Brexit, czyli krótka historia pewnego rozwodu

23 czerwca 2016 roku oczy niemal całej Europy zwrócone były na Wyspy Brytyjskie. Wtedy to odbyło się referendum, które miało zadecydować o przyszłości Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Przy ponad 72% procentowej frekwencji 51,89% głosujących zadecydowało o opuszczeniu UE. Zakończenie głosowania oznaczało początek, wciąż niezakończonych, zmian, które dotknęły nie tylko Wielką Brytanię, ale też całą Unię.

Autor: Jakub Kantorski

Dlaczego?

Przeprowadzenie referendum było pomysłem ówczesnego premiera Zjednoczonego Królestwa Davida Camerona. Polityk liczył, że narzędzie referendum pomoże mu zdobyć głosy eurosceptyków w wyborach do Izby Gmin z 2015 roku. Premier chciał też umocnić swoją pozycje, dzięki zjednaniu sobie przeciwników UE wewnątrz Partii Konserwatywnej. Nie udało się mu jednak przewidzieć siły, z jaką działać będą siły antyunijne. Głosowanie, przeprowadzone jedynie na potrzeby wewnętrzne, które miało przynieść przywódcy Torysów wielki triumf, przyczyniło się do jego ostatecznej klęski. Po referendalnej porażce Cameron 11 lipca zrzekł się pozycji szefa Torysów, a dwa dni później odszedł z urzędu premiera Wielkiej Brytanii. Na obu dwóch stanowiskach został zastąpiony przez Theresę May, która uznała, że referendum daje jej mandat do rozpoczęcia procedury wychodzenia z Unii, mimo że samo głosowanie nie miało charakteru wiążącego. Aktywowano artykuł 50.                   

Artykuł 50

To właśnie ten artykuł przyjętego w 2007 traktatu lizbońskiego reguluje przebieg procedury opuszczenia Unii. Jak wskazuje jego drugi ustęp, procedura rozpoczyna się wraz z ogłoszeniem notyfikacji przez państwo występujące. Theresa May podpisała list uruchamiający artykuł 50 29 marca 2017 roku, wysyłając go następnie do szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska. Od momentu ogłoszenia notyfikacji mogły rozpocząć się negocjacje. Warto wspomnieć, że gdyby do żadnego porozumienia między UE a Zjednoczonym Królestwem nie doszło, traktaty w stosunku do kraju opuszczającego przestają obowiązywać w okresie dwóch lat od złożenia notyfikacji.

 

Burzliwe negocjacje

Oficjalne negocjacje na linii Londyn-Bruksela rozpoczęły się w czerwcu 2017 roku. Wtedy to brytyjski minister ds. wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, David Davis, przybył do Brukseli i spotkał się z Michelem Barnierem, głównym unijnym negocjatorem ds. Brexitu. Ustalono terminy spotkań negocjatorów i powołano trzy główne grupy negocjatorów: do spraw praw obywateli UE w Wielkiej Brytanii i vice versa, brytyjskich nieuregulowanych zobowiązaniach finansowych oraz granicy między Irlandią a będącą integralną częścią Zjednoczonego Królestwa – Irlandią Północną. Przez kolejne miesiące odbywały się cykliczne spotkania negocjatorów, jednak postępy ich rozmów były powolne. W październiku 2017 r., ostatni zaplanowany w czerwcu okres spotkań, nie przyniósł żadnych konkretnych deklaracji.  Dopiero w grudniu po spotkaniu Theresy May i szefa Komisji Europejskiej, Jean-Clauda Junckera, oraz raporcie Barniera, Rada Europejska stwierdziła, że postępy poczynione w negocjacjach są wystarczające, by rozpocząć ich drugi etap. W styczniu 2018 r. Rada dała mandat Komisji do prowadzenia rozmów w sprawie okresu przejściowego, w którym Zjednoczone Królestwo miałoby podlegać prawom unijnym nie mogąc na nie wpływać. W marcu przedstawiono zaś zarys umowy o wystąpieniu zawierający informację o prawach obywatelskich, finansach i okresie przejściowym. Wciąż jednak trwały rozmowy nad kwestią granicy Irlandii Północnej. Strona brytyjska obawiała się bowiem, że wycofanie się ze swobodnego przepływu ludzi i kapitału może rozbudzić wciąż świeży konflikt na podzielonej wyspie. Tymczasem rząd May przygotował swoją wizję Brexitu. Tzw. ,,Biała Księga’’ zawierała plan przyszłych relacji między UE a Wielką Brytanią. 98-stronicowa strategia przyjęta została przez kierownictwo partii 6 czerwca.

W odpowiedzi na publikację „Białej Księgi” ze stanowiska zrezygnował minister spraw zagranicznych, Boris Johnson, a także David Davis, minister ds. wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Politycy uznali, że forsowany przez May sposób opuszczenia Unii jest niekorzystny dla Królestwa. Obaj podnosili, że dokument mówił m.in. o zachowaniu wspólnego obszaru celnego i ułatwionego przepływ ludzi między Zjednoczonym Królestwem a Europą. Postulaty te nie podobały się też zwolennikom Brexitu, których celem było przecież uniezależnienie się od Unii. Nowym ministrem ds. wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej został Dominic Raab, który 12 lipca zaprezentował Izbie Gmin „Białą księgę’’. Spotkała się ona z chłodnym przyjęciem ze strony parlamentarzystów. Krytykowali ją zarówno członkowie opozycyjnej Partii Pracy, ale również rządzący Torysi. O planie wypowiedział się także Barnier zauważając, że do zakończenia negocjacji zostało zaledwie 13 tygodni. Księga zawierała też datę opuszania UE: 29 marca 2019 r. Główną osią sporu pozostawała wciąż granica między Irlandiami. W sierpniu Raab pierwszy raz zaprezentował informację na temat „twardego’’ Brexitu, a więc opuszczenia UE bez umowy.

14 listopada gabinet May przyjął plan umowy brexitowej. W odpowiedzi na to zdarzenie, 25 listopada zwołano nadzwyczajny szczyt Rady Europejskiej, na którym wszystkie 27 państwa zgodziły się na 585 stron Traktatu o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. Traktat zapewnił obywatelom UE w Zjednoczonym Królestwie i Brytyjczykom w Unii pełnie praw, które przysługiwały im przed wyjściem (np. prawo do pracy czy zasiłku). Ponadto Londyn zgodził się na spłacenie swoich zobowiązań wynikających z uchwalonego budżetu, choć nadal mógłby z niego korzystać. Zgodzono się, by między Irlandią a Irlandią Północną panował swobodny handel. Przynajmniej do końca 2020 zachowany miał być swobodny przepływ ludzi między wyspą a kontynentem. Wcześniej Wielka Brytania zawarła jeszcze dwustronne porozumienia z Hiszpanią (o statusie Gibraltaru) i Cyprem (bazy wojskowe na jego terytorium). Koniec mozolnych negocjacji był jednak początkiem kolejnego problemu— umowę musiała przyjąć nieprzychylna projektowi Izba Gmin.

 

Huragan na wyspach

Głosowanie nad umową miało odbyć się 11 grudnia ubiegłego roku, a przed panią May stał nie lada problem – do umowy musiała przekonać nie tylko część opozycjonistów, ale także członków swojej partii. Umowa podzieliła całe Królestwo. Niektórzy zwolennicy Brexitu twierdzili wręcz, że lepiej by Wielka Brytania została w Unii niż opuszczała ją na takich warunkach. Szczególny sprzeciw budził okres przejściowy, w czasie którego Zjednoczone Królestwo musiałoby podlegać prawom unijnym bez możliwości ich tworzenia. Również idea „backstopu”, który miałby zapobiec przed powrotem twardej granicy między obiema Irlandiami, budziła dużo kontrowersji. Rozwiązanie to miałoby zmusić Londyn do pozostania w unii celnej i części wspólnego rynku UE. Mogłoby to doprowadzić do różnych regulacji pomiędzy Irlandią Północną a resztą kraju. Ostatecznie May przełożyła głosowanie na 15 stycznia 2019 r. Głosowanie to okazało się być ogromną porażką May. Aż 432 z 634 głosujących nie zgodziło się na umowę wypracowaną przez rząd.

Głosowanie ze stycznia bieżącego roku śmiało można określić największą taką porażką w najnowszej historii Zjednoczonego Królestwa. Aż 118 członków Partii Konserwatywnej (a więc partii May) było przeciwnych tej umowie. Zaraz po tym wydarzeniu przywódca opozycji, Jeremy Corbyn, wniósł wniosek o wotum nieufności wobec rządu, które zostało jednak odrzucone większością (jedynie) 19 głosów. Rząd został uratowany, musiał jednak zmierzyć się z wyzwaniem przekonania Izby Gmin do umowy brexitowej.

Tymczasem sytuacja na Wyspach stawała się coraz bardziej napięta. Na ulicach ścierali się zwolennicy i przeciwnicy opuszczenia Unii. Kurs funta był niepewny, a ludzie zaczęli robić masowe zapasy z obawy, co przyniesie przyszłość. Głosy zdobywała też idea „People’s Vote”, czyli drugiego głosowania, w którym Brytyjczycy mieliby zadecydować o swej przyszłości. Pomysł budzi też jednak spore obawy, gdyż przeprowadzane sondaże nie rozstrzygają, która z opcji zwyciężyłaby w drugim referendum. Tymczasem dzięki porozumieniu May i Corbyna kolejne głosowanie miało odbyć się 13 lutego. May musiała więc udać się do Brukseli, by kontynuować rozmowy.

2 lutego May ogłosiła na spotkaniu w stolicy Belgii, że laburzyści zgodzili się poprzeć jej umowę, jeśli „backstop” będzie jedynie tymczasowym rozwiązaniem. Jednak kilka dni później Juncker wskazał, że negocjacje nie będą ponownie otwarte. Głosowanie nad umową zostało ostatecznie przełożone na 12 marca, a zakończyło się ono kolejną klęską pani premier. Za jej umową opowiedziało się 242 posłów, co nadal nie dawało szans na zwycięstwo. Dzień później parlament odrzucił możliwość no-dealu, a więc opuszczenia UE bez żadnej umowy. Doszło wiec do sytuacji, w której parlamentarzyści nie godzili się na umowę May, ale nie chcieli wyjść bez żadnego planu. Jak powiedział główny negocjator ze strony unijnej Michel Barnier: „Wszyscy muszą finalizować przygotowania do Brexitu bez umowy; przełożenie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE musi mieć jasny powód, bo oznacza przedłużenie niepewności”. Zapowiedział też, że wynegocjowana umowa jest jedyną możliwą umową. Data 29 marca, czyli data opuszczenia Unii zbliżała się wielkimi krokami, a zgody parlamentu nadal nie było.

 

Na szczycie Rady Europejskiej z 21 marca 27 państw członkowskich zgodziło się na przedłużenie momentu wyjścia Wielkiej Brytanii. Wyznaczono dwie daty: 12 kwietnia (jeśli Zjednoczone Królestwo nie przyjęłoby porozumienia do końca marca) lub 22 maja (jeśli umowa przeszłaby przez Izbę Gmin). Gdy UE spokojnie planowała swe dalsze kroki, Wielka Brytania wciąż pozostawała w chaosie. 28 marca Izba odrzuciła 8 proponowanych zmian. I tak nadszedł 29 marca. To właśnie wtedy, według czasu brytyjskiego, Wyspy miały rozstać się z Unią. Zamiast tego właśnie wtedy odbywało się trzecie głosowanie nad przyjęciem umowy brexitowej. May zagrała va banque. Oznajmiła, że jeśli umowa nie zostanie przyjęta, poda się do dymisji. Nawet jednak tak ostateczna deklaracja nie dała jej zwycięstwa. Za opowiedziało się 286, przeciwko zaś 344. 

Co teraz?

Zgodnie z ustaleniami Wielka Brytania będzie musiała opuścić Unię do 31 października. Jeśli do porozumienia nie dojdzie do 22 maja, to Londyn będzie musiał zgodzić się na przeprowadzenie wyborów do Parlamentu Europejskiego. Sprawę dodatkowo komplikuję orzeczenie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 10 grudnia 2018 roku. Wynika z niego, że Wielka Brytania może jednostronnie wycofać swoją deklarację o zamiarze opuszczeniu UE, a decyzja ta nie prowadziłaby do żadnych konsekwencji prawnych.

Zakończenia Brexitu nie można chyba przewidzieć. Niepewność, jaka mu towarzyszy, wpływa zaś nie tylko na Brytyjczyków, ale też na Europę i świat. Jedno jest pewne – po tym rozwodzie zostaną na pewno złe wspomnienia. A może i trwałe blizny.

 

Jakub Kantorski – uczestnik programu „Zdolny uczeń – świetny student” (w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych Wydziału Prawa i Administracji), który jest realizowany na Uniwersytecie Łódzkim.

 

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed