Dr Bartosz Kaczorowski: Katalonia a sprawa polska [ANALIZA]

Niedawny kryzys wewnątrz Hiszpanii i dyskusja o przyszłości Katalonii po raz kolejny uwidoczniły fundamentalne różnice pomiędzy interesami politycznymi państw zachodnich, w szczególności tych skupionych w Unii Europejskiej, a Federacji Rosyjskiej. O wadze „sprawy katalońskiej” widzianej z perspektywy różnych stolic europejskich, w tym Warszawy, w swojej analizie dla portalu Obserwator Międzynarodowy pisze dr Bartosz Kaczorowski z Katedry Historii Powszechnej Najnowszej Uniwersytetu Łódzkiego.

Fot. GETTY

Autor: dr Bartosz Kaczorowski

Na konflikt w Katalonii nie powinno się patrzeć jedynie przez pryzmat rywalizacji na linii Madryt-Barcelona. Po pierwsze dlatego, że jest to przede wszystkim spór katalońsko-kataloński między zwolennikami dwóch wizji przyszłości regionu: tymi, którzy widzą ją w jedności z Hiszpanią oraz separatystami. Przy czym warto zaznaczyć, że obie te grupy mają istotne poparcie społeczne, a precyzyjne określenie, która jest liczniejsza na chwilę obecną wydaje się niezwykle trudne. Po drugie, kryzys kataloński szybko stał się polem gry międzynarodowej, która posłużyła różnym podmiotom – w tym szczególnie Federacji Rosyjskiej – do realizacji swych interesów. Ważne więc, by również państwo polskie i jego opinia publiczna potrafiły spojrzeć na wydarzenia rozgrywające się na Półwyspie Iberyjskim z perspektywy owej gry i zastanowić się, jakiego stanowiska wymagałby interes Rzeczypospolitej.

Postawa Rosji

Wspieranie katalońskiego separatyzmu byłoby z punktu widzenia Polski poważnym błędem politycznym. Warszawa powinna stać na straży niezmienności granic w Europie, gdyż najgroźniejsze zmiany terytorialne mogą mieć miejsce w naszym najbliższym otoczeniu. W tym kontekście warta szczególnej uwagi jest postawa Rosji, która zdecydowała się przekształcić kryzys w relacjach między katalońską Generalitat a rządem w Madrycie w kolejny front wojny hybrydowej przeciwko Zachodowi. W tym celu użyła instrumentu z powodzeniem wykorzystywanego w ostatnich latach (m.in. w kampaniach przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych i Francji oraz referendami w Wielkiej Brytanii i Holandii): działań w cyberprzestrzeni. Aktywność ta miała na celu uderzenie w integralność terytorialną państw przez wspieranie separatyzmów, osłabienie prestiżu NATO i UE oraz przedstawienie państw europejskich jako ograniczających demokrację i łamiących prawa człowieka. 

Moskwa oddała znaczne przysługi umiędzynarodowieniu sprawy katalońskich separatystów, konstruując bardzo sprzyjającą im narrację w kontrolowanych przez siebie mediach. Według obliczeń Javiera Lesaki z George Washington University, tuby propagandowe Kremla: Sputnik i RT (dawniej: Russia Today) stały się czwartym pod względem popularności źródłem informacji na temat Katalonii. Rosyjska wizja wydarzeń świeciła triumfy także w mediach społecznościowych. Aż 78% pojawiających się tam w dniach 29 września – 5 października informacji na temat Katalonii zawierało treści przychylne separatystom. Spośród 100 najpopularniejszych kont promujących rosyjski punkt widzenia na Twitterze aż 84 było anonimowych, a prawdopodobnie znaczna ich część była tzw. botami, czyli kontami zautomatyzowanymi obsługiwanymi bez ingerencji człowieka. Ponadto w mediach społecznościowych wyjątkową popularnością cieszyli się od dawna oddani sprawie Kremla Julian Assange i Edward Snowden, którzy również aktywnie wspierali separatystów i przedstawiali rząd Mariano Rajoya jako nieliczący się z wolą swych obywateli czy wręcz autorytarny.

Strategia ta osiągnęła poważny sukces. W powszechnej opinii akcja hiszpańskiej policji podczas „referendum” z 1 października stała się synonimem brutalności, a światowe media obiegły informacje o 893 rannych, choć w rzeczywistości hospitalizowane były jedynie 4 osoby. Z podobną dezinformacją można się było spotkać w kwestii wyników „referendum”. W tym wypadku zwracano uwagę przede wszystkim na dobry wynik osiągnięty przez zwolenników secesji, nie informując jednocześnie o wielu nieprawidłowościach, które proces wyborczy czyniły zupełnie niewiarygodnym (możliwość kilkakrotnego głosowania w różnych lokalach wyborczych, komisje składające się jedynie ze zwolenników separatyzmu, zastanawiająco mniejsza liczba głosów nieważnych w wynikach ostatecznych niż w wynikach cząstkowych). Oczywiście byłoby fałszem uznać, że ruch separatystyczny nie zaistniałby bez wsparcia z Moskwy, ale nie będzie przesadą stwierdzenie, iż przez działania w cyberprzestrzeni Rosja oddała znaczne przysługi na rzecz umiędzynarodowienia sprawy secesji.

Rosyjskie zaangażowanie zostało szybko dostrzeżone przez hiszpańskie władze. Na forum unijnym poinformowała o nim minister obrony, María Dolores de Cospedal, a premier Mariano Rajoy stwierdził, iż 55% proseparatystycznych wpisów w mediach społecznościowych pochodziło z terytorium Rosji. Podczas posiedzenia Komisji Bezpieczeństwa Narodowego w hiszpańskich Kortezach teza o rosyjskiej ingerencji spotkała się z powszechną akceptacją ze strony trzech z czterech głównych ugrupowań hiszpańskiej sceny politycznej: rządzącej Partii Ludowej oraz opozycyjnych Obywateli i Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (z tego frontu wyłamała się jedynie prorosyjska i bardzo lewicowa partia Podemos). Dalsze informacje, już za zamkniętymi drzwiami, ma hiszpańskim deputowanym przedstawić wicepremier Soraya Sáenz de Santamaría 14 grudnia.

Wszystkie te kroki spotkały się z energicznym protestem ze strony Kremla i skutkowały wyraźnym ochłodzeniem we wzajemnych relacjach. Rosja w ten sposób straciła opinię państwa walczącego o integralność terytorialną, jaką cieszyła się wśród Hiszpanów jeszcze w początkach XXI wieku, gdy dławiła opór Czeczenów i obecnie jest już postrzegana przede wszystkim jako promotorka separatyzmów. Tym samym poczucie rosyjskiego zagrożenia, do tej pory charakteryzujące przede wszystkim państwa Europy Środkowo-Wschodniej i często tłumaczone na Półwyspie Iberyjskim ich rzekomą rusofobią, na trwałe weszło do świadomości hiszpańskiej opinii publicznej. Wszystko więc wskazuje, iż w polityce zagranicznej Madrytu na kierunku wschodnim będziemy mieli do czynienia z korzystną dla naszych interesów zmianą.

Interes Ukrainy

Jedną z pierwszych jej oznak była wizyta ministra spraw zagranicznych Hiszpanii Alfonso Dastisa w Kijowie z 30 października 2017 r. Już sam fakt jej odbycia w tak gorącym dla dyplomacji Madrytu okresie stanowił czytelną manifestację polityczną. Minister wówczas w bardzo jasnych słowach – nieczęsto słyszanych z ust zachodnich polityków – stwierdził: „Życzymy sobie, by Ukraina odzyskała integralność terytorialną i odzyskała Krym”. Deklaracja ta szła w parze z wystąpieniem ministra na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ we wrześniu 2017 r., gdy uznał aneksję Krymu za sprzeczną z prawem międzynarodowym.

Proukraiński zwrot jest tym bardziej wart odnotowania, jeśli zauważymy, że jeszcze niedawno poprzedni szef dyplomacji Madrytu, José Manuel García Margallo, wspominał o konieczności ograniczenia sankcji nałożonych na Rosję. Warto też zwrócić uwagę, iż na hiszpańskiej scenie politycznej jest tylko jedno ugrupowanie zdecydowanie wrogie Kijowowi. To domagająca się przeprowadzenia referendum w Katalonii silnie lewicowa partia Podemos, która określała nawet władze ukraińskie mianem „neonazistowskich”.

Madryt wspiera państwa bałtyckie

Kolejnym argumentem na rzecz zdecydowanego opowiedzenia się Rzeczypospolitej po stronie rządu w Madrycie jest jego postawa wobec państw bałtyckich. Hiszpania bierze bowiem aktywny udział w realizacji ustalonej podczas szczytu NATO w Warszawie w 2016 r. strategii wysuniętej obrony (Enhanced Defense). Od lata 2017 r. na Łotwie stacjonuje 300 hiszpańskich żołnierzy z XI Brygady z Estremadury z 80 pojazdami. Wchodzą oni w skład tej samej międzynarodowej batalionowej grupy bojowej co 170-osobowy oddział Polaków.

Dodatkowo Hiszpania w tym samym roku aktywnie uczestniczyła w misji obrony przestrzeni powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii. Piloci z Półwyspu Iberyjskiego, niekiedy również wspólnie z Polakami, przechwycili wówczas 90 rosyjskich samolotów, naruszających wody terytorialne państw bałtyckich. I tym razem nie może dziwić fakt, iż jedynym ogólnohiszpańskim ugrupowaniem krytykującym rząd Rajoya za „prowokowanie Rosji” przez „wysyłanie hiszpańskich czołgów pod jej granicę” jest partia Podemos.

Hiszpania sojusznikiem Polski w Unii Europejskiej

W sprzyjających warunkach Hiszpania może być również polskim sojusznikiem w dyskusji na temat przyszłości UE. Oba państwa łączą wspólne interesy i podobny potencjał ludnościowy. Oba też mogą być zainteresowane ograniczaniem wpływów mocarstw na rzecz wspierania państw małych, zwłaszcza że Madryt i Warszawa mają już tradycję bliskiej współpracy na tym polu. W 2003 r. zdołały one wspólnie zawetować niekorzystny dla nich i faworyzujący mocarstwa projekt konstytucji europejskiej. Wtedy rządy w Hiszpanii również sprawowała Partia Ludowa, a gdy wskutek zamachów terrorystycznych z 2004 r. do władzy doszli socjaliści José Luisa Rodrígueza Zapatero, współpraca ta uległa załamaniu. Ale jeszcze w 2007 r. ówczesny lider opozycji Mariano Rajoy dziękował Lechowi Kaczyńskiemu za dzielną postawę na szczycie w Brukseli, gdy Warszawa zdołała wywalczyć obowiązywanie nicejskiego systemu głosowania w Radzie UE do 2017 r. i krytykował Zapatero za brak wsparcia polskiego stanowiska. Wspólne interesy dały znać o sobie również latem 2017 r., gdy oba państwa sprzeciwiały się francuskiemu projektowi w sprawie pracowników delegowanych, a hiszpański premier w tym celu odwiedził Warszawę. Obecnie rząd w Madrycie wraz z państwami Europy Środkowo-Wschodniej występuje przeciwko unijnemu projektowi nowych przepisów dotyczących transportu drogowego.

Nie należy też zapominać, że Mariano Rajoy w odróżnieniu od swego poprzednika wykazuje silnie proatlantyckie nastawienie i w przeciwieństwie do państw rdzenia UE nigdy nie kwestionował konieczności aktywnej obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych w Europie. Hiszpańska gotowość do współpracy w obronie wschodniej flanki NATO ten fakt potwierdza, podobnie jak słowa Donalda Trumpa, który jeszcze przed „referendum” z 1 października zdecydowanie wezwał do zaprzestania niszczenia jedności państwa hiszpańskiego.

Warszawa nie ma korzyści w popieraniu katalońskich separatystów

Powyższe argumenty sprawiają, iż w ocenie piszącego te słowa Polska nie ma żadnego interesu w kibicowaniu separatystom i nie powinna pozostawiać miejsca na wątpliwości, którą stronę popiera w tym sporze. Ze smutkiem należy jednak stwierdzić, iż ten mechanizm nie został zrozumiany przez znaczną część mediów kształtujących opinię publiczną w Polsce. Wiele serwisów internetowych, kanałów telewizyjnych oraz gazet tak z prawa jak i lewa tuż po „referendum” przedstawiało silnie proseparatystyczny punkt widzenia, tym samym wpisując się – świadomie bądź nie – w plan Kremla.

Co gorsza, przed tym błędem nie uchroniła się także telewizja publiczna i fakt, że podobną drogą poszły stacje prywatne oraz olbrzymia część mediów zachodnich, nie stanowi tu dostatecznej okoliczności łagodzącej. Szczególnie zastanawiające były przypadki zapraszania do studia postaci ściśle związanych z ruchem separatystycznym. Na początku października gościem Polskiego Radia był m.in. Jaume Cassanyer z Katalońskiego Zgromadzenia Narodowego – organizacji zdecydowanie opowiadającej się za niepodległością, której przewodniczący został aresztowany przez hiszpański sąd za prowadzenie agitacji z dachu przejętego przez separatystów samochodu policyjnego. Również na falach państwowej rozgłośni pomysły uderzające w integralność terytorialną natowskiego sojusznika Polski przedstawiała Ewa Cylwik, „ambasador” Katalonii w Warszawie, a warto tu zaznaczyć, iż niedługo potem wraz z zastosowaniem przez rząd Rajoya artykułu 155 przedstawicielstwa Generalitat w obcych państwach, potocznie zwane „ambasadami”, zostały zlikwidowane. Tych, którzy tak kontrowersyjny dobór gości próbowaliby tłumaczyć realizowaniem zasady pluralizmu, należałoby zapytać, czy z takim samym zrozumieniem patrzyliby na zapraszanie do hiszpańskiej telewizji publicznej Józefa Gorzelika z Ruchu Autonomii Śląska.

Niestety, faktyczne znaczenie kryzysu katalońskiego nie zostało zrozumiane także przez niektórych istotnych polityków, którzy zdecydowanie woleli uczynić z tej sprawy dodatkowy argument w sporze z Komisją Europejską milczącą w sprawie akcji policyjnej w Barcelonie, a tak aktywną w przypadku niedawnych protestów w Polsce. I choć zdaniem piszącego te słowa ingerencja Komisji w wewnętrzne sprawy Polski w istocie była nadużyciem i źle się przysłużyła samej Unii, to jednak nie należy zapominać, iż kryzys kataloński wskutek zaangażowania się Rosji wyszedł daleko poza ramy sporu dotyczącego kompetencji KE.

Z tej perspektywy trudno zrozumieć motywacje, jakie kierowały Ryszardem Legutką, który w Parlamencie Europejskim przypisywał Komisji rolę „prawdopodobnie pośrednika lub mediatora” w sprawie Katalonii. Gdyby tak rzeczywiście się stało, doszłoby do umiędzynarodowienia sprawy separatyzmu, a przecież łatwo sobie wyobrazić, iż Madryt powitałby mediację KE w sporze z własnym regionem z podobnym entuzjazmem, co rząd polski w kwestii Śląska. Najprawdopodobniej również na użytek wewnętrzny były przeznaczone słowa prezydenta Andrzeja Dudy, który na początku października potępił „brutalny atak” hiszpańskiej policji i „ciężkie starcia” w Barcelonie, podczas których „pobito i zmasakrowano Katalończyków”. Do myślenia powinien dać jednak fakt, iż wystąpienie to spotkało się z zainteresowaniem tylko dwóch hiszpańskich mediów: dotowanej przez Generalitat barcelońskiej „La Vanguardii” oraz Sputnika.

Na szczęście kataloński egzamin dobrze zdało za to polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Tuż po „referendum” z 1 października wydało ono komunikat, w którym uznało kryzys kataloński za wewnętrzną kwestię Królestwa Hiszpanii. W podobnych słowach wypowiedziała się również premier Beata Szydło. W połowie listopada 2017 r. wiceminister Marek Magierowski w języku hiszpańskim udzielił wywiadu państwowemu think tankowi Real Instituto Elcano, podkreślając wagę „polsko-hiszpańskiego tandemu”, który mógłby stanowić „pewną alternatywę” wobec osi Berlin-Paryż.

Kryzys kataloński bezlitośnie dał do zrozumienia, jak wiele lekcji muszą jeszcze przerobić państwa europejskie, w tym Polska, by uodpornić się na pisany na Kremlu scenariusz wojny hybrydowej. 

Dr Bartosz Kaczorowski – adiunkt w Katedrze Historii Powszechnej Najnowszej Uniwersytetu Łódzkiego. Jego zainteresowania badawcze dotyczą m.in. wojny domowej w Hiszpanii i dyktatury gen. Franco, Estado Novo w Portugalii, a także współczesnego życia politycznego w Hiszpanii.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed