„W paszporcie mam wpisane Polka”. Reportaż z Naddniestrza

Krąg trzeci Rzeczpospolitej w Naddniestrzu leżał jakieś dziesięć kilometrów od Raszkowa. Autobus dojeżdżał tam tylko raz w tygodniu. Podziurawiona jak sito asfaltowo-szutrowa szosa wrzynała się w obłędne słonecznikowe pola, mijała posterunek celników pilnujących przejścia granicznego z Ukrainą i wypluwała podróżnych w kłębowisku drewnianych chat o malowanych na niebiesko okiennych ramach. W środku kręgu trzeciego mieszkała pani Mirosława. 

Prezentujemy fragment najnowszej książki Tomasza Grzywaczewskiego pt.: „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych”, która ukazała się przed paroma dniami nakładem Wydawnictwo Czarne.

Pani Mirosława ze Słobody Raszkowskiej
Pani Mirosława ze Słobody Raszkowskiej

Autor: Tomasz Grzywaczewski z Raszkowa (Mołdawia, Naddniestrze)

Do bielonego domku szło się przez swojskie podwórko odgrodzone od świata odrapanym drewnianym płotem. Brakowało tylko strzechy albo czerwonej ceglanej dachówki, którą zeżarł ponury szarobury eternit. Ale w środku nie było już po nim śladu. W pokoju o drewnianym niebieskim suficie stał wysoki tapczan nakryty wyszywaną kapą, usłany puchowymi poduszkami w haftowanych poszewkach. Ścianę przyozdobiono grubym brązowym dywanem w kwieciste wzory. Z zakamarków wychodziły święte obrazki i obrazy. „Jezu, ufam Tobie”, Maryja trzymająca na rękach Dzieciątko, pobożny ksiądz w aureoli chylący czoła przed monstrancją. Zaplątała się też ikona, choć to dom katolicki, a nie prawosławny. A obok nich czarno-białe pozowane zdjęcia krewnych. Jest nawet monidło przedstawiające – o dziwo – nie nowożeńców, lecz młodą panienkę z kokardami upinającymi skromną fryzurę.

Gospodyni tego mikroświata była absolutnie zjawiskowa. Wręcz archetypiczna. W zielonej sukience przepasanej fartuszkiem. W miękkich papciach opatulających stopy. W chuście zakrywającej siwe włosy. Lekko przygarbiona, ale energiczna. Mówiąca cichym, miłym głosem. Pani Mirosława wyglądała tak, jak powinna wyglądać każda babcia z ludowych podań i opowieści.

A teraz siedzi za solidnym drewnianym stołem i próbuje zwalić nas z nóg. Nakryty ceratą w słoneczniki blat zastawiony jest jedzeniem. Solianka, smażone jajka, zimne nóżki, sałatka ze świeżych pomidorów i ogórków, pachnące morele. Pośród tych przysmaków gospodyni położyła narzędzia zbrodni. Plastikowe butelki wypełnione domowym czerwonym winem, proste flaszki po wódce skrywające siedemdziesięcioprocentowy samogon, bardziej wykwintne flakony zalane ciemnobursztynowym koniakiem pędzonym z rosnących w ogródku winorośli.

Pani Mirosława z babciną gorliwością nakłada nam kolejne porcje jedzenia, nie mogąc uwierzyć, że brzuchy mamy wypchane do granic możliwości. Każdą dokładkę okrasza toastem. A to koniaczku, a to samogonu. W przerwach od mocnych trunków dolewa wina i opowiada o swojej rodzinie. Im więcej opowiada, tym więcej dolewa. Im więcej dolewa, tym trudniej jest skupić się na tej opowieści. Czuję, jak głębiej i głębiej zapadam się w miękkie obicie krzesła.

Obejście pani Mirosławy, Słoboda Raszkowska
Obejście pani Mirosławy, Słoboda Raszkowska

Tutaj zawsze była Ukraina! Ale ja mam wpisane w paszporcie Polka – mówi Mirosława czysto po ukraińsku. Po polsku potrafi się pomodlić i zaśpiewać pieśni religijne. – Za Sowietów nie mogliśmy uczyć się polskiego, dlatego pamiętam tylko modlitwy, których nauczyła mnie mama. Dobrze, że teraz młodzi znają mowę swoich przodków – wyznaje. W Słobodzie działa jedyna w cały Naddniestrzu szkoła z obowiązkowym językiem polskim. Misjonarze organizują dla młodzieży wyjazdy do ojczyzny.

– A co słychać u mojej rodziny w Polsce? Jejku, tak się cieszę, że nas odnaleźliście! Ile to już lat minęło, jak ostatni raz widziałam Piotra – starsza pani ma łzy w oczach. Kręci z niedowierzaniem głową, kiedy opowiadamy historię, która doprowadziła nas do jej stołu. Jeszcze w Polsce zupełnie przypadkowo poznałem Andrzeja, który na wieść o podróży do Naddniestrza oznajmił, że Piotr, jego dziadek od strony ojca, pochodzi z państwa-widma.

Do domku Pani Mirosławy trafia się przez kościół. Na mszy świętej gromadzi się prawie cała żeńska część wioski. Mszę koncelebruje sercanin, ksiądz Marcin Januś. Nabożeństwo trwa grubo ponad dwie godziny i prowadzone jest w trzech językach. Wierni modlą się po polsku, kazania słuchają po rosyjsku, a śpiewają po ukraińsku. Tak jakby w tych murach wykuwała się przedziwna, ale uniwersalna lingua slavica. Kościół w Słobodzie to, jak w wiekach średnich, nie tylko miejsce spotkania z Bogiem, lecz także bastion. Przez kilkadziesiąt lat broniono się w nim przed ateizacją i sowietyzacją.

Wioska pierwotnie nazywała się Księdzówka, bo założył ją pod koniec XVII wieku ksiądz Wardieriesowicz, proboszcz parafii w pobliskim Raszkowie, który osiedlił tutaj chłopów z, jak podają źródła, „dalekich stron”. Prawdopodobnie byli to włościanie z południowej Rzeczypospolitej. Dopiero w 1927 roku zdecydowanie zbyt katolicką nazwę wsi zastąpiono Słobodą Raszków. Kilka lat później raszkowski kościół zamieniono na magazyn i stolarnię. Pozbawieni swojego duszpasterza mieszkańcy Słobody zaczęli organizować religijną partyzantkę. Chcieli wznieść swój własny kościół, ale władze nie wydawały na to zgody i dwukrotnie siłą burzyły zaczątki nowej świątyni.

Kościół w Słobodzie Raszkowskiej. Tu wierni modlą się po polsku, słuchają kazania po rosyjsku i śpiewają po ukraińsku.
Kościół w Słobodzie Raszkowskiej. Tu wierni modlą się po polsku, słuchają kazania po rosyjsku i śpiewają po ukraińsku.

W Słobodzie żyje twardy naród. Komuniści byli zawzięci, ale słobodzianie jeszcze bardziej. Nie da się zgodnie z prawem, nie idzie siłą, to trzeba podstępem. Totalitarny ustrój nauczył nas sztuki kombinowania – śmieje się ojciec Dima. – Obecny kościół powstał na bazie prywatnego domu. Jego właścicielka systematycznie dobudowywała kolejne pomieszczenia, aż wreszcie powstała kaplica z prawdziwego zdarzenia. Nawet wieżę wierni wznieśli własnym sumptem.

W niedalekim Raszkowie na jednym z domów wisi mosiężna tablica: „Dom Polski „Wołodyjowski” w Raszkowie”. – Chciałabym, żeby przyjeżdżało do nas jak najwięcej rodaków. Powiedzcie wszystkim swoim znajomym, że u nas w Naddniestrzu też mamy swój skrawek Polski – mówi pani Natalia, założycielka Domu…

Fragment książki Tomasza Grzywaczewskiego pt. „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych”, która ukazała się 21 lutego 2018 roku nakładem Wydawnictwa Czarne.

Strona książki

Tomasz Grzywaczewski – dziennikarz-reportażysta, prawnik, redaktor naczelny magazynu Koncept – Gazeta Akademicka; http://gazetakoncept.pl/

Zdjęcia: Piotr Trybalski, http://trybalski.com/

 

Akcja „Mikołajki w Naddniestrzu” Towarzystwa Kultury Polskiej „Jasna Góra” i Horizon Agency, niezależnej grupy reporterów!

Środki można wpłacać na konto

BANK PKO BP SA O/1 w PRZEMYŚLU

Nr rachunku: 07 1020 4274 0000 1102 0056 3643

Towarzystwo Polskiej Kultury „Jasna Góra”

Tytuł przelewu: Mikołajki

Więcej informacji na www.dompolskiwraszkowie.cba.pl; http://obmi.local/2016/11/08/zorganizujmy-mikolajki-w-naddniestrzu-akcja-charytatywna-dla-polskich-dzieci/

Kontakt:

Marta Rybicka

marta.rybicka@gmail.com

tel. 606 619 589

Dr Tomasz Lachowski o Polakach w Naddniestrzu – w rozmowie z Łukaszem Głowackim z Radia Plus.

Redakcja

Serwis Obserwator Międzynarodowy, jest niezależnym tytułem prezentującym wydarzenia i przemiany zachodzące we współczesnym świecie.

No Comments Yet

Comments are closed