Czy naprawdę tylko samym „banderyzmem” żyje dziś Polak? [KOMENTARZ]

26 stycznia polski Sejm przyjął ustawę, która umożliwia m.in. wszczynanie postępowań karnych za negowanie zbrodni ukraińskich nacjonalistów. Teraz ustawę czeka rozpatrzenie w Senacie, a następnie podpis prezydenta Andrzeja Dudy, który najpewniej spowoduje wejście jej postanowień w życie. Jak oceniać ustawę wymierzoną w „propagowanie banderyzmu”? Komentuje Witalij Mazurenko.

Autor: Witalij Mazurenko

Emocja

W takich chwilach jak ta – kiedy Sejm RP przyjął ustawę „o propagowaniu banderyzmu” – najczęściej mawia się, że na Kremlu panowie Putin, Ławrow i Żyrinowski w otoczeniu panien lekkich obyczajów i usłużnych kelnerów z Polski i Ukrainy z hukiem otwierają szampana Sowietskoje, wznosząc okrzyk „Niech żyje imperium!”. Kiedy jednak przyjrzymy się tematowi nieco poważniej, to ze smutkiem można skonstatować, że dziś znaczniej więcej jest pytań niż odpowiedzi w przedmiocie ułożenia stosunków Warszawy i Kijowa.

Część merytoryczna, czyli rzecz o ideologii

Przyjęta przez Sejm ustawa penalizuje, ale i zrównuje tak niepodobne do siebie ideologie jak ukraiński nacjonalizm oraz nazizm i komunizm. Pomijając ważne przecież kwestie historyczne, dotyczące faktu, że Stepan Bandera nie był czołowym ideologiem tego nurtu politycznego, a w okresie kluczowych dla oceny ukraińskich nacjonalistów przez strony polskiej wydarzeń na Wołyniu i Galicji Wschodniej przebywał w obozie niemieckim, powstaje pytanie za co dokładnie (jaki „banderyzm”) chcieliby karać posłowie głosujący za tą ustawą?

Ukraiński nacjonalizm, wykształtowany głównie przez Dmytra Doncowa i rozwinięty przez Stepana Łękawskiego, określa się tzw. nacjonalizmem integralnym, mającym na celu utworzenie niepodległego państwa ukraińskiego, w żadnej zaś mierze niezakładający wyniszczenie osób innych narodowości (lub innych klas społecznych) na drodze do jego urzeczywistnienia. A od 1943 roku – po zwołaniu z inicjatywy OUN I Konferencji zniewolonych narodów Wschodniej Europy i Azji – głównym hasłem ukraińskiego nacjonalizmu stały się słowa: „Wolność narodom! Wolność człowiekowi!”. Z tego względu, dyskurs toczący się wokół treści omawianej ustawy z założenia obarczony jest manipulacją, proponowane zaś przepisy nie niosą jasnej definicji tej ideologii. Zadać można zresztą pytanie, czy publiczne chwalenie wspólnej akcji UPA i WiN wymierzonej w posterunek NKWD w Hrubieszowie, w 1946 roku, będzie karane w istocie za uczestnictwo osób narodowości polskiej w jednostkach komunistycznych czy też może za sojusz z ukraińskimi nacjonalistami?

Powstaje kolejna wątpliwość, jaką właściwie aksjologię reprezentują twórcy tej ustawy? Deklarują się bowiem jako polska prawica lub konserwatyści, ale akt uchwalenia tej ustawy przypomina bardziej tzw. „leninowskie tango” (krok naprzód, dwa kroki wstecz) w polsko-ukraińskich stosunkach aniżeli wdrażanie tradycyjnego – chwalebnego! – hasła „Bóg, Honor i Ojczyzna!”. Nie widzę „Honoru” w uchwaleniu tej ustawy po niedawnym spotkaniu prezydentów Andrzeja Dudy i Petra Poroszenki w Charkowie, podczas którego – jak się wydawało – przywódcy obu państw osiągnęli porozumienie w przedmiocie wsparcia dla wspólnej komisji polskiego i ukraińskiego Instytutów Pamięci Narodowej dla omówienia i znalezienia rozwiązania dla trudnych kwestii historycznych. Ta inicjatywa nie zdoła skutecznie funkcjonować w przypadku wejścia w życie ustawy „o penalizacji banderyzmu”.

Ustawa to w ostatecznym rozrachunku nie polityczne hasła, ale prawo – jak je oceniać?

W pierwszej kolejności zwrócić należy uwagę na fakt, że norma ustawowa przewiduje sankcje karną za wypowiedzi, które mogą paść poza terytorium państwa polskiego. Założenie to jest jednak niezgodne z prawem oraz jego logiką. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej jest organem ustawodawczym konkretnego państwa, a nie organizacją międzynarodową. Dlatego też, ustawodawstwo uchwalone przez polski parlament nie może dotyczyć obywateli innych państw, nieprzebywających na terytorium RP, jak i rozszerzać polską jurysdykcję na obce terytorium.

Co więcej, wprawnego prawnika nie może nie zdziwić selektywność twórców ustawy zastosowana do ukraińskich formacji kolaboracyjnych współpracujących z III Rzeszą. W aktualnej redakcji artykułu 55 ustawy o IPN działalość takich formacji podpada przecież pod zakaz propagandy nazizmu. Dlaczego w takim razie proponowane zmiany nie odnoszą się do działalności jednostek kolaboracyjnych ufornowanych z przedstawicieli innych narodowości niż ukraińska, stworzonych m.in. z Rosjan, narodów nadbałtyckich czy nawet Polaków? Wprowadzenie do debaty publicznej, ale i ścisłego dyskursu prawnego narracji o Ukraińcach jako o głównych kolaborantach z III Rzeszą jest niczym innym jak zachęcaniem do dyskryminacji ze względu na narodowość oraz podburzaniem wrogości międzyetnicznej. Kto obroni Ukraińca pobitego przez „prawdziwego Polaka” przed „dowcipnym” pytaniem ze strony policjanta – „a może to pan wspiera ideologię nazistowską”?

I najważniejsze. W moim przekonaniu ustawa ta narusza przepisy artykułu 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka w przedmiocie wolności słowa i wypowiedzi oraz swobody wyrażania poglądów. Esencję przepisu wydobył Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu w wyroku w sprawie Lingens przeciwko Austrii – nie tylko prasa ma prawo rozpowszechniać informacje i opinie w sprawach interesu publicznego, ale społeczeństwo jest również w pełni uprawnione do otrzymywania tych informacji. Ze względu na to, że wydarzenia (i ich kontekst), do których odwołuje się polski ustawodawca są przedmiotem rozmów pomiędzy Polską a Ukrainą, jak również obecne są w polskich mediach – to jej stosowanie może spowodować skierowaniem skargi do Trybunału w Strasburgu przeciwko Polsce, czego w żadnym wypadku nie można traktować jako interes polskiej racji stanu.

Czy jest nadzieja?

Jak mawiają – nadzieja umiera ostatnia. Zatem i ja żywię głęboką nadzieję, że Honorowi i swoim wcześniejszym wypowiedziom zostanie wierny pan prezydent Andrzej Duda i ta ustawa zostanie zawetowana. Dopiero co na Forum w Davos – w tym samym dniu, kiedy Sejm przyjmował ustawę – z jego ust padły odważne (potrzebne Kijowowi) słowa zwrócone do Putina „Zostawcie Ukrainę!”. Tylko zakładając prezydenckie weto można będzie stwierdzić, że nie samym banderyzmem żyje Polak, ale przede wszystkim realnymi problemami swojego kraju.

 

Witalij Mazurenko – autor portalu „Obserwator Międzynarodowy”; doktorant prawa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II; mieszkaniec Odessy i aktywny działacz Euromajdanu w tym mieście w czasie Rewolucji Godności.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.