Wybór Emmanuela Macrona na prezydenta Francji i zdecydowane zwycięstwo jego frakcji w niedawnych wyborach parlamentarnych nad Sekwaną, jak się wydaje, na dobre przełamały falę populizmu, która przelewała się w ostatnim czasie przez Europę. Wrześniowe wybory w Niemczech mają się rozstrzygnąć między dwoma proeuropejskimi kandydatami, Angelą Merkel i Martinem Schulztem, co zdaje się nie zagrażać trwałości projektu, jakim jest Unia Europejska. Francja i Niemcy mogą zatem dalej kształtować politykę Brukseli – pytanie tylko, czy z równą dbałością o interes samej Unii oraz innych słabszych państw członkowskich jak o swoje własne dobro.
Autor: dr Tomasz Lachowski
Dla pełnego zrozumienia dzisiejszej polityki Paryża i Berlina na polu europejskim warto przyjrzeć się, jak obie nadreńskie republiki współtworzyły i w istocie rzeczy kształtowały kolejne etapy funkcjonowania najpierw Wspólnot, a następnie Unii Europejskiej. Okazję do tego przynosi monografia Francja i Niemcy w procesie integracji europejskiej w latach 1992-2007 autorstwa Joanny Ciesielskiej-Klikowskiej wydana niedawno nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego. I choć zasadnicza część opracowania koncentruje się na okresie działalności Francji i Niemiec „od Traktatu z Maastricht do Traktatu z Lizbony”, to autorka, słusznie, nie pomija także kontekstu pracy obu państw w czasie zimnej wojny. To wtedy, pomimo wspólnie obranego kursu na dalsze integrowanie struktur europejskich, uwidoczniły się różnice w stanowiskach Paryża i Berlina. Rozbieżne poglądy ujawniły się przede wszystkim w kwestii obecności oraz ingerencji USA w sprawy polityki europejskiej (do czego sceptycznie odnosili się Francuzi, a całkowicie popierało tę aktywność państwo zachodnioniemieckie). Wieloletnia ufność Niemiec w politykę Waszyngtonu (choć nie bez wyjątków, vide niezgoda na interwencję w Iraku w 2003 r., kiedy Paryż zdecydowanie stanął po stronie Berlina) została mocno zachwiana dopiero niedawno. Dowodem na to majowa wypowiedź kanclerz Merkel: niemiecka polityczka stwierdziła, że od kiedy 45. prezydentem USA został Donald Trump, Europa nie może już polegać na Stanach Zjednoczonych.
Ciekawie prezentują się również rozważania o przedmiocie obaw Paryża co do zjednoczenia Niemiec i możliwości, po pierwsze, znacznego zwiększenia pozycji zunifikowanego państwa niemieckiego w samej Wspólnocie, a po drugie, ryzyka „wyrwania się” Berlina z polityki równowagi sił w Europie na rzecz tworzenia własnej koncepcji funkcjonowania w świecie pozimnowojennym. Ważny – mam tu na względzie polskiego czytelnika – jest także opis starań państw Europy Środkowo-Wschodniej mających za cel początkowo stowarzyszenie się, a następnie wstąpienie do Unii Europejskiej. Do ugruntowania obecności dawnych satelitów Związku Radzieckiego w europejskiej rodzinie z życzliwością odnosił się ówczesny kanclerz RFN, niedawno zmarły, Helmut Kohl, a z pewnością z nieco mniejszą atencją podchodził prezydent Francji, François Mitterrand. Ten ostatni chciał zabezpieczyć przede wszystkim francuski interes w polityce europejskiej w basenie Morza Śródziemnego. Taka postawa Francji widoczna jest również w chwili obecnej – podczas uzgadniania stanowisk w przedmiocie tak kryzysu uchodźczego, jak i niebezpieczeństwa dla utrzymania jedności europejskiej, które płynie ze strony Federacji Rosyjskiej.
Patrząc dzisiaj na perspektywy rozwoju Unii Europejskiej (dylemat między rozluźnianiem a zacieśnianiem kolejnych warstw integracji państw członkowskich czy nie tak znowu nowa groźba „Europy dwóch prędkości”), warto w szczególności pochylić się nad analizowanym przez autorkę fiaskiem przedsięwzięcia Konstytucji dla Europy (i pracy zapomnianego już dziś Konwentu Europejskiego pod przewodnictwem Valéry’ego Giscard d’Estainga). Nie bez znaczenia są także inne koncepcje propagujące federalizację Europy z francusko-niemieckim tandemem jako „twardym rdzeniem” czy też promujące tworzenie „kręgów koncentrycznych” w ramach Unii (czego odzwierciedleniem jest mówienie o kilku prędkościach rozwoju UE). Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo obaw części państw europejskich o nadmierne ingerencje Brukseli w politykę wewnętrzną członków Unii (a co za tym idzie o dalszą dominację francusko-niemieckiego duetu), o czym dziś najgłośniej mówią Warszawa i Budapeszt, żaden inny kraj czy koalicja państw oprócz Francji i Niemiec nie był i nie jest w stanie wziąć na siebie roli lidera UE.
Autorka kończy swoją książkę analizą przyjętego w 2007 roku Traktatu z Lizbony – rzecz jasna debaty o przyszłości Unii i potrzebie jej ciągłego reformowania nigdy się nie skończą. I raczej odpowiedzi na pytanie o dalszy wymiar funkcjonowania UE wciąż musimy szukać w Paryżu i Berlinie, a nie w innych stolicach europejskich.
Pierwotnie recenzja ukazała się na stronie Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego: https://wydawnictwo.uni.lodz.pl/2017/07/24/nadrenska-unia-europejska-couple-franco-allemand-trzyma-sie-mocno/
Więcej o książce na stronie