Ukraina: trzydzieści lat bez Sowietów [WYWIAD]

Rozmowa z Krzysztofem Nieczyporem, analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia, oraz Witalijem Mazurenką, publicystą portalu „Obserwator Międzynarodowy”, o trzech dekadach niepodległości Ukrainy po rozpadzie Związku Sowieckiego. Rozmawiał Tomasz Lachowski.

Od lewej: Tomasz Lachowski, Krzysztof Nieczypor i Witalij Mazurenko

Tomasz Lachowski: 24 sierpnia Ukraina hucznie świętowała 30-lecie swojej niepodległości. 1 grudnia obchodziliśmy 30. rocznicę ogólnonarodowego referendum, w którym zdecydowana większość Ukraińców pod koniec 1991 roku opowiedziała się za swoim własnym niepodległym państwem. 8 grudnia to zaś rocznica porozumienia białowieskiego zawartego w Wiskulach przed trzydziestu laty, jednej z podstaw prawnych dla likwidacji Związku Sowieckiego jako państwa i podmiotu prawa międzynarodowego. Daty z pewnością znaczące dla historii najnowszej tej części Europy. A jakie dla panów są te najważniejsze momenty, które ukształtowały i dalej kształtują państwowość Ukrainy?

Krzysztof Nieczypor: Z pewnością – na szybko – można by wskazać moment ogłoszenia niepodległości przez Ukrainę, Pomarańczową Rewolucję z 2004 roku oraz Euromajdan z przełomu 2013 i 2014 roku. Ale jeśli byśmy zanurzyli się nieco głębiej w trzy ostatnie dekady suwerennej Ukrainy, to warto zastanowić się, jakie czynniki w ogóle umożliwiły jej niepodległość. Dziewięć miesięcy przed referendum z 1 grudnia 1991 roku – kiedy ok. 90% Ukraińców zagłosowało za utworzeniem swojego państwa – odbyło się inne referendum, organizowane przez władze Związku Radzieckiego, które zawierało pytanie: „czy zgadzasz się, aby państwo związkowe funkcjonowało w ramach ZSRR na zasadach suwerenitetu?”. Suwerenitet nie w pełni odzwierciedla jednak naszą koncepcję niepodległości, niezależności czy nawet suwerenności, no bo jak można by suwerennym, jeśli formułuje się ją w ramach innego państwa – państwa związkowego. Co ważne, ok. 80% biorących udział w referendum z marca 1991 r. opowiedziało się za pozostaniem Ukrainy w ramach ZSRR. Co się zatem zmieniło w ciągu następnych dziewięciu miesięcy, że Ukraińcy zdecydowali się jednak na ogłoszenie niepodległości? W modnym dziś dyskursie geopolitycznym mówi się o tzw. oknie możliwości i takie właśnie okno otworzyło się pod koniec 1991 roku, kiedy Ukraina mogła opuścić więzienie narodów, jakim był Związek Radziecki. Tydzień po referendum niepodległościowym odbyło się wszak spotkanie w Wiskulach, które w istocie domknęło historię państwa sowieckiego.   

Podkreśla się, że tak wysokie poparcie dla niepodległości Ukrainy w referendum z 1 grudnia 1991 roku było wypadkową sojuszu trzech sił – powstałego dwa lata wcześniej opozycyjnego Ruchu Narodowego na czele z Wiaczesławem Czornowiłem (można powiedzieć – odpowiednika polskiej Solidarności), komunistycznej nomenklatury oraz – co pewnie zabrzmi ciekawie – górników z Donbasu. Na fali protestów społecznych, które odbywały się w Donbasie, władze w Kijowie poczuły swoją polityczną legitymizację do tego, żeby Leonid Krawczuk mógł podpisać porozumienie białowieskie.

Drugą ważną datą dla krzepnięcia niepodległej Ukrainy był listopad 2000 r., kiedy odnaleziono ciało zamordowanego niezależnego dziennikarza śledczego Heorhija Gongadze. W moim odczuciu był to jeden z czynników, dla których cztery lata później wybuchła Pomarańczowa Rewolucja. Zabójstwo ukraińskiego dziennikarza gruzińskiego pochodzenia wywołały silne protesty społeczne. W Rosji, kiedy zamordowano dziennikarkę Annę Politkowską (w 2006 r.) – która podobnie jak Gongadze w Ukrainie wykrywała i opisywała przypadki korupcji wśród najwyższych władz – fakt ten nie wywołał tak wielkiego poruszenia społecznego jak właśnie tragiczna śmierć Gongadze w Ukrainie.

Trzecią istotną datą jest 26 maja 2014 roku, kiedy ukraińskie Siły Zbrojne wraz z batalionami ochotniczymi podjęły walkę o lotnisko w Doniecku. Było to właściwie pierwsze starcie strony ukraińskiej z bojownikami wspieranymi przez Rosję, które jednocześnie przerwało pewną barierę mentalną, kiedy w obronie przed napaścią Ukraińcy zaczęli strzelać do Rosjan. Wokół obrońców lotniska – nazywanych Cyborgami – rozwija się także pewien kult, ważny czynnik współczesnej ukraińskiej tożsamości.

Witalij Mazurenko: Odpowiadając na to pytanie – jako prawnik – postaram się odwołać do w mojej ocenie najważniejszych aktów normatywnych, które wpłynęły i wpływają na odrzucenie sowieckiej przeszłości i budowanie własnej, ukraińskiej tożsamości. Po akcie ogłoszenia niepodległości z 24 sierpnia 1991 roku, wskazać należy na ustawę z tego samego roku – jedną z pierwszych w historii niepodległej Ukrainy – ustawę o własności. W sowieckiej Ukrainie pojęcie własności prywatnej praktycznie nie funkcjonowało. Wskazana ustawa stanowiła powrót do ogólnoeuropejskiej tradycji praw człowieka jako fundamentu społeczeństwa – prawa do życia i prawa do własności. Pozbawiony własności obywatel nie ma skutecznych narzędzi dla oporu względem władz w celu obrony własnego prawa do życia. To dobrze rozumiała okupacyjna władza bolszewicka dokonując ludobójstwo w postaci Wielkiego Głodu.

Kolejny etap to uchwalenie Konstytucji Ukrainy 28 czerwca 1996 roku – była to ostatnia z konstytucji państw post-sowieckich. Pomimo trwającej wówczas prezydentury Leonida Kuczmy, konstytucja stanowiła kompromis pomiędzy większością komunistyczno-oligarchiczną a opozycyjnymi siłami demokratycznymi (demokracji ludowej) w Radzie Najwyższej i nie była już bezwolnym kopiowaniem aktów normatywnych przyjmowanych w Rosji czy wcześniej właśnie w Związku Sowieckim.

Następny ważny moment to decyzja Sądu Najwyższego o powtórzeniu drugiej tury wyborów prezydenckich w czasie trwania Pomarańczowej Rewolucji. W głosowaniu z 26 grudnia 2004 roku zwyciężył Wiktor Juszczenko, pokonując Wiktora Janukowycza. Orzeczenie Sądu Najwyższego można ocenić jako symboliczne zerwanie z przeszłością, ponieważ do tamtej pory cały mechanizm aparatu państwowego – jak to było w państwie sowieckim – działał zawsze w jednym kierunku i trudno było mówić o rzeczywistej separacji władzy. Można zatem powiedzieć, że sędziowie Sądu Najwyższego podejmując decyzję o powtórnym głosowaniu na prezydenta w jakimś sensie zademonstrowali społeczne nieposłuszeństwo.

Dalej, należy wskazać na uchwalenie w listopadzie 2006 roku ustawy uznającej Hołodomor (Wielki Głód lat 1932-1933) za ludobójstwo narodu ukraińskiego dokonane przez władze bolszewickie. Następnie, już po Rewolucji Godności, bardzo istotnym krokiem było uchwalenie pakietu ustaw dekomunizacyjnych. Wreszcie, w 2019 roku przyjęto ustawę o języku ukraińskim jako języku państwowym.

Wszystkie wskazane momenty były przełomowymi – świadczyły o dojrzewaniu społeczeństwa ukraińskiego, a także stanowiły normatywną gwarancję braku możliwości powrotu do „starego”.

Patrząc na historię Ukrainy przez pryzmat aktów normatywnych, to warto dodać, że niedawno – we wrześniu 2021 roku – Rada Najwyższa uchwaliła ustawę o zapobieganiu zagrożeniom bezpieczeństwa narodowego wiążącym się z nadmiernym wpływem osób mających znaczący polityczny lub gospodarczy wpływ na życie społeczne, popularnie nazywaną ustawą o deoligarchizacji. Jak wiemy, system oligarchiczny stanowił w istocie w ciągu ostatnich dekad swoiste nieformalne dopełnienie oficjalnego ukraińskiego systemu politycznego. Ciekawi mnie, jakie były uwarunkowania polityczne, które pozwoliły na ukształtowanie się oligarchii w niepodległej Ukrainie?

Witalij Mazurenko: Warto na wstępie wskazać, że w Związku Sowieckim oligarchów nie było – istniała wówczas nomenklatura, do której dana osoba trafiała poprzez system partyjny, co pozwalało jej na dostęp do dóbr materialnych nieosiągalnych dla przeciętnych obywateli państwa radzieckiego. Oligarchia zaczęła tworzyć się na początku lat 90. na obszarze głównie Rosji i Ukrainy, a także innych byłych republik (za wyjątkiem państw bałtyckich). Oligarchia zaczęła się rozwijać w Rosji i Ukrainie, mając co prawda pewne punkty wspólne, ale jednak również masę różnic. Sięgnijmy do historii, aby wyjaśnić pewną istotę rzeczy.

W Księstwie Moskiewskim, które powstało w XIII w., funkcjonował tzw. system karmienia, przewidujący, że kiedy jakikolwiek wojewoda czy niższy urzędnik (człowiek cara) był nominowany na dane stanowisko na danym terytorium nie otrzymywał żadnego wynagrodzenia ze strony władzy cara, ale musiał „karmić się” (stąd owa nazwa) z obszaru, w którym działał. Odbywało się to poprzez wyzysk ludności, jednak nietraktowane było jako korupcja czy coś nagannego, ale pewien naturalny sposób wzbogacenia się – coś co „należało się” danemu urzędnikowi za jego służbę carowi. Natomiast po upadku Związku Sowieckiego, w Rosji system ten się tak naprawdę powtórzył, tworząc majątki oligarchów, ale i ich uzależnienie od władzy państwowej na Kremlu.

W Ukrainie system oligarchiczny zaczął tworzyć się w 1994 roku, kiedy do władzy doszedł Leonid Kuczma. Był on tzw. czerwonym dyrektorem, wcześniej zarządzał zakładem przemysłu kosmicznego Jużmasz podporządkowanym bezpośrednio Moskwie. Kuczma próbował zaszczepić system rosyjski w Ukrainie jako pewną formą kompromisu pomiędzy biznesem kryminalnym a funkcjonariuszami post-sowieckimi. Do końca nie udało mu się to, ponieważ w warunkach ukraińskich było to niemożliwe („brak cara”, inna specyfika narodu ukraińskiego nie tak podległego władzy jak Rosjanie), choć jednak sami oligarchowie się wówczas pojawili. Oligarchowie zaczęli konkurować ze sobą, co z kolei dało pewną szansę dla społeczeństwa obywatelskiego w Ukrainie na rozwój. Warto zatem porównywać Ukrainę nie do innych państw post-sowieckich, ale do innych państw bloku wschodniego (Polski, Czech, Rumunii czy Bułgarii), w którym proces narodzin społeczeństwa obywatelskiego odbywał się co prawda z lekkim opóźnieniem względem zachodnich sąsiadów, ale jednak odbywał się, co przecież nie nastąpiło w Rosji.

Czy system oligarchiczny powstałby, gdyby w 1991 roku w wyborach prezydenckich wygrał Wiaczesław Czornowił, kandydat ludowo-demokratyczny, proukraiński?

Krzysztof Nieczypor: Ukraińskie społeczeństwo samo odpowiedziało na to pytanie, wybierając najpierw Krawczuka a następnie Kuczmę, czyli ludzi nomenklatury. Ruch na rzecz przebudowy Czornowiła nie miał tak znaczącego poparcia wśród Ukraińców. Można powiedzieć, że w jakimś sensie niepodległość została Ukrainie podarowana (lub była rezultatem splotu kilku bardzo szczęśliwych dla Kijowa czynników) – dopiero od niedawna Ukraińcy zdają sobie sprawę, że niepodległość to również pewna odpowiedzialność…

Witalij Mazurenko: Muszę zaprotestować! Niepodległość nie spadła Ukrainie z nieba. Można oczywiście mówić o pewnym geopolitycznym oknie możliwości (i słabości Kremla), ale proces ten poprzedzały głębokie procesy polityczne – od walki Ukraińskiej Powstańczej Armii, działalności ruchu dysydenckiego, w tym tzw. Sześćdziesiątników, czy tworzenia się wspominanej opozycji demokratycznej. Nie wolno o tym zapominać.

Krzysztof Nieczypor: Wracając do przerwanego wątku – czy Czornowił byłby lepszy scenariuszem dla Ukrainy, również w kontekście systemu oligarchicznego, o którym rozmawiamy? Pozwalam sobie wątpić. Patrząc na inne państwa post-sowieckie, to nawet jeśli władzę najpierw zdobywała opozycja demokratyczna, to szybko ją traciła na rzecz dawnej nomenklatury (np. najpierw zwycięstwo, a potem spektakularny polityczny upadek Zwiada Gamsachurdii, pierwszego prezydenta Gruzji po upadku Sowietów), co często było wynikiem zapaści ekonomicznej pierwszych lat niepodległości.

Przechodząc do analizy ukraińskiego systemu oligarchicznego, to podobne drogi rozwoju oligarchii w Rosji i Ukrainie rozeszły się pod koniec XX wieku, kiedy 1 lipca 1999 roku weszła w życie ustawa o gospodarce przemysłowej. Na jej mocy nadano specjalne przywileje 67 zakładom przemysłowym w Ukrainie – wybranym fabrykom głównie z sektora metalurgicznego i energetycznego. Czas ustawy jest nieprzypadkowy, trzy miesiące później odbyły się wybory prezydenckie, w których ponownie wygrał Kuczma, choć początkowo był skazywany na porażkę. W Rosji to z kolei początek rządów Władimira Putina, który po prostu przejął system oligarchiczny – symbolem było bandyckie przejęcie Jukosu i uwięzienie Michaiła Chodorkowskiego. W państwie ukraińskim po 1999 roku ogon zaczął natomiast machać psem, bo to grupy oligarchiczne zaczęły faktycznie rozdawać karty (i najważniejsze stanowiska) w kraju. Widać to chociażby po przemyśle telewizyjnym – aż 70% oglądalności telewizji w grupie wiekowej od 18 do 54 lat (najbardziej reprezentatywnej) to kanały należące do zaledwie czterech grup oligarchicznych (Ihora Kołomojskiego, Dmytra Firtasza, Rinata Achmetowa oraz Wiktora Pińczuka). Ukraińcy czerpią wiedzę z telewizji, więc ta sytuacja pokazuje wpływ oligarchów na ukraińską scenę polityczną.

Wskazaliście panowie na pewne różnice systemu rosyjskiego i ukraińskiego. Na czym zatem polegała ta wszechmożna rosyjska obecność na Ukrainie po 1991 roku, nie tylko w sensie politycznym, ale także społecznym, kulturowym czy wręcz tożsamościowym?

Witalij Mazurenko: Niestety, ale jak na razie rzeczywiście bez omówienia czynnika rosyjskiego w Ukrainie rozmawiać nie sposób. Do 2000 roku i po tym czasie obecność rosyjska miała dwa różne oblicza. W latach 90. – to czas mojego dzieciństwa – mieszkając w małym miasteczku w obwodzie odeskim, czułem się jakbym wciąż żył w Związku Sowieckim. Można powiedzieć, „siłą rozpędu” po ZSRR, bezsprzecznie królowała post-sowiecka kultura rosyjska (książki, gazety, filmy). W latach 90. było tak jak w Sowietach – jedynie bez przymusu ze strony Kremla. Zaczęły się jednak wówczas pojawiać pierwsze ukraińskie produkty kulturalne – np. kanały telewizyjne.

Natomiast, po 2000 roku Rosja zmieniła swoją politykę względem Ukrainy w tej mierze – rozpoczęła się prawdziwa inwazja kapitału rosyjskiego, inwestowanego zwłaszcza w rynek medialny (który, jak mówiliśmy, ma ogromny wpływ na wybory polityczne Ukraińców). Znaleźć ukraińskojęzyczne czasopismo na początku lat 2000. w Odessie było wielkim problemem – jedyną gazetą tego typu było „Ukraińskie słowo” (wywodząca się z ukraińskiej diaspory w Ameryce Północnej). Ukraińskojęzyczne (i proukraińskie) książki zaczęły pojawiać się dopiero za czasów prezydentury Juszczenki, kiedy nadano ulgi podatkowe dla ukraińskich drukarni – w okresie prorosyjskiego Janukowycza ten proces został oczywiście zahamowany. W odróżnieniu od lat 90. było to działanie w pełni celowe, poprzez które Kreml chciał w sposób niewojskowy podporządkować sobie Ukrainę i umysły Ukraińców.

Niemniej, pomimo napływu kapitału z Rosji, działanie te spotykały się z oporem ze strony społeczeństwa ukraińskiego (inaczej zatem niż na Białorusi, kiedy władzę w 1994 roku przejął Alaksandr Łukaszenka). Symbolem tego stanu rzeczy stały się nie tylko Pomarańczowa Rewolucja i Rewolucja Godności, ale także akcja „Ukraina bez Kuczmy” z 2001 roku czy tzw. Majdan podatkowy oraz Majdan językowy, które poprzedziły wydarzenia samej Rewolucji Godności.

Rosja w swojej narracji wciąż wskazuje na dyskryminację ludności rosyjskojęzycznej przez władze ukraińskie. Z pewnością po ostatnim Majdanie obserwujemy prawdziwy renesans ukraińskiej mowy, jak również ukraińskojęzycznej książki bądź piosenki. Z drugiej strony, spacerując przez opanowaną przez młodzież modną dzielnicę Kijowa, Padół, często słyszy się tam jednak nie tylko rosyjski język, ale też rosyjską muzykę. Czy język wyznacza tożsamość narodową Ukraińców? I czy siła rosyjskiej soft power, dopełniającej obecność czołgów na linii frontu, jest rzeczywiście tak wielka?

Krzysztof Nieczypor: Ukraińcy dowódcy wojskowi na Donbasie także głównie posługują się językiem rosyjskim, więc pewnie najprostsza odpowiedzieć powinna brzmieć, że nie wyznacza. Kilka tygodni temu Wołodymyr Zełenski wskazał, że Federacja Rosyjska nie ma monopolu na język rosyjski. Głos prezydenta nie jest odosobniony – był nawet pomysł, żeby język rosyjski uznać za dialekt języka ukraińskiego. Ten pewien absurdalny fakt dobrze pokazuje, że nośnik tożsamości narodowej jakim dla nas jest język, w Ukrainie nie jest wyznacznikiem poglądów politycznych czy postawy patriotycznej. Język jest oczywiście rozgrywany politycznie – przykładem była ustawa językowa Kiwałowa-Kolesniczenki z 2012 roku, dająca pewne przywileje językowi rosyjskiemu jako językowi regionalnemu. To zresztą znamienne, że wszelkie kryzysy związane z tematem języka były wywoływane przez siły polityczne sympatyzujące z Rosją. To stały element wpływu Kremla na sytuację wewnętrzną w państwie ukraińskim – wywoływanie burzy w szklance wody poprzez ciągłe podbijanie dyskusji o statusie języka rosyjskiego w Ukrainie.

Ja raczej dostrzegam prawdziwy renesans języka ukraińskiego w ostatnim czasie – przyczynił się do tego oczywiście sam Euromajdan, jak i konkretne rozwiązania prawne: ustawa o języku ukraińskim jako języku państwowym oraz rozwiązania gwarantujące obecność języka ukraińskiego w radiu czy telewizji (tzw. kwoty). Kanały muzyczne mają obowiązek demonstrowania ukraińskojęzycznych utworów – to spowodowało, że Ukraińcy zaczęli interesować się własną kulturą, co z kolei przełożyło się na rozwój ukraińskiej sceny muzycznej i popularności konkretnych artystów. To już nie tylko nieśmiertelny Okean Elzy, ale także takie projekty muzyczne jak DachaBracha, Dakh Daughters czy np. Jamala – to pochodząca z Krymu piosenkarka, która w 2014 roku wygrała zawsze żywo śledzony przez Ukraińców festiwal Eurowizji. To owoc ostatnich zmian w Ukrainie, a język powoli zaczyna być składnikiem tożsamości narodowej samych Ukraińców.

Już kilka razy w czasie naszej rozmowy padło hasło „Majdan” poprzez przypomnienie Pomarańczowej Rewolucji czy Rewolucji Godności. Dodać do tego zestawienia trzeba jeszcze przynajmniej Rewolucję na Granicie, czyli studenckie protesty na kijowskim Majdanie z 1990 roku. Jak moglibyśmy scharakteryzować ten społeczno-polityczny fenomen Majdanu? Ludowa korekta niewłaściwej polityki władzy?

Witalij Mazurenko: Trzeba wskazać na silne tradycje kozackie – majdany jako rady podejmujące demokratyczne decyzje. Majdan to także symbol niezależności. Pomarańczowa Rewolucja też była godnościowa – stanowiła reakcję na brutalne odebranie prawa do wyboru władzy przez sfałszowane wybory prezydenckie. Rewolucja na Granicie – podobnie. Wymaganiami stawianymi wówczas przez protestujących było zagwarantowanie, że Ukraińcy nie będą odbywali służby wojskowej w innych republikach sowieckich. Rewolucja Godności była zaś dopełnieniem procesu konsolidacji narodu ukraińskiego i przeciwstawieniem się kryminalnemu systemowi władzy stworzonego przez Janukowycza, który godził w samo sedno ludzkiej godności.

Krzysztof Nieczypor: Można się spierać politologicznie, czy Majdan jest pewną anarchizacją życia publicznego, ale ja bym na ten fenomen spojrzał jako pewien element „demokracji plus”. Nie ma wątpliwości, że od 2004 roku wszelkie procesy wyborcze w Ukrainie odbyły się zgodnie z zasadami demokracji. Instrumenty demokratyczne zatem istnieją, a Majdan to taki „mechanizm ekstra”, kiedy naród uznaje, że sytuacja jest na tyle krytyczna, że niezbędna jest korekta polityki państwa przez społeczeństwo. Majdany to także sposób na „policzenie się” przez Ukraińców, co sprzyja konsolidacji oraz podmiotowości społeczeństwa.

Z jednej strony, kolejne – podkreślmy: zwycięskie – Majdany, które jednoznacznie demonstrują wektor, w którym powinno się rozwijać państwo ukraińskie. Z drugiej zaś, trwająca od 2014 roku agresja rosyjska, która być może wejdzie niebawem w nową fazę kolejnej inwazji wojskowej, o czym świadczą ruchy wojsk rosyjskich u ukraińskich granic, a także polityka Władimira Putina. Wszystko to powoduje, że naprawdę trudno przewidzieć jest przyszłość Ukrainy, ale na koniec naszej rozmowy chciałby poprosić panów o prognozę – w jakim miejscu na mapie politycznej Europy znajdować się będzie Ukraina za 10 lat?

Krzysztof Nieczypor: Rozmawialiśmy trochę o tożsamości, o obecności Rosji, o pozostałościach zjawiska homo sovieticus. Warto jednak wyraźnie wskazać, że od 2014 roku większość Ukraińców opowiada się za zachodnim wektorem rozwoju swojego państwa, ok. 60% optuje za przyłączeniem państwa ukraińskiego do NATO i UE. Z drugiej strony, mentalność post-sowiecka była generowana przez rozczarowanie lat 90. – rezultat zapaści ekonomicznej. Mam wrażenie, że obecnie ten zawód przełożył się na dość silne poczucie chęci bycia państwem pozablokowym. Niechęć do Rosji jest dziś silna – nie należy się dziwić, jeśli już tyle osób straciło życia podczas rosyjsko-ukraińskiej wojny. Jednocześnie, Zachodowi także nie ufa się w pełni, co jest związane z odczuciem nie dość wystarczającego realnego poparcia dla Ukrainy jako państwa członkowskiego UE czy NATO. Z tego wszystkiego rodzi się pewna trzecia droga – być może będzie nią pewne zbliżenie z Chinami, przede wszystkim na gruncie gospodarczym, ale także politycznym.

Witalij Mazurenko: Zbliżenie z Chinami to raczej stanowisko części obecnej władzy, ale nie jest to stanowisko społeczeństwa. Aktualnie rządzący starają się raczej współpracować z możliwie jak największą ilością państw, które w warunkach „pozornego niezdecydowania” Zachodu w kwestiach bezpieczeństwa wydają się bardziej nieskrępowanymi partnerami. Dlatego, ja zamiast Chin, wskazałbym raczej na Turcję jako pierwszoplanowego partnera dla Wołodymyra Zełenskiego i jego frakcji.

Z perspektywy społeczeństwa – a nie władzy – status pozablokowy („polityki wielowektorowości”) nie jest w ogóle rozpatrywany, kojarzony jest bowiem z okresem Kuczmy, do którego powrotu nikt nie dąży. Nie mam wątpliwości, że Ukraina pozostanie Ukrainą, ale obecna sytuacja geopolityczna – kryzys na polsko-białoruskiej granicy, budowanie napięcia przez Rosję w kontekście możliwej kolejnej inwazji przeciwko Ukrainie – powoduje, że tak naprawdę trudno o racjonalną prognozę na najbliższy rok, nie mówiąc już o całej dekadzie. Niemniej, w perspektywie strategicnej nie mam wątpliwości, że w końcu dojdzie do przystąpienia Ukrainy do NATO i UE.

Dziękuję za rozmowę.  

Rozmawiał Tomasz Lachowski.   

Krzysztof Nieczypor – analityk Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia, starszy specjalista w Zespole Ukrainy, Białorusi i Mołdawii OSW. Absolwent Stosunków Międzynarodowych na Wydziale Politologii UMCS w Lublinie, Międzywydziałowych Studiów Wschodniosłowiańskich UW oraz podyplomowych Studiów Wschodnich w Studium Europy Wschodniej UW.   

Witalij Mazurenko – zastępca redaktora naczelnego portalu „Obserwator Międzynarodowy”, prawnik, dziennikarz, doktorant na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pochodzi z Odeszczyzny.

Tomasz Lachowski – prawnik i publicysta, adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych WPiA UŁ; redaktor naczelny portalu „Obserwator Międzynarodowy”.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed