Popularne w Stanach Zjednoczonych Ameryki hasło „Freedom is not free” (pol. „Wolność nie jest za darmo”) powinno doczekać się głębokiego przemyślenia także nad Dnieprem i (zwłaszcza) Wisłą.
Autor: dr Dariusz Materniak
Pierwsza podróż prezydenta USA Joe Bidena do Europy już na samym początku – a w zasadzie jeszcze przed jej rozpoczęciem – wywołała spore rozczarowanie w krajach Europy Środkowej i Wschodniej, w tym zwłaszcza w Polsce i na Ukrainie. W obu krajach zdecydowanie negatywnie przyjęto zapowiedź odejścia administracji Bidena od sankcji, które miały uniemożliwić Rosji ukończenie budowy gazociągu Nord Stream 2. Podobnie negatywne komentarze wywołała zapowiedź spotkania prezydentów USA i Rosji (które ma odbyć się 16 czerwca 2021 roku w Genewie) przed spotkaniami i konsultacjami z przywódcami Polski, Ukrainy i innych państw naszego regionu, potencjalnie zagrożonymi rosyjskimi działaniami strony rosyjskiej (także militarnymi). W Kijowie spore rozczarowanie wywołały także doniesienia wskazujące, że na zbliżającym się szczycie NATO w Brukseli (14 czerwca) Ukraina nie otrzyma Planu Działań na rzecz Członkostwa (ang. MAP – Membership Action Plan). W tej ostatniej kwestii siłą rzeczy nasuwa się skojarzenie z rokiem 2008 i szczytem NATO w Bukareszcie, gdy MAP odmówiono Ukrainie oraz Gruzji – zdaniem niektórych komentatorów było to jedną z przyczyn rosyjskiej interwencji w Gruzji w sierpniu 2008 roku i pośrednio także aneksji Krymu oraz wojny na Donbasie w 2014 roku.
O ile zapowiedź Waszyngtonu w sprawie odejścia od sankcji w związku z budową Nord Stream 2 wywarła negatywne wrażenie w krajach Europy Środkowej, w tym zwłaszcza w Polsce (może nie aż tak znaczne, jak w przypadku rezygnacji przez Baracka Obamę z budowy tarczy antyrakietowej – co zresztą miało miejsce 17 września 2009, a więc w 70. rocznicę sowieckiej inwazji na Polskę w 1939 roku), to w przypadku gazociągu dodatkowym czynnikiem negatywnie wpływającym na ocenę tej sytuacji jest fakt, że głównym promotorem tej inwestycji pozostają Niemcy. Pomimo deklarowania, że projekt ma charakter wyłącznie gospodarczy, a Berlin będzie dążył do utrzymania tranzytu gazu przez Ukrainę i jej system przesyłowy nawet po uruchomieniu NS2, porównania z paktem Ribbentrop-Mołotow nie są wcale rzadkością. I nawet jeśli jest w takich komentarzach więcej emocji niż zdroworozsądkowej oceny sytuacji, to nie należy tego lekceważyć: bo właśnie emocjami kieruje się zdecydowana większość wyborców, także w krajach, które potencjalnie najpoważniej ucierpią na skutek budowy i uruchomienia Nord Stream 2 (także w Polsce). Wpływ na nastroje, a co za tym idzie na wybory i politykę kolejnych rządów, a także na poziom zaufania nie tyle do Berlina, ale do instytucji Unii Europejskiej jako całości może być znaczący i jest to problem, który Angela Merkel, a zwłaszcza jej następca powinni potraktować poważnie rozważając dalsze kroki w relacjach z Rosją i mówiąc o gwarancjach utrzymania energetycznego status quo na wschód od własnych granic.
Bezpieczni (głównie) na własny rachunek
Wracając jednak do kwestii bezpieczeństwa w jego „twardym” wymiarze: warto przywołać ponownie rok 2014 i ówczesne wydarzenia z początku okupacji i aneksji Krymu. Szczególnie znamiennym było zaś jedno: gdy ukraińscy żołnierze próbowali dostać się na teren zajęty przez rosyjskie „zielone ludziki” w bazie lotniczej Belbek i doszło do spotkania obu grup ze strony ukraińskiej można było usłyszeć okrzyk: „Ameryka z nami!”. Na ile wiara w to, że Ameryka jest z Ukrainą w tej sytuacji: bezpośredniej agresji zbrojnej, okazała się być uzasadniona – pokazały kolejne miesiące i lata. Amerykański brak reakcji na działania Rosji wobec Ukrainy (pomimo gwarancji jakie otrzymał na papierze Kijów w ramach tzw. Memorandum Budapesztańskiego z 1994 roku) to z jednej strony poważny cios w wiarygodność Waszyngtonu, jak również (powinna to być) lekcja dla każdego, kto chce opierać własne bezpieczeństwo na zewnętrznych gwarancjach. Bezkrytyczna wiara w tego rodzaju bezwarunkową „opiekę” sojusznika może okazać się katastrofalną w skutkach.
Oczywiście można posłużyć się w tym miejscu argumentem, że Polska jest w NATO, a Ukraina nie. To jednak dość słabe uzasadnienie dobrego samopoczucia jeśli wziąć pod uwagę dosłowne zapisy Traktatu Waszyngtońskiego, w tym zwłaszcza artykułu 5. Problem nie polega zresztą tylko na kwestii wątpliwej w pewnych sytuacjach jednomyślności członków czy też braku wiary w potencjał odstraszający Sojuszu – bo ten nadal pozostaje znaczący jeśli chodzi o ograniczanie ryzyka pełnoskalowego konfliktu zbrojnego (który, dodajmy, jest nadal bardzo mało prawdopodobny). Problemem może okazać się jednak reagowanie na działania będące nieoczywistą agresją poniżej progu otwartego konfliktu zbrojnego, połączoną z zakrojoną na szeroką skalę kampanią działań o charakterze dezinformacyjnym. Świadomość tego rodzaju ryzyka jest obecna wśród państw członkowskich i ich przedstawicieli, trwają też prace nad zwiększaniem możliwości reakcji na niestandardowe działania potencjalnego przeciwnika, natomiast otwartym pozostaje pytanie o to, jaką formę przyjmie ewentualna kolejna agresja przeciwko któremuś z państw pozostających w orbicie zainteresowania Rosji.
Co więc można zrobić, aby zwiększyć poziom pewności co do własnego bezpieczeństwa w coraz bardziej niepewnym świecie? Recepta pozostaje od wieków ta sama i zawiera się w zdaniu, które znalazło się w dziele N. Machiavellego: „każdy kraj ma armię: własną lub okupacyjną”. O ile własna wymaga nakładów i starań o jej utrzymanie, to nadal są tak nakłady daleko mniejsze niż te, które wymusza ewentualna wojna i okupacja. Tą trudną lekcję począwszy od 2014 roku „odrabia” Ukraina. Z kolei świadomość tego wyzwania w Polsce powinna być głęboko ugruntowana i wynikać przynajmniej ze znajomości historii ostatnich kilkudziesięciu lat i to na poziomie podstawowym (która to znajomość niestety nie jest oczywistą, co należy zapisać na konto porażek polityki państwa po 1989 roku i systemu edukacji jako takiego). Wielkim błędem byłoby oczekiwanie, że ktokolwiek, NATO czy USA będą skłonne angażować się w obronę naszego własnego bezpieczeństwa, równolegle zwalniając nas samych z maksimum starań na jego rzecz. I problem ten nie sprowadza się tylko do wydawania 2% PKB, czym lubią chwalić się polscy politycy, wskazując zwykle przy tym, że Niemcy wydają mniej.
Nadal jest czas!
Z punktu widzenia Polski wiele do zrobienia pozostaje także w kwestii gazociągu Nord Stream 2. O ile koniec budowy przewidywany jest jeszcze w tym roku, to do uruchomienia dostaw czasu zostało więcej, a to nadal stwarza możliwości dla dyplomacji, zwłaszcza na forum Unii Europejskiej oraz w relacjach z Niemcami i USA. Warto przypomnieć, że omawianej sytuacji niebagatelne znaczenie ma rozbudowa zdolności do działania Polski na Morzu Bałtyckim, który to akwen, jak widać, na długo jeszcze pozostanie kluczowym z punktu widzenia interesów ekonomicznych i energetycznych państw naszego regionu. Dla zabezpieczenia zdolności importu gazu skroplonego (LNG) drogą morską do gazoportu w Świnoujściu konieczne jest budowanie zdolności Marynarki Wojennej RP – i w tym obszarze jest jeszcze bardzo wiele (żeby nie powiedzieć że prawie wszystko) do zrobienia. Bez zdolności do ochrony samej instalacji jak i jednostek transportujących gaz przed zagrożeniami związanymi z żeglugą (także, a może nawet przede wszystkim o charakterze dywersyjnym i dywersyjno-terrorystycznym) trudno oczekiwać stabilnych dostaw i pewności co do posiadania bezpieczeństwa energetycznego. Jest to wyzwanie nie tylko z punktu widzenia Polski, ale także innych państw regionu: należy pamiętać, że gazoport daje potencjalne możliwości zaopatrywania innych państw, także Ukrainy.
Najgorszym rozwiązaniem w obecnej sytuacji byłoby swoiste „obrażanie się” na Waszyngton lub Berlin, nawet w sferze deklaratywnej: oczekiwane być może przez część społeczeństwa i do pewnego stopnia lubiane przez niektórych polityków, budujących swoje poparcie na takich właśnie emocjach. Pamiętać jednak należy, że polityka międzynarodowa jest grą interesów, całkowicie pozbawioną sentymentów i warstwy emocjonalnej w ogóle (chyba że jako instrumentalnie wykorzystywanego środka nacisku). Z punktu widzenia Polski i jej pozycji międzynarodowej ostatnie zjawisko pozostaje szczególnie istotnym problemem: polityka zagraniczna i działania w jej ramach zbyt często mają charakter koniunkturalny i są obliczone raczej na efekt wewnątrz kraju niż na osiąganie celów w przestrzeni międzynarodowej. Bez zmiany tego stanu rzeczy trudno oczekiwać sukcesów w relacjach z jakimkolwiek państwem.
Dr Dariusz Materniak – ekspert ds. bezpieczeństwa, redaktor naczelny Polsko-Ukraińskiego Portalu PolUkr.net
Źródło: Portal PolUkr.net