Dr Magdalena Rekść: podgrzewanie negatywnych emocji zbiorowych to klucz do utrzymania władzy na Bałkanach [WYWIAD]

Rozmowa z dr Magdaleną Rekść, autorką książki pt.: „Wyobrażenia zbiorowe społeczeństw byłej Jugosławii w XXI wieku. Perspektywa politologiczna” (Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego). Rozmawiał Tomasz Lachowski

Dr Magdalena Rekść / fot. Konrad Jęcek

Napisałaś książkę o tym, co właściwie myślą o sobie narody Bałkanów Zachodnich. Ja chciałbym jednak zacząć naszą rozmowę od perspektywy zewnętrznej. Bardzo często bowiem myślimy i mówimy o byłej Jugosławii jako o „beczce prochu”, podnosimy, że w „kotle bałkańskim” znów wrze. Czy to nasze – świata zewnętrznego – wyobrażenie zbiorowe o Bałkanach jest rzeczywiście uprawnione?

Przyznam, że przez chwilę się zastanawiałam, czy właśnie ten wątek też nie powinien znaleźć się w mojej książce. Pojęcie kotła bałkańskiego rozpowszechniło się w XIX w. w Europie Zachodniej, co było związane z faktem, że na omawianym przez nas obszarze zaczęło dochodzić do wielu napięć społeczno-politycznych. Świat zewnętrzny widział zatem, że na Bałkanach jest niestabilnie, więc pewien obrazowy – oczywiście bez zagłębiania się w szczegóły – termin był niezwykle użyteczny. Pozwalał on w łatwy sposób wyjaśniać skomplikowane problemy.

Czy zaś mówienie o Bałkanach jako o beczce prochu jest uprawnione? Nie do końca.  Oczywiście, trzeba zrozumieć, że ludzie potrzebują prostych wytłumaczeń i jasnych odpowiedzi, ale z drugiej strony metafory kotła czy beczki prochu mogą okazać się bardzo niebezpieczne dla przyszłości regionu. Społeczność międzynarodowa chętnie etykietuje Bałkany jako ziemię przeklętą, gdzie kolejna wojna jest tylko kwestią czasu. Brakuje pozytywnych, konstruktywnych prognoz co do rozwoju tej części Europy, prognoz próbujących ukierunkować rozwój wypadków w pożądanym kierunku. Pamiętajmy jednak – jeśli już przyjmiemy tę metaforę kotła – że w owym kotle mieszają również obce mocarstwa, które na dodatek mają różne i często przeciwstawne interesy względem całego regionu lub też poszczególnych krajów post-jugosłowiańskich.

Mówimy, co oczywiste, o Bałkanach w sensie geograficznym, Ty jednak piszesz też o nich w sensie mentalnym. Gdzie zatem tak naprawdę zaczynają się i kończą Bałkany?

Z narodów byłej Jugosławii do bałkańskości najsilniej przyznają się Serbowie. Co ciekawe, również Bułgarzy chętnie przyznają się do tożsamości bałkańskiej, a nawet są z niej dumne. Zresztą, podobnie jak w kontekście mentalnym, jednoznacznej geograficznej granicy Bałkanów tak naprawdę nie ma, a to stwarza politykom czy intelektualistom przestrzeń do tworzenia takich definicji bałkańskości, jakie są wygodne dla danej grupy interesu i jej celów. Spotkałam się też z dość kontrowersyjnymi tezami, że do Bałkanów można zaliczyć Wiedeń, Triest, Cypr czy Mołdawię.

Mówiąc o specyfice Bałkanów, często wskazuje się na czynnik przeszłości osmańskiej, jednak i w tym wypadku zauważamy, że choćby architektura państw bałkańskich, które pod panowaniem Turków się nigdy nie znalazły (Słowenia, Chorwacja), zasadniczo różni się od tej widzianej w Bośni (na której z kolei też pewien wpływ odcisnęła przecież Monarchia Austro-Węgierska) czy Macedonii. Pamiętajmy również o migracjach, które sprawiły, że pierwiastek bałkańskiego orientu odnajdujemy i u podnóża Alp Julijskich w Słowenii. Można zatem powiedzieć, że Bałkany to terytorium pograniczne, gdzie wielokulturowość i różne wpływy polityczne odegrały swoją rolę.

Co jednak ciekawe, jak wynika z Twojej książki, może poza wspomnianymi Serbami, większość narodów byłej Jugosławii to swoiste „brzemię bałkańskości” chciałoby z siebie jednak zrzucić. Pochodzenie z Bałkanów zaczyna być ciężarem?

W latach 90. ubiegłego stulecia, kiedy Bałkany przez trwające wojny kojarzyły się jednoznacznie źle, rzeczywiście poszczególne narody zaczęły odchodzić od pojmowania siebie w kategoriach bycia częścią świata bałkańskiego, utożsamianego ze zdziczeniem, barbarzyństwem. W Chorwacji np. odrzucano również przeszłość jugosłowiańską, negowano dziedzictwo komunistyczne, ale i tradycję wspólnego państwa zdominowanego przez Serbów. W Chorwacji ta wizja wciąż przeważa, ale już np. w Słowenii pewne formy jugonostalgii są widoczne w dyskursie publicznym.

Dr Magdalena Rekść i dr Tomasz Lachowski / fot. Konrad Jęcek

Na okładce książki widnieje podobizna Josipa Broz Tity, co prowokuje do postawienia pytania o charakter i trwałość powojennego państwa jugosłowiańskiego. Może po prostu był to przykład państwa sztucznego, zbudowanego na charyzmie lidera, a kiedy Broza Tity zabrakło to uwalniane nacjonalizmy w poszczególnych republikach walącej się Jugosławii pokazały prawdziwe oblicze regionu?

Należy pamiętać, że Jugosławia powstała po I wojnie światowej, w sposób dobrowolny, przede wszystkim z uwagi na realne zagrożenie ze strony Włoch. Po II wojnie światowej zaczęto zaś wdrażać projekt komunistyczny, co zresztą również stanowiło dowód, że poszczególne narody bałkańskie bardzo wiele łączy.

Wydaje mi się, że w tym przypadku problemem stało się starcie dwóch sprzecznych narracji – z jednej strony afirmacji państwa stricte narodowego, a z drugiej realiów bałkańskiej wieloetniczności. Komuniści jugosłowiańscy wcielali zaś swoją doktrynę „braterstwa i jedności” w sposób nieprzemyślany – w spisach powszechnych wprowadzono rzeczywiście kategorię „Jugosłowianin”, ale zestawiono ją wprost z Serbem czy Chorwatem, co powodowało, że w praktyce trudno się było identyfikować jednym i drugim jednocześnie. Gdyby wprowadzono tę kategorię istniejącą w praktyce obok narodowości, to może udałoby się zbudować silną wspólnotę ponadnarodową. Tak się jednak nie stało. To pytanie dotyczące tożsamości jest zresztą w dalszym ciągu aktualne – za przykład weźmy Czarnogórę, która liczy sobie zaledwie ok. 600 tys. mieszkańców, a znaczną część społeczeństwa stanowią Serbowie, nie mówiąc o Albańczykach, Boszniakach i innych.


Zapraszamy do lektury recenzji książki pt.: „Wyobrażenia zbiorowe społeczeństw byłej Jugosławii w XXI wieku. Perspektywa politologiczna” autorstwa Witalija Mazurenki


Piszesz również o wartościach – tzw. systemach aksjo-normatywnych – którymi kierują się poszczególne narody bałkańskie. Czy one zmieniły się na linii czasu, kiedy porównamy choćby Jugosławię Broza Tity ze współczesnością, tak mocno naznaczoną traumą wojny z lat 90. minionego stulecia, a jednocześnie czasem, który mocno zróżnicował rozwój i polityczną drogę państw byłej Jugosławii?

Systemy aksjo-normatywne, czyli wartości funkcjonujące w danym społeczeństwie (do nich zaliczyć można uwarunkowania historyczne rozwoju państwa, ale i estetykę czy nawet modę), już w czasie rozpadu Jugosławii były zróżnicowane. Przecież kontrasty między Słowenią a Kosowem czy Macedonią były i wtedy ogromne. Wydaje się, że podobnie jest i dziś. Wystarczy spojrzeć choćby na takie kwestie jak kultura polityczna, korupcja czy poszanowanie prawa. Na przykład w Serbii pod naciskiem grup interesów uchwala się ustawy, które są sprzeczne z obowiązujących porządkiem prawnym, jednak ostatecznie nie uchyla się ich – korupcja polityczna czy korupcja ekonomiczna jest zatem przestrzenią, w której musi funkcjonować przeciętny obywatel. W politologii podkreśla się, że kultura polityczna elit jest powiązana z kulturą polityczną całego społeczeństwa. Nieraz słyszałam od kierowcy autobusu, żebym nie kupowała biletu na przejazd – na moje pytanie, dlaczego nie szanujecie swojego państwa, często wybrzmiewała odpowiedź „niech najpierw państwo zacznie szanować nas”. Nie da się ukryć, że przekonanie jakoby politycy nie myśleli o dobru obywateli to też następstwo niepełnej transformacji i przedłużającej się tak zwanej fazy tranzycji. Trzeba pamiętać, że przemian systemu dokonywano w sposób chaotyczny, w obliczu tlących się dookoła wojen, na których niektórzy zarabiali ogromne pieniądze. Generalnie rzecz ujmując, bałkańskim problemem jest brak prawdziwej wymiany elit.

Przypomina to nieco sytuację prób transformacji w państwach poradzieckich, w których problem korupcji (wzmocniony jeszcze siłą oligarchii) wciąż oddziałuje na sytuację polityczno-społeczną.

Analogii z obszarem post-radzieckim na Bałkanach widzę bardzo dużo – pamiętajmy jednocześnie, że w czasach komunistycznych poziom życia w Jugosławii był dużo wyższy niż w Związku Radzieckim czy krajach demoludów naszej części Europy. To powoduje, że poziom rozczarowania wśród narodów bałkańskich jest znacznie większy niż choćby w Polsce, w której też mamy wiele tzw. ofiar transformacji. Problem wypłaty comiesięcznej pensji na czas to na Bałkanach niestety rzeczywistość.

Co ciekawe, kiedyś mieszkańcy Jugosławii  odczuwali także wyższość wobec Bułgarów czy Rumunów – dziś oba te państwa są w Unii Europejskiej, co jeszcze wzmacnia poczucie goryczy wśród narodów byłej Jugosławii.

Wydaje się, że rozczarowanie, o którym mówisz, władze próbują rekompensować pewnymi potężnymi projektami miejskimi, urbanistycznymi – przykładem jest projekt „Skopje-2014”, który nie tylko ma przypomnieć dawną wielkość, ale i nieraz ją nieco sztucznie wytworzyć. Czy tego typu inicjatywy są ważne dla przeciętnych ludzi, czy są tylko przykładem budowania – nomen omen – pomników samym sobie przez rządzących?

Jeśli mówimy o „Skopje-2014”, to pamiętajmy, że Macedonia (od niedawna oficjalnie: Macedonia Północna) jest małym krajem, odczuwającym kompleks większych sąsiadów, zresztą z nimi do niedawna mocno skonfliktowanym (myślę o Grecji, ale i Albanii). A projekt „Skopje-2014” był świetną okazją dla polityków do prania brudnych pieniędzy, zresztą wbrew nazwie skończył się dopiero w 2016 r., kiedy prawica (WMRO-DPMNE) utraciła władzę. Pod koniec trwania projektu, kiedy Skopje było już mocno nasycone pomnikami (a to przykład architektury kiczu), był pomysł, żeby podobnymi monumentami „ubarwić” cały kraj. Dopiero przejęcie władzy przez Zorana Zaewa przerwało realizację tego kuriozalnego pomysłu.

Mówiąc zaś o społecznej percepcji tego typu wielkich projektów, należy wskazać, że w każdym społeczeństwie przechodzącym transformację dochodzi do głębokich podziałów społecznych. Wielu cieszy się, że wreszcie ich kraj się rozwija, że pojawiają się nowe inwestycje, zwłaszcza, że taki przekaz płynie z państwowych mediów. W Skopje przy okazji omawianego projektu zmodernizowano miasto (choć walory estetyczne zmian łatwo zakwestionować), zainstalowano strefy darmowego wi-fi. Inni podkreślają, że tego typu przedsięwzięcia niszczą historyczną tkankę miejską, dewastują ją (takim przykładem jest też projekt „Belgrad na wodzie”). Nieprzypadkowo przeciwko tym dziwnym inicjatywom, z korupcją w tle, ostro protestują architekci i urbaniści. Z drugiej strony są one witane z zadowoleniem, bowiem stanowią imitację Zachodu i dają złudzenie europeizacji, jednak bez głębszego zastanowienia nad ich stroną negatywną. 

Spotkanie w ramach cyklu „Świat z innej beczki”, którego gościem była dr Magdalena Rekść / fot. Konrad Jęcek

Czytając Twoją książkę, miałem nieodparte skojarzenie z filmem dokumentalnym w reżyserii  Adeli Peewej z 2003 r. pt.: „Czyja to piosenka”, w której autorka tego dzieła jedzie przez Bałkany z jedną melodią – wspólną dla przynajmniej kilku bałkańskich nacji – mającą jednak inny tekst w Bośni, Serbii czy nawet Bułgarii. Tak wiele łączy, ale jednak jeszcze więcej dzieli, bo to przecież tekst jest najczęściej nośnikiem narodowych legend, opowieści czy stereotypów. Co zatem myślą o sobie współcześnie narody zamieszkujące Półwysep Bałkański?

Muzyka ludowa była czynnikiem, który w przeszłości stanowił silne spoiwo społeczeństw obszaru, o którym rozmawiamy. Kiedy jednak w drugiej połowie XIX w. rozkwitały tak zwane ruchy odrodzenia czy przebudzenia narodowego, należało jakoś tę wspólną przestrzeń kulturową podzielić, czego przykładem jest właśnie wskazany film „Czyja to piosenka”.

Mówiąc o dzisiejszych stereotypach, to może brzmieć to nieco komicznie, ale społeczeństwa bałkańskie przypisują sobie nawzajem te same cechy. O Bośniakach i Czarnogórcach mówi się, że są leniwi. O Macedończykach – gaduły. Słoweńcy są zaś postrzegani jako homoseksualiści. Te stereotypy bywają bardzo często powielane. W książce pogrupowałam stereotypowe narracje na te o charakterze orientalnym i o charakterze kolonialnym. Pierwsze dotyczą postrzegania regionu, który jest mniej cywilizowany i biedniejszy niż nasz, drugie odnoszą się do sytuacji, w której zazdrościmy swoim bogatszym sąsiadom, ale też boimy się ich (myślę, że może to przypominać trochę wyobrażenia zbiorowe żywione przez Polaków wobec Niemców).

Stereotypy mogą być zabawne, ale mogą tez prowadzić do naprawdę tragicznych wydarzeń. Echa krwawej wojny z lat 90. wciąż są słyszalne na Bałkanach, choć należy wspomnieć, że każdy naród je słyszy, a potem interpretuje, po swojemu. Po niedawnym wyroku w sprawie Radovana Karadžicia, skazanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii w Hadze na karę dożywotniego pozbawienia wolności, wśród Boszniaków (np. Matek Srebrenicy) dało się wyczuć poczucie ulgi i sprawiedliwości, natomiast w Banja Luce czy Belgradzie wrócono do znanej już argumentacji o anty-serbskim haskim Trybunale. Czy kiedyś uda się ostatecznie przepędzić demony przeszłości na Bałkanach?

Mam wrażenie, że podejście do tematyki rozliczeń zbrodni przeszłości na Bałkanach jest bardzo względne. Jeśli MTKJ skazywał Serbów, to w Chorwacji czy w Bośni chwalono Trybunał. Kiedy zaś skazywano Chorwata, to haski Trybunał dla wielu Chorwatów robił się polityczny. Należy też zauważyć, że pomimo wielu pozytywów, MTKJ jest też słusznie krytykowany za wiele niedociągnięć, a sytuacja z 2017 r., kiedy po usłyszeniu wyroku chorwacki zbrodniarz, Slobodan Praljak, wypił truciznę na sali rozpraw, stanowiła kompromitację dla Trybunału. Nic zatem dziwnego, że te rzeczywiste błędy i uchybienia są potem powielane w prasie krajowej, wskazującej, że to Zachód chce na siłę, „odgórnie”, rozliczać narody Bałkanów Zachodnich i ich zbrodnie.

Nie można zatem zapominać, że pomimo wyroków skazujących, wśród swoich rodaków te osoby mają najczęściej status bohaterów, walczących o słuszną sprawę. Brakuje zatem szerszych programów edukacyjnych, które potrafiłyby uporać się z trudną przeszłością, nie tylko w obrębie jednego państwa, ale przede wszystkim całego regionu.

Jakie by to mogły być programy? I czy w ogóle da się dojść do pewnego konsensusu w sprawie trudnej historii?

W tym przypadku można by się wzorować na Niemczech (po denazyfikacji) czy innych krajach, które skutecznie przegnały dawne demony. Problemem jest jednak to, że zdecydowana większość elit politycznych na Bałkanach wywodzi się z kręgów nacjonalistycznych, są wybierani przez głosujących, więc nie mogą (i nie chcą) zmienić swojej retoryki. Przywódca bośniackich Serbów, Milorad Dodik kiedyś wydawał się być przysłowiową nową jakością, ale po wejściu na polityczne salony szybko zauważył, że to właśnie nacjonalistyczna postawa zapewnia mu władzę Dodik neguje zbrodnię ludobójstwa w Srebrenicy, wypowiadał się też bardzo krytycznie w sprawie wspominanego wyroku skazującego Karadžicia. Przykładów polityków, demonstrujących zbliżone postawy, jest znacznie więcej.

Co ciekawe, wszystkie narody bałkańskie w swojej pamięci zbiorowej kultywują poczucie bycia ofiarą. Można powiedzieć, że pewnie nieco łatwiej być „ofiarą” Boszniakom, których fundamentem pamięci zbiorowej jest mord w Srebrenicy w lipcu 1995 r., ale i Serbowie zbudowali swój mit ofiary agresji państw Zachodu i bombardowań Serbii w 1999 r. Czy jest to zaklęty krąg, w praktyce uniemożliwiający rzetelny dialog historyczny, czy są w społeczeństwach post-jugosłowiańskich takie grupy, które nieco bardziej obiektywnie próbują spojrzeć na najnowsze dzieje swojego narodu?

Mechanizm jest bardzo prosty – ofiara jest zawsze niewinna. Pozwala to łatwiej odrzucić odpowiedzialność za popełnione zbrodnie. Psychologowie polityki wskazują, że nikt nie chce żyć w poczuciu, że zrobił coś złego – to cecha i jednostki, i zbiorowości, że po prostu nie chcemy się przyznać do zbrodni.

Wspomniałeś o Serbii – jest dziś Serbia, która pielęgnuje mit ofiary i podkreśla największą nominalną ilość poległych podczas wojen właśnie po stronie Serbów, ale jest i Serbia alternatywna, myśląca już nieco inaczej, bardziej koncyliacyjnie. Należy jednak zwrócić uwagę, że dziś Serbom poza granicami swojej ojczyzny – nie mówię już o nawet o Kosowie, ale będącej w Unii Europejskiej Chorwacji – żyje się nie najlepiej, co oczywiście zręcznie wykorzystują politycy o zabarwieniu nacjonalistycznym.

Spotkanie w ramach cyklu „Świat z innej beczki”, którego gościem była dr Magdalena Rekść / fot. Konrad Jęcek

Do tej pory mówiliśmy o negatywnych aspektach wyobrażeń zbiorowych czy pamięci danych wspólnot, jest jednak pewien aspekt, który do dziś mieszkańców Bałkanów Zachodnich łączy. Myślę o „jugonostalgii”. W czym się ona tak naprawdę przejawia?

Jugonostalgia ma bardzo wiele wymiarów, a nostalgikiem jest w praktyce każdy… Nostalgia jest bowiem selektywna (wybieramy tylko dane aspekty, o których myślimy pozytywnie) i nawet wśród Chorwatów, którzy chyba najmniej tęsknią za Jugosławią, można usłyszeć głosy, że „gdybyśmy się nie rozpadli, to mielibyśmy najlepszą drużynę piłkarską na świecie”. Jugonostalgia wiąże się też z obniżeniem poziomu życia, ponieważ w większości państw (może poza Słowenią i turystyczną częścią Chorwacji) żyje się po prostu biedniej. Duży kraj daje też wiele możliwości w sprawach stricte codziennych, np. dostęp do znanych lekarzy specjalistów, wyboru uczelni na wysokim poziomie, co dziś na przykład w 600-tysięcznej Czarnogórze nie jest takie oczywiste.

Wydaje się ponadto, że jugonostalgia mogłaby stanowić pewien punkt wyjścia do budowy pewnej współpracy w przyszłości – zwłaszcza, że nie dotyczy wyłącznie pokoleń pamiętających komunistyczną przeszłość, ale także ludzi młodych. W ostatnim czasie powstało sporo projektów kulturowych czy gospodarczych o charakterze ponadnarodowym, ale ich osiągnięcia w budowaniu atmosfery współpracy i pojednania są sukcesywnie niwelowane przez elity władzy, którym po prostu wygodniej żyć i funkcjonować, budując mury wzajemnej niechęci.

Kończąc naszą rozmowę, chciałbym zapytać, czy istnieje jakaś szansa na integrację państw byłej Jugosławii w przyszłości? Nawet jeśli nie w formie wspólnego państwa, to jednak mocniejszej platformy współdziałania. A może jednak emocje zbiorowe – te negatywne – zwyciężą w tej swoistej próbie sił?

Te projekty integracyjne pojawiają się wśród elit intelektualnych i to już od lat 90. Takim przykładem były koncepcje stworzenia pewnej kooperacji na wzór Skandynawii czy np. Beneluksu. Myślano też o szerszym otwarciu granic, mając na względzie fakt, że wiele narodowości na Bałkanach jest ze sobą przemieszanych i żyje w przynajmniej kilku państwach byłej Jugosławii. Jednym z najnowszych pomysłów jest zniesienie opłat roamingowych do 2021 roku, w myśl zasady: roam like at home. – Chorwacja i Słowenia są członkami UE, ale inne państwa post-jugosłowiańskie już nie. Pomimo oficjalnych deklaracji zarówno polityków unijnych, jak i bałkańskich, na akcesję kolejnych państw regionu na razie się nie zanosi. Unia sama przechodząca kryzys nie wydaje się chętna do rozszerzenia o kraje biedne, trapione licznymi problemami i skonfliktowane ze sobą.

Z pragmatycznych powodów małym krajom byłoby łatwiej funkcjonować w jakiejś większej formie, powiedzmy „unii bałkańskiej”. Politycy jednak dobrze wiedzą, jakie hasła zapewniają im wygraną, więc na razie na integrację państw Bałkanów Zachodnich się nie zanosi.

Dziękuję za rozmowę.

 

Dr Magdalena Rekść – adiunkt w Katedrze Teorii Polityki i Myśli Politycznej na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Sekretarz naukowy Centrum Naukowo-Badawczego UŁ „Bałkany na przełomie XX/XXI w.”

 

18 kwietnia 2019 r. odbyło się spotkanie z dr Magdaleną Rekść w ramach cyklu „Świat z innej beczki”.  Spotkanie poprowadził dr Tomasz Lachowski.

Dr Magdalena Rekść i dr Tomasz Lachowski po spotkaniu w ramach cyklu „Świat z innej beczki” / fot. Konrad Jęcek

 

Tomasz Lachowski

Prawnik, dziennikarz, doktor nauk prawnych, redaktor naczelny magazynu i portalu "Obserwator Międzynarodowy"; adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych (Uniwersytet Łódzki).

No Comments Yet

Comments are closed