Paweł Kowal: polska polityka wschodnia jest genetycznie związana z niepodległością Rzeczypospolitej [WYWIAD]

Rozmowa z prof. Pawłem Kowalem, historykiem, politologiem, profesorem w Instytucie Studiów Politycznych PAN, autorem książki pt.: „Testament Prometeusza. Źródła polityki wschodniej III Rzeczypospolitej”, o kształtowaniu się polskiej polityki wschodniej po 1989 roku. Rozmawiali Andrzej Brzeziecki i Tomasz Lachowski.

Prof. Paweł Kowal / fot. Konrad Jęcek 

Spotkaliśmy się dziś, aby porozmawiać o kształtowaniu się polskiej polityki wschodniej w burzliwym okresie transformacji po 1989 r., do czego znakomitym powodem stała się Pańska ostatnia książka pt.: „Testament Prometeusza”. Zaczniemy jednak może nietypowo, bo pytaniem nie o wielką politykę, a po prostu o Wschód. Co spowodowało, że zainteresował się Pan i zaczął przesiąkać wschodem?

Przyczyna była dość banalna. Wtedy, kiedy mogłem już sam podróżować, a więc w pierwszej połowie lat 90., i większość ludzi zaczęła wyjeżdżać na Zachód, ograniczone środki mi na to po prostu nie pozwalały, więc wybierałem kierunek na Wschód. Ponadto, lepiej mówiłem wówczas po rosyjsku niż po angielsku. A o samym zainteresowaniu zadecydowały tak naprawdę trzy podróże. Pierwsza, którą odbyłem z moim przyjacielem, szukającym swojej rodziny na obszarze dawnego województwa wileńskiego, dziś części Białorusi. Fotografowaliśmy tam pozostałości architektoniczne, w tym wiele dawnych dworków. Druga była natomiast podróżą na Syberię, która, jak uważam, dała mi zupełnie inne spojrzenie na Rosję – my dotarliśmy aż do Jakucji, w czasach komunistycznych zamkniętej części Związku Radzieckiego. Trzecia podróż była do Lwowa – bardziej studencka wraz z kolegami z koła naukowego. One właśnie ukształtowały mnie jako młodego badacza wschodu – a potem to już poszło swoim rytmem.  

Przechodząc już do tematyki „Testamentu Prometeusza”, chcielibyśmy zapytać, co jest tak naprawdę istotne w polityce wschodniej i dlaczego jest to tak ważny obszar oddziaływania dla państwa polskiego? Nie mówimy przecież o jakiejś „polskiej polityce południowej”, „północnej”, a nawet „zachodniej” (może co najwyżej dziś w ramach UE czy NATO), a polityce wschodniej jednak tak.

Jest dużo potencjalnych ujęć tematu polityki wschodniej – nie godzę się jednak z najprostszym (swego rodzaju geograficznym) wyjaśnieniem tego pojęcia, które reprezentuje część ekspertów, mówiąc po prostu o polityce prowadzonej wobec dawnych republik Związku Radzieckiego. Nie sposób bowiem traktować polityki wschodniej w polskich warunkach jako zwykłej części stosunków międzynarodowych. Wydaje mi się natomiast, że należy rozumieć ją w zestawieniu z dwiema innymi skonceptualizowanymi politykami wschodnimi: Stolicy Apostolskiej oraz Republiki Federalnej Niemiec. Mając na względzie to zestawienie, inaczej też postrzegamy myśl Jerzego Giedroycia. Widzimy bowiem, że nie powstała ona jako samorodny produkt intelektualny, ale jako odpowiedź i prądy na politykę Watykanu, a także Niemiec Zachodnich i w pewnym stopniu procesy odprężenia USA lat 70. minionego stulecia.

Polską politykę wschodnią należy przede wszystkim kojarzyć z niepodległością. Od samego roku 1918 r., czyli od zabiegów o granicę wschodnią odradzającej się II Rzeczypospolitej, ponieważ granica wschodnia nie była regulowana przez Traktat Wersalski. Kilkadziesiąt lat później, w momencie procesu dezintegracji Związku Radzieckiego, to przejaw stosunku do pojawiających się wówczas państw na gruzach imperium, ale też stosunku do własnej historii w tym kontekście. Moja książka zresztą stara się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego polityka wschodnia wykształtowała się zdecydowanie bardziej opierając się o wartość pojednania, a nie rewanżu, i dlaczego tak ważna jest dla niepodległości Rzeczypospolitej. Widzimy to także dziś, patrząc na dyskusje, dotyczące choćby konieczności pomocy Ukrainie w konsekwencji agresji Federacji Rosyjskiej na to państwo – argument jest jeden, bo jest to również korzystne z perspektywy naszej niepodległości, choć dziś raczej częściej mówimy: naszego bezpieczeństwa.

Paweł Kowal wraz z Andrzejem Brzezieckim i Tomaszem Lachowskim podczas spotkania z cyklu „Świat z innej beczki” / fot. Konrad Jęcek

Prometeizm, polityka jagiellońska, doktryna Jerzego Giedroycia – w publicystyce często te pojęcia używane są naprzemiennie, niemalże jak synonimy. Nie wydaje się jednak, że jest to uprawnione podejście. Jak je zatem należy rozumieć i na jakich polach się między sobą różnią?

Polityka jagiellońska i prometeizm są jak ptak i motyl – mogą się komuś kojarzyć, bo mają skrzydła, ale w gruncie rzeczy są czymś innym. Wyrastają z innego korzenia i innej tradycji. Prometeizm pochodzi z tradycji buntu, niezgody, lewicowej refleksji, które można odnaleźć w dziewiętnastowiecznej Wiośnie Ludów – przesłanie Prometeusza, żeby ulżyć słabszym. Należy też pamiętać, że prometeizm nie jest zjawiskiem polskim, choć w Polsce przyjął specjalny odcień z silnym rdzeniem antyrosyjskim czy szerzej antyimperialnym.

Polityka jagiellońska zaś to tradycja, którą ja rozumiem w duchu trzech osób: Oskara Haleckiego, prof. Krzysztofa Baczkowskiego z Krakowa i Jana Pawła II. Ten ostatni instrumentalizował to pojęcie, bo służyło mu nie dla celów badawczych, ale dla nauczania. Chciał przez to Polakom powiedzieć, jak nie popaść w nowe konflikty i odnaleźć się w warunkach świata po 1989 roku. Idea jagiellońska wiąże się z bardzo specyficznym i nowatorskim rozumieniem chrześcijaństwa w Europie Środkowo-Wschodniej (kontekst sporu z Krzyżakami), dotyczącym przede wszystkim tego, w jaki sposób można prowadzić wojnę.

Widzimy zatem, że choć pojęcia prometeizmu i idei jagiellońskiej często się odbiorcom ze sobą kojarzą, to jednak wyrastają z zupełnie innego rdzenia, oparte są o inne systemy wartości. Oczywiście, w kontekście polskim te idee spotkały się w pewnych obszarach, co zresztą znalazło odbicie właśnie w kształcie polityki wschodniej III Rzeczypospolitej po 1989 r., kiedy udało się uzyskać efekt synergii ogromnej mobilizacji Polaków, mających wpływ na procesy globalne – jak wspomnianego Jana Pawła II czy np. Zbigniewa Brzezińskiego.

A Giedroyc?

Przyznam, że po napisaniu „Testamentu Prometeusza” patrzę na Jerzego Giedroycia nieco inaczej. Wydaje się, że był dość chłodnym graczem, „człowiekiem-polityką”, od rana do wieczoru zajmującego się tylko właśnie polityką. Powiedziałbym o Giedroyciu jako o superrealiście, który instrumentalizował różne idee obecne w polskiej tradycji. Kluczem jest tutaj Traktat Ryski z 1921 r. i utracona szansa, która z tym pokojem się wiąże. Giedroyc uważał, że Józef Piłsudski może nie zdradził sprawy (to chyba zbyt mocne słowa), ale nie przypilnował, nie dopiął sprawy w Rydze i dlatego w polityce wschodniej należy powrócić do źródła. Widzę Giedroycia jako taktyka polityki, ale w dużo w mniejszym stopniu osobę zideologizowaną – co często mu się przypisuje.

Mając na względzie postać Giedroycia i tworzenie się myśli o polskiej polityce wschodniej po II wojnie światowej, nie możemy nie poruszyć wątku listu księdza Majewskiego z 1952 r. z paryskiej „Kultury”. Był to pierwszy tekst w polskiej prasie powojennej (emigracyjnej), w którym tak mocno wybrzmiała teza, że należy pogodzić się z utratą Lwowa czy Wilna, co wywołało awanturę wśród emigracji. 

To bardzo realistyczny publicystyczny tekst, rzeczywiście pierwszy, w którym została sprawa przynależności wschodnich ziem II Rzeczypospolitej w ogóle „wyksztuszona”, choć nie była to pierwsza próba (wspomnieć można choćby tekst Józefa Łobodowskiego „Przeciw upiorom przeszłości”). Teza, że „zrzekamy się” Lwowa i Wilna, która została opublikowana w 1952 r., była bardzo brutalna dla ludzi, którzy osiem czy dziesięć lat wcześniej utracili cały majątek, ich rodziny zostały wymordowane, a teraz mieli to „odpuścić”. To postulat bardzo odważny politycznie. Pamiętajmy jednak, że od tej deklaracji nic nie zależało – to był to swego rodzaju realizm papierowy, ponieważ świat pojałtański był już wcześniej ustalony. Wydaje mi się ponadto, że tekst księdza Majewskiego był tak naprawdę napisany w duchu neoendeckim, ponieważ autor domagał się przede wszystkim uznania granic na zachodzie. „Przyszłość Polski jest na zachodzie” – zdaje się głosić w swoim liście ksiądz Majewski, a taki tekst na pewno nie mógłby wyjść spod ręki jakiegoś piłsudczyka, raczej endeka.

Wokół księdza Majewskiego istnieje jednak spora zagadka, pytanie, dlaczego redaktor „Kultury” drukuje tak ważny tekst osoby, której nawet na oczy nie widział – ale to już opowieść na zupełnie inną historię.

Andrzej Brzeziecki i Paweł Kowal / fot. Konrad Jęcek

A kiedy tak naprawdę uformowała się doktryna Giedroycia?

Wydaje mi się, że przede wszystkim nie możemy mówić o myśli Giedroycia jako o klasycznej doktrynie. Prawie żadne kryterium nie zostało spełnione – doktrynę ogłosił bowiem – jeśli już – to Juliusz Mieroszewski w „Rosyjskim kompleksie Polski”, a nie sam Jerzy Giedroyc, choć należy powiedzieć, że chyba jednak żadnego jednego fundamentalnego tekstu nie ma. Ponadto, teksty Mieroszewskiego były często niespójne. Mówimy zaś o doktrynie Giedroycia, a on w praktyce prawie nic nie pisał, poza listami. Doktryna powinna być też ogłaszana w momencie, w którym jest szansa na jej realizację, czy w latach 70. była na to szansa? Szczerze wątpię. Dlatego bardziej myślę o dorobku „Kultury” jako wyłożeniu pewnej idei, a sama „Kultura” – co należy podkreślić – miała duży kontakt z rzeczywistością (np. dialog z niemiecką Ostpolitik), i to poczytuję jako jej zaletę.    

Zapytajmy teraz o rolę Jana Pawła II w realizowaniu idei jagiellońskiej wobec bloku wschodniego i odejście od wcześniej wersji watykańskiej Ostpolitik, uosabianej przez postać kardynała Augustina Casarolego. Jakie momenty zaważyły na kształcie polityki papieża wobec Związku Radzieckiego, jak i całego bloku państw komunistycznych?

Jan Paweł II był na pewno papieżem, który miał bardzo sprecyzowane poglądy polityczne i tego nie ukrywał. Precyzyjnie używał narzędzi, które dostał jako decydent – patrzę w tym kontekście na papieża jako na polityka, który miał konkretny cel: rozprawa z marksizmem i Związkiem Sowieckim.

Zmiana polityki wschodniej Watykanu nie nastąpiła aż ta szybko, także dlatego, że papież uważał, iż nie może rozstać się z kardynałem Casarolim – z różnych powodów, na czele z tym, że był Włochem, a sam Wojtyła nie znał papieskiej administracji. Rozpoczął więc od tego, że zaczął wprowadzać Polaków na niższe stanowiska w sekretariacie stanu Stolicy Apostolskiej. Datą graniczną z mojego punktu widzenia jest rok 1984, w którym to kardynał Casaroli poniósł ostateczną klęskę w kontekście możliwej wizyty Jana Pawła II na Litwie. Papież chciał jechać na sowiecką Litwę – wymyślił motyw, wskazujący na upamiętnienie rocznicy śmierci św. Kazimierza. Można powiedzieć – to przykład realizacji idei jagiellońskiej. Kiedy okazało, że Sowieci nie byli w stanie spełnić żadnych warunków, które Jan Paweł II postawił jako polityk, w których głównie chodziło o nie legitymizowanie systemu sowieckiego, papież zorientował się, że metody Casarolego po prostu nie działają.

Zyskał tymczasem sojusznika – Stany Zjednoczone, z którymi udało się nawiązać stosunki dyplomatyczne. Papież dokonał też niewyobrażalnego gestu, jadąc na Alaskę w trakcie kampanii wyborczej ubiegającego się o reelekcję Ronalda Reagana, w praktyce popierając jego kandydaturę. W tamtym czasie, papież podjął też drugą, niezwykle istotną decyzję – przekazał bowiem kwestie relacji Watykanu z Ameryką Łacińską w ręce kardynała Josepha Ratzingera. Dokument Ratzingera przeciwko księżom teologii wyzwolenia był przygotowany w tajemnicy przed kardynałem Casarolim. Przemycono tam zasadnicze kwestie jak przede wszystkim potępienie sytemu politycznego Związku Sowieckiego jako totalitarnego. To był właściwy początek już dojrzałej polityki Jana Pawła II, której celem było ostateczne rozłożenie na łopatki Sowietów.

Związek Radziecki rozpadł się ostatecznie w 1991 r., przez ostatnie dwa lata swojego istnienia będąc świadkiem niemałych przeobrażeń w Europie Środkowo-Wschodniej. W Polsce w następstwie kolejnych wydarzeń 1989 r. – Okrągłego Stołu, wyborów kontraktowych z 4 czerwca – udało się ostatecznie sformułować rząd Tadeusza Mazowieckiego, w którym za politykę zagraniczną odpowiadał profesor prawa międzynarodowego Krzysztof Skubiszewski. W pierwszym okresie polityka Skubiszewskiego był dość wstrzemięźliwa, czy profesor nie wierzył w rozpad Związku Radzieckiego?

Zastanowiłbym się przede wszystkim, kim był Krzysztof Skubiszewski? Z jakiej tradycji się wywodził? „Endek z Poznania” został ministrem spraw zagranicznych, jak wskazał wówczas Mieczysław Rakowski. Endek, ale z Poznania, czyli umiarkowany, nie zaś narodowiec w rozumieniu radykalnym, nie oenerowiec. Skubiszewski przyszedł do rządu nie jako polityk solidarnościowy, ale wręcz wbrew politykom Solidarności – aprobował go przecież generał Wojciech Jaruzelski, który sam łączył w sobie różne aspekty nacjonalizmu komunistycznego. Innymi słowy, taki ktoś nie mógł wierzyć, że imperium może się rozpaść. Co należy jednak podkreślić, Krzysztof Skubiszewski był człowiekiem zaufania Kościoła oraz posiadał znakomite kompetencje w zakresie spraw niemieckich. Potrafił też zmieniać zdanie, co należy poczytywać jako zaletę – przychodził do resortu jako „niemcożerca”, a już wkrótce stał się orędownikiem pojednania.

W sprawach wschodnich trudno było jednak wskazać, co tak naprawdę uważał Krzysztof Skubiszewski. Mentorem został zaś – dziś już nieco zapomniany – Aleksander Hall, mający ogromny wpływ na myślenie ówczesnej prawicy solidarnościowej. Widzimy zatem, że w pierwszym rządzie nie było żadnej osoby, reprezentującej podejście, którego życzyliby sobie Jan Paweł II, Zbigniew Brzeziński czy Jerzy Giedroyc. A kryzys litewski, który powstał kilka miesięcy po zaprzysiężeniu rządu Mazowieckiego, był tragedią wizerunkową –Skubiszewskiego zaatakował zresztą sam Giedroyc w „Kulturze” z kwietnia1990 roku.

Paweł Kowal wraz z Andrzejem Brzezieckim i Tomaszem Lachowskim podczas spotkania z cyklu „Świat z innej beczki” / fot. Konrad Jęcek

Skąd w takim razie zmiana na politykę dwutorowości, obserwowaną od 1991 r., kiedy zaczęliśmy rozmawiać nie tylko z Kremlem, ale i poszczególnymi republikami sowieckimi? 

Należy pamiętać, że w omawianym czasie sytuacja była niezwykle dynamiczna. Jesienią 1990 roku można już było sobie na nieco więcej pozwolić – Skubiszewski wręczył wówczas notę Jurijowi Kaszlewowi, ambasadorowi ZSRR w Warszawie, żądając wycofania wojsk radzieckich z terytorium Polski. To właśnie wtedy narodziła się koncepcja dwutorowości, której praprzyczyną była właśnie nieudana odpowiedź na kryzys litewski.

Wydaje się, że istnieje również mit dotyczący samej polityki wschodniej, który z grubsza polegać miałby na tym, że Jerzy Giedroyć drukował „Kulturę”, którą wszyscy czytali (a w praktyce najwięcej sami PZPR-owcy), na I. Krajowym Zjeździe Solidarności w Gdańsku Oliwie w 1981 r. przyjęto „Posłanie do ludzi pracy krajów Europy Wschodniej”, to przeniosło się na politykę rządu Mazowieckiego, następnie jako pierwsze państwo na świecie Polska uznała Ukrainę. Czytając „Testament Prometeusza” odnieść można wrażenie, że mit ten Pan raczej dekonstruuje, wskazując, że jednak nie wszystko w tak oczywisty sposób wynikało z siebie, jak często się wskazuje?

Jedno jest pewne – Komitet Centralny prenumerował „Kulturę” w ilości 50 egzemplarzy i to jedyna znana, trwała prenumerata w czasie PRL (uśmiech). „Kultura” była poważnie prowadzoną organizacją. Jerzy Giedroyc wydawał nie tylko pismo, ale dodatek historyczny, wydawał książki, utrzymywał sieć korespondencji. Myślę, że to ta sieć korespondencji była chyba najistotniejsza dla tworzenia myśli wokół polityki wschodniej. W szczytowym momencie „Kultury”, w latach 80., było około 10 tysięcy egzemplarzy, do czego należy doliczyć liczne przedruki czy też po prostu Radio Wolną Europę.

Należy jednak zastanowić, jak dużo osób w kraju miało regularny dostęp do paryskiej „Kultury”? To oczywiście trudne, ale możemy założyć, że poza wielkimi miastami nie było zbyt wiele osób, które czytałby regularnie „Kulturę”. Dla wykucia i promocji tej idei były jednak też ważne inne fakty, a raczej osoby, czyli Zbigniew Brzeziński oraz Jan Paweł II, które nadały rozważaniom sznytu globalnego. Wspomniane „Posłanie do ludzi pracy krajów Europy Wschodniej” stanowiło zaś rzeczywiście polityczną legitymację tej idei – choć samo posłanie było bardzo łagodnie napisane. Kiedy zaś zastanowimy się nad aplikacją idei już w latach 90., to sądzę, że bardzo niedoceniana jest rola papieża, który dodawał do polityki wschodniej zupełnie nowy walor. Pielgrzymka z 1991 r., czyli wizyta we wschodniej Polsce, była też jasnym drogowskazem, że innej drogi po prostu nie ma. Odrębną sprawą jest kwestia Polaków na Litwie i próba stworzenia polskiej autonomii na Wileńszczyźnie, która była też popierana przez niektórych polityków w Polsce. Możemy sobie tylko wyobrazić sytuację, że mamy dziś swego rodzaju Górski Karabach wokół Wilna, czyli konflikt etniczny moderowany przez Rosję.

Temat polskiej autonomii na Wileńszczyźnie powrócił zresztą teraz dość mocno do debaty publicznej środowisk zajmujących się wschodem.

Przede wszystkim dlatego, że wyszło niedawno opracowanie temu poświęcone, a wątkiem tym zajmują się dziś także narodowcy.

Tak, to „Zakładnicy historii” dr Barbary Jundo-Kaliszewskiej. Dość powiedzieć, że na niedawnym spotkaniu wokół tej książki w rodzinnych dla autorki Ejszyszkach padły słowa wypowiedziane przez jednego z członków ruchu zmierzającego do powołania autonomii „Korona nas zdradziła”. To prowadzi nas do pytania, jakie miejsce w polskiej polityce wschodniej powinna zajmować właśnie polska mniejszość na Wschodzie? Przypadek Litwy pokazuje, także dziś, że popieranie postulatów Polaków na Wschodzie może w sposób znaczący utrudniać relacje międzypaństwowe, a dobre stosunki z sąsiadami, mając na względzie zagrożenie ze strony Rosji, wydają się kluczowe dla polskiej racji stanu.

Na pewno nie powiedziałbym o Polakach na Wschodzie, że są instrumentem, który tylko przeszkadza w prowadzeniu polityki wschodniej przez Warszawę. To kwestia umiejętnego sformatowania tej polityki.

Wracając do wspominanego już przez nas dziś Traktatu Ryskiego, pamiętajmy, że w Rydze Piłsudski nie tylko „zdradził” Ukraińców, ale także właśnie Polaków na Wschodzie. Polityczne decyzje były bolesne zarówno dla Polaków na Wschodzie, jak i Ukraińców. Mogli oni poczuć się oszukani, walczyli o niepodległość, a potem poddawani byli ogromnym represjom przez Sowietów (jako odwet za 1920 r.). Na wspominanej sowieckiej Litwie społeczność polska była mocna i rozrośnięta (gazeta, teatr itd.), miała zatem swoje ambicje. A Sowieci wykorzystywali Polaków na Wileńszczyźnie do przeciwdziałania rozkwitowi litewskiego ruchu narodowego. Dość powiedzieć, że Jan Paweł II otrzymał ofertę od Michaiła Gorbaczowa, że może rozbudować administrację kościelną na Litwie, byleby ona była po polsku. Papież na to rzecz jasna nie przystał.

To tło pokazuje, że nie tak prosto było wówczas prowadzić politykę względem mniejszości polskiej, ale w tym przypadku akurat Krzysztof Skubiszewski ma swoją bezsprzeczną zasługę. Formułował bowiem zasadę, że Polakom na Wschodzie pomagać należy patrząc przez pryzmat praw człowieka, jako twarde indywidualne prawa każdego z nich, a nie przez historyczne prawa polskiej mniejszości.

Paweł Kowal wraz z Andrzejem Brzezieckim i Tomaszem Lachowskim podczas spotkania z cyklu „Świat z innej beczki” / fot. Konrad Jęcek

Na koniec naszych rozważań pytanie, a zarazem pewna wątpliwość. W III Rzeczypospolitej niemal wszystkie rządy odwoływały się do myśli Jerzego Giedroycia i dorobku „Kultury”, ale czy rzeczywiście po 1989 r. już nie sama idea, ale być może i doktryna Giedroycia faktycznie była przyjęta, a następnie realizowana przez Warszawę?

U Lecha Kaczyńskiego, który – intuicyjnie – był kontynuatorem myśli Giedroycia, znalazłem w gruncie rzeczy tylko jedną oficjalną wypowiedź, która to potwierdzała (w czasie wręczania nagrody Giedroycia Bohdanowi Osadczukowi). Aleksander Kwaśniewski początkowo bardzo instrumentalnie podchodził do tych kwestii, szukając wsparcia poza swoim blokiem politycznym chciał pokazać się w „Kulturze”, zaraz potem jednak przekonał się do tradycji „Kultury”. Żaden z polskich przywódców nie wskazał jednak wprost, że polska polityka wschodnia oparta jest o takie a nie inne fundamenty – nigdy ta doktryna jasno nie wybrzmiała.

W kwestii zaś percepcji, idea Giedroycia, zwłaszcza dziś, zohydzana jest przez jej przeciwników, podkreślających jakoby jej założeniem miałoby być „pomaganie Ukrainie” jako działanie samo w sobie bez wyraźnego celu. A myśl Giedroycia dotyczy przede wszystkim relacji Polski z Rosją, nacisk na antyimperializm, a wszystkie inne kwestie (jak relacje z Ukrainą czy Litwą) są jej pochodną.

Dziękujemy za rozmowę.

 

 

Prof. Paweł Kowal – historyk, politolog, muzealnik, ekspert do spraw wschodnich, profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN, autor książki pt.: „Testament Prometeusza. Źródła polityki wschodniej III Rzeczypospolitej”. W latach 2005-2009 był posłem na Sejm RP, w latach 2006-2007 sekretarzem stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a w latach 2009-2014 posłem do Parlamentu Europejskiego i przewodniczącym delegacji do Komisji Współpracy Parlamentarnej UE-Ukraina. Współtwórca Muzeum Powstania Warszawskiego, redaktor naczelny „Spraw Międzynarodowych” i „Warsaw East European Review”.

Andrzej Brzeziecki – redaktor naczelny dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor i współautor książek, między innymi: „Armenia. Karawany śmierci” (wraz z Małgorzatą Nocuń), „Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera”, „Łukaszenka. Niedoszły car Rosji” (wraz z Małgorzatą Nocuń) i „Lekcje historii PRL w rozmowach”. W 2016 roku był laureatem Nagrody im. Jerzego Turowicza oraz finalistą nagród historycznych im. Kazimierza Moczarskiego i Jana Długosza.

Dr Tomasz Lachowski – adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Łódzkiego, redaktor naczelny portalu „Obserwator Międzynarodowy”, autor książki pt.: „Perspektywa praw ofiar w prawie międzynarodowym. Sprawiedliwość okresu przejściowego (transitional justice)”.

 

20 maja 2019 r. odbyło się spotkanie z prof. Pawłem Kowalem w ramach cyklu „Świat z innej beczki” w Łodzi. Spotkanie poprowadzili Andrzej Brzeziecki i Tomasz Lachowski.

Prof. Paweł Kowal i dr Tomasz Lachowski / fot. Konrad Jęcek
Tomasz Lachowski

Prawnik, dziennikarz, doktor nauk prawnych, redaktor naczelny magazynu i portalu "Obserwator Międzynarodowy"; adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych (Uniwersytet Łódzki).