Niezniszczalna broń polityki zagranicznej Kremla i być może jedyna poważna kroplówka dla reżimu Putina, Gazprom, zaczęła ostatnio coraz częściej zjadać swój ogon. Stany Zjednoczone i Europa zaczęły ingerować w „dyktat energetyczny” Moskwy, przechodząc na reżim ostrej redukcji zużycia gazu ziemnego.
Autor: Waan Martirosian
Fakt, że niegdyś najpotężniejsza korporacja gazowa na świecie, której menedżerowie w swoich zyskach nie ustępowali potentatom naftowym i szejkom ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, przeżywa ciężkie czasy, nie jest już tajemnicą.
Szybki spadek tranzytu rosyjskiego gazu do krajów UE był widoczny już na początku 2020 roku. W szczególności okazało się, że w okresie od stycznia do kwietnia tego roku eksport Gazpromu spadł o ponad 20%. Ostatnio pojawiły się konkretne dane w rublach, które są bardzo wyraźnym dowodem skali katastrofy. Okazało się, że do końca ubiegłego roku Gazprom wydał 190 mld rubli więcej niż zarobił. Równolegle w wyniku światowego kryzysu produkcyjnego związanego z COVID-19 ceny na globalnych platformach gazowych spadły do 60 USD za tysiąc metrów sześciennych, spadając poniżej cen krajowych w Federacji Rosyjskiej. A wszystko to na tle nieudanego i niepełnego załadunku Nord Stream i niedokończonego Nord Stream 2.
Porównując te liczby i fakty, które są bardziej niż smutne dla Kremla, nietrudno się domyślić, że Gazpromowi będzie bardzo trudno uniknąć poważnego kryzys.
Kryzys ten był jednak do pewnego stopnia nieunikniony. Gazprom, którego pakiet kontrolny należy do państwa rosyjskiego, już dawno stał się narzędziem pracującym przez całą dobę na granicy swojego potencjału. Wykorzystanie zasobów kopalnych do wywierania wpływów geopolitycznych odniosło sukces Rosji Putina tylko w krótkim okresie. Zależność energetyczna, jaką Kreml starał się budować w stosunku do krajów-klientów Gazpromu, działała tylko na krótkich dystansach, a w dłuższej perspektywie stała się nie tylko nieefektywnym manewrem (z wyjątkiem Węgier), ale także doprowadziła do bardzo naturalnego kryzysu. Nawiasem mówiąc, ofiarą tego prostego politycznego oszustwa padł nie tylko Gazprom, ale także Rosnieft’.
Przez wiele lat elity kremlowskie korzystały z tych firm nie tylko w celu osobistego wzbogacenia, ale także „udzielały” rabaty kupowanym współpracownikom, które były niekorzystne z ekonomicznego punktu widzenia lub wręcz przeciwnie, „walczyły” z wrogami, budując rurociągi obejściowe o wartości wielu miliardów dolarów.
Ponad 11 miliardów dolarów zainwestowano tylko w jeden „Nord Stream-2”, co było kolejną próbą zaatakowania jego opornego sąsiada – Ukrainę. I choć jakimś cudem projekt nadal się udaje, niemiecka agencja federalna już przeciwstawiła się inicjatywie, wskazując na dyrektywę gazową UE.
Strata, jaką Nord Stream-2 spowodował u Gazpromu, a tym samym w Federacji Rosyjskiej, jest szacowana przez analityków na 13 mld USD.
Sami ludzie z Gazpromu już pośrednio przyznają się do upadku. Pod koniec kwietnia, służba prasowa spółki zapowiedziała przymusową redukcję inwestycji o 216 mld rubli. Według źródła rosyjskiego „Vedomosti”, program inwestycyjny powinien zostać w najbliższych latach znacznie skrócony – o prawie 300 mld rubli w 2021 roku i 500 miliardów rubli w 2022 roku.
Ponadto, grupa prawników Gazpromu nie jest już w stanie sprostać ciągłym procesom sądowym przeciwko ich spółce i pozwom spływającym z krajów bałtyckich, Polski i Ukrainy. Rekompensata wypłacona tylko ukraińskiemu Naftohazowi w 2019 r. wyniosła 2,9 mld dolarów. Ogólnie rzecz biorąc, obecnie wycena spraw sądowych wiszących nad gazowym gigantem niczym „mieczem Damoklesa” rachowana jest na ponad 15 miliardów dolarów. Ponadto Gazprom ma również długi w postaci krótkoterminowych pożyczek, kredytów i weksli płatne w wysokości 3,168 bln RUB.
W rzeczywistości Gazprom znalazł się w pułapce, którą sam na siebie przygotował. Do końca ubiegłego roku Kreml wierzył, że polityka gazowa będzie funkcjonować bez przerw jeszcze przez wiele kolejnych lat i przynosić geopolityczne dywidendy. Jednak rok 2020 zmusił Federację Rosyjską do pogrążenia się w zupełnie innej rzeczywistości. Nawiasem mówiąc, taki precedens istniał już w czasach ZSRR, kiedy kierownictwo kraju Sowietów było przekonane, że ceny ropy zawsze będą wysokie i nigdy nie szacowały, jaki będzie zwrot za gigantyczne projekty budowy rurociągów naftowych i gazowych. Dziś ta historia się powtarza, a jeśli ostateczny scenariusz też będzie taki sam jak w epoce Gorbaczowa, to bankructwo Gazpromu może całkowicie zniszczyć rosyjską gospodarkę, która już rozpada się w szwach. Z pewnością przywódcy kraju to rozumieją i dlatego demonstracja siły, która jest zwyczajowa dla reżimu Putina, stopniowo zanika. Dziś Kreml w kłopotach z czasem próbuje ratować sytuację, przechodząc od dyktatu gazowego i kupujących lobbystów w UE na sprzedaż Syberii i Dalekiego Wschodu Chinom.
Niemniej jednak, sprzedaż ziemi i broni do kraju, który ma roszczenia terytorialne wobec Federacji Rosyjskiej, jest porównywalna tylko z uzbrojeniem Niemiec przez Związek Radziecki i szkoleniem pilotów Luftwaffe na sowieckich poligonach do 1937 roku. Jak to wszystko się skończyło, wszyscy doskonale pamiętają.
Waan Martirosian – ormiański dziennikarz i politolog