Podczas kampanii wyborczej Donald Trump był bardzo krytyczny wobec Meksyku. Również po wyborczym sukcesie, nowy prezydent Stanów Zjednoczonych groził budową muru i zerwaniem umowy NAFTA, a Meksykanów nazywał gwałcicielami i mordercami. Przywódca USA potrzebował zaledwie tygodnia, aby doprowadzić do największego kryzysu w stosunkach z Meksykiem od blisko 100 lat. Jak dziś wyglądają relacje na linii Waszyngton-Meksyk?
Autor: Tomasz Skowronek
Od wielu lat stosunki amerykańsko-meksykańskie należą do relacji natury strategicznej dla obu krajów. Meksyk (wraz z Kolumbią) uchodził za najwierniejszego sojusznika Waszyngtonu w Ameryce Łacińskiej. Państwa posiadają wspólną granicę, ciągnącą się od Teksasu aż po Kalifornię (ok. 3 tys. km), przez którą codziennie przepływa masę towarów, ciężarówek, a także wielu nielegalnych imigrantów. Ci ostatni są zapleczem zarówno taniej siły roboczej dla amerykańskiego przemysłu, jak i generatorem poważnych problemów związanych z przemytem narkotyków.
Gospodarki obydwu państw pozostają ze sobą we ścisłym związku – wartość wymiany handlowej wynosi 586 mld USD. Jak podaje amerykański think tank Brooking Institution, prawie 6 mln amerykańskich miejsc pracy opiera się na handlu z Meksykiem. Teoretycznie Meksyk i Waszyngton pozostają na siebie skazane.
Przeszłość zdominowały polityczne zgrzyty
„Biedny Meksyk. Tak daleko od Boga, i tak blisko Stanów Zjednoczonych” – powiedział ponad 100 lat temu meksykański dyktator Porifirio Diaz. Jego naród wiele razy padł ofiarą tego sąsiedztwa. Początkowo Meksykanie walczyli z Amerykanami niemal o wszystko – począwszy od ziemi, a skończywszy na bogactwach naturalnych czy kulturze. Takie amerykańskie stany jak Kalifornia, Nevada, Teksas czy Arizona jeszcze dziesięć dekad temu należały do Meksyku. Po rewolucji meksykańskiej 1917 roku, władze wierzyły, że wybuch ten będzie inspiracją dla innych narodów i ruchów emancypacyjnych w całej Ameryce Łacińskiej. Od tamtej pory Meksyk zaczął uważać się za patrona „rewolucji antyimperialistycznych” i przez wiele narodów latynoskich tak był właśnie postrzegany. Do Meksyku udawało się wielu przywódców ruchów partyzanckich, polityków czy intelektualistów, którzy byli prześladowani w swoich krajach. Zbliżenie nastąpiło dopiero w czasie II wojny światowej, kiedy elity meksykańskie stopniowo zaczęły odchodzić od antyamerykańskiej retoryki. Od tamtej pory trwa proces powolnego uzależniania południowego sąsiada przez USA.
Pomimo tego, Meksyk parę razy okazywał swoje poparcie różnym ruchom wolnościowym na kontynencie. Realizacja takiej polityki prowadziła często do kolizji z polityką Białego Domu. Przykładowo, w 1954 roku Meksyk gościł lewicującego prezydenta Gwatemali Jacobo Arbenza Guzmana, który został obalony za pomocą CIA. Przyjmowano również uchodźców z państw Ameryki Łacińskiej, w których panowały wojskowe dyktatury wspierane przez Waszyngton. Rząd meksykanki popierał także sandinistów w Nikaragui, a nawet zaoferował im pożyczkę finansową oraz dostawy ropy naftowej po korzystnych cenach. Podobnie w odniesieniu do Kuby, polityka meksykańska różniła się od amerykańskiej. Meksyk jako jedyny latynoski kraj nigdy nie zerwał stosunków dyplomatycznych z komunistyczną wyspą. Nawet w 1962 roku sprzeciwiał się Waszyngtonowi, który doprowadził do wykluczenia Kuby z Organizacji Państw Amerykańskich.
Niemniej jednak, Stany Zjednoczone zawsze mogły liczyć w najważniejszych sprawach na latynoamerykańskiego sąsiada, jak np. w kwestii polityki wobec Iranu. Kiedy w latach 80. XX w. Meksyk, co parę lat przeżywał kryzysy ekonomiczne, pomocną rękę wyciągały właśnie Stany Zjednoczone, udzielając systematycznych pożyczek. Następnie zawarto układ NAFTA, który ostatecznie związał los meksykański z Ameryką Północną. Meksyk pogłębił wywiadowczą i antyterrorystyczną współpracę ze Stanami Zjednoczonymi po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku. I tak już od kilkudziesięciu dobrych lat, południowy sąsiad stał się najistotniejszym sojusznikiem Ameryki w tym rejonie świata.
Po zwycięstwie Donalda Trumpa wzajemne relacje cechuje stan niepewności
Trump nie tylko zarządził jak najszybszą budowę muru na granicy z Meksykiem liczącej 3,2 tys. km, ale zapowiedział, że za ten mur zapłaci meksykański rząd. Oprócz tego, nowy prezydent USA groził Meksykowi, że jeżeli ten nie zechce zapłacić za mur, nałoży 20% cła na meksykańskie produkty. Prezydent USA nawet nie czekał na meksykańską odpowiedź i oświadczył, że jeśli sąsiad nie zapłaci za mur, to niech prezydent Enrique Pena Nieto nie przyjeżdża do Waszyngtonu, gdzie wcześniej go zaproszono. Tym sposobem sławne słowa wypowiedziane ponad 100 lat temu przez Diaza odzyskują aktualność.
Umacnianie zależności Meksyku do USA rozpoczęła się w latach 80. ubiegłego stulecia, to wtedy miało bowiem miejsce otwarcie gospodarcze na północnego sąsiada. Meksyk postanowił związać się ze Stanami Zjednoczonymi, przy okazji zaniedbując swoje relacje z resztą krajów Ameryki Łacińskiej. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy był fakt, że meksykańscy politycy widzieli w USA lepszego, bogatszego i bardziej stabilnego partnera handlowego dla ich kraju. Przypieczętowanie umowy handlowej NAFTA w 1994 roku stanowiło podstawę konsensusu politycznego i de facto uzależniło meksykańską gospodarkę od bogatszego północnego sąsiada. Prawie 80% eksportu trafia do Stanów Zjednoczonych, a od wolnego handlu między sąsiadami zależy ok. 35 mln miejsc pracy po stronie meksykańskiej.
Symbolem uczestnictwa Meksyku w NAFTA są maquiladora, czyli fabryki słynące z taniej siły roboczej należące do amerykańskich przedsiębiorców. Są one w większości ulokowane przy granicy z USA. Firmy zajmują się głównie importem przetwarzaniem amerykańskich produktów. Dzięki temu wymiana handlowa (w ciągu 12 lat) po obu stronach Rio Grande wzrosła sześciokrotnie. Codziennie granicę przekracza milion osób, 300 tys. samochodów i 15 tys. ciężarówek. Meksykański eksport do Stanów Zjednoczonych jest wart około 316 mld dolarów. Samochody, części do aut, lodówki, wiele innych rzeczy są eksportowane do USA.
W ostatnich latach Biały Dom odgrywa ważną rolę w podejmowaniu decyzji wewnętrznych dotyczących bezpieczeństwa Meksyku – także w wymierzę wewnętrznym. Stany Zjednoczone naciskały na rząd w Mexico City aby ten zastosował twardszą politykę wobec karteli narkotykowych. Gdy w 2006 roku, ówczesny prezydent kraju Felipe Calderona rozpoczął wojnę z kartelami, amerykańskie władze praktycznie od razu wsparły Meksyk w wojnie narkotykowej. Niestety niepowodzeniu w wojnie z kartelami narkotykowymi, winne są w olbrzymiej mierze również właśnie Stany Zjednoczone. To właśnie USA są największym konsumentem narkotyków na świecie, a broń palna, która służy do zabijania policjantów, żołnierzy, jak i cywilów pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Rząd amerykański niewiele zrobił, aby uregulować handel bronią. Nie podjęto działań zmierzających do ograniczenia popytu na narkotyki wśród Amerykanów. Skutki wojny narkotykowej jak na razie są fatalne. Owszem udało się złapać niektórych liderów karteli, lecz gangi narkotykowe stały się jeszcze silniejsze i bardziej wpływowe. Rozwinęły się takie zjawiska jak narkokultura czy nawet narkoreligia, a przez azteckie państwo przelało się morze krwi. Wreszcie, szacuje się, że od 2006 zginęło ponad 100 tys. osób.
Waszyngton zaoferował pomoc w postaci tzw. Planu Merida, czyli pomocy finansowej i wojskowej. Inicjatywa Merida zakłada wsparcie ze strony Waszyngtonu m.in. w postaci śmigłowców i samolotów obserwacyjnych, sprzętu inspekcyjnego, technologii pozwalających na usprawnienie systemów komunikacji i monitoringu, szkolenia i doradztwa technicznego. Warto w tym miejscu przypomnieć, że zaangażowanie USA w Meksyku zaczęło się w latach 80. XX wieku. Już wtedy kartele produkowały ogromne ilości kokainy, które dostarczały do zamożnego sąsiada. Na terenie Meksyku obecne były CIA i DEA. Amerykański wywiad działał także z innych powodów. W Meksyku największe ambasady posiadały ZSRR i Chińska Republika Ludowa, aby mieć oko na Waszyngton.
Inną ważną kwestią jest sprawa uchodźców z Ameryki Środkowej, ponieważ wielu Latynosów z tamtego regionu próbuje dostać się do USA. Biały Dom zapewnił wsparcie finansowe dla Meksyku aby ten efektywniej pomagał w zatrzymaniu i deportacji imigrantów w drodze do Ameryki. W rezultacie, w 2016 roku liczba imigrantów zatrzymanych w Meksyku wzrosła trzykrotnie w porównaniu do 2012 roku.
Dyplomatyczne figury prezydenta Peñy Nieto
Prezydent Enrique Peña Nieto za wszelką cenę starał się prowadzić dialog z Donaldem Trumpem, pomimo jego antymeksykańskiej retoryki. Nie zablokował ekstradycji Joaquín „El Chapo” Guzmána, jednego z największych narkobaronów na świecie, ciągle powtarzając, że jest gotów współpracować z nowym przywódcą Stanów Zjednoczonych, którego retoryka po wyborze tylko niewiele złagodniała w porównaniu z okresem kampanii wyborczej.
Meksykanie nie są zbytnio zadowoleni z postawy meksykańskiego prezydenta. To bardzo dumny ze swojego dziedzictwa oraz kultury naród, a zbyt miękka (według Meksykanów) polityka prezydenta Meksyku wobec Trumpa była odbierana jako upokarzająca.
Peña dobrze zrobił, że odwołał zaplanowaną wizytę i wyraźnie powiedział że za mur nie zapłaci. Meksyk jest w negocjacjach z Waszyngtonem słabszym partnerem. Gdyby Donald Trump faktycznie wycofał się z NAFTY, zagrożonych było by 35 mln miejsc pracy i wiele gałęzi gospodarczych w Meksyku. Niemniej jednak, państwo azteckie może zastosować także politykę nacisku. Jak stwierdził Jorge Castañeda, były szef meksykańskiego MSZ i jeden z najpopularniejszych komentatorów do spraw Ameryki Łacińskiej, „Meksyk posiada wiele żetonów do gry”. Uważa on, że Meksyk mógłby znieść kontrolę na swojej południowej granicy, przepuszczając imigrantów z krajów tzw. Trójkąta Północy, czyli z Gwatemali, Salwadoru i Hondurasu. „Wtedy fala imigracji może kilkakrotnie wzrosnąć i żaden mur jej nie powstrzyma” – dodał Castaneda.
Rzesza ludzi, w tym ogromna ilość nieletnich (tylko w okresie od października do maja 2014 roku do USA przedostało się prawie 60 tys. dzieci bez rodziców i opiekunów) ucieka od ubóstwa i przemocy z tamtego regionu. Gwatemala, Honduras i Salwador to nie tylko państwa ubogie, ale także bardzo niebezpieczne. Kraje te są od wielu lat terroryzowane przez miejscowe gangi nazywane „Maras” lub „Marabuntas”. Najsłynniejsze z band to Mara-18 oraz MS 13 (Mara Salvatrucha), które oprócz handlu narkotykami zajmują się także porwaniami, prostytucją (również dziecięcą), kradzieżami czy napaściami.
Jak zachowa się teraz Waszyngton?
Donald Trump powinien wziąć pod uwagę, że jeśli nałożyłby cła na meksykańskie towary, to główny koszty podniósłby amerykański konsument, który więcej musiałby zapłacić choćby za warzywa, owoce, sprzęt AGD czy samochody. W wyniku wojny handlowej, zagrożonych byłoby 6 mln amerykańskich miejsc pracy, a przecież nowy prezydent obiecywał je tworzyć a nie likwidować.
W żywotnym interesie Stanów jest też utrzymywanie współpracy wywiadowczej z meksykańskimi władzami w walce z gangami narkotykowymi. Wrogie podejście administracji Trumpa do południowego sąsiada był by szkodliwe również dla USA i jej gospodarki. Pomijając już fakt, że zaostrzenie relacji z tym latynoamerykańskim państwem jest pozbawione sensu, ponieważ Meksyk jest sprzymierzeńcem a nie wrogiem Waszyngtonu.
Jeśli Trump zdecyduje się na zrealizowanie swej populistycznej polityki, Meksyk musi być gotowy do poszukiwania alternatyw. Rząd meksykański powinien zmienić swoją politykę zagraniczną wobec USA i być może w przyszłości zacieśnić więzi z krajami Ameryki Południowej oraz z Chinami. Tym bardziej, że Chiny zaraz po Meksyku były najczęściej krytykowanym krajem przez Trumpa. W ostatnich latach Chiny nawiązały bliższe relacje z wieloma krajami Ameryki Łacińskiej, ale nie z Meksykiem – być może teraz w wyniku nowej polityki administracji USA to się zmieni. Karty jednak wciąż znajdują się w rękach Donalda Trumpa.
Tomasz Skowronek – komentator geopolityczny i publicysta, specjalizujący się w problematyce międzynarodowej w szczególności dotyczącej Ameryki Łacińskiej oraz Europy Południowej. Publikował m.in. na portalach Stosunki.pl, Histmag.org, Magazynkontakt.pl i Mediumpubliczne.pl, a także w portalu „Obserwator Międzynarodowy”.