Wojna na wschodzie Ukrainy – na ekranie i w realnym świecie. Recenzujemy film „Donbas”

Od kilku tygodni na ekranach polskich kin można zobaczyć przejmujący film „Donbas”, autorstwa ukraińskiego reżysera, Serhija Łoźnicy, traktujący o wciąż trwającej wojnie na wschodzie Ukrainy. Postanowiliśmy obejrzeć i zrecenzować dla Was ten obraz.

Materiały prasowe

Autor: Maria Prociuk

Współczesne kino ukraińskie w oczach przeciętnego Ukraińca dzieli się zwykle na dwie grupy. Z jednej strony jest to lekka rozrywka, która odnosi wielkie sukcesy kasowe od pierwszych dni po premierze. Zwykle pojawiają się w niej gwiazdy show-biznesu, przyciągające wielu widzów chętnych do „łatwego odpoczynku” z takim filmem. W przeciwieństwie do niej mamy także filmy przepełnione głębokim przekazem, dotykające często tragicznych stron historii Ukrainy lub czasów współczesnych. I nierzadko od moich rodaków można wtedy usłyszeć: „to jest zbyt trudne do obejrzenia, nie będę w stanie, nie pójdę do kina na taki film”. I właśnie taka postawa skłoniła mnie do napisania kilku słów o przykładzie takiego filmu. Albo nawet nie całkiem „takiego”. W końcu forma i gatunek filmu „Donbas” autorstwa Serhija Łoźnicy – o którym traktuje ta recenzja – wyraźnie różni się od innych i dlatego tak trudno umieścić jest ten obraz w jakiejkolwiek zwykłej filmowej klasyfikacji

Premiera filmu odbyła się 9 maja 2018 roku na 71. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes w sekcji „Widok specjalny”. Jak pisze portal „Bez tabu. Recenzje”, to wydarzenie było ciężkim ciosem dla „rosyjskiego świata”, ponieważ wypadało dokładnie w święto Dnia Zwycięstwa. Co więcej, autor Serhij Łoźnica otrzymał nagrodę jako najlepszy reżyser ze słowami „za przenikliwe spojrzenie na wojnę w swojej ojczyźnie – na Ukrainie”.

Dlatego też jako Ukrainka, przebywająca obecnie w Polsce, z zapałem monitorowałam, gdzie i kiedy będzie pokazywany „Donbas”. W końcu, gdy poszłam do kina, byłam zaskoczona, że w drugim tygodniu jego obecności na ekranach kin, w wieczór dnia powszedniego, sala była w połowie wypełniona, i to w większości nie przez Ukraińców (i to we Wrocławiu, proszę państwa, gdzie moich rodaków jest naprawdę sporo). I, dzięki Bogu, bez popcornu i coca-coli.

Prawdziwe zainteresowanie filmem jest uzasadnione wieloma względami. Po pierwsze, aktualność kina jest niewątpliwie olbrzymia, biorąc pod uwagę temat poruszony przez autorów. Po drugie, wyznacznikiem jakości jest również nagroda w Cannes, na co złożyła się wspólna praca pięciu krajów.

A jednak jeszcze, a może przede wszystkim, to całkiem niezwykłe kino. W końcu „Donbas” nie ma jasnej i klarownej fabuły, ale składa się z 13 osobnych opowiadań. Jak powiedział Łoźnica w jednym z wywiadów, „Donbas nie jest regionem. To jest koncepcja”. I to w ramach tej koncepcji oglądamy puzzle z życia okupowanej części wschodu Ukrainy, z których siedem opiera się na materiałach znalezionych pierwotnie na serwerze YouTube. Reszta historii ukazanych w filmie to opowieści ludzi o ich życiowych doświadczeniach, które miały miejsce od samego początku wybuchu wojny.

Rzeczywiście, każdy z tych występujących puzzli w filmie spowoduje u widzów uderzająco różne emocje. Fabuły jednak opowiadać ani zdradzać nie chcę – nie dlatego jestem leniwa czy że byłby to spoiler. Po prostu to jest niepotrzebne. Jak by nie starać się opowiedzieć historii każdego z epizodów „Donbasu”, to nie da się ich sobie w pełni wyobrazić bez obejrzania filmu, jak trafnie udało się to pokazać autorom. 13 nakreślonych przez Łoźnicę szkiców – to bez wątpienia bardzo różne emocje, pełne kontrastów. Widz nie wie, co usłyszy za chwilę z różnych zakątków kina – zszokowany oddech, nerwowy śmiech, a może sam sceptycznie spojrzy na ekran lub doświadczy uczucia ściśniętego gardła. Tak bowiem dosadnie pokazane są w filmie – niczym oddzielne miniatury – różne przejawy, powiedzmy, „funkcjonowania” obu tzw. ludowych republik Donbasu i Noworosji.

Materiały prasowe

Jest jednak i w tej beczce miodu pewna łyżka dziegciu, o której warto wspomnieć. Wydawałoby się, że napięcie emocjonalne w filmie powinno tylko rosnąć, co byłoby logiczne, mając na względzie trudny temat filmu. Zamiast tego warto być przygotowanym na huśtawki emocjonalne, ponieważ nie można przewidzieć, co zobaczy się i co poczuje w następnych scenach filmu.

W związku z faktem, że jest to film pełnometrażowy, choć częściowo dokumentalny, nie można nie wspomnieć o grze aktorów. To być może najbardziej interesujące, ponieważ pojęcie „gry aktorskiej” w świadomości widzów podczas oglądania filmu tak naprawdę w ogóle nie występuje. Przeważa wrażenie, że to co widać na ekranie naprawdę się dzieje. W tym, między innymi, upatrywać można mistrzostwa zarówno autorów filmu, jak i występujących w nim aktorów. Wyjątkiem są sceny, w których pojawiają się wybitni, znani i lubiani ukraińscy aktorzy – to dopiero wtedy  zjawia się poczucie bycia w fotelu kina i zaczyna się patrzeć na mimikę twarzy, gesty, a także wsłuchiwać w dialogi.

Warto przy okazji wspomnieć także o dialogach. W filmie nie brakuje bowiem ostrego języka. Absolutnie. Wojna nie może przecież polegać na ozdobach i cenzurze. Usłyszymy i język ukraiński, i rosyjski, i tzw. surżyk, w których często rozmówcy nie przebierają w słowach. Inna sprawa, czasami wydaje się, że pojawiające się napisy w języku polskim są nieodpowiednie. Kiedy porówna się oryginał i tłumaczenie, to zdaje się, że napisy zostały przygotowane bez starannego przesłuchania dialogów aktorów w oryginale. Ale niech fakt ten pozostanie w gestii tłumaczy.

Materiały prasowe

Od porównań zresztą uciec nie sposób.

Oglądając „Donbas”, chcąc nie chcąc, porównuje się film Serhija Łoźnicy z „Cyborgami” Achtema Seijtabłajewa. Porównanie można oprzeć tylko na jednym kryterium – oba filmy traktują o wojnie na Wschodzie Ukrainy. To wszystko – na tym podobieństwo się kończy. Co więcej, sam Łoźnica ma bardzo krytyczny stosunek wobec filmu „Cyborgi”, nazywając go zbyt romantycznym, z rozmowami na temat ojczyzny i retoryką, które były charakterystyczne raczej dla poprzedniego niż obecnego stulecia. W przeciwieństwie do tego, film Łoźnicy, trwający 2 godziny, sprawia wrażenie nieco „przeładowanego” treścią. Autorzy „Donbasu” chcieli w poszczególnych scenach skupić się zanadto na danej kwestii, co powoduje poczucie lekkiego przesytu.

Wracając do samego „Donbasu”… ”Film-groteska”, „film-satyra”, ”film-hiperrealizm”, „surrealizm” – to tylko niektóre z określeń, które pojawiały się wśród krytyków filmowych i recenzentów. Niedawno ukraińska strona internetowa „Telekrytyka” zebrała większość opinii znanych zagranicznych krytyków na temat „Donbasu”.  Z tego zbioru widać jednak wyraźnie, że w wielu z nich dochodzi do niezrozumienia ważnego faktu – wszystko, co pokazuje Łoźnica w swoim filmie, to po prostu realia współczesnej Ukrainy. Odsetek autorskiego dopowiedzenia jest naprawdę minimalny.

Serhij Łoźnica / materiały prasowe / Reuters

 Prawdziwą „wisienką na torcie” niezrozumienia przez zachodni świat tego, co w filmie widać na ekranie, a co my wciąż doświadczamy na co dzień na Ukrainie, były słowa australijskiej dziennikarki podczas festiwalu w Cannes. Powiedziała ona wówczas Łoźnicy, że ma niesamowitą fantazję, ponieważ w przeciwnym razie niemożliwe byłoby wymyślenie świata podobnego do halucynacji lub snu…

29 sierpnia ukraiński Komitet ds. Nagrody Filmowej Oscar ogłosił, że w nadchodzącej edycji Ukrainę reprezentować będzie właśnie film „Donbas” Serhija Łoźnicy. Być może nie tak ważne zresztą jak zostanie on ostatecznie oceniany. Ważne jest to, jak będzie postrzegana Ukraina. Taka jaką jest dzisiaj. Z wojną. O jakiej tutaj, nie tak daleko, często się już nie pamięta. Łoźnica pokazał wojnę w kinie, a jego film pokazuje wojnę na wschodzie Ukrainy na cały świat.

 

Dr Maria Prociuk – współpracowniczka portalu Obserwator Międzynarodowy, NGO „Quadrivium”, Ukraina, Uniwersytet Wrocławski, Polska

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed