4 października Kolumbijczycy niewielką różnicą głosów dość niespodziewanie odrzucili porozumienie pokojowe wypracowane pomiędzy rządem a partyzantką FARC. Powiedzenie „NIE” przez większość mieszkańców Kolumbii było mocnym ciosem dla prezydenta Juana Manuela Santosa i jednocześnie triumfem byłego prezydenta, przeciwnika porozumienia, Alvaro Uribe. Pomimo tego, 40 dni po odrzuceniu umowy przez referendum, rządowym i lewicowym bojownikom udało się uzgodnić nową wersję porozumienia.
Autor: Tomasz Skowronek
26 września w kolumbijskim mieście Cartagena de Indias, prezydent kraju Juan Manul Santos wraz z Rodrigo „Timoszenko” Londono, przywódcą lewicowej partyzantki FARC (Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia), przy obecności wielu prezydentów krajów Ameryki Łacińskiej i sekretarza generalnego ONZ oraz Johna Kerry’ego, ogłosili pokój. Światowe media wówczas nie tylko chwaliły tę chwilę, ale opisywana była ona jako jedno z najważniejszych wydarzeń w historii całego świata latynoamerykańskiego.
W przeszłości rząd Kolumbii potrafił dojść do porozumienia z niektórymi partyzantkami m.in. z M-19 (Ruch 19 kwietnia). Po demobilizacji tej guerilli stała się ona legalną partią polityczną działającą pod nazwą Sojusz Demokratyczny M-19 (Alianza Democrática M-19). Z FARC próbowano negocjować natomiast trzykrotnie, w latach 1984, 1992 i 1999. I również trzykrotnie próby te zakończyły się fiaskiem. Co prawda w 1984 roku doszło do pewnego, jak się wtedy wydawało, przełomu – rząd wynegocjował z lewicowymi bojówkarzami zawieszenie broni. Część osób związanych w FARC utworzyło partię polityczną, Unię Ojczyźnianą. Jednak gdy byli rewolucjoniści zyskiwali coraz większe poparcie w kraju, to członkowie partii zaczęli być na masową skalę mordowani przez szwadrony śmierci (całkiem prawdopodobnie, że na zlecenie części wojskowych i polityków, którzy nie popierali rozejmu). FARC ponownie przystąpił do walki i rozejm pękł.
Dopiero w 2016 roku po czterech latach negocjacji udało się wypracować porozumienie. Dlaczego akurat teraz rząd potrafił się dogadać z partyzantami? Negocjacjom sprzyjały pewne uwarunkowania geopolityczne, które zaszły w regionie karaibskim i które zostały wykorzystane przez partyzantów. Kuba rozpoczęła normalizację stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, a sąsiednia Wenezuela, która wspierała FARC, pogrążyła się w chaosie gospodarczym i politycznym. Ponadto marksistowska guerilla w ostatnich latach poniosła spore straty, dlatego też pierwsza zaproponowała rozmowy pokojowe z Bogotą.
Kolumbijska wojna domowa trwa 52 lata, pochłonęła ok. 220 tysięcy ofiar, ok. 45 tysięcy osób uznaje się za zaginionych, nie mówiąc już o uchodźcach wewnętrznych, których liczy się w milionach. Mało kto zakładał, że w referendum Kolumbijczycy odrzucą porozumienie. A jednak 2 października niewielką przewagą głosów pakt został odrzucony – 50,21% do 49,78%, różnica wyniosła 53 894 głosów. Sęk w tym, że minimalna przegrana w polityce może oznaczać porażkę totalną.
Pokojowy projekt prezydenta Santosa zyskał przychylność na arenie międzynarodowej. Waszyngton, Unia Europejska, państwa i organizacje latynoamerykańskie oraz Watykan popierały tę inicjatywę, lecz Santos nie potrafił zbudować wystarczającego poparcia w swoim kraju. Głównym przeciwnikiem porozumienia z lewicową partyzantką, był poprzedni prezydent kraju Alvaro Uribe. Jego główne hasło brzmiało: „Chcemy pokoju, ale nie takiego pokoju”. Uribe rządził Kolumbią od 2002 do 2010 roku. Jest zupełnie innym typem polityka niż Santos. Obecny przywódca to człowiek elit, natomiast Uribe jest prawicowym katolikiem z prowincji, z rodziny, która prowadziła hodowlę bydła. Obydwaj niegdyś byli sojusznikami. Juan Manuel Santos był ministrem obrony w rządzie Uribe, obaj stosowali twardą taktykę wobec lewicowej partyzantki FARC, w efekcie czego kolumbijska guerilla poniosła jeszcze większe straty. Nie zdołali jednak całkowicie zniszczyć bojówkarzy. Po dwóch kadencjach Alvaro Uribe namaścił swojego następcę – został nim obecny prezydent Juan Manuel Santos, który miał kontynuować twardy kurs wobec bojowników.
Tymczasem Juan Manuel Santos odszedł od wojennej doktryny swojego poprzednika i postanowił dogadać się z partyzantami. Gdy ujawnił, że zaczął prowadzić rozmowy z partyzantką, przyjmując program znanego filozofa, byłego burmistrza Bogoty i kandydata Partii Zielonych w ostatnich wyborach prezydenckich Antanasa Mockusa, Uribe oskarżył go o zdradę. Były prezydent rozpoczął kampanię wzywającą Kolumbijczyków by ci odrzucili w referendum umowę pomiędzy rządem a guerillą, wykorzystując w tym świetnie Internet (m.in. serwis społecznościowy Twitter).
Uribe i jego zwolennicy straszyli Kolumbijczyków, że gdy dojdzie do ugody pomiędzy rządem a FARC, otworzy to wrota komunizmowi, nazywanemu przez kolumbijską prawicę castrochavismo, czyli – od nazwisk Fidela Castro i Hugo Chaveza. Dla wielu uribistas, jak nazywani są potocznie są zwolennicy Alvaro Uribe, była nie do przyjęcia amnestia dla większości członków bojówki, możliwość włączenia się FARC do życia politycznego po demilitaryzacji oraz pomoc finansowa dla byłych partyzantów. Choć partyzanci oskarżeni o zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości nie pozostawaliby bezkarni, to dla konserwatystów, ustępstwa wobec FARC były zbyt wielkie.
Spora część Kolumbijczyków, wspierana głosami konserwatywnych polityków, uznała to za jawną niesprawiedliwość w stosunku do ofiar konfliktu i zdecydowanie odrzuciła traktat. Na „nie”, poza twardymi przeciwnikami porozumieniu z FARC, głosowali mieszkańcy dużych miast (np. konserwatywnego Medellin) oraz regiony, które bezpośrednio nie odczuły konfliktu. Na „tak” zdecydowanie głosowali mieszkańcy rejonów które najmocniej doświadczyły przemocy w wyniku kolumbijskiej wojny domowej. Na przykład w miejscowości Bojaya, gdzie trwały walki pomiędzy FARC a prawicowymi paramilitares, aż 95% zagłosowało na „tak”.
Zaraz po ogłoszeniu wyniku referendum pojawiły się dwie pozytywne informacje. Pierwsza była taka, że rząd rozpoczął negocjacje z drugą mniejszą guerillą ELN (Ejército de Liberación Nacional – Armia Wyzwolenia Narodowego). Armia wyzwolenia Narodowego powstała w latach 60-tych, składała się m.in. z radykalnych katolików, którzy łączyli naukę marksistowską z chrześcijańską. Głównymi ideologiami ELN byli księża: Manuel Perez Martinez Camilo Torres Restrepo. Ten ostatni chwycił za broń i poszedł w dżunglę walczyć za ubogich. Zginął po pierwszej bitwie ze swoim udziałem, gdy wraz z innymi lewicowymi bojownikami wpadł w zasadzkę patrolu wojskowego. Obecnie według różnych źródeł ELN liczy około 3 tysięcy członków. W ostatnim czasie, w przeciwieństwie do FARC, ELN dokonywała licznych ataków na wojsko. W lutym tego roku w departamentach Casanare i Norte de Santander partyzanci z Armii Wyzwolenia Narodowego zabili czterech policjantów, a kilku zranili. Zgodnie z kolumbijskim raportem rządowym, co najmniej 400 osób z zachodniej Kolumbii zostało zmuszonych do ucieczki i opuszczenia swoich domów. Partyzantom przypisuje się również zniszczenie rurociągów naftowych w North Santander.
Drugą pozytywną wiadomością było przyznanie Santosowi Pokojowej Nagrody Nobla. Wyróżnienie to może mieć jednak dla Santosa gorzko-słodki smak, ponieważ Kolumbijczycy w referendum odrzucili tekst umowy. Nobel dla prezydenta Kolumbii został powszechnie odebrany jako zachęta do szukania dalszych rozwiązań. Tak też się stało. Santos rozpoczął negocjacje z grupami, które nawoływały do głosowania przeciw umowie. 40 dni po referendum udało się uzgodnić nową wersję porozumienia.
W stosunku do pierwszej umowy, nowa zawiera sporo zmian. „Ulepszone porozumienie, dzięki wkładowi, jakiego dokonało społeczeństwo, zawiera większość propozycji, równocześnie jednak zachowuje zasadnicze cele pierwszego porozumienia” – mówił w czasie uroczystości prezydent Kolumbii Juan Manuel Santos. Nowa umowa nie zostanie poddana pod głosowanie w referendum.
Lewicowi partyzanci zobowiązali się do przedstawienia wyczerpującego sprawozdania dotyczącego udziału FARC w obrocie narkotykami oraz ujawnienia stanu majątkowego organizacji. Drażliwym problemem pozostaje natomiast kwestia złożenia broni przez bojowników. W okresie sześciu miesięcy, jak zapowiedział prezydent Juan Manuel Santos, mieliby oni podlegać dyslokacji w 20 rejonach wiejskich kraju i tam dokonać przekazania uzbrojenia obserwatorom z ramienia ONZ. FARC zapowiada jednak, że nie zamierza złożyć broni dopóty, dopóki dwa tysiące rebeliantów wciąż pozostaje w rządowych więzieniach.
Nasuwa się jednak pytanie, czy nowe ulepszone porozumienie faktycznie oznaczać będzie zakończenie najdłuższego konfliktu w Zachodniej Hemisferze?
Konieczne jest niewątpliwie zawarcie jakiejś formy ugody z partyzantką ELN. Część partyzantów FARC, która nie zechce złożyć broni, mogłaby zasilić szeregi ELN. Ta z kolei mogłaby przejąć narkotykowy biznes FARC i zyskać potężny zastrzyk pieniędzy. Problemem może także okazać się sytuacja w sąsiedniej Wenezueli. Słaba i podzielona Wenezuela stanowi potencjalnie świetną bazą dla rebeliantów. Tym bardziej, że obie partyzantki są obecne na granicy kolumbijsko-wenezuelskiej.
Analizując sytuację w Kolumbii, należy też pamiętać o wyborach prezydenckich, które odbędą się w 2018 roku. Jeżeli Alvaro Uribe, bądź ktoś z jego otoczenia zostałby prezydentem, to nowy konserwatywny rząd może dążyć do anulowania umowy pokojowej. Pomimo tych trudności, porozumienie z FARC rozbudza nadzieję na nowy, mniej obfitujący w konflikty etap w historii Kolumbii.
Tomasz Skowronek – komentator geopolityczny i publicysta, specjalizujący się w problematyce międzynarodowej w szczególności dotyczącej Ameryki Łacińskiej oraz Europy Południowej. Publikował m.in. na portalach Stosunki.pl, Histmag.org, Magazynkontakt.pl i Mediumpubliczne.pl, a także w portalu „Obserwator Międzynarodowy”.