Iłowajsk to zbrodnia Rosji, która wymaga ukarania winnych [WYWIAD]

W tym roku, po raz pierwszy w historii, 29 sierpnia odbywają się uroczystości z okazji Dnia Pamięci Obrońców Ukrainy poległych w walce o niepodległość kraju. Data została wybrana nieprzypadkowo, ponieważ 5 lat temu w tym dniu zginęło najwięcej ukraińskich żołnierzy w trwającej wtedy jeszcze Antyterrorystycznej Operacji (ATO) na wschodzie kraju. Powodem tego stało się rozstrzelanie ukraińskich wojskowych przez regularne wojska rosyjskie w tzw. kotle pod Iłowajskiem. O tych tragicznych wydarzeniach opowiada ich bezpośredni uczestnik, żołnierz batalionu „Dnipro-1” Roman Zinenko, który zebrał wspomnienia o Iłowajsku w swoich książkach: „Iłowajski dziennik” i „Iłowajsk. Wojna, której nie było”. Rozmawiał: Pawło Łodyn.

Archiwum Romana Zinenki

Panie Romanie, proszę powiedzieć kilka słów o sobie i swojej drodze do wydarzeń w Iłowajsku. Czy miał pan jakieś doświadczenie wojskowe przed napaścią Rosji na Ukrainę i rozpoczęciem wojny w 2014 roku?

Przed walkami na Ukrainie miałem doświadczenie w służbie wojskowej – w brygadzie piechoty morskiej. Po agresji Rosji, dołączyłem do batalionu ochotniczego „Dnipro-1”, który został utworzony pierwszego dnia ogłoszenia ATO w Dniepropietrowsku (miasto obecnie nazywa się Dniepr; ukr. Дніпро, Dnipro) przy wsparciu administracji obwodowej, a następnie zostałem włączony do pułku ochotniczego Obrony Narodowej obwodu dniepropietrowskiego, w skład którego weszli nieobojętni patrioci z Dniepropietrowska, jak i całego obwodu. Początkowo jednostka została utworzona w celu realizacji zadań w mieście i regionie, ale następnie zadania zostały rozszerzone na Donbas, w szczególności podjęto środki w celu kontroli połączeń kolejowych z obwodu donieckiego i ługańskiego oraz zapewnienia bezpieczeństwa podczas wyborów prezydenckich w 2014 r. Batalion otrzymał pierwszy chrzest bojowy podczas wyzwolenia miasta Mariupol (pozostającego w rękach nielegalnych sił zbrojnych) w nocy 12 czerwca 2014 r. wraz z Batalionem „Azow” i niektórymi przedstawicielami Sił Zbrojnych i Gwardii Narodowej Ukrainy.

Jak wyglądała chronologia wydarzeń do tragicznego „korytarza” w Iłowajsku? Prowadzi nas to także do kolejnego pytania: jak wielkie były problemy z uwolnieniem Iłowajska z rąk tzw. prorosyjskich separatystów, a w praktyce po prostu rosyjskiej armii?

Bardzo ciężko byłoby krótko opisać przebieg wydarzeń z sierpnia 2014 r., lecz spróbuję. W tamtym czasie były prowadzone wielkoformatowe operacje w celu uwolnienia ukraińskich miast z rąk nielegalnych grup zbrojnych. Planowano operacje otoczenia głównych ośrodków koncentracji bojowników – miast Ługańsk i Donieck. Operacja iłowajska była częścią ukraińskiego planu ramowego, dzięki któremu chciano zablokować ważne magistrale transportowe ciągnące się od rosyjskiej granicy do Doniecka. Pierwsze działania bojowe wokół miasta Iłowajsk zaczęły się jeszcze 5 sierpnia, potem, w ciągu następnych kilku dni wykorzystano środki zwiadowcze i przeprowadzono próbę wejścia do miasta. Według słów dowódcy sektora „B”, generała lejtnanta Rusłana Chomczaka (dziś szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy – przyp. red.), wówczas w armii było dość sprzętu, lecz brakowało odpowiednio umotywowanej piechoty, będącej w stanie wejść do miasta i uwolnić je od bojowników. Dlatego też, w akcję zaangażowane zostały jednostki ochotnicze Gwardii Narodowej i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, w szczególności bataliony „Donbas”, „Azow”, „Szachtarsk”, a także poszczególne grupy „Prawego sektora”. Podczas pierwszych prób wejścia do miasta 10 sierpnia 2014 roku ochotnicy ponieśli straty i byli zmuszeni się wycofać. 19 sierpnia 2014 roku stworzono plan, w ramach którego pododdziały w mieście powinny zacząć jego oswobodzenie i stopniowo wypierać (pro)rosyjskich bojowników do centrum. Jednocześnie, pododdziały „Dnipro-1”, „Azow”, „Szachtarsk” i inni ochotnicy powinny były wejść do miasta od wschodniej strony i zacząć jego uwalnianie, idąc na spotkanie dobrowolcom batalionu „Donbas”.

Rozpoczęły się walki uliczne, jednak po zaznaniu strat ukraińscy ochotnicy zostali zmuszeni do wycofania się ze wschodniej części miasta. Warto przy tym wspomnieć, że Iłowajsk to dość duży węzeł kolejowy. Liczne tory kolejowe dzielą miasto na dwie części – wschodnią i zachodnią. Pomimo faktu, że miasto jest stosunkowo małe, siły dostępne w batalionie „Donbas” i połączonej kompanii 93 OMBR nie wystarczały do ​​skutecznego kontrolowania zachodniej części miasta, a nawet więcej, do przeprowadzenia operacji szturmowych na torach kolejowych. Potrzebne było wsparcie. Dlatego też, 21 sierpnia 2014 r. przez osadę Hrabskie grupa batalionu „Dnipro-1” wkroczyła do miasta, co wzmocniło jednostki ukraińskie w mieście i ostatecznie pomogło w uwolnieniu zachodniej części Iłowajska. Niemniej jednak, miasto nie było dość dokładnie otoczone, a bojownicy stale otrzymywali pomoc ze strony Troicko-Charcyska. Wydarzenia rozwijały się wtedy bardzo szybko i konieczne było natychmiastowe wzmocnienie sił ukraińskich. W tym czasie było również całkiem jasne, że Federacja Rosyjska przygotowuje ofensywę w celu wsparcia okrążonych nielegalnych sił zbrojnych. Dywizje w sektorze granicznym były narażone na ciężki ostrzał artyleryjski z Rosji. 22 sierpnia część kompanii „Świtaź”, grupy batalionów „Chersoń” i „Iwano-Frankiwsk”, które liczyły około 30 żołnierzy w każdej dywizji, dołączyło do wsparcia w Iłowajsku. 24 sierpnia 2014 r. część batalionu „Myrotworeć” wkroczyła do miasta w Dzień Niepodległości Ukrainy.

Archiwum Romana Zinenki

Na ile do tego typu działań były przygotowane ukraińskie jednostki bojowe?

Nie ulega wątpliwości, że stan ukraińskiego sprzętu wojskowego latem 2014 roku pozostawiał wiele do życzenia. Bardzo często sprzęt wywodził się z poprzedniego ustroju. W pewnych zaś wypadkach sprzęt nie miał w ogóle możliwości prowadzenia ognia, w istocie pozostając jedynie opancerzoną osłoną dla piechoty podczas natarć.

Kiedy, pana zdaniem, nastąpił punkt zwrotny, który pogorszył sytuację sił ukraińskich?

Punktem zwrotnym stała się noc z 23 na 24 sierpnia, kiedy rosyjskie wojska przekroczyły państwową granicę Ukrainy. To spotęgowało siły wroga i znacznie pogorszyło sytuację wokół Iłowajska. Rosjanie zaczęli przychwytywać tylne punkty wsparcia, które chroniły sektor „B” z tyłu i kierunków południowych. To był przełom. Przez wszystkie następne dni aż do samego wyjścia „krwawego korytarza” z 29 sierpnia 2014 roku, ukraińskie pododdziały przedłużały taktykę utrzymania pozycji, oczekując wzmocnienia. Z czasem otrzymano rozkaz wyjścia z miasta i punktów wsparcia wokół Iłowajska, ruch miał odbywać się po uzgodnionym korytarzu. Podczas wyjścia obie kolumny, które wychodziły spod Iłowajska, zostały faktycznie zniszczone.

„OTOCZENIE SIŁ UKRAIŃSKICH W LICZBIE BLISKO DWÓCH TYSIĘCY WOJSKOWYCH WYMAGAŁO UŻYCIA OGROMNEJ ILOŚCI ŻOŁNIERZY I SPRZĘTU. WŁAŚNIE DLATEGO KILKA BATALIONOWYCH GRUP TAKTYCZNYCH FEDERACJI ROSYJSKIEJ WDARŁO SIĘ NA NASZE TERYTORIUM”

Czy można uważać Iłowajsk za pierwsze unaocznienie prawdziwej inwazji Federacji Rosyjskiej na Ukrainę?

Iłowajsk nie był pierwszym jawnym wypadkiem bezpośredniej inwazji rosyjskich wojsk. Poszczególne rosyjskie pododdziały działały na terytorium Ukrainy (w obwodach donieckim i ługańskim) jeszcze na początku sierpnia, dowodem czego mogą być wypadki zniszczenia rosyjskiego uzbrojenia. Niemniej jednak, to właśnie podczas wydarzeń pod Iłowajskiem inwazja okazała się zdecydowanie największa. Otoczenie sił ukraińskich w liczbie blisko dwóch tysięcy wojskowych wymagało ogromnej ilość żołnierzy i sprzętu. Właśnie dlatego kilka batalionowych grup taktycznych sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej wdarło się na nasze terytorium. Podczas operacji iłowajskiej odnotowano najwięcej dowodów rosyjskiej inwazji. Zniszczono kilka jednostek wrogiej techniki wojskowej, zaś jedenastu rosyjskich desantowców trafiło do niewoli. Z czasem zniszczono jeszcze kilka jednostek okupacyjnego sprzętu wojskowego, a także wzięto do niewoli jeszcze blisko dziesięciu rosyjskich żołnierzy – czego poświadczeniem są dowody ze zdjęć i wideo.

Dlaczego Rosja nie respektowała gwarancji danych stronie ukraińskiej?

Jak wskazują oficerowie, którzy toczyli rokowania z Rosjanami, wymagano od nas od razu złożenia broni i pozostawienia całego sprzętu. Stało się to warunkiem wyjścia w ramach tzw. korytarza humanitarnego. Warto zaznaczyć, że wyjście gwarantowano tylko oficjalnym pododdziałom sił zbrojnych Ukrainy. Pododdziały batalionów ochotniczych powinny były natomiast pozostać w otoczeniu i zostać albo zniszczone, albo rozbrojone, i przekazane bezprawnym wojskowym ugrupowaniom do Doniecka. Dowódca sektora „B” (generał Rusłan Chomczak – przyp. red.) odmówił złożenia broni i, wykonując rozkaz kierownictwa, zaczął wyjście z miasta określonym wcześniej korytarzem. Kto i które porozumienia naruszył, pozostaje do dziś faktem nieznanym. Strona ukraińska nie wysuwała oficjalnych oskarżeń wobec władzy Federacji Rosyjskiej w przedmiocie naruszenia porozumień. Co więcej, na następny dzień po zniszczeniu kolumn w „krwawym korytarzu”, żołnierze rosyjscy, będący jeńcami, zostali przekazani stronie rosyjskiej, powracając tym samym do domu.

Ilu ukraińskich wojskowych zginęło ukraińskich w kotle iłowajskim, według pana? Czy liczba ta odpowiada oficjalnym danym? Wreszcie, jak odnosi się pan do śledztwa komisji parlamentarnej, kierowanej przez posła Andrija Senczenkę?

Ilość ogółu strat poniesionych podczas operacji iłowajskiej podliczyć tak naprawdę nie sposób. Są bowiem straty, które możemy z czasem zrekompensować, ale są również straty bezpowrotne. Te pierwsze – to jeńcy i ranni. Zgodnie z oficjalnie ogłoszonymi danymi, ponad 400 walczących i oficerów zostało rannych, a blisko 150 wojskowych, w tym oficerów, trafiło do niewoli. Straty bezpowrotnie nieodwołalne to zaś polegli i zaginieni, bez ustalonego miejsca pobytu. Nasze szacunki są jednak niedoskonałe, pamiętając o tym, że w opisywanym czasie panował pewny bezład w dokumentacji i ciężko jednoznacznie wskazać na obecność danego żołnierza w składzie sił ATO pod Iłowajskiem. Podobnie, nie wiadomo, ilu walczących umarło w wyniku doznanych obrażeń już w szpitalach.

Odnośnie prac komisji parlamentarnej komisji na czele z panem Senczenką, to, moim zdaniem, to jedyne śledztwo, które miało możliwości, a także jasno wskazany cel, aby ustalić prawdę co do Iłowajska. Przesłuchano kluczowych świadków ze składu dowództwa sił zbrojnych. Niestety, śledztwo zostało zawieszone, a materiały utajniono i przekazano do prowadzenia Głównej Prokuraturze Wojskowej. Jak zapewnia jej szef, Anatolij Matios, sprawa została już przeanalizowana. Pomimo tych zapewnień, nie ma jak dotąd żadnych informacji o jej przekazaniu do sądu.

Archiwum Romana Zinenki

„UWAŻAM, ŻE NASZA DYPLOMACJA ORAZ SPOŁECZNOŚĆ MIĘDZYNARODOWA MUSZĄ UDOWODNIĆ, ŻE WOJSKOWA AGRESJA I TERRORYZM ZE STRONY FEDERACJI ROSYJSKIEJ JEST ZAGROŻENIEM DLA CAŁEGO GLOBU. KOMPROMISÓW W TEJ KWESTII  BYĆ NIE MOŻE: ROSJA POWINNA ODPOWIEDZIEĆ ZA SWOJE ZBRODNIE POPEŁNIONE NA TERYTORIUM UKRAINY”

Kto jest zatem głównym podmiotem odpowiedzialnym za to, co wydarzyło się pod Iłowajskiem: Rosja, czy może jednak w pewnej mierze także Ukraina? I jak powinna działać społeczność międzynarodowa w tej sprawie?

Ten, kto stawia pytanie : „Kto jest odpowiedzialny: Rosja, czy Ukraina”?, w ogóle nie rozumie sensu swojego pytania. Wydarzenia sierpnia 2014 roku – to nie była bójka między chłopakami w szkole, gdzie można szybko ustalić, kto rozpoczął i kto jest winny. Tragedię Iłowajska można prędzej porównać do sytuacji, kiedy do domu, który jest ochraniany, wdarli się złodzieje i go obrabowali. Wiadomo, że głównym sprawcą jest ten, kto popełnił przestępstwo, lecz rodzi się także pytanie o zachowanie ochroniarzy. Dlaczego nie użyto odpowiednich środków, żeby zapobiec grabieży? Należy to także wyjaśnić.

Mając zaś na względzie możliwą odpowiedź społeczności międzynarodowej, to należy wskazać, że to sprawa międzynarodowej polityki i dyplomacji. Nie mogę i chcę dawać żadnych porad, ponieważ każdy kraj świata broni przede wszystkim własnych interesów. Te państwa, które upatrują w działaniach Rosji zagrożenie, dobrze rozumieją, że agresji rosyjskiej należy przeciwdziałać. Te zaś, które otrzymują za współpracę z Federacją Rosyjską pewne bonusy, są kompletnie obojętne na możliwość naruszenia przez Kreml jakichkolwiek porozumień. Uważam, że nasza dyplomacja i społeczność międzynarodowa wspólnota muszą udowodnić, że wojskowa agresja i terroryzm ze strony Federacji Rosyjskiej jest zagrożeniem dla całego globu. Podobne działania Rosji zagrażają nie tylko Ukrainie, ale i wpływają na bezpieczeństwo międzynarodowe, co powinien sobie uświadomić świat. Kompromisów w tej kwestii być nie może: Rosja powinna odpowiedzieć za swoje zbrodnie popełnione na terytorium Ukrainy.

Archiwum Romana Zinenki

Kiedy pojawił się u pana pomysł, żeby upublicznić tragiczne doświadczenie Iłowajska w swoich książkach? Ciekawi mnie, czy wszyscy bezpośredni świadkowie zgodzili się dać panu swój komentarz, jak również fakt, czy zebranie tak pokaźnej liczby wspomnień zmieniło pana obraz tego co zdarzyło się pod Iłowajskiem w sierpniu 2014 r.?

Pierwsza książka była próbą pokazania moich własnych wspomnień, ale i upamiętnienia postaci mojego poległego dowódcy: lejtnanta Denysa Tomiłowycza. Potem, kiedy „Iłowajski dziennik” ukazał się drukiem i zaczęły nadchodzić inne opinie na ten temat, zrozumiałem, że Iłowajsk w moich oczach to tylko bardzo znikoma część całej historii. Właśnie wtedy pojawiła się u mnie idea, żeby upamiętnić wszystkich tych, którzy nie zdołali wrócić. Zacząłem zbierać wspomnienia walczących na temat ich poległych przyjaciół, kompanów z batalionu. Wraz z każdym świadectwem bezpośrednich uczestników, zaczynałem rozumieć, że Iłowajsk to nie tylko wydarzenia w samym mieście, ale i poza jego obszarem. Krok po kroku zdołałem zebrać wspomnienia przedstawicieli z 25 pododdziałów, które złożyły się na jeden obraz wydarzeń pod Iłowajskem, poczynając od 5 sierpnia, kończąc zaś ostatnimi tragicznymi chwilami.

Z pracy nad pierwszą książką, miałem dobre relacje z charkowskim wydawnictwem „Folio”, które wydało także moją drugą pracę. Chciałbym wskazać na kilka nieobojętnych osób, które dawały mi wielkie wsparcie przy pisaniu „Iłowajska. Wojna, której nie było”. W szczególności, to znany dziennikarz Jurij Butusow. Miał istotny wkład w stworzeniu kroniki iłowajskich wydarzeń, kontaktując mnie także z innymi uczestnikami. Jurij pomógł mi finansowo, wspierając moją rodzinę, co pozwoliło mi skupić się wyłącznie na pracy nad samą książką. Ponadto, Jurij znalazł innych nieobojętnych ludzi, którzy pomogli pokryć koszty zdjęć użytych jako ilustracje w książce. Również to on znalazł wspaniałego kartografa, który stworzył mapy-schematy do wspomnień uczestników wydarzeń. Na końcowym etapie, Jura pomógł mi zredagować tekst. Ogromnie pomocni okazali się sami uczestnicy, budując siatkę znajomych, którzy także znaleźli się pod Iłowajskiem. Oddzielne podziękowania chciałbym przekazać na ręce mojego druha z dzieciństwa, ojca chrzestnego mojej średniej córki, Serhija Nikitiuku, który pomógł mi finansowo w trakcie pracy nad książką.

Do kroniki weszły ostatecznie wspomnienia blisko 150 uczestników, lecz wysłuchałem znacznie większą ilość osób. Nie zawsze żołnierze chcieli jednak opowiadać o Iłowajsku – z różnych przyczyn i jest to zrozumiałe. Nie mogę jednak powiedzieć, że po odebraniu tylu świadectw, moje wyobrażenie kotła pod Iłowajskiem jakoś diametralnie zmieniło się. Nie szukałem jednak odpowiedzi na pytanie, kto jest winny, próbowałem zaś zebrać wspomnienia uczestników, żeby zachować pamięć o tym, co właściwie się stało. Pytaniem o winę powinien zająć się już odpowiedni sąd.

Archiwum Romana Zinenki

W przeddzień piątej rocznicy kotła iłowajskiego na ekrany kin wszedł film fabularny o Iłowajsku. Na zakończenie naszej rozmowy chciałbym w związku z tym zapytać, jak według pana powinna wyglądać polityka pamięci o wydarzeniach w Iłowajsku, jak i szerzej: rosyjsko-ukraińskiej wojnie, będącej konsekwencją agresji Kremla na Ukrainę?

Nie mogę doczekać się premiery filmu o Iłowajsku, ponieważ wspieram wszystkie inicjatywy, które rozpowszechniają informację i przyciągają uwagę społeczeństwa do wspomnianych tragicznych wydarzeń. Ukraińskie społeczeństwo niewiele wie o Iłowajsku, ponieważ przestrzeń informacyjną wypełniły przeważnie spekulacje, domysły, niesprawdzone fakty i wytwory wyobraźni. Przeglądając liczne materiały o Iłowajsku, często łapałem się na myśli, że dziennikarze, analitycy i fachowcy nie tylko nic nie rozumieją w kwestii tych wydarzeniach, ale nawet nie wiedzą, o co tak naprawdę pytają uczestników. Mój cel to położyć kres wielu wymysłom, manipulacjom i spekulacjom, które niestety już zagnieździły się w świadomości naszego społeczeństwa. Iłowajsk – to najbardziej krwawa karta naszej wciąż trwającej wojny o niepodległość. Dlatego też, powinna być należycie upubliczniona, a co za tym idzie, stanowić oddanie czci wszystkim naszym poległym pobratymcom, jak i tym, którym udało się wrócić żywym z kotła pod Iłowajskiem.

Roman Zinenko – żołnierz batalionu „Dnipro-1”, uczestnik wydarzeń w kotle pod Iłowajskiem w sierpniu 2014 r. w czasie rosyjsko-ukraińskiej wojny. Autor książek: „Iłowajski dziennik” i „Iłowajsk. Wojna, której nie było”.

Pawło Łodyn – ukraiński korespondent portalu „Obserwator Międzynarodowy”.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed