraz zamieszek politycznych. Pierwsze pytanie stawia się przed krajami mniej rozwiniętymi, a drugie w krajach stabilnej demokracji, narażonych na memizację przestrzeni społecznej.
Termin „mem” został użyty w rozumieniu ewolucyjnej koncepcji Richarda Dawkinsa – jako samoreprodukującej się struktury semantycznej obecnej w kulturze społeczeństwa, które wykorzystuje aktywność ludzkiego mózgu do reprodukcji, podobnie jak wirusy wykorzystują komórki ludzkiego ciała w tym celu. Jednocześnie należy wziąć pod uwagę krytykę tej koncepcji sformułowaną przez Rogera Scrutona, który słusznie zauważa, że koncepcja memu nie może znieść prymatu myślenia o idei. A idee, a więc zawarte w nich memy, człowiek ocenia pod względem prawdy, wierności metodologicznej, moralności, elegancji, kompletności i atrakcyjności. Biorąc przykład z tej krytyki, można stwierdzić, że mem może być swobodnie powielany przy braku tych kryteriów oceny. A przynajmniej można wyróżnić oceny atrakcyjności i elegancji, które jako kategorie estetyczne są subiektywne. I tutaj możemy założyć związek między pojęciem memu a populizmem, który przy odpowiednich zasobach medialnych w dobie Internetu może korzystać z tego pojęcia przy wcześniejszej znajomości subiektywnych kategorii użytych przez obiekt, na który wpływ jest kierowany. Jednak sam się odtwarzając, mem może odtwarzać swego nosiciela przez odpowiedni wpływ medialny.
Spójrzmy na wstrząsający obraz zamordowanego Afroamerykanina i nie mniej wstrząsający obraz pogromów w największych miastach USA, w tym również w stolicy Waszyngtonie. Chcąc, nie chcąc naprasza się w tym miejscu fraza: „oburzona społeczność wymaga”, niby ze świeżego numeru radzieckiej gazety „Prawda”. Śmierć jednej osoby rozpatruje się jako tragedia, ale śmierć 89 policjantów w trakcie zamieszek jako statystyka. Dlaczego hasło „Black lives matter” miałoby być bardziej prawidłowe od „All lives matter”? Stany Zjednoczone jako wzorcowy kraj zbudowany na teorii umowy społecznej po raz kolejny poddają się poważnej próbie. Przez wiele ostatnich lat media o narracji lewicowej, co miałoby brzmieć jako nieporozumienie jeszcze jakieś dwadzieścia lat temu, napawały widzów ideą o wyjątkowości każdej osoby ludzkiej i możliwości brać tyle, ile chce się od życia, pomijając kwestię wysiłku, pracy, wyrzeczenia i kooperacji ze współobywatelami w trakcie drogi do zamierzonego celu. A marketing internetowy oswajając osobę z myślą o naturalności skrajnego konsumpcjonizmu nie pozostawiał szerokiej przestrzeni dla wolnej od memu myśli gotowej analizować wydarzenia, a nie bezapelacyjnie odbierać informację z instagramowego obrazku.
Czy uda się Stanom Zjednoczonym Być – a nie tylko się Wydawać – będzie zależało od zdolności elit opanowania szarości, która zawładnęła ulicą. Nie wydaje się to łatwym w krótkoterminowej perspektywie, kiedy republikanie nie potępiają, w warunkach kampanii wyborczej, twitterowych apeli prezydenta Trumpa skierowanych w celu zjednoczenia szeregów własnych zwolenników, tego samego plebsu aczkolwiek o poglądach przeciwnych do protestujących, nie próbując przywrócić wagę Słowu w ramach dialogu społecznego. A demokraci bezwzględnie popierają wymagania plebsu nie myśląc o perspektywie zalania nim „Wzgórza Kapitolińskiego” po ewentualnym objęciu przez nich władzy w kraju.
Za przykład kraju przechodzącego od słabej do stabilnej demokracji można przywołać Polskę. 12 maja prezydent Andrzej Duda wziął udział w # hot16challenge2 i wyrecytował krótki rapowy tekst, aby wesprzeć lekarzy w walce z koronawirusem. To nie jest pierwsza próba opanowania mediów społecznościowych przez obecnego prezydenta podczas kampanii wyborczej. Na samym początku założył nawet kanał w sieci TikTok. Dlaczego to na pierwszy rzut oka mało znaczące wydarzenie, które wywołało jedynie falę szumu medialnego, przyciąga jednak uwagę? Wcześniej, zarówno prezydent, jak i partia rządząca grali na polu odpowiedniego spektrum politycznego z wyborcami w średnim i starszym wieku. W związku z tym główny nacisk agitacyjny był kładziony na stereotypy (memy) związane z polską dumą narodową i ochroną socjalną. Ale przeniesienie uwagi na młodego wyborcę pozostawia problem metody zwrócenia na siebie uwagi – nie poprzez wprowadzenie konkretnych propozycji programowych, ale przez stosowanie zestawu memów skierowanych na osobę nieskłonną do analizy krytycznej oraz stworzenie obrazu „swojego ziomka” w przeciwieństwie do lewicowego memicznego konstruktu „złych starych elit”.
Po drugie, wskażmy na zmianę kandydata na prezydenta ze strony opozycji na Rafała Trzaskowskiego, główną zaletą którego jest lepsza rozpoznawalność medialna. W warunkach, kiedy głównym argumentem opozycji w trakcie kampanii wyborczej było manipulowanie prawem przez władzę – ona sama skorzystała się z luki prawnej. Czy zmniejszy to poparcie twardego elektoratu? Ani trochę. Dla niego są gotowe odpowiedzi, takie jak zwycięstwo przeciwnika jego własną bronią i użycie memu dobrze znanego w całej Europie Wschodniej – cel uświęca środki. Zwiększa to chaos w umysłach i siłą pogłębia sytuację podziału w polskim społeczeństwie. A nacisk na walkę o prawa, zwłaszcza społeczności LGBT, skoncentrowany na memie „Mam prawo”, znajduje odpowiedź w wąskim kręgu zwolenników i nie odpowiada na problemy, w szczególności w systemie wymiaru sprawiedliwości, który powstał w Polsce w ostatnich latach.
I trzecie, wydarzenie medialne – 16 maja ukazał się kolejny dokument braci Siekielskich „Zabawa w chowanego”. Pokazany w nim problem pedofilii jest niezwykle istotny i mam nadzieję, że opisane przypadki znajdą właściwe prawnokarne rozwiązanie. Jednak nawet w w tym filmie miały miejsce stereotypy i memy. Stworzenie memu Kościoła jako wyraźnie zamkniętej organizacji przestępczej powoduje chaos w społeczeństwie w czasach kryzysu. Pokazowym stał się udział księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego (znanego z nierzadkich wypowiedzi antyukraińskich), co dodało memiczności filmu przez podsycanie homofobii oraz wprowadzenie prawo-populistycznej osoby do lewicowej narracji.
Wymienione przykłady, moim zdaniem, coraz bardziej oddalają polskie społeczeństwo od pozytywnej odpowiedzi na pytanie „Być czy Wydawać się?”. A w razie nieopamiętania się elit i dalszej plebeizacji życia politycznego może zbliżyć potrzebę odpowiedzi na pytanie „Być czy nie być?”, ponieważ system państwowy w Polsce nie ma siły, żeby wytrzymać zamieszki podobne do amerykańskich.
Zresztą za przykład demokracji młodej i niestabilnej może służyć Ukraina, w której w ciągu ostatniego miesiąca nasilają się nastroje protestu, domagające się dymisji ministra spraw wewnętrznych Arsena Awakowa. Dzieje się to pod wpływem wielu przypadków nieskutecznych czy zbrodniczych działań policjantów oraz wtrącanie się ministra w sprawy polityczne i wpływ na Prokuraturę Generalną wbrew swoim kompetencjom. W tym samym czasie, obecne władze Ukrainy, tj. prezydent Wołodymyr Zełeński, nie reagują. Prezydent nagrywa kolejne filmiki o sukcesach jego rządów i w weekend jeździ rowerem w świetle kamer po terenie państwowej rezydencji Zalissia z głównymi dziennikarzami z głównych mediów oligarchicznych. Ponadto, spiker parlamentu, przedstawiciel prezydenckiej partii Sługa Narodu, Dmytro Razumkow, wrzuca do przestrzeni medialnej propozycję zmian do ustawy o funkcjonowaniu języka ukraińskiego jako państwowego na korzyść języka rosyjskiego. W ten sposób próbując odwrócić uwagę od problemów gospodarczych i skandali z ministrem Awakowem. Tworzący się przez to chaos w społeczeństwie nie jest jednak przyczyną – zaś skutkiem memicznej rewolucji wyborczej dokonanej na Ukrainie w trakcie wyborów prezydenckich w zeszłym roku. W jej trakcie i tak niewysoka intelektualna kondycja przeciętnego wyborcy została zbombardowana medialnym rozrywkowym produktem Zełeńskiego, proponując proste rozwiązania dla trudnych problemów i nasilając ten sam konsumpcjonizm. Pamiętajmy przy tym, że że został on nałożony za mem paternalizmu postsowieckiego człowieka.
Ukraina, jako kraj o słabszym systemie demokratycznym USA i Polski, może służyć przykładem rozwoju sytuacji w przypadku, kiedy mem zwycięża Słowo. Jednocześnie w związku z toczącą się rosyjską agresją informacyjną wyraźniejsze stają też wpływy Moskwy na podsycenie chaosu społecznego. I jeśli na Ukrainie ona ma swoje bezpośrednie wpływy przez lojalne lub sponsorowane media, to w Polsce i USA podsycanie memicznych negatywnych wpływów odbywa się przede wszystkim przez media społecznościowe. Pamięć o zagrożeniu zewnętrznym miałaby sprzyjać osiągnięciu konsensusu społecznego między elitami a narodem. Natomiast, kiedy w grę wchodzi memizowane Ja – dostrzeganie zagrożenia jest równe zeru.
I, na koniec, zapytajmy o wskazany w tytule komentarza przełom pokoleń. W ciągu ostatnich dwóch tygodni na Ukrainie umarło dwóch moralnych i kulturowych autorytetów – poeta Moisej Fiszbejn i kompozytor Myrosław Skoryk. Ich odejście prowokuje myśl o tym kto zastąpi powstałe luki w społeczeństwie? A jednocześnie jak w razie ich powstania donieść sens do przeciętnego obywatela, już zakażonego memizacją? W niedawnym felietonie dla portalu „Zbrucz” ukraiński pisarz Ołeksandr Irwanec przytoczył swoją rozmowę z młodym taksówkarzem, który polecał mu: „YouTube trzeba oglądać – tam całą prawdę pokazują”. A na komentarz Irwanca, że on woli czytać wiadomości – kierowca odpowiedział wzrokiem niezrozumienia. Myślę, że większość z tłumu na ulicach Waszyngtonu by się właśnie z nim zgodzila.
Czy wygra porządek czy chaos? Mem czy Słowo? Tak czy inaczej walka zapowiada się na wyjątkowo długą. Wyzwanie to powinno jednak motywować.
Witalij Mazurenko – zastępca redaktora naczelnego portalu „Obserwator Międzynarodowy”, prawnik, dziennikarz, doktorant na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim