Dr Mateusz Osiecki: Zamknięte przestworza Stanów Zjednoczonych to łabędzi śpiew Donalda Trumpa [KOMENTARZ]

Kończąca się już prezydentura Donalda J. Trumpa upływa w tonie oddalania się Stanów Zjednoczonych od polityki multilateralizmu. Kilka tygodni temu, 22 listopada, Stany Zjednoczone Ameryki przestały być stroną Traktatu o otwartych przestworzach. Czy prezydent-elekt, Joe Biden, będzie w stanie zmienić tę politykę?

Donald Trump / fot. The White House from Washington, DC – President Trump Boards Marine One, Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=94871298

Autor: dr Mateusz Osiecki

Przypomnijmy, że w 2018 r. prezydent Trump oficjalnie zdecydował o wycofaniu się  USA z tzw. „porozumienia nuklearnego” zawartego wcześniej m.in. z Iranem, a w roku 2019 podobny los spotkał porozumienie paryskie wypracowane przez społeczność międzynarodową na rzecz walki ze zmianami klimatu. I choć kadencja Donalda Trumpa oficjalnie ma zakończyć się już w styczniu 2021 r., to urzędujący prezydent postanowił wykorzystać jej ostatnie miesiące, aby po raz kolejny wypowiedzieć współpracę swoim partnerom zagranicznym. 22 listopada bowiem Stany Zjednoczone Ameryki przestały być stroną Traktatu o otwartych przestworzach, który wiązał je przez niemal 19 lat. Czym dokładnie jest ów traktat i jakie konsekwencje dla innych państw rodzi jego wypowiedzenie przez USA?

Traktat o otwartych przestworzach (zwany także z angielskiego „Open Skies Agreement”, którego jednak nie należy mylić z umowami międzynarodowymi regulującymi wolność lotów cywilnych pomiędzy państwami, także zwanymi „open skies agreements”), podpisany 24 marca 1992 r. w Helsinkach, to umowa międzynarodowa dotycząca stosunków wojskowych pomiędzy państwami. Weszła w życie 1 stycznia 2002 r. i do czasu jej wypowiedzenia przez Stany Zjednoczone liczyła 34 strony (w tym większość państw europejskich, Rosję, Kanadę i Turcję). Na jej podstawie każde z państw-stron uzyskuje prawo do przeprowadzania krótkich, nieuzbrojonych lotów nad terytorium innego państwa-strony w celu uzyskania informacji o stacjonujących tam wojskach oraz prowadzonych działaniach militarnych (artykuł I). Loty te w założeniu odbywają się na zasadzie wzajemności – każde państwo ma zarówno prawo do wykonywania określonej liczby przelotów nad terytorium państwa partnerskiego w ciągu roku, jak i obowiązek uznania pewnej liczby lotów dokonywanych przez sojuszników w swojej przestrzeni powietrznej (art. III). Każdy z tych lotów ma ponadto swój dystans maksymalny, a także musi być zakomunikowany z co najmniej 72-godzinnym wyprzedzeniem państwu przelotu (art. IV). System ten służy wzmacnianiu współpracy militarnej między państwami, szczególnie w ramach NATO, a także wzajemnej kontroli bezpieczeństwa terytorialnego.

Umowa reguluje także kwestie związane z wyposażeniem poszczególnych samolotów wykorzystywanych z operacjach (art. IV), reagowaniem w sytuacjach kryzysowych (art. VIII) i szereg innych. Warto tu wspomnieć, że od chwili jej wejścia w życie, państwa-strony wykonały ok. 1 500 lotów zapoznawczych nad terytoriami swoich sojuszników.

Skoro zatem umowa „Open Skies” jest narzędziem ułatwiającym współpracę w ramach działań militarnych sprzymierzonych państw, to należy się zastanowić dlaczego w ogóle Stany Zjednoczone zdecydowały się ją wypowiedzieć? Komentarz w tej sprawie zabrała już Narodowa Rada Bezpieczeństwa USA. Jej przedstawiciele oświadczyli, że decyzja ta podyktowana była dezaprobatą wobec działań Rosji, która to zdaniem Amerykanów notorycznie łamała postanowienia umowy, nie dopuszczając amerykańskich samolotów do wykonywania lotów rozpoznawczych w pewnych obszarach swojej przestrzeni powietrznej (głównie w obszarach południowych oraz obwodu kaliningradzkiego). Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA, Robert O’Brien, stwierdził ponadto, że wycofanie się z traktatu jest ruchem koniecznym, aby kontynuować politykę stawiania interesów amerykańskich na pierwszym miejscu (co wiąże się ze słynnym już hasłem „America First”), a tym samym zaprzestać „faworyzowania przeciwników Stanów Zjednoczonych kosztem bezpieczeństwa narodowego”.

Jak nietrudno się domyślić, decyzja prezydenta Trumpa nie wzbudziła entuzjazmu wśród pozostałych państw, będących stronami traktatu. Szczególnie krytycznie odniosła się doń Federacja Rosyjska. 22 listopada 2020 r., tj. w dniu, w którym USA oficjalnie przestały być stroną traktatu, Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji oświadczyło, że Waszyngton wykonał ruch, „który nie wzmocni bezpieczeństwa ani w Europie, ani w Stanach Zjednoczonych”. Swoją dezaprobatę wobec posunięcia Waszyngtonu wyraziły także Niemcy, Wielka Brytania i Kanada.

Powstaje pytanie, jaka przyszłość czeka traktat „Open Skies”, który został poważnie osłabiony poprzez wystąpienie zeń militarnego mocarstwa. Nie wydaje się prawdopodobnym, aby kolejne stolice poszły w ślady Waszyngtonu. Traktat ten pozostaje istotnym czynnikiem wzmacniającym bezpieczeństwo państw obu stron Atlantyku oraz daje szerokie możliwości kontroli terytoriów państw sojuszniczych, co z kolei zwiększa szanse wykrycia ewentualnego ataku zbrojnego, lub zamachu terrorystycznego. Angażowanie samolotów wojskowych w operacje rozpoznawcze znakomicie uzupełnia także system kontroli wizualnej sprawowany m.in. przez satelity.

Niewykluczone jednak, że Stany Zjednoczone jedynie „chwilowo” opuściły układ „Open Skies”. Biorąc pod uwagę, że kadencja prezydenta Trumpa kończy się już w styczniu, a prezydent-elekt Joe Biden już zapowiedział powrót swojego kraju na ścieżkę multilateralizmu, ponowne przystąpienie USA do umowy może być całkiem realną opcją. Z drugiej strony wydaje się, że decyzja Waszyngtonu o jej wypowiedzeniu ma pewne uzasadnienie strategiczne, które może być realizowane niezależnie od decyzji politycznych nowego administracji Białego Domu. Już bowiem jakiś czas temu Stany Zjednoczone „ulokowały” epicentrum swoich zainteresować militarnych na zachodnim Pacyfiku, głównie ze względu na rosnącą potęgę Chin. Rezygnację Amerykanów z dalszego wspierania układu „Open Skies” można więc tłumaczyć chęcią wzmocnienia kontroli Waszyngtonu nad obszarami, które powoli stają się częścią chińskiej strefy wpływów.

Nie da się ukryć, że polityka amerykańska w wydaniu prezydenta Donalda Trumpa odciska coraz wyraźniejsze piętno w relacjach USA z ich sojusznikami. Wypowiadanie przez mocarstwo kolejnych traktatów silnie wpływa na jego izolację na arenie międzynarodowej, ostatnio także w sferze militarnej, a symbolem tego stało się opuszczenie układu „Open Skies”. Czy jest to zapowiedź zupełnego przeorientowania polityki amerykańskiej na dalsze pogłębianie konfliktu z Chinami? Czy może jedynie kaprys ustępującego z funkcji prezydenta Donalda Trumpa, którego skutki szybko zostaną „wymazane” przez jego następcę – Joe Bidena? To dopiero pokaże czas…

Dr Mateusz Osiecki – adiunkt w Instytucie Prawa Lotniczego i Kosmicznego Wydziału Prawa i Administracji Uczelni Łazarskiego (Warszawa); ekspert ds. prawa lotniczego i terroryzmu; członek redakcji portalu „Obserwator Międzynarodowy”

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.