Dr Patryk Wawrzyński: Czyje były obozy zagłady, czyli o sporze wokół art. 55a [KOMENTARZ]

Odnoszę wrażenie, że polska polityka historyczna ma podobny problem co krajowa kinematografia. Niby pomysły są dobre, tematy ważne, a zespół profesjonalny, ale wykonanie okazuje się zwyczajnie słabe i pełne prostych pomyłek. Oczywistym jest, że musimy podjąć wspólną walkę z obrzydliwym kłamstwem, jakim jest pokazywanie Polaków jako sprawców Holokaustu. Jednak równie oczywistym było, że przyjęty w ostatni piątek rządowy projekt nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej wywoła kryzys w stosunkach polsko-izraelskich.

Fot. Wiki commons

Autor: dr Patryk Wawrzyński

Kłopotliwą jest już sama próba zagospodarowania przez polskie władze tematu Zagłady. Niedawno, moja znajoma, będąca ekspertem w przestrzeni studiów izraelskich, zadała mi pytanie, dlaczego w swoich badaniach nad polityką historyczną nie podejmuje zagadnienia pamięci o Holokauście. Nie robię tego, gdyż jest to temat niezwykle trudny, mający swoją szczególną mitologię, która przeniknęła nie tylko do polityki i kultury, ale i do debaty akademickiej. Doskonale uchwycił to Profesor David Cesarani, odpowiadając na pytanie, czy wyjątkowość Holokaustu czyni go niemożliwym do zestawienia z innymi zbrodniami ludobójstwa. Przekonanie o unikalności Zagłady odcisnęło swój ślad nawet na orzecznictwie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jak pokazały w swoim artykule Aleksandra Gliszczyńska-Grabias i Grażyna Baranowska z Polskiej Akademii Nauk.

Wydaje mi się, że właśnie świadomości jak trudnym jest temat pamięci o Holokauście zabrakło parlamentarzystom w czasie piątkowego głosowania. Na kontekst międzynarodowy nieśmiało zwracał uwagę poseł Marcin Święcicki jeszcze w toku prac Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki odpowiedział mu wówczas pokazującym logikę autorów pytaniem: „czy polskie państwo ma być czymś gorszym od państwa Izrael?”. Niestety dla polskiego rządu, na świecie arbitrami w kwestii pamięci o Zagładzie są właśnie społeczność żydowska i Państwo Izrael. Podobnie jak decydujący głos w opowiadaniu o tragedii zamachów terrorystycznych z 11 września mają Amerykanie i rząd Stanów Zjednoczonych. Możemy się z tym nie zgadzać. Ale takie są reguły gry.

Jednak Ministerstwo Sprawiedliwości, rząd premier Beaty Szydło, a dzisiaj premiera Mateusza Morawieckiego, aż wreszcie posłowie Zjednoczonej Prawicy (i nie tylko) zechcieli wygrać na swoich własnych zasadach. Na polskich zasadach, które zaproponuje polski rząd i uchwali polski parlament. Nie według reguł gry Izraela. Nie według reguł gry diaspory żydowskiej. Nie według reguł gry Ocalałych. Ani nawet reguł gry świata zachodniego. 279 głosów za.

Posłowie nie wzięli pod uwagę kluczowego aspektu swojej decyzji. Nie dostrzegli, jak skomplikowany i trudny dylemat sprezentowali Polakom. Wskutek ich braku roztropności mamy do wybory dwie niekorzystne opcje. Możemy – niczym parlamentarna większość – popierać wadliwy i nieprecyzyjny, choć niewątpliwie ważny i uzasadniony, projekt karania za rozpowszechnianie kłamstw historycznych szkalujących Polskę i Polaków. Albo możemy krytykować jego słabości i wytykać proste błędy, zarazem ryzykując, że oskarżeni będziemy o chronienie tych, którzy z premedytacją obrażają naszą ojczyznę. Czyli, albo mam cieszyć się z bezmyślnego przepisu artykułu 55a, albo mam pozwalać na obrzydliwe pisanie o „polskich obozach zagłady”. To wybór dramatyczny. Nieuczciwym jest stawiać Polaków w takiej sytuacji…

Jeszcze ważniejszym jest pytanie, czy grając według własnych zasad możemy w tej batalii zwyciężyć? Może jednak prostszym byłoby walczyć o pamięć o Zagładzie mając Izrael i środowiska żydowskie jako sojusznika, nie zaś przeciwnika? Antypolska szarża przewodniczącego partii Jesz Atid Jaira Lapida na Twitterze nie miałaby takiego znaczenia, gdyby nie towarzyszyły jej krytyczne wobec nowelizacji głosy premiera Binjamina NatanjahuInstytutu Jad Waszemizraelskich Ocalałych czy lidera opozycyjnej Unii Syjonistycznej Jicchaka Herzoga. Inaczej brzmiałby wówczas wpis dziennikarki The Jerusalem PostLahaw Harkow na Twitterze, w którym piętnastokrotnie powtórzyła frazę „Polish death camps” w swoim osobliwym proteście przeciwko polskiej ustawie. Trudno walczyć z obrazem polskiego antysemityzmu, gdy najważniejszy arbiter pamięci o Holokauście uznaje nasze działania za próbę kneblowania dyskusji o udziale Polaków w tragicznym doświadczeniu narodu żydowskiego.

Zastanówmy się przez chwilę, jaki cel miała inicjatywa rządu. W uzasadnieniu projektu napisano:

Od wielu lat w obiegu publicznym, także za granicą, pojawiają się określenia takie jak „polskie obozy śmierci”, „polskie obozy zagłady” czy „polskie obozy koncentracyjne”. Zdarza się, że takich określeń wielokrotnie używają te same osoby lub tytuły prasowe czy stacje telewizyjne lub radiowe. Pojawiają się także wydawnictwa czy programy, które świadomie fałszują historię, zwłaszcza najnowszą. Nie ulega wątpliwości, że tego typu wypowiedzi, sprzeczne z prawdą historyczną, wywołują doniosłe skutki, godząc bezpośrednio w dobre imię Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego i działając destrukcyjnie na wizerunek Rzeczypospolitej Polskiej, zwłaszcza za granicą. […] W tym stanie rzeczy konieczne jest stworzenie skutecznych narzędzi prawnych pozwalających prowadzić wytrwałą i konsekwentną politykę historyczną polskich władz w zakresie przeciwdziałania fałszowaniu polskiej historii i ochrony dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego (Druk nr 806, s. 8-9).

Oznacza to, że Ministerstwo Sprawiedliwości chciało zyskać broń w walce z oburzającym i obrzydliwym kłamstwem, jakim jest pokazywanie Polaków jako sprawców Holokaustu. Obozy zagłady, obozy śmierci i obozy koncentracyjne nie były „polskie”, ale niemieckie. To Niemcy (i Sowieci) ponoszą pełną odpowiedzialność za hekatombę II wojny światowej i tragedię Zagłady, Polacy zaś byli ofiarą niemieckiej napaści i zbrodniczej polityki ludobójstwa.

Nie wolno mieć złudzeń, że ta batalia jest do wygrania bez współpracy z Izraelem, Ocalałymi i diasporą żydowską. Tylko oni mogą uwiarygodnić polską opowieść, która od lat budowana jest na filarze pamięci o Sprawiedliwych. Jednak, dzisiaj łatwiej jest międzynarodowemu odbiorcy uwierzyć w historię o polskich antysemitach niż o niemieckich nazistach, gdyż patrzy on na przeszłość przez pryzmat swojej politycznej teraźniejszości. Łatwo więc zapominamy jak wiele dobrego przyniosła polsko-izraelska inicjatywa przyznania Pokojowej Nagrody Nobla dla Ireny Sendlerowej która była jednym z kluczowych projektów polityki historycznej prezydentury profesora Lecha Kaczyńskiego. Nieszczęsny artykuł 55a przywołał upiory, które przybyły w 2000 roku wraz z publikacją „Sąsiadów” przez profesora Jana Tomasza Grossa.

Nie sposób mówić o nowelizacji zapominając o niesławnej książce amerykańskiego historyka. Wciąż wywołuje ona silne emocje u polityków prawicy, co potwierdzają słowa profesor Krystyny Pawłowicz wypowiedziane 8 listopada 2016 roku w czasie prac Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka na projektem:

jeśli pan prezydent Obama chlapnął, powiedział coś z niewiedzy, to przecież wiadomo, że zanim się sięgnie do Kodeksu karnego, […] to najpierw są różnego rodzaju pośrednie środki dyplomatyczne, można zwrócić się i spytać, można oczekiwać jakiegoś wyjaśnienia. Nie trzeba zaraz sięgać po Kodeks karny.[…] To wszystko podlega ocenie, natomiast pan [poseł Marcin Święcicki – przyp. autora] mówi o Jedwabnem, a przecież jeśli ktoś sobie chlapie bez podstawy jak pan Gross, jeśli nie czyni tego na podstawie faktów, to są to tylko jego nienawistne emocje wobec Polski. To jest oczywiste, że będzie można go ścigać (1230/VIII, s. 27-28).

Choć profesor Pawłowicz nie zauważyła, że w myśl przepisu ustępu 3 artykułu 55a znowelizowanej ustawy o IPN profesor Gross nie podlegałby karze, gdyż swojego czynu dopuścił się w ramach „działalności naukowej”, to jej polemika z posłem Święcickim pokazuje, że dla części posłów Zjednoczonej Prawicy nowe prawo może być batem na tych, którymi kierują „nienawistne emocje wobec Polski”. Pozbawienie wolności do lat 3 zdaje się być niebezpiecznie wysoką karą za „nienawistne emocje”.

Sporym problemem i źródłem konfliktu polsko-izraelskiego jest sam przepis ustępu 1 artykułu 55a, który stanowi, że „kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie […] lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia
wolności do lat 3″. (Ciekawym jest, że znowelizowana ustawa we wprowadzonych artykule 2a mówi o Trzeciej Rzeszy Niemieckiej, zaś w artykule 55a o III Rzeszy Niemieckiej, choć na potrzebę słownego zapisu zwracali uwagę legislatorzy w czasie posiedzenia komisji).

Czego nie wolno więc „publicznie i wbrew faktom” przypomina uzasadnienie projektu ustawy, które do Karty Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze wymienia:

zbrodnie przeciwko pokojowi, do których należą planowanie, przygotowywanie, inicjowanie lub prowadzenie wojny napastniczej albo wojny będącej pogwałceniem traktatów, porozumień lub gwarancji międzynarodowych, albo współudział w planie lub zmowie w celu dokonania jednego z wyżej wymienionych czynów; zbrodnie wojenne, mianowicie: pogwałcenie praw i zwyczajów wojennych, które będzie obejmowało, ale nie będzie ograniczone do morderstw, złego obchodzenia się lub deportacji na roboty przymusowe albo w innym celu ludności cywilnej na okupowanym obszarze lub z tego obszaru, do mordowania lub złego obchodzenia się z jeńcami wojennymi lub osobami na morzu; do zabijania zakładników; do rabunku własności publicznej lub prywatnej; do bezmyślnego burzenia osiedli, miast lub wsi albo do spustoszeń nie usprawiedliwionych koniecznością wojenną; zbrodnie przeciw ludzkości, mianowicie: morderstwa, wytępianie, obracanie ludzi w niewolników, deportacja i inne czyny nieludzkie, których dopuszczono się przeciwko jakiejkolwiek ludności cywilnej, przed wojną lub podczas niej, albo prześladowania ze względów politycznych, rasowych lub religijnych przy popełnianiu jakiejkolwiek zbrodni (Druk nr 806, s. 9-10).

Jednak, czy – przede wszystkim – nie powinien mieć zastosowania katalog zbrodni przyjęty w Statucie Międzynarodowego Trybunału Karnego? Czy oznacza to, że 3 lata w więzieniu może spędzić, ktoś, kto napisze, że „Państwo Polskie powszechnie korzystało z dzieci-żołnierzy w czasie II wojny światowej, czego dowodzi udział dzieci w Powstaniu Warszawskim”? Przecież art. 8, ust. 2, lit. e, podpunkt vii Statutu MTK mówi o „wcielaniu lub werbowaniu dzieci poniżej piętnastego roku życia do sił zbrojnych lub używaniu ich w działaniach zbrojnych” jako o zbrodni wojennej, zaś hipoteza ta mogłaby być uznana za niezgodna ze stanem faktycznym wiedzy historycznej? A może ukaranym mógłby być dziennikarz lub komentator, który incydent w Nangar Khel nazwałby zbrodnią wojenną?

Najciekawszym jest jednak pytanie, czy w przypadku, gdy nowelizacja wejdzie w życie, to środowiska ormiańskie będą mogły oczekiwać od polskiej prokuratury ścigania tureckich dziennikarzy czy publicystów negujących Mec Jeghern, ludobójstwo Ormian? Wskazuje przecież na to fragment przepisu mówiący o ściganiu tego, kto „w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni”… A co jeśli mniejszość niemiecka będzie oczekiwała, żeby powojenne masowe przesiedlenia uznać za zbrodnię wojenną, co nie będzie problemem z pozycji współczesnego prawa międzynarodowego? Czy takie wątpliwości miało 279 posłów, którzy poparli projekt?!

Takich pytań postawić można dużo, dużo więcej. Każde z nich jest dowodem jak bardzo wadliwą i dziurawą nowelizację zaproponował rząd. Pokazują jak słabe i niedopracowane przepisy zostały przez posłów uchwalone. Entuzjazm ministra Jakiego i rewolucyjna wrażliwość profesor Pawłowicz nie uczynią przepisów artykułów 55a i 55b dobrym narzędziem walki z obrzydliwym kłamstwem, jakim jest sformułowanie o „polskich obozach”.

Oczywiście, że nowelizacja miała być instrumentem propagandowym. Przede wszystkim. Szkoda tylko, że autorzy projektu nie zauważyli, że nie będzie on służył polskim władzom, ale środowiskom antypolskim. Nowelizacja rzuca na Polaków cień podejrzenia i zdaje się mówić światu, że boimy się szczerej i uczciwej – choć czasem też bolesnej – dyskusji o naszej przeszłości. Jestem szczerym przeciwnikiem tzw. pedagogiki wstydu, ponieważ nie uważam, że jednostkowy udział Polaków w niemieckich zbrodniach jest świadectwem o całym narodzie. Tak samo nie uważam, że kilku idiotów świętujących urodziny Adolfa Hitlera czy marzących o rewolucji komunistycznej są świadectwem polskości w 2018 roku.

Mord w Jedwabnem czy Pogrom Kielecki są dla mnie częścią historii naszego kraju. Ale przede wszystkim powinny być one dla nas wszystkim ostrzeżeniem, że zło może ukrywać się w każdym z nas. Ochronić nas mogą wyłącznie wspólnota wartości i szacunek do każdego człowieka. Potrzebujemy wrażliwości na innych. I rozwagi, której zabrakło w piątkowym głosowaniu. Zgadzam się z opinią posła Ryszarda Petru, który wskazuje, że skuteczna walka z „polskimi obozami” wymaga polsko-izraelskiego kompromisu. Ale potrzebne do tego jest też polsko-polskie porozumienie ponad podziałami partyjnymi – prawica powinna zrozumieć, że przyjęta propozycja rządu jest szkodliwa, zaś środowiska wolnościowe oraz lewicowe muszą dostrzec jak bolesnym dla konserwatywnej tożsamości jest mierzenie się ze skrajną niesprawiedliwością kłamstwa o „polskich obozach”. Złe prawo nie jest rozwiązaniem na złe intencje, ale też nie możemy udawać, że problem nie istnieje – nie zniknie przecież, jeśli będziemy go ignorować. Chyba nikt nie jest tak naiwny. Chyba też nikt nie kwestionuje uzasadnienia ministra Jakiego, który pokazywał, jak szkodliwe jest to określenie dla wizerunku Polski.

***

Niestety, wydaje mi się, że część krytyków nowelizacji ustawy o IPN zapomina o najważniejszej motywacji autorów nowych przepisów, czyli chęci walczenia z oburzającym przypisywaniem Polakom odpowiedzialności za Holokaust. Stosowany niekiedy termin „polskie obozy zagłady” jest oczywistym kłamstwem. Były to obozy niemieckie, choć część z nich zlokalizowana była na okupowanych terytoriach Polski – tak samo jak „polskie” były też „austriackie”, „czeskie”, „francuskie” czy „włoskie” obozy zagłady. Stosując taką pokrętną logikę ktoś w swoim szaleństwie mógłby przecież powiedzieć, że skoro głównie ginęli w nich Żydzi, to były to obozy „żydowskie”, albo skoro obóz w Buchenwaldzie wyzwolili Amerykanie to był on „amerykański”…

W pełnym emocji konflikcie politycznym w naszym kraju nie zapominajmy jednak o prawdzie historycznej oraz pamięci o ofiarach Holokaustu, Ocalałych i wspaniałym świadectwie Sprawiedliwych.

Dr Patryk Wawrzyński – politolog z Unwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (od 2017 roku kieruje projektem badawczym w Interdyscyplinarnym Centrum Nowoczesnych Technologii). Redaktor czasopisma naukowego „Polish Political Science Yearbook”. Prowadzi bloga Wawrzyński bez cenzury.

 

Dr Adam Sitarek z Centrum Badań Żydowskich UŁ komentuje użycie sformułowania „polskie obozy śmierci” (z cyklu „Komentarze Uniwersytetu Łódzkiego”).

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed