Hiszpański lewy czerwcowy. Upadek rządu Mariano Rajoya i jego konsekwencje [ANALIZA]

1 czerwca 2018 r. w hiszpańskich Kortezach przegłosowano konstruktywne wotum nieufności wobec rządu centroprawicowej Partii Ludowej (PP) Mariano Rajoya. Nowym premierem został lider Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE) Pedro Sánchez, uzyskując poparcie 180 ze 350 deputowanych.

O przyszłości Hiszpanii pisze dr Bartosz Kaczorowski z Uniwersytetu Łódzkiego.

Nowy premier Hiszpanii Pedro Sánchez i odchodzący szef rządu Mariano Rajoy

Autor: dr Bartosz Kaczorowski

Dysponujący ledwie 84 mandatami socjaliści zdołali zebrać brakujące głosy wśród ugrupowań dość kontrowersyjnych: komunizującej partii Podemos, a także separatystów katalońskich (Republikańska Lewica Katalonii, ERC, oraz Demokratyczna Partia Katalonii, PDeCat) i baskijskich (Nacjonalistyczna Partia Basków, PNV oraz EH Bildu). Tym samym Sánchez w celu uzyskania fotelu premiera wszedł we współpracę ze środowiskami, które otwarcie dążą do sprowokowania rozpadu państwa hiszpańskiego.

Dwie kadencje Rajoya

Rajoy stanowisko szefa rządu sprawował od 2011 r., gdy jego ugrupowanie osiągnęło najlepszy wynik w historii i samodzielnie zdobyło większość w Kortezach, kończąc tym samym siedmioletni okres rządów socjalistów José Luisa Rodrígueza Zapatero. Niepopularne ale zdaniem wielu konieczne reformy gospodarcze w dobie kryzysu a przede wszystkim afery korupcyjne doprowadziły do znacznego spadku poparcia i w 2015 r. partia już wcześniejszego sukcesu nie powtórzyła. Wygrała co prawda wybory, ale nie zdołała sformować rządu, gdyż nawet ewentualna koalicja z liberalnymi Ciudadanos (Obywatelami) nie zapewniłaby większości w parlamencie. W czerwcu 2016 r. trzeba więc było iść do urn raz jeszcze, z tym że ówczesne sondaże dawały duże szanse na stworzenie koalicji lewicowo-separatystycznej. Groźba dezintegracji kraju została dodatkowo wzmocniona niepokojącymi wiadomościami z zagranicy (Brexit), co – jak się wydaje – skłoniło hiszpańskiego wyborcę do przymknięcia oka na afery korupcyjne i oddania głosu na broniących jedności Hiszpanii ludowców.  Zwycięstwo było wyraźnie wyższe od przewidywanego (33%) i choć znów PP i Ciudadanos nie zdobyły większości mandatów, to jednak jasne się stało, że Rajoy uzyskał silny społeczny mandat do podjęcia się misji tworzenia gabinetu, czego nie można było powiedzieć o hiszpańskiej lewicy (wyniki PSOE i Podemos to odpowiednio 22% i 21%). Groźba powstania kolejnego znanego z XX-wiecznej historii Hiszpanii „frontu ludowego” oddaliła się więc na prawie dwa lata. Po długich miesiącach negocjacji Rajoy w końcu uzyskał wotum zaufania dzięki głosom wstrzymującym się ze strony socjalistów.

Droga do rządu „frontu ludowego”

Poza aferami korupcyjnymi gwoździem do politycznej trumny premiera stał się kryzys kataloński, którego główny odcinek nastąpił po 1 października 2017 r., gdy Generalitat zorganizowała „referendum” w sprawie niepodległości regionu. Rajoy nie podjął poważniejszych kroków, by uniemożliwić jego przeprowadzenie, choć władze w Madrycie konsekwentnie uznawały je za nielegalne. Odwlekał jak tylko mógł zawieszenie autonomii regionu według artykułu 155. hiszpańskiej konstytucji, choć do stanowczych działań zachęcali go nawet przeciwnicy polityczni: liberałowie ze Ciudadanos oraz stara gwardia socjalistów z PSOE z byłym premierem Felipe Gonzálezem na czele. Gdy w końcu zdecydował się na ten krok, uczynił to w sposób możliwie najłagodniejszy, rezygnując z objęcia kontrolą finansowanych z budżetu a prezentujących jawnie proseparatystyczny punkt widzenia katalońskich mediów, czy nie wprowadzając żadnych zmian w lokalnym systemie edukacji, który od wielu lat służy propagowaniu postaw antyhiszpańskich w Katalonii.

Umiarkowanie premiera wobec kryzysu katalońskiego nie na wiele się zdało, gdyż rząd Rajoy i tak zaczął być postrzegany jako wyjątkowo zdecydowany a nawet brutalny, a wszystko za sprawą policyjnej interwencji z 1 października, której rozmiary zresztą powszechnie wyolbrzymiano. Premier wyraźnie przegrał więc batalię wizerunkową, a na rodzimej scenie politycznej stracił pozycję gwaranta jedności państwa. Jego bierność była coraz bardziej atakowana przez Ciudadanos, którzy szybko przyjęli rolę hiszpańskich „jastrzębi”, za co zostali zresztą nagrodzeni bezprecedensowym sukcesem: zwycięstwem w grudniowych wyborach do parlamentu katalońskiego. Lokalny triumf szybko przełożył się na sytuację ogólnokrajową: partia Alberta Rivery zaczęła przewodzić sondażom, odbierając znaczną część elektoratu ludowcom. Dlatego też gdy pod koniec maja 2018 r. zapadły surowe wyroki za korupcję skazujące działaczy PP na kary więzienia, Rajoy nie miał już po swojej stronie zbyt wielu atutów. Gdy nie udało się uzyskać poparcia ze strony baskijskiej PNV, jasne się stało, że głosy PP i Ciudadanos nie wystarczą. Premier mógł jeszcze przedłużyć rządy swojej partii, podając się do dymisji i zlecając misję tworzenia rządu innemu politykowi z własnego obozu, jednak na ten krok się nie zdecydował. Tym samym do czasu zwołania kolejnych wyborów Hiszpanie będą mieli rząd utworzony głosami ugrupowań, które otwarcie życzą sobie załamania się państwa. Lider skrajnie lewicowej i zdecydowanie prorosyjskiej partii Podemos, Pablo Iglesias, wyraził już zresztą nadzieję, iż „będzie to rząd frontu ludowego”.

Z perspektywy Warszawy

Mimo wszelkich swych wad rząd Rajoya wydawał się optymalny z polskiego punktu widzenia. W polityce zagranicznej skończył z charakterystycznym dla czasów Zapatero antyamerykanizmem i wziął aktywny udział we wzmacnianiu wschodniej flanki NATO. Hiszpańscy żołnierze zostali wysłani na Łotwę, a  minister obrony María Dolores de Cospedal zapowiedziała podwojenie wydatków na obronność do 2024 r. (dotychczas Hiszpania na te zadania wydawała mniej niż 1% swojego PKB). Interesy Madrytu i Warszawy stały się szczególnie zbieżne po 1 października 2017 r., gdy na jaw wyszło zaangażowanie Kremla w promowanie separatyzmu katalońskiego. Sam premier oświadczył wówczas, iż 55% proseparatystycznych wpisów w mediach społecznościowych pochodziło z terytorium Rosji, a rząd na posiedzenia Komisji Obrony w Kortezach zapraszał specjalistów wyjaśniających zasady prowadzenia wojny hybrydowej. Nic więc dziwnego, że hiszpański minister spraw zagranicznych Alfonso Dastis podczas swojej wizyty w Kijowie w nieczęsto słyszanych na Zachodzie słowach podkreślał prawa Ukrainy do obrony swej integralności terytorialnej i życzył jej odzyskania Krymu.

W aspekcie unijnym również istniał potencjał do wspólnych działań. To właśnie rząd PP był sojusznikiem Polski w 2003 r., gdy oba państwa zawetowały wzmacniający pozycję mocarstw  projekt konstytucji Unii Europejskiej. Przejęcie władzy przez socjalistów w 2004 r. skutkowało załamaniem się tej współpracy, ale jeszcze w 2007 r. Rajoy – wówczas jako przywódca opozycji – publicznie dziękował prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu za dzielną postawę na szczycie w Brukseli, gdy polskiej delegacji udało się wywalczyć przedłużenie obowiązywania nicejskiego systemu głosowania w Radzie UE do 2017 r. „Polska broniła hiszpańskich interesów, zastępując Zapatero” – powiedział wówczas późniejszy premier. Madryt był również cennym partnerem dla Warszawy w ostatnim czasie, jak miało to miejsce choćby na pierwszym etapie sporu o pracowników delegowanych. Jeszcze zresztą 1 czerwca 2018 r. podczas rozprawy przeciwko Polsce hiszpański przedstawiciel w Trybunale Sprawiedliwości UE razem ze swoim węgierskim odpowiednikiem bronił tezy, że sąd irlandzki nie ma kompetencji do oceniania praworządności innego kraju.

Co dalej?

Dotychczasowa hiszpańska opozycja miała wyraźnie odmienne spojrzenie na politykę zagraniczną Rajoya i Dastisa. Za swój sprzeciw wobec działań Kremla rząd był krytykowany przez radykałów z Podemos, którzy słusznie uchodzą za rosyjską piątą kolumnę na Półwyspie Iberyjskim. Pablo Iglesias, zgłaszał już chęć wyjścia z NATO i wspierał państwo Putina w wojnie z Ukrainą, której rząd określał mianem „neonazistowskiego”. Z kolei plany zwiększenia budżetu na obronność spotkały się z krytyką ze strony PSOE, która domagała się przeznaczenia ich na pomoc socjalną. Zapowiedzi socjalistów, że po przejęciu władzy będą chcieli kontynuować linię Zapatero, w kwestii polityki zagranicznej nie brzmią uspokajająco.

Wciąż nie wiadomo, czy nowy rząd skoncentruje się przede wszystkim na przeprowadzeniu nowych wyborów, czy też zechce wykorzystać powstałą okazję do realnego sprawowania władzy. Sánchez jak dotąd nie zaproponował żadnej daty pójścia do urn, niewiele jednak wskazuje, by szczególnie zależało mu na czasie, skoro sondaże dają zwycięstwo Ciudadanos, a drugie miejsce ludowcom. Jeśli więc jego „przejściowy” rząd opanuje sztukę lawirowania w rozdrobnionym parlamencie, nie jest wykluczone, że przetrwa do przyszłego roku. Różnice między popierającymi go ugrupowaniami oraz zdominowany przez PP Senat tego zadania mu z pewnością jednak nie ułatwią.

Hiszpanię czeka więc okres niestabilności. Nie tylko utrudni on prowadzenie gry międzynarodowej, ale i z pewnością zostanie wykorzystany przez katalońskich separatystów do dalszej dezintegracji państwa. Spośród ugrupowań, które udzieliły poparcia Sánchezowi jedne bowiem otwarcie domagają się rozpadu Królestwa Hiszpanii (ERC, PDeCat), drugie czynią to w sposób bardziej dyplomatyczny (PNV), inne zaś przez propozycję przeprowadzenia referendum niepodległościowego w Katalonii dają powyższym skuteczny oręż do ręki (Podemos). Destabilizacja kolejnego czołowego państwa UE staje się więc faktem i z pewnością nie jest to dobra wiadomość dla Warszawy.

 

Dr Bartosz Kaczorowski – adiunkt w Katedrze Historii Powszechnej Najnowszej Uniwersytetu Łódzkiego. Jego zainteresowania badawcze dotyczą m.in. wojny domowej w Hiszpanii i dyktatury gen. Franco, Estado Novo w Portugalii, a także współczesnego życia politycznego w Hiszpanii.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.