Serbia: Protesty po wyborczym zwycięstwie Aleksandra Vučicia

Od poniedziałku 3 kwietnia kiedy to ogłoszono wyniki wyborów prezydenckich, tysiące Serbów w całym kraju bierze udział w demonstracjach skandując między innymi hasła „precz z dyktaturą” i „dość bycia tanią siłą roboczą”. Co zmotywowało ludzi do wyjścia na ulice? Dlaczego tak wielu mieszkańców Serbii nie może pogodzić się z wygraną obecnego premiera Aleksandra Vučicia, pomimo, iż wcześniej sondaże dawały mu niekwestionowaną przewagę?

Serbia
Aleksandar Vučić

Autor: dr Magdalena Rekść

W wyborach prezydenckich z 2 kwietnia 2017 r. udział wzięło 11 kandydatów, co dobitnie pokazuje, iż serbska opozycja jest bardzo podzielona skoro nie była w stanie zjednoczyć się wystawiając wspólnego kandydata. Zresztą nawet gdyby tak się stało, Vučić uzyskał ponad połowę głosów (55,13%) już w pierwszej turze. Triumf urzędującego premiera nie jest zaskoczeniem, prognozowały go badania opinii publicznej, takiego scenariusza spodziewała się też cała Serbia, którą ów polityk przez lata sukcesywnie próbował przekształcać w prywatny folwark swój oraz własnej partii – konserwatywno-nacjonalistycznej SNS (Serbskiej Partii Postępowej). Przejęcie kontroli nad przeważającą większością środków masowego przekazu sprawiło, że dla przeciętnego Serba nie istniał alternatywny przekaz wobec rządowej propagandy sukcesu. SNS udało się nawet opanować medialną platformę B92, zwaną w czasach dyktatury Slobodana Miloševicia jedynym niezależnym „oknem na świat”.

Duet premier  Aleksandar Vučić oraz prezydent Tomislav Nikolić (również wywodzący się z SNS) posiadając w swoich rękach również „czwartą władzę” mogli spokojnie tłumaczyć własne kroki polityczne jako „postęp”, zgodnie z nazwą partii (Serbska Parta Postępowa – przyp. autorka). Tym „postępem” miały być dzika prywatyzacja, rozkradanie sektora publicznego, upolitycznianie instytucji państwowych, np. RIK – serbskiego odpowiednika Państwowej Komisji Wyborczej. Jednym z ulubionych sloganów władz była „stabilizacja”, którą rzekomo przyniosły rządy SNS. W takim tonie przygotowano spot wyborczy ubiegającego się o mandat prezydencki Vučicia: samolot linii Serbia 2017 wpadł w silne turbulencje, gdyż dwaj piloci nie mogli porozumieć się co do kierunku lotu, sytuację opanował dopiero znajdujący się na pokładzie kandydat, zapewniając, iż pod jego rządami kraj będzie kontynuował stabilny kurs, który właśnie osiągnął.

Taki argument, sukcesywnie powtarzany przez rządowe media deklarowało wieku wyborców Vučicia. Jednakże slogany o postępie i stabilizacji dla wielu brzmią śmiesznie czy wręcz absurdalnie. Serbia pod rządami SNS nie wyszła z głębokiego kryzysu gospodarczego, w 2014 r. zredukowano emerytury i pensje w budżetówce o 10%, poziom życia należy do najniższych na Bałkanach. Młodzi ludzie nie widząc dla siebie przyszłości, marzą o emigracji, popularnym jest powiedzenie: „kto wyjedzie ostatni, niech zgasi światło”.

Niezadowolenie bardzo wielu mieszkańców stolicy budzi realizowany przez rząd od 2014 r. projekt Belgrad na wodzie, mający przekształcić prawe nabrzeże rzeki Sawy w „Dubaj Bałkanów.” Wizualizacje inwestora ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich spotykają się z miażdżącą krytyką nie tylko ze strony urbanistów, ale i rzesz serbskiej inteligencji, obawiającej się katastrofalnych społecznych, gospodarczych i ekologicznych skutków przedsięwzięcia. Liczne protesty, których symbolem stała się żółta kaczka, spotykały się z totalną obojętnością ze strony władz, potęgując powszechne oburzenie. Belgradzka ulica spekulowała jakie korzyści materialne zapewnili Arabowie ekipie Vučicia. Powszechną wściekłość wywołał incydent z kwietnia 2016 r, kiedy pod osłoną nocy grupka zamaskowanych osób zrównała z ziemią kilka budynków w starej i urokliwej, choć zaniedbanej dzielnicy Savamala, a władza umyła ręce, nie wyjaśniając sprawy. Savamala znana jest z klubów i miejsc spotkań alternatywnej młodzieży, w oparciu o to wielu chce budować markę Belgradu, nie zgadzając się przy tym na zniszczenie obszaru o dużej wartości historycznej.

Eksperci często posługują się terminem „dwie Serbie” mając na myśli głębokie podziały w serbskim społeczeństwie. Obok Serbii konserwatywnej, nacjonalistycznej istnieje także ta liberalna, proeuropejska, pragnąca dostatniej przyszłości i to właśnie ona protestuje przeciwko zwycięstwu Vučicia. Podkreśla się, iż w kontrolowanych przez rząd mediach nie prowadzono uczciwej kampanii wyborczej, ale prezentowano walory jedynego słusznego kandydata. Znamiennym jest, iż wielu uczestników demonstracji podkreśla, iż nie brało udziału w wyborach, nie wierząc w szansę zmiany sytuacji (frekwencja wyniosła niecałe 55%). Ich oburzenie miała budzić wygrana Vučicia już w pierwszej turze, a tego typu argumenty wydają się raczej mało przekonywujące. Jak zostało na początku wspomniane, sondaże mówiły o możliwości takiego scenariusza, a ponadto ewentualna druga tura miałaby się odbyć w niedzielę wielkanocną. Chyba więc niewielu na nią liczyło.

1491504667134

Coś jednak wyciągnęło tłumy Serbów z marazmu i apatii, przede wszystkim zaktywizowała się młodzież. Jako pierwsi wyrazili swoje postulaty studenci z Nowego Sadu, domagając się między innymi odpolitycznienia RIK (serbskiego odpowiednika PKW), dymisji przewodniczącej parlamentu Maji Gojković, zmian  w państwowej telewizji RTS, określanej mianem „informatury”. Do żądań przyłączyli się studenci z Belgradu (dodając konieczność uporządkowania list uprawnionych do głosowania, aby zapobiec wyborczym nadużyciom) i Nišu. Antyrządowe demonstracje ogarniają większość serbskich miast. Młodzi skrzykują się na portalach społecznościowych. Do studentów dołączyli wykładowcy, inteligencja, ale i związki zawodowe policji i wojska. Oprócz haseł „precz z dyktaturą”  pojawiają się i socjalne, jeden z najczęściej wymienianych sloganów to „dość bycia tanią siłą roboczą”, stanowiące nawiązanie do fatalnych warunków pracy oferowanych przez serbskich oraz zagranicznych pracodawców.

Jak komentuje protesty władza? Premier a zarazem prezydent-elekt oświadczył, że demonstracje świadczą o tym, iż w Serbii istnieje demokracja. Jednocześnie w  kontrolowanych przez rząd mediach pojawiają się oskarżenia, iż za manifestacjami stoją siły zewnętrzne, pragnące destabilizacji kraju, jak np. fundacja Sorosa. Organizowane są kontr-zgromadzenia poparcia, choć raczej z marnym skutkiem, np. na jedną z prorządowych manifestacji w Nowym Sadzie przyszło… 8 osób.

Zachód jak na razie milczy. Zresztą wiele zrobić nie może skoro przed kilkoma dniami przywódcy spiesznie gratulowali Vučiciowi zwycięstwa. Demokratyczną opozycję boli przyzwolenie UE na łamanie standardów państwa prawa przez Belgrad, nie może pogodzić się z faktem, iż Bruksela stosuje podwójne standardy. Tyle tylko, że Vučić jest zręcznym politykiem i doskonale wie jak rozmawiać z Unią. Choć w polityce wewnętrznej nie kryje autokratycznych zapędów, na europejskich salonach potrafił uznać Srebrenicę za ludobójstwo (choć przed objęciem teki premiera twierdził co innego). To z kolei rozwścieczyło serbskich nacjonalistów, o czym świadczy rzucenie w premiera kamieniem podczas wizyty w miejscu zbrodni w 2015 r. Ale o głosy środowisk nacjonalistycznych zadbano w styczniu 2017 r. wysyłając do Kosowa prowokacyjny pociąg z napisami w 21 językach „Kosowo jest serbskie”.  Bruksela zdaje sobie sprawę, że Serbia pod rządami SNS jest krajem przewidywalnym, a co więcej – paradoksalnie – stanowi czynnik stabilizacji na Bałkanach Zachodnich. Belgrad odżegnuje się od separatyzmu bośniackich Serbów pod przywództwem Milorada Dodika, a w politycznych awanturach (jak np. ta z pociągiem) nie posuwa się zbyt daleko.

Analitycy zadają sobie dziś pytanie, jakie mogą być konsekwencje protestów? Z jednej strony niedawny przykład Rumunii pokazuje, że rządzący nie mogą pozostać obojętni wobec żądań ulicy. Demonstrujący Serbowie powołują się za to na casus rewolucji buldożera obalającej reżim Slobodana Miloševicia, która również wybuchła w związku z nieprzejrzystymi wyborami prezydenckimi. Tyle tylko, że wówczas kandydat opozycji Vojislav Koštunica był w stanie osiągnąć wynik lepszy od Miloševicia, a dziś drugi w kolejności po Vučiću Saša Janković uzyskał zaledwie 16% głosów. Nie bardzo widać więc szanse na przejęcie władzy przez rozbitą opozycję, co może oznaczać, że protesty zakończą się niczym jak miało to miejsce w Bośni i Hercegowinie w 2014 r. czy w Macedonii w 2016 r.

Dr Magdalena Rekść – doktor nauk politycznych, adiunkt w Katedrze Teorii Polityki i Myśli Politycznej na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych UŁ, sekretarz naukowy w Centrum Naukowo-Badawczym UŁ „Bałkany na przełomie XX/XXI w.”

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed