Praca misjonarza chrześcijańskiego w Afryce jest nieraz bardzo gorzka, trudna i pełna pokus. Przeczytajcie ten frapujący esej, napisany przez ks. dra Przemysława Marka Szewczyka, prezesa stowarzyszenia Dom Wschodni – Domus Orientalis, przebywającego w tej chwili w Kairze, pośród misjonarzy ze zgromadzenia misyjnego „Stowarzyszenia Misji Afrykańskich (SMA)”.
Autor: Ks. dr Przemysław Marek Szewczyk z Kairu
Siedzę z księdzem Kazikiem przed kościołem na Szubrze. Już grubo po zachodzie słońca, zelżał upał, który niemiłosiernie dawał się we znaki w ciągu dnia, wieje delikatny wiatr. Nad nami kołyszą się palmy. Rozmawiamy o Egipcie, Polsce, o ludziach tu i tam, o Kościele. Nagle spojrzenie Kazika pada na leżący na stoliku egzemplarz „Misji Dzisiaj”, z którego okładki uśmiecha się słodko murzyńska rodzina pozująca na tle tropikalnego lasu. Leciwy ksiądz, doświadczony misjonarz chwyta gniewnie pismo:
– Wkurzają mnie takie pisemka… Rzygać mi się chce od tego przesłodzonego pisania… Od tych sióstr, które tulą do buzi afrykańskie dzieciątka… To są misje?
Zamyślił się chwilę, jakby wahał się, czy mówić dalej. Widziałem jednak wyraźnie, że nie wytrzyma. Nosi w sobie tyle trudu, tyle zmęczenia, że nie dziwiła mnie wcale konieczność wylania go z siebie…
– Przed wyjazdem z Togo przez tydzień nie mieszkałem u siebie, bo mnie śledzili, z bronią wpadali do domu… Chodzili za mną jak cień… – wspomina jakieś historie rzeczywiście odległe od tego, co widać na zdjęciu misyjnego periodyku.
– Biskupi Afrykańscy? Niejeden to złodziej! Dostają pieniądze na seminaria, kościoły, studnie, szkoły, szpitale… A potem stawiają domy sobie i swojej rodzinie. Kiedyś nasze zgromadzenie wystarało się o biskupstwo dla jednego czarnego… Młody był, jakieś czterdzieści lat… Myślę sobie, że będzie inny. Zbieraliśmy pieniądze na jego ingres, daliśmy mu dwie krowy i inne dary w naturze. We dwa autokary zabrałem parafian, 180 km drogi, żeby uczestniczyć w ingresie. I wyobraź sobie, że do ludzi nawet nie wyszedł, nie dał nic, ani butelki wody, ani garści ryżu na bananie… Wszystko wziął na obiad z wielkimi tego świata. Ludzie byli bardzo rozgoryczeni. Na szczęście miałem jakieś pieniądze ze sobą, więc powiedziałem, że to od biskupa, kupiłem beczkę ryżu, jakąś wodę i w imieniu biskupa ugościłem ludzi… – opowiada historię, którą nawet dziś, po wielu latach przeżywa boleśnie.
– Władza! Każdy z nich chce być szefem! A jak zostanie biskupem czy księdzem, to już jest ponad ludźmi. Ile ja worków z cementem na własnych barkach przeniosłem budując kościół. Z ludźmi trzeba być, raz – bo sami są leniwi i robić nie umieją – a dwa, że to Ewangelia… A oni? Szkoda gadać… No, ale o tym, to nikt ci nie napisze…
Kazik długo jeszcze dzielił się przykrymi sprawami, których doświadczył podczas pracy w Afryce. Niektóre historie były rzeczywiście gorszące, bo co można powiedzieć o Kościele bez ducha Ewangelii? A przy tym ten zmęczony, wręcz styrany życiem i pracą dla Kościoła ksiądz pełen był jakiegoś entuzjazmu. Gorycz mieszała się w nim z radością i spełnieniem. Ot, codzienność trudnej pracy na niwie Pańskiej, gdzie pszenica zawsze miesza się z kąkolem…
Zdjęcia: Tomasz Grzywaczewski
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu stowarzyszenia Dom Wschodni – Domus Orientalis.http://domwschodni.pl/
Ks. dr Przemysław Marek Szewczyk – prezbiter Kościoła rzymsko-katolickiego Archidiecezji Łódzkiej. Ukończył studia doktorskie na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II z zakresu historii Kościoła – patrologii oraz studia magisterskie na Uniwersytecie Łódzkim z zakresu filologii klasycznej. Tłumacz dzieł Ojców Kościoła z języka greckiego i łaciny. Miłośnik i znawca Bliskiego Wschodu.
O krzyżu koptyjskim opowiada ks. dr Przemysław Marek Szewczyk